Timeless Film Festiwal 2024 – relacja

Timeless Film Festiwal 2024 – relacja

18/04/2024 Blog 0

Na filmowej mapie Polski pojawił się nowy festiwal poświęcony klasyce kinowej. Byłem na pierwszej edycji i opowiem wam teraz o wrażeniach. Ma ono miejsce w Warszawie i nawet wśród osób tam mieszkających byli tacy, co spodziewali się bardziej przeglądu na weekend, niż festiwalu, więc od razu zaznaczę - to prawdziwy, porządny festiwal z mnóstwem filmów, koncertami, zniżkami na karnet i klubem festiwalowym. Prezentów do karnetu nie ma, ale koszulki czy torby można było kupić oddzielnie.

Nie jest to festiwal zbyt kompaktowy. Rozgrywa się w trzech kinach oraz dwóch czy trzech miejscach koncertowych, wszystko to na terenie dwóch dzielnic Warszawy. To nie jest teren, który ktoś chciałby pokonywać codziennie nawet na rowerze, z jednego końca na drugi, a co dopiero na piechotę. Zaznaczę od razu, wszystko to jest wzdłuż linii metra oraz innych środków komunikacji – ktoś kiedyś powiedział, że Warszawa może płonąć, ale jeśli komunikacja będzie działać, to większość mieszkańców nadal będzie zadowolona, więc metro faktycznie jest bez zarzutu: czyste, punktualne, jeździ często i ogarnia temat, a wszyscy pasażerowie umieją współżyć ze sobą i nikt nikomu nie robi problemu. Ogólnie Warszawa to miasto ludzi, którzy generalnie robią swoje nie patrząc na to, co się dzieje wokół i jakie przeszkody leżą im na drodze. Więc jeśli oglądacie film w Muranowie i musicie się przenieść na następny do Iluzjonu, a potem wrócić do muzeum Polin na koncert, to będzie to kwestia tylko kilku minut. Tylko tych kilku minut często i tak nie miałem, a poza tym jest jeszcze kwestia finansowa. Warszawiacy mają wykupione bilety trzymiesięczne, dla nich to nie robi różnicy, ale cała reszta z nas musi wykupywać bilety 20-minutowe za 3,40 PLN, czyli że możesz od momentu skasować jechać 20 minut. Możesz wsiąść do metra, wysiąść, złapać tramwaj albo autobus i jechać dalej – przez te 20 minut. Są bilety dobowe za 15 PLN, ale ich wartość przekracza to, czego potrzebowałem. Musiałbym po każdym filmie jechać do innego kina, żeby uzasadnić taki wydatek. Nie ma biletów tygodniowych, są tylko trzydniowe za 36 PLN, co w ogóle nie ma sensu. Podane ceny są dla biletów normalnych, są też ulgowe, więc tak w perspektywie tygodnia, biorąc pod uwagę jeszcze dojazd do kina rano i powrót do siebie w nocy, to będzie to dodatkowy koszt.
 
A to przekłada się na program, czyli jakie filmy oglądamy. Bo program sam w sobie jest przede wszystkim zróżnicowany i przez ten tydzień można zarówno nadrobić jakiś klasyk, powtórzyć sobie coś albo zobaczyć pierwszy raz na dużym ekranie, ale też zapoznać się z czymś, o czym wcześniej nawet nie słyszeliśmy. Dla mnie to ogromna zaleta festiwali, właśnie to wystawienie się na nieznane i niespodziewane. Można debatować, na ile ten program był faktycznie Timeless, ale to będzie głównie subiektywne, bo każdy z nas zobaczył tylko małą część całego programu. Ja decydowałem się oglądać jak najwięcej nowych rzeczy, w ten sposób trafiłem kilka razy na filmy, które z całą pewnością nie są Timeless, jedynie były stare i zaginione, odkryto je niedawno czy coś w tym stylu i teraz możemy je oglądać. Faktem jednak, że obok tego była masa faktycznej klasyki, tylko ja akurat nie powtarzałem za dużo.
 
