Podsumowanie 2010 roku
Ostatnia aktualizacja: lipiec 2021
NAJLEPSZE FILMY ROKU
Miejsce #1: Debiutanci ("Beginners") Drama & Queer Cinema
Najwyższe wyróżnienie dla produkcji, która mnie uszczęśliwia samą swoją obecnością. Tak: czuję się lepiej tylko dlatego, że ten tytuł istnieje i mogę do niego wrócić w każdej chwili. O tym opowiadają Debiutanci: o powrotach i o tym, że przeszłość z nami zawsze będzie, w ten dobry sposób. O magii codzienności, o pozytywnym patrzeniu w przyszłość, o przeglądaniu starych fotografii… O byciu szczęśliwym. O byciu smutnym. O śmianiu się ze smutku. Jeden z moich ukochanych filmów, ścisłe Top 3, ale też czysto obiektywnie – jest to niezwykłe osiągnięcie na poziomie narracji, montażu, scenografii, reżyserii i ogólnie opowiadania obrazem o rzeczach, których wydawałoby się, nie można pokazać. A jednak się udało. W ten sam sposób, w jaki Marcel Proust opowiadał o rzeczach, których nie można nazwać, na stronach W poszukiwaniu straconego czasu. Wielkie osiągnięcie sztuki filmowej.
Miejsce 2: Noc i Dzień ("Day & Night") Computer Animated, Comedy
Kiedy na pierwszym miejscu jest taki tytuł, jak Debiutanci, trudno jest mówić o jakimś drugim miejscu ze względu na przepaść między tymi tytułami. Z konieczności jednak muszę coś postawić obok i Noc i Dzień jest moim zdaniem najlepszym wyborem: to animacja krótkometrażowa, która zachwyciła mnie kreatywnością w roku premiery, zachwyciła mnie też potem kilka razy, ilekroć ją włączałem. To cudowna podróż do świata nam całkowicie obcego, ale też fascynującego, kompletnie oryginalnego. Podczas seansu czuję się jak dziecko, które coś odkrywa – jak przy wielu innych tytułach, ale w przypadku Nocy i Dnia to wrażenie nie słabnie z czasem.
Miejsce #3: Harry Potter i Insygnia Śmierci: Cz I (Deathly Hallows: P1) Adventure
Noc i Dzień jest zapewne bardziej uniwersalnym tytułem i dlatego stawiam go wyżej od adaptacji ostatniej części Harry’ego Pottera, chociaż obie te produkcje uszczęśliwiają mnie w podobny sposób. Insygnia… są nawet skuteczniejsze, ponieważ mam bardziej rozbudowaną więź z uniwersum Harry’ego i nie przewidziałem, że ktoś może podejść do adaptacji w taki sposób, w jaki dokonali tego twórcy. Byłem autentycznie wzruszony wtedy, na sali kinowej – i jestem wzruszony teraz, że zrobiono ten film w tak poważny, mroczny i dojrzały sposób. Nie tylko przełożono wydarzenia z książki na ekran, ale też dodano kilka nowych rzeczy, które uczyniły tę opowieść jeszcze lepszą! Oddano tej książce sprawiedliwość – najlepszej części serii, ale też najtrudniejszej do opowiedzenia. A jednak się udało! Ilekroć mam gorszy humor, to mogę włączyć Insygnia… i wiem, że humor mi się zaraz poprawi.
Miejsce 4: Jak wytresować smoka ("How to Train Your Dragon") Fantasy
Poniżej piszę o filmie, który szanuję, ale do którego nie chcę wracać – logicznym więc chyba jest, aby wyżej dać tytuł, który szanuję, ale też mam ochotę oglądać go jeszcze kilka razy w życiu, prawda? Oczywiście każdy tytuł na tej liście szanuję, ale jest coś w Jak wytresować smoka, co imponuje mi w wyjątkowy sposób: że jest to animacja o udomowianiu smoka, ale równocześnie jest to też historia o tym, że człowiek może wszystko zrozumieć i uczynić lepszym. Strach przed nieznanym jest pierwszym krokiem, ale tylko jednym z wielu. Ponadto opowiedziano o tym w filmowy sposób, przedstawiając nam wizualnie proces w badaniach głównego bohatera: widzimy, jak uczy się zachowania smoków, jak wpada na kolejne pomysły, jak je realizuje i wciela w życie. Tresowanie nie oznacza stawania się czyimś właścicielem lub panem, a raczej: równym. Ludzie uczą się od smoków, smoki od ludzi. Do tego jeszcze niesamowite sceny latania na smoku… I na tym mogę wstępnie skończyć wymieniać zalety tego filmu, do którego z pewnością wrócę w przyszłości. Poprawia mi humor, nawet jeśli nie aż tak jak „Insygnia…„.
