Joseph Losey
Chodził do tego samego liceum, co Nicholas Ray. Uczył go Eisenstein. Grał go Martin Scorsese. Tworzył na przestrzeni pięciu dekad i zrobił dwa filmy, które znajdują się na liście moich ulubionych filmów. Oto Joseh Losey i przegląd jego twórczości.
„Films can illustrate our existence . . . they can distress, disturb and provoke people into thinking about themselves and certain problems. But NOT give the answers.” – Joseph Losey
Jak ja w ogóle na niego trafiłem? Bo o samym reżyserze słyszałem właściwie od początku, dwa filmy widziałem już wcześniej: „Posłańca” (którego chyba już zawsze będę mylić z „Garderobianym” z jakiegoś powodu) oraz „Chłopca o zielonych włosach”. Ten pierwszy, bo wygrał jakąś kiedyś istotną nagrodę, drugi leciał na TCM. Nawet nie wiedziałem wtedy, kto to reżyserował. Sam Joseph Losey myli mi się Lindsayem Andersonem („Sportowe życie”, „Jeżeli…”, „Szczęśliwy człowiek”), więc aż do końca przez myśl mi nie przeszło, aby poznać bliżej tego twórcę – do momentu, w którym musiałem zacząć robić ranking filmów z 1963 roku. Jaki najbardziej chciałbym z tego rocznika zobaczyć? „Służący”, który zresztą też myli mi się z „Posłańcem”. Kto go reżyserował? Losey. Może są inne filmy tego twórcy, za które warto się wziąć? I okazało się wtedy, że tak właśnie jest. Wybrałem więc osiem, żeby zrobić Top 10… I okazuje się, że w przyszłości chciałbym zobaczyć więcej.
Historycznie to ciekawy przypadek, był jedną z ofiar odwrócenia się rynku Amerykańskiego na komunistów oraz osoby podejrzane o bycie nimi. Joseph technicznie rzecz biorąc nie był wydalony ani też nikt go do tego nie zmuszał: uciekł ze strachu, a po powrocie po prostu nie chcieli go zatrudnić. Poleciał więc do UK, aby zacząć nowe życie, gdzie niektórzy obawiali się z nim pracować – bo jeszcze sami zaczną być podejrzewani o czerwone sympatie. Losey tworzył więc pod pseudonimem, który porzucił krótko później. Został uznanym twórcą, zdobył liczne nagrody, wyróżniając się na każdym polu. Nawet stworzył film po francusku – jeden z nielicznych podejmujący temat łapanki Żydów w Paryżu podczas 2 wojny światowej.
Technicznie – jego filmy są śliczne, perfekcyjne. Losey to taki twórca, który szuka kreatywnych sposobów, aby zrealizować scenę. Jest jednym z mistrzów ustawiania aktorów w kadrze, wykorzystywania głębi kadru, kontynuowania ujęcia, gdy jest to uzasadnione, a jeśli coś się da zrobić bez ruszania kamerą – np. za pomocą lustra oraz ruchu wewnątrz kadru – to wykorzysta tę okazję. W końcu po co ciąć i pokazywać coś, skoro można pokazać tylko tego cień? I zrobić w ten sposób jeszcze większe wrażenie? Losey naprawdę umiał pokazywać akcję, swoich aktorów oraz scenografię. Jego obrazy dosłownie widać. Sposób, w jaki przedstawił łaźnię w „Łaźni” czy dom w „Służącym” jest nauką, którą powinien nabyć każdy reżyser aż do końca historii tego medium. Każdy powinien zobaczyć opening z pomnikiem w „King and Country”, scenę rozstrzelania z tego samego tytułu, jak bohater „Służacego” wrócił do domu i rozmawiał z kimś piętro wyżej, kto palił papierosy… Oraz każde z pięciu ostatnich ujęć. Każde jest tak mało istotne, a kąt w każdym jest czymś, co wykracza poza wyobraźnię każdego innego twórcy. I ile one wtedy wyrażają!
Tematycznie przez filmy tego reżysera przejawia się jeden motyw: uświadamianie swoim postaciom prawdy o sobie. W „Prowlerze”, jednym z pierwszych filmów w karierze reżysera, było to najtrudniejsze, ponieważ sytuacja była aż tak niejednoznaczna, że w zasadzie nawet po seansie trudno powiedzieć, kim naprawdę bohaterowie byli. A co dopiero czy oni sami to wiedzą. Czy wierzą w to, co robią? Czy też manipulują drugą osobą? Późniejsze filmy reżysera niestety mają potencjał do osłabienia tej niepewności, ponieważ tam Losey już najczęściej opowiada bezpośrednio o tym, jak kobiety manipulują mężczyznami. W „Blind Date” chłop umawiał się z kobietą, która okazuje się szybko być kimś kompletnie innym. W „Wypadku” samica jest teoretycznie ofiarą samców zabiegających o nią i prowadzący zimną wojnę między sobą, ale ona na tym dosyć świadomie korzysta. „Mr Klein” też mógłby się uratować, gdyby nie kobieta. Dopiero w „Łaźni” kobiety są na pierwszym i jedynym planie, więc niektóre sprowadzają przekleństwo same na siebie. I inne kobiety.
W Polsce dostępne są dwa filmy – na Mubi możecie zobaczyć właśnie „Służącego”, na Flixclassic był „Za króla i ojczyznę”. Dwa najlepsze w mojej opinii obrazy tego reżysera. Idźcie i szukajcie kolejnych, lepszych. Ja poszedłem w tym kierunku i znalazłem parę tytułów, które wiele mi dały. I chcę zobaczyć więcej. Ten twórca z całą pewnością powinien być bardziej znany, szanowany i pamiętany. A w szkole – studiowany, gdzie wyciągaliby wnioski z jego sztuki. Ważne nazwisko!