I niekoniecznie dlatego, że nie chciałem, ale jak już przychodziłem do jednego kina, to decydowałem się tam zostać do końca dnia, zamiast wyskoczyć na jeden film do innego kina. Jeśli już się przemieszczałem, to najczęściej z Muranowa do Atlantica i starałem się nie robić tego tylko dla jednego filmu. Jeden problem, jaki z tym był, to mały wybór w porannym paśmie. Najczęściej był do wyboru jeden lub dwa filmy, więc oglądałem to, co miałem. I jednocześnie nie oglądałem filmów, na które miałem ochotę, gdy były później, bo wtedy grało co innego również wartego uwagi albo nie chciało mi się krążyć między kinami.
 
A mimo to i tak nie miałem czasu między filmami. Przedostatni dzień festiwalu był pod tym względem wyjątkowo ekstremalny, wtedy cały dzień spędziłem w Atlanticu, miałem dwa bardzo długie filmy i pomiędzy miałem dosłownie mniej niż godzinę czasu przez cały dzień na zjedzenie. Miałem wtedy wyskoczyć na Harmonie Beli Tarra do Muranowa, ale po prostu nie było mowy, żeby to zrobić. To nie był film do oglądania jako czwarty tego dnia, bez większego jedzenia.
 
Wszystko to składa się na festiwal, w którym nie miałem czasu. Tak dosłownie nie miałem czasu i raz się nawet spóźniłem do kina, wpuścili mnie na reklamach. Na wszystkich innych festiwalach pisałem wrażenia z filmów z rana, wrzucałem na bloga i zaczynałem dzień, mogłem czytać książkę i gadać z ludźmi między filmami, ale tutaj miałem te długie spacery do kina, jedzenie w pośpiechu i najczęściej pisałem z laptopem na kolanach na sali kinowej, zanim film się zacznie. To co przeczytacie na blogu, to w większości właśnie wrażenia spisane na szybko w ciągu pięciu minut, które miałem między filmami. Miałem oczywiście często więcej, ale wolałem pogadać ze znajomymi w międzyczasie. Większość z nich żyje właśnie w Warszawie, więc się tam pojawili i cały czas byłem w trakcie jakiejś konwersacji. Rzadko nawet wchodziłem na salę przed czasem, bo znajomi akurat szli na inny film, więc tylko staliśmy na korytarzu do samego końca i wchodziłem w ostatniej chwili. A przecież jestem wytrenowany przez Nowe Horyzonty, aby wchodzić na salę 15 minut wcześniej. Nawet tego przedostatniego dnia, jak miałem między filmami tylko kilka minut, to akurat wtedy pani Patrycja Mucha się pojawiła na korytarzu, to jest dyrektorka artystyczna całego festiwalu i skorzystałem z okazji, żeby z nią pogadać. Naprawdę było mi miło stwierdzić, że na korytarzu jest taka sama, jak podczas prelekcji czy na Instagramie, że gada się z nią jak ze zwykłym kinomanem, a nie organizatorem imprezy, która gada jak robot według algorytmów. Nie, miałem tam kilka zapytań technicznych i odpowiedziała mi konkretnie jak człowiek, bez żadnej mowy-trawy.
 
Organizacyjnie było trochę niedociągnięć, ale tak na ogół wszystko działało. Największy problem był taki, że ogłosili program bez podania harmonogramu i zajęło im kilka dni, zanim podali go do publikacji. Rezerwacja wyglądała podobnie jak na Horyzontach, tzn. codziennie od 8:30 można było rezerwować sobie bilet na pokaz dzisiejszy oraz jutrzejszy, tylko nie mogli niestety użyć tego samego systemu, co na Horyzontach, więc wymyślili coś mniej poręcznego. Otóż każdy film trzeba było oddzielnie znaleźć, otworzyć oddzielną kartę w przeglądarce, znaleźć właściwy termin projekcji, otworzyć tę stronę i tam dopiero na dole był przycisk do rezerwacji. Który ze dwa razy mi nie zadziałał przy wszystkich pięciu filmach, więc upewniałem się na jeszcze jednej stronie, że mam te wejściówki. Czwartego dnia nie mogłem rezerwować filmów do wieczora na piątek, bo był komunikat, że zarezerwowałem już wszystko na karnecie, co mogłem, tak jakby było tam ograniczenie do 20 filmów na cały festiwal, ale w trakcie dnia to naprawili. Mogłem się też zapisać chyba na parę filmów jednocześnie, bo miałem wejściówkę zarówno na Kolację z Andre oraz Harmonie Tarra w tym samym czasie, ale nie sprawdzałem, czy by mnie faktycznie wpuścili. Najwięcej zamieszania wywołała potrzeba pokazywania zarówno karnetu oraz wejściówki, która przychodziła na maila. Tylko raz widziałem, jak ktoś się kłócił z wolontariuszem, że to przecież bez sensu, bo na Horyzontach wystarczy tylko karnet na smyczy, bo co, jak ktoś nie weźmie telefonu, ale no. Faktem jest, że można faktycznie obejść się bez fizycznego karnetu, wszystko można mieć na telefonie, tylko wtedy sam karnet jest trochę bezużyteczny i w zasadzie wydawało się na początku, że przyda się wyłącznie przy chodzeniu do lokali ze zniżką, ale w praktyce było różnie i to chyba zależało od samych wolontariuszy. W tym samym kinie przy tej samej sali mogli od Was wymagać okazania zarówno karnetu jak i biletu, innym razem samego biletu, innym razem karnetu. Duży udział miała presja danego momentu, jak była kolejka i mało czasu, to przepuszczali strumieniowo.
 