Miejsce 5: Pogrzebany ("Buried") Psychological Thriller
Dobra, cztery tytuły z rzędu, które mnie uszczęśliwiają, teraz czas na taki, który mnie smuci. I pewnie już więcej go już nie obejrzę, ale niżej na tej liście nie mogę go umieścić. Zbyt Pogrzebanego szanuję, to zbyt duży majstersztyk realizatorski – opowieść o człowieku zamkniętym w trumnie; jesteśmy z nim przez cały czas, a jednak napięcie nie opuszcza nas do końca seansu. To wręcz bolesna produkcja niepozwalająca oderwać nam wzroku – zmusza nas do zaangażowania się. Najlepiej oglądać w kinie, gdzie sami będziemy niejako uwięzieni. Nie było w 2010 roku tytułu bardziej ambitnego pod względem debiutu reżyserskiego czy też realizatorskiego – i już wtedy udało się stworzyć najlepszy film z protagonistą uwięzionym w jednym miejscu. Głęboki ukłon z mojej strony, chociaż już podziękuję za trzeci równie wstrząsający seans, który będę tak mocno przeżywać.
Miejsce 6: Moja łódź podwodna ("Submarine") Coming-of-Age
Powyżej mam film, który trzyma w napięciu, chociaż nie chcę na niego patrzeć. Od Mojej łodzi podwodnej nie chciałem i nie mogłem się oderwać. Chyba wychodzę na masochistę, ale z drugiej strony: czy chcę się otaczać wyłącznie filmami prezentującymi tę dobrą stronę świata, jak robi to pełne szczęścia Submarine? Trudne pytanie, dlatego je zignoruję i wyżej postawię tytuł, z którego więcej pamiętam: Pogrzebanego. Nawet bez niedawnej powtórki miałem przed oczami z grubsza cały film i pamiętałem niemal całość. A nie mogę tego napisać o Mojej łodzi podwodnej (której na dodatek nigdzie obecnie nie ma), więc daję ją niżej). Mając tę kwestię z głowy – dlaczego w ogóle wyróżniam ten tytuł? Ponieważ w filmie zobaczyłem nastoletnią radość i wiarę w to, że będziemy z tą jedną osobą do końca. I że to będzie cudowne. Opowieść o pierwszej miłości, byciu dziwakiem, dorastaniu, stawieniu czoła przyszłości, która jednak nadejdzie, wybieraniu i ponoszenia za to odpowiedzialności. Całość opowiedziana z dojrzałością, szczerością i doświadczeniem. Opowieść pełna czułości, miłości, specyficznego romantyzmu, szczęścia, optymizmu oraz realizmu. I dialogów. I tego wspaniałego zakończenia!
Miejsce 7: The Vanishment of Haruhi Suzumiya
To anime ma w sobie podobną wrażliwość, co Moja łódź podwodna, ale z drugiej strony nie mogę o tym tytule napisać, aby był schematyczny – jak poniższe Man from Nowhere. Vanishment… z całą pewnością nie jest wam znane, to prawdziwa podróż do innego świata. Produkcja specyficzna, jak większość japońskich animacji o nastolatkach, na dodatek jest to kontynuacja serialu (Melancholia Haruhi Suzumiyi – co prawda nie musicie koniecznie znać, ale lepiej będzie się oglądać Vanishment…, jak obejrzycie kilka odcinków; przynajmniej sześcioczęściową główną fabułę serialu, tytułową Melancholię), ale jak najbardziej ją polecam… I nie mogę zbyt wiele napisać. Najlepiej odkryć ten tytuł samemu, nie będąc na niego przygotowanym. Wiedzcie tylko, że to anime opowiada o czymś ważnym.