Obecnie Joseph Losey znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #38
Top
1. Za króla i ojczyznę
2. Służący
3. The Prowler
4. Łaźnia
5. Mr. Klein
6. Inspektor Morgan prowadzi śledztwo
7. Wypadek
8. Sylwetki na horyzoncie
9. Posłaniec
10. Chłopiec z zielonymi włosami
Ważne daty
1909 – urodziny (Wisconsin, USA)
1930 – urodziny czwartej żony, która m.in. napisze scenariusz jego ostatniego filmu
1933 – Joseph reżyseruje teatr w Nowym Jorku
1935 – podróż do Związku Radzieckiego, aby studiować moskiewski teatr, trafia na zajęcia Eisensteina
1939 – krótkometrażowy debiut
1945 – koniec służby wojskowej (dla USA)
1946 – początek życia w LA, przystąpienie do Partii Komunistycznej
1948 – pełnometrażowy debiut
1949 – początek współpracy ze Stanleyem Kramerem
1951 – ucieczka przed prześladowaniem komunistów do Europy podczas pracy nad filmem
1952 – powrót do USA, ale nie ma tam żadnej pracy; wraca do Europy, do Rzymu
1953 – zamieszkanie w Londynie, gdzie tworzy pod pseudonimem, aby współpracownicy nie mieli problemu, że robią z nim kino; porzuci pseudonim później
1970 – czwarte małżeństwo (do jego śmierci)
1984 – śmierć (Chelsea, nowotwór)
1985 – premiera ostatniego filmu (zmarł po skończeniu zdjęć, ale przed premierą – podobnie jak jedna z aktorek; operator może i nie umarł, ale więcej filmów nie zrobił)
The Prowler (1951)
5/5
Mąż, żona i kochanek. Komu uwierzyć? Cudownie minimalistyczny oraz niejednoznaczny moralnie.
Ona dzwoni na policję, bo zauważyła przez okno tytułowego Prowlera, po polsku „podejrzanego osobnika”. My jako widzowie go nigdy nie zobaczymy, może Jej tylko się zdawało. Może jednak to był jej plan od początku, aby uwieść policjanta, którego kiedyś rozpoznała ze zdjęcia. Ciężko nam ją o to podejrzewać, ale kto wie, jaka jest prawda. Policjanci później faktycznie przyjdą, wszystko sprawdzą, zlekceważą paniusię i pójdą, ale jeden wróci, w odwiedziny, porozmawiać. I zacznie żałować, że Ona ma już męża. To on prowadzi po nocach audycję radiową i nawet wtedy go słychać, jak mówi do swojej żony, Susan. Cóż, nie wszystko trwa wiecznie, że tak powiem.
Całość jest zrealizowana cudownie: kompozycja kadru, trójwymiarowe prowadzenie aktorów, każdy element wizualny reprezentuje coś istotnego dla narracji, podkreśla ją. A scenariusz przechodzi do rzeczy i kończy historię na najwyższej nucie, dając doskonały pod względem dramaturgicznym trzeci akt. Reżyser Joseph Losey twórczo posługuje się minimalizmem – i robi to na korzyść fabuły, rozbudowuje ją w ten sposób. Nie chodzi tylko o tytułowego Prowlera, dla przykładu: w roli męża jak najbardziej jest obsadzony aktor, ale ledwo go zobaczymy. Ten mąż od początku jest niczym duch, który mówi na odległość za pomocą radia, w sypialni leży pod kołdrą skryty w cieniu. Jest bardziej wyobrażeniem niż prawdziwym człowiekiem, więc do końca pozostaje w tej historii, nawet jeśli fizycznie go tam nie będzie. Przylgnie do bohaterów, do ich sumienia. Będą o nim myśleć – a my tymczasem oglądamy w zasadzie film dwóch aktorów, przez większość czasu. Można było robić cięcia na męża, gdy ten jest w pracy, można było go pokazać częściej… Ale podjęto inną decyzję. To nie tylko ogranicza budżet oraz przyspiesza realizację – łatwiej zrobić scenę z mniejszą ilością aktorów – ale tak zwyczajnie wynosi tę historię poziom wyżej. W końcu im więcej musimy sobie dopowiedzieć i wyobrazić, tym trudniej jest ocenić efekt finalny.
A o tę ocenę ostatecznie chodzi. Czy bohaterowie byli wobec siebie nawzajem szczerzy? Czy może oszukiwali? Chociaż troszkę? Może oszukiwali samych siebie? Czy byli źli od początku, czy też zeszli na taką drogę? A może faktycznie byli nieszczęśliwi i postanowili się sprzeciwić warunkom narzuconym im przez społeczeństwo? I prawie byli szczęśliwi, tylko to było zwyczajnie wtedy niemożliwe? Czasy i otoczenie zaciera w filmie Loseya moralność oraz różnice między ludźmi przeklętymi oraz nieszczęsnymi. Jedni widzą w drugich sobie podobnych. I to ich zbliża, chociaż są całkowicie od siebie różni. I inni. Obcy. A może to tylko takie nasze wrażenie? Może oboje byli przeklęci. Albo oboje byli nieszczęśliwi, nic więcej. Ciężko powiedzieć. Ciężko ocenić. Już nie mówiąc o tym, że przecież robili to z miłości. Tragiczny obraz, który znajduje piękno w swojej tragedii.
Inspektor Morgan prowadzi śledztwo ("Blind Date", 1959)
4/5