Prelekcje odbywały się przed każdym filmem i najczęściej to faktycznie były jakieś wprowadzenia w to, co zaraz obejrzymy, ale zdarzało się, że to było tylko takie powitanie – nadal jednak te powitania były lepsze niż na Off Camerze lub MDAG, gdzie mieli problem nawet się przywitać bez czytania z telefonu. Spodobało mi się podejście tych prelegentów do tego, żeby informować o innych tytułach powiązanych akurat z tym, co oglądamy, a możemy zobaczyć w ramach festiwalu. Szczególnie jeśli powiązanie nie było oczywiste, bo oglądamy dwa filmy z dwóch różnych krajów, ale są one adaptacją tego samego utworu. Potem następowało 5 min i 20 sek. reklam i zaczynał się film, więc nie tak dużo, ale i tak wystarczyło, żeby być problemem, gdy po seansie trzeba było natychmiast się ewakuować do innego kina, na następny seans. Twórcy byli tego świadomi i podczas prelekcji patrzyli na zegarek, żeby nie mówić za długo, ale no, festiwal długich filmów i trzydzieści minut pomiędzy sprzyja oglądaniu w nerwach, czy się człowiek wyrobi przed następnym seansem. I zgodnie z zapowiedziami, gdy film zaczął lecieć, to już nie wpuszczali nikogo. Gdy była prelekcja, to zamykali drzwi i wpuszczali dopiero po jej zakończeniu, podczas trwania spotów reklamowych.
 
Spotkanie z twórcami się odbyły, ale nie brałem w nich udziału. Bo nie miałem czasu. Raz tylko załapałem się na rozmowę z reżyserem, który był już słaby i stary, to było najbardziej geriatryczne doświadczenie w mojej festiwalowej historii. Film w ogóle zaczął się z opóźnieniem jakichś 10 minut, bo zamiast zrobić ten pokaz w kinie dostosowanym do wózków, takim jak Muranów, to zrobili to w Atlanticu i znosili pana na wózku ręcznie po schodach. Oferowałem pomóc, ale nie skorzystali. Człowiek był już głuchy i chyba nawet nie mógł mówić, pisał na kartce odpowiedzi po francusku, córka tłumaczyła na angielski i dopiero potem tłumacz mówił po polsku. Kilka osób na tym zostało i siedziało w ciszy, czekając po kilka minut na odpowiedź.
 
Był też jeden DKF, który muszę pochwalić, ponieważ obecnie wydaje się, jakby dyskusja o kinie była prowadzona tak, żeby mówić bez samego oglądania. Tematyka, jak powstawał, co twórców inspirowało, tego typu rzeczy. A tutaj na DKF faktycznie pan Michał – nie pamiętam nazwiska – faktycznie rozbierał omawiany tytuł na warstwy i każdą jakoś rozwijał w formie pytań do publiczności, więc ludzie mogli się udzielać pod jego kierunkiem, albo też mogli coś sami proponować. To rozpracowywanie na warstwy było dosyć współczesne, bo skupiało się na tym, co obecnie wydaje się ludzi interesować w sztuce, czyli rola kobiet, relacje damsko-męskie czy kolonializm, czyli relacje imigrantów/okupantów z miejscowymi, ale to pasowało do samego filmu, więc niech będzie. Tak czy siak te DKF-y rozgrywają się co miesiąc w Warszawie i wspominali, że będą na innych festiwalach, więc jak macie okazję, to skorzystajcie.
 