Miejsce 8: The Social Network
Rewelacyjnie napisany i wyreżyserowany dramat o tym, co się robi, żeby zdobyć dziewczynę, ale tak naprawdę… Cóż, pewnie teorii jest kilka. Moja wersja jest taka, że to historia o zrozumieniu innych i siebie. Poznawanie powstawania Facebooka zostaje uzupełnione o tło, o którym nigdy byśmy nie myśleli, tak samo jak bohaterowie filmu poznają siebie nawzajem i dowiadują się o innych rzeczy, których nigdy by od nich nie oczekiwali. Dostrzegają inny punkt widzenia i uczą się akceptować, jak inni mogli odbierać pewne rzeczy. To dobra nauka, zrealizowana w dobry sposób, a przy tym to tylko moja wersja – „Social Network” jest na tyle otwarte i zastanawiające, że jest tu pole do dyskusji.
Miejsce 9: Man from Nowhere ("A-jeo-ssi")
W schematach nie ma nic złego. Wszystko zależy od tego, jak będą one użyte, a Man from Nowhere bierze znany schemat (samotny mściciel na misji, aby uratować osobę, na której mu zależy, kładący na plecy wszystkich, co staną mu na drodze) i wyciska z niego ostatnie soki. Dopiero długo po seansie zdałem sobie sprawę, że przecież ten schemat widziałem już w kinie wiele razy, ale wtedy, podczas oglądania, byłem zaangażowany równie mocno, jakbym widziałem tę historię po raz pierwszy. Główny bohater jest potężny (zagrany doskonale przez Bin Wona – zobaczcie tego diabła na własne oczy!), a sceny akcji są naprawdę wyraziste. Czysty zachwyt z mojej strony!
Miejsce 10: Wyspa Tajemnic ("Shutter Island")
Ten film wydaje się mieć wszystko: tajemnicę, intrygę, klimatyczną lokalizację, istotność pogody w narracji, fore-shadowing, surrealizm, grozę, poetykę, napięcie, wielowarstwowość, podejmuje ważne tematy a także opowiada o paranoi i wyparciu, ranach na psychice, ranach na duszy. Pacjent znikający w niewyjaśnionych okolicznościach, bohater stający sam przeciw wszystkim, zwrot akcji w zakończeniu (i to nie jeden), klimat, klimat, klimat. Ten tytuł składa sporo obietnic i każdej dotrzymuje.
Miejsce 11: Blue Valentine
Teraz schemat miłosny – idealny związek okazuje się narażony na konflikty, co prowadzi nas do odwiecznego pytania: będą ze sobą? Rozejdą się? Siła tego filmu polega na tym, że pozwala w siebie uwierzyć. I wyciągnąć wnioski. Cały czas skaczemy w czasie i widzimy relację bohaterów na różnych etapach: moment pierwszego pocałunku może być przebity momentem ich pierwszej kłótni. Miłość nie jest czymś stałym i osiągniętym raz na zawsze, to wieczna walka. Warto o tym pamiętać. Plus moje ulubione sceny rozgrywające się w nocy, samotne spacery po mieście z wybranką i dziwne rzeczy, do których wtedy może dojść. Miło wspominam ten tytuł.
Miejsce 12: Do szpiku kości ("Winter's Bone")
W tej krainie łatwiej o kawałki z rzeźni, kreskę mety albo o zioło, niż o odnalezienie swego ojca. Albo dowiedzenie się o nim czegokolwiek. Misja bohaterki nie jest szlachetna, nic w sumie nawet nie uzyska – jedyne, co może osiągnąć, to nie pogorszenie beznadziejnej sytuacji, w której i tak się znajduje. Tutaj niczego człowiek nie może być pewny, odpowiedzi nigdy nie pozna, a nawet jeśli – nie mają one znaczenia. Posępny, ciężki i wiarygodny obraz o małym miasteczku żyjącym daleko od nas, w oderwaniu od cywilizacji. Tutaj naprawdę rządzi najsilniejszy.
Miejsce 13: Greenberg
Opowieść na poważnie, pełna niezręczności i sytuacji, w których niby jest w porządku, ale żadna z postaci nie czuje się dobrze w danej sytuacji. I dalej tym bardziej film pozwalał się docenić, odsłaniając przeszłość głównego bohatera, pozwala mu pożyć i pomyśleć nad sobą. Do głosu dochodzą detale i echa pewnych wydarzeń, których istnienia nie podejrzewałem, ale twórcy poszli w tym kierunku, i zbudowali swój film na wielu konkretach.
Miejsce 14: Scott Pilgrim kontra świat
Ten tytuł powinien być wyżej, jest aż tak unikalny, że w historii kina będziemy pokazywać go palcem jeszcze nie raz. Z drugiej strony ten film jest trochę jak pisanie książki równocześnie obiema rękoma – niesamowite osiągnięcie na wielu poziomach, ale gdy tylko przeczyta się, co zostało napisane, to już takiego wrażenia nie będzie robić. Ważne więc jest nie tylko JAK, ale CO zostało powiedziane. Scott Pilgrim to niesamowite kino poruszające banalne tematy, dlatego pomimo bycia jednym z królów kinowej oryginalności, nie nawiązał ze mną takiej relacji, jak zrobiły to tytuły wyżej i na tej podstawie będę je ustawiać. Dobrze się bawiłem, oglądając przygody Scotta Pilgrima, lepiej niż na „Porąbanych”, ale większe wrażenie zrobił na mnie „Man from Nowhere” pod względem swojej ekspresji i siły.
Miejsce 15: Porąbani
Bierze znany schemat, ale podchodzi do niego w oryginalny sposób poprzez odwrócenie ról: to horror o nastolatkach ginącym w lesie, ale wyłącznie z własnej winy. Dobra zabawa, a przy tym całkiem intrygująca opowieść o samosądzie i współczesnym przekonaniu o wolności do wydawania wyroków na podstawie pierwszego wrażenia. A daję pod Blue Valentine, ponieważ tamten tytuł nabierał siły z czasem trwania, a Porąbani w finale odstają od reszty. Zakończenie jest udane z pewnością, ale też nie będę o nim opowiadał z taką ekscytacją, co o pozostałych scenach.
Również warte uwagi: Jak zostać królem, Miasto złodziei, Tajemniczy świat Arrietty, W lepszym świecie, Cztery lwy, Ujrzałem diabła, Niedokończony film, Wyznania, Maczeta, Iluzjonista.
NAJLEPSZE SERIALE ROKU
Sherlock (sezon I) Buddy
Co roku powstaje wiele adaptacji prozy Conan Doyle’a, a jednak seans Sherlocka było odświeżającym doświadczeniem. Akcję przeniesiono do czasów współczesnych i zrobiono z tego w zasadzie kino kumpelskie, odstawiając na bok fanów oczekujących zagadek kryminalnych. Ryzykowne, a mimo to nikomu to nie przeszkadzało, ponieważ udało się wykreować naprawdę doskonałych bohaterów. Samo oglądanie ich na ekranie było wystarczające – relacja między Johnem i Sherlockiem była aż tak dobra! O wiele większą uwagę przykuwa jednak realizacja – montaż czy pomysłowe umieszczanie dodatkowych elementów na ekranie jak np. treść SMS pojawiająca się obok bohaterów. To było nie tylko śliczne, ale przede wszystkim eleganckie. I filmowe. Skończyły się czasy patrzenia na telefon bohaterów, aby razem z nimi przeczytać wiadomość. Sherlock nie tylko z odwagą podchodził do materiału źródłowego, ale właśnie do języka filmowego. To taki estetyczna produkcja, aż miło się patrzy! Sposób realizacji jest żywiołowy, zróżnicowany, bogaty i adekwatny do temperamentu bohaterów. Ten sezon z całą pewnością był wydarzeniem, przetrwał też próbę czasu. Nie mam wątpliwości, że zasługuje na pierwsze miejsce.