Pozostaje jeszcze kwestia lokalizacji. Chodzi mi o to generalnie, że Warszawa nie potrzebuje większej ilości festiwali. Mógłbym podać festiwale mające tu miejsce, które przychodzą mi do głowy i byłaby to o połowę większa ilość niż w każdym innym mieście w Polce. Bez starania się nawet wymienienia wszystkich. Jest Pięć Smaków, jest Warszawski, Splat, MDAG, filmów Żydowskich, filmów z Ukrainy, filmów z Korei, Afrykamera. I teraz jest jeszcze Timeless, czyli festiwal kina klasycznego w mieście, które ma kino Iluzjon, gdzie można powiedzieć, że Timeless trwa cały rok. Żeby tylko podać jeden przykład: teraz trwają tam urodziny Marlona Brando. Ojciec Chrzestny na dużym ekranie i tak dalej, musieli przerwać te urodziny, aby zrobić miejsce dla TFF. Miałem nawet taką teorię, że taka lokalizacja jest tylko pod pierwszą edycję, żeby bardziej zaistnieć w świadomości kinomanów, a potem przenieść się, tylko no, Warsaw jest w nazwie festiwalu. I Tilda Swinton oraz Jim Jarmusch wymieniają tę pełną nazwę podczas robienia zapowiedzi, więc coś mi mówi, że raczej tutaj planują zostać. Podczas rozmowy z niektórymi organizatorami usłyszałem, że tylko Warszawa wchodzi w grę, bo inne miasta nie mają publiczności, która pójdzie na klasykę. Oni są z Warszawy, mają Filmotekę pod ręką i są przekonani, że w Krakowie czy Wrocławiu filmy Viscontiego nie zgromadzą sensownej widowni. Pewnie mają rację.
 
Osobiście nie mam z tym problemu, dojazd do Warszawy mam całkiem dobry, lubię dzielnicę Centrum, lubię każde z tych kin. Jeśli coś miałbym tutaj doradzać, to tylko nie przesadzanie z gadaniem w stylu tego, co Tilda Swinton powiedziała, że nie istnieje stare kino. A zaraz potem powiedziała o Old Classic. Można się pewnie spierać o semantykę, że są Old i Modern Classic, ale wiecie, co mam na myśli. Stare filmy istnieją i tylko pozostaje ustalić sobie tę granicę wyznaczającą, że kino jest stare. Dla jednych to będą filmy sprzed roku, dla innych sprzed pięciu lat, a dla innych sprzed stu. Ja takiej granicy chyba nie mam – jeśli już, to chyba bym ją wyznaczył na lata 40. Nie ma co czarować, że nie ma starego kina i nie chciałbym za rok usłyszeć więcej takiego zaklinania rzeczywistości. Ludzie się starzeją, filmy się starzeją. I nie ma w tym nic złego, one nie tracą na ważności, nadal są przyjemne w oglądaniu. I ta przyjemność jest ponadczasowa, nie one same.
 
Pierwsza edycja Timelessa za nami. Udała się i wszystko wskazuje na to, że z nami ten festiwal zostanie. Moje najlepsze seanse to powtórki Pustki oraz Sklepu na rogu, oba te filmy są lepsze niż pamiętałem. Z nowości Moja kolacja z Andre chyba jest najlepsza, ale nie było to w żadnym razie odkrycie. Odkryć chyba nie było. Zapytałem organizatorów o Wojnę i pokój Bondarczuka, ale oni jeszcze nie planują aż tak do przodu. Trzymajmy kciuki za inne rzeczy.
 
I na koniec: zacząłem podczas festiwali wchodzić do księgarni i pytać sprzedawców o rekomendacje komiksowe i mangowe. Jeśli mają sens i widzę u nich pasję, to kupuję, a tym razem nabyłem The Vision Toma Kinga. Autora znam, bohatera czytam pierwszy raz – oraz I tom Chłopaków z XX wieku Naoki Urasawa. I przeczytam je dopiero po powrocie z festiwalu, więc nic nie piszę teraz o wrażeniach.