Tatami Galaxy (miniserial) Surreal
Sherlock był zrealizowany odważnie, ale w przyjemny dla oka sposób. Tatami też jest zrealizowany odważnie, ale w odrzucający sposób, do którego trzeba się przyzwyczaić. To niezwykle dynamiczna produkcja, której oglądanie kojarzy mi się z czytaniem książki na czas, jakby twórcy byli w stanie odwrócić stronę, nim zdążyłem ją przeczytać do końca. Ma to swoje uzasadnienie, w końcu jednym z motywów głównych w Tatami jest życie uciekające przez palce – bohater sam nie wie, kiedy minęły mu lata na studiach; tak samo nam ta animacja wydaje się pojawiać przed oczami na krótką chwilę, jak wspomnienie, które właśnie przeżywamy. Nie chcę wiele zdradzać, bo trudno jest wytłumaczyć nawet fabułę, ale warto dotrwać do końca. Naprawdę. Jedno z tych krótkich, intensywnych przeżyć filmowych, które zostają z widzem na długo.
Breaking Bad (sezon III) Drama
Sezon, z którego zapamiętuję głównie momenty. Wydaje się to krok w tył, ale w rzeczywistości te momenty pamiętam o wiele wyraźniej, niż odcinki Community. Pamiętam Mike’a strzelającego przez ścianę na podstawie Azjaty unoszącego ręce to wyżej lub niżej; pamiętam dwóch milczących braci oraz scenę na parkingu trwającą jedną minutę; pamiętam rozjeżdżanie ludzi i Run; pamiętam inne kultowe teksty: Pain is my foot in your ass, Marie czy Why the hell are we making meth?. I co by nie mówić: pamiętam też polowanie na Muchę. Każdy pamięta też ostatnie ujęcie. Ten sezon jest tutaj, bo jest częścią czegoś większego, ale wciąż ma coś do zaoferowania sam w sobie. I dlatego ma miejsce na tej liście.
Community (sezon II) Comedy
W odróżnieniu od poniższego tytułu Community miało zawsze jakiś element ciągłości fabularnej. Czuć było, że te wszystkie odcinki jakoś się sumują, nawet jeśli chodzi tylko o rozbudowę relacji między postaciami. Więcej fabuły miało być dopiero w kolejnej serii, ale druga też charakteryzuje się pewnym postępem względem poprzedniej. I mimo wszystko, to wciąż sezon, z którego pamiętam pojedyncze odcinki: najlepszy christmas special w historii, Irlandzki ślub, szukanie ołówka, Halloween którego nikt nie pamięta, zajęcia z konspiracji, kręcenie najlepszego i najgorszego filmu w historii, finał na Dzikim Zachodzie z udziałem Sawyera z LOST… Co tu więcej mogę napisać? Lubię Community, lubię więc i ten sezon – chociaż wracać to wracam tylko do wybranych odcinków.
South Park (sezon XIV) Comedy
Z South Parkiem aż do bodaj XVIII sezonu był taki problem, że sezon był po prostu zbiorem odcinków. Trudno więc było chwalić sezon zamiast odcinków, tak też jest w przypadku XIV. Napiszę więc, że dobry okres serialu trwa, większość odcinków zasługuje na uwagę i ten seans na pewno nie był stracony. Poniżej zresztą macie listę najlepszych odcinków, trzy z nich pochodzą właśnie z South Parku! Do tego twórcy z przytupem obchodzili rocznicę 200 odcinka, a także zrealizowali kapitalną trylogię superbohaterską.
Również warte uwagi: Mad Men (S4), Louie (S1), Justified: Bez przebaczenia (S1), Treme (S1), Pacyfik (miniserial).
NAJLEPSZE ODCINKI ROKU
Miejsce 1: Beyond the Inferno (Fullmetal Alchemist: Brotherhood, 1x54)
Treść tego odcinka to w zasadzie jedna długa scena. I ta scena jest jedną z dwóch moich ukochanych w historii kina. Nie miałem więc wyboru, ale z drugiej strony… To jest jedna scena zamiast tradycyjnego odcinka. Wiecie, o co mi chodzi: z początkiem, środkiem i zakończeniem. Znaczy, to też jest, w końcu każda dobra scena najczęściej składa się z trzech aktów… No ale wiecie, o co mi chodzi. Za wiele nie mogę napisać o tym, co się dzieje, to w końcu jeden z ostatnich odcinków serialu. Ma piorunującą akcję, długą ciszę wypełnioną smutnymi spojrzeniami i wstrząsające zakończenie. Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem. I przy każdym następnym seansie działa równie mocno.
Miejsce 2: The Tale of Scrotie McBoogerballs (South Park, 14x2)
Jeden z moich ulubionych odcinków SP w ogóle: chłopcy są zawiedzeni lekturą Buszującego w zbożu – spodziewali się obrazoburczej pozycji, a dostali coś zupełnie innego. Postanawiają więc napisać własną książkę, prawdziwie wulgarną i obrzydliwą. Chcą pokazać, jak to się robi. Problem w tym, że prywatny żart staje się publiczny: ludzie na całym świecie czytają ich wypociny i nazywają ją arcydziełem. Cały odcinek jest genialnym komentarzem na temat tego, jak rozmawiamy współcześnie o sztuce, jak bardzo opiniotwórcy stawiają siebie przed książką lub innym utworem, który omawiają – oraz jak niewielkie znaczenie ma sama sztuka w ogólnym dialogu. To tylko kolejny argument do tego, aby się o coś pokłócić. Doskonały odcinek, który wyśmiewa coś bardzo mi bliskiego. Pozycja obowiązkowa dla wszystkich!
Miejsce #3: Abed’s Uncontrollable Christmas (Community, 2x11)
Moja ukochana świąteczna produkcja. Nie Kevin, nie Opowieść wigilijna, ale właśnie ten odcinek. Jest zabawny, jest magiczny i naprawdę opowiada o świętach, rozlicza się z mitami wokół nich, ale równocześnie udowadnia, czemu ten jeden dzień w roku jest tak wyjątkowy i dlaczego go wyczekujemy co roku. Oglądam w okolicy Gwiazdki przynajmniej raz. Wesołych świąt!
Miejsce 4: Medicinal Fried Chicken (South Park, 14x3)
Randy dowiaduje się, że otworzyli w mieście sklep z marihuaną, ale sprzedają jedynie dla osób chorych. Nasz bohater hoduje więc nowotwór jądra i idzie zapalić. A tak naprawdę jest to odcinek o tym, co ludzie robią, kiedy rząd czegoś zakazuje albo utrudnia do tego dostęp. Idą na około, żeby to dostać, wynikają z tego problemy i komuś dzieje się krzywda. Postronni widzą to i myślą, że przyczyną jest rzecz, której pierwotnie zakazali, że słusznie się na to zdecydowali. I nie mówię tutaj o narkotykach, te są w tym odcinku dostępne. Zakazano czegoś innego. Sami się dowiedzcie czego! Tematyka więc nieco mi odleglejsza od tej z Tale of Scrotie McBoogerballs, nie przeżywam tego odcinka równie mocno co Beyond the Inferno i nie potrzebuję go w swoim życiu równie mocno, co Abed’s Uncontrollable Christmas. Dlatego czwarte miejsce.
Miejsce 5: Cooperative Calligraphy (Community, 2x8)
Jeden z pretendentów do mojego ulubionego odcinka Community, ponieważ obraca banalny pomysł w coś niesamowitego. Oto bohaterowie siedzą w pokoju i skończyli się uczyć, ale Annie nie może znaleźć ołówka. Każdy jest podejrzany, wszyscy zostają więc w pokoju i szukają go. Szukają cholernego ołówka, siedząc przy stole i gadając, a efekt jest prawdziwie Kafkowski. Podejrzewają się, oskarżają, wstydzą tego, ale nie poddają się. W efekcie tracą zmysły i wątpią w rzeczywistość, bo ołówka dalej nie ma! Gdzie on jest?! Niewiele jest produkcji, które dałyby radę coś takiego zrealizować, ale Community się udało. Co ciekawe, reżyserem tego odcinka był Joe Russo – tak, ten od Kapitana Ameryki i Avengers!
Również warte uwagi: Creme Fraîche (South Park, 14×14), Classy Christmas (The Office US, 7×11), The End (Lost, 6×17), Who Got Dee Pregnant? (It’s Always Sunny in Philadelphia, 6×7), The Time of Angels (Doctor Who, 5×4).
Najnowsze komentarze