Breaking Bad (2008-13)

Breaking Bad (2008-13)

20/06/2019 Opinie o serialach 0
breaking bad
breaking bad
Bryan Cranston & Aaron Paul & Bob Odenkirk & Jonathan Banks & Giancarlo Esposito
62 odcinki po 45 minut każdy

Jeden z moich ulubionych tytułów, jednak wcześniej o nim nie pisałem. Właśnie powtórzyłem trzeci sezon i chciałbym się z wami podzielić wrażeniami. Zapraszam!

5/5

Powtórka pokazuje, że to był na początku jeszcze dosyć zwykły serial. Słynny styl wizualny jedynie był widoczny tu i tam, montaż był dosyć standardowy, a pojedyncze momenty warte uchwycenia wynikały bardziej z uroku samego pleneru niż umiejętności operatora w komponowaniu kadru. Dialogi nie były niczym wyjątkowym, nawet sylwetki postaci były dosyć uproszczone (Jessie to przygłup), historia rozwijała się w nie najlepszy sposób, a zatrudnieni scenarzyści nie mieli za wiele do zaoferowania od siebie. Jeden z wątków pobocznych pokazuje Walta demolującego samochód na stacji paliwowej, bo kierowca pojazdu działał mu na nerwy. To naprawdę mogło przejść jedynie wtedy, w 2008 roku.

Bo ten serial miał pomysł na siebie. Miał charakter i momenty dla swoich aktorów, żeby mogli zabłysnąć. Z drugiej strony widać też, że twórcy działali w innych czasach – bez pewności, czy mogą iść w stronę serialu na kilka sezonów, czy też zaraz będą musieli się zwijać. Ten tytuł często stoi w miejscu i już tutaj mamy martwe punkty obecne w przyszłych sezonach – jak męczącą Skyler i Marie albo kłótnie Walta i Jessiego o to samo. Serio, ten sezon trwa jedynie 7 odcinków, a dali radę rozpocząć współpracę trzy razy.

Jest jeszcze humor, który chyba nie był zamierzony. Breaking Bad usiłuje być poważną produkcją z poważnym wyrazem twarzy, co po prostu nie wychodzi. Kilkukrotnie śmiałem się, ilekroć serial próbował to robić – w scenie interwencji, gdy mogła mówić tylko osoba z poduszeczką gadułą. Albo jak Jessie szukał pojemnika – sprawdzał więc, czy ciało się w nim zmieści… I sam tam wszedł, wywalając się dwa razy. Hehe. Albo jak ciągnął ciało na schodach tylko po to, żeby mu się wyślizgnęło… Już nie mówiąc o puencie drugiego odcinka (korytarz do wymiany). Później jakoś twórcy umieli to robić dużo lepiej.

Zacząłem jeszcze podejrzewać, że od BB zaczął się trend myślenia o czymś na podstawie najlepszych momentów. Serial już nie musi być równy czy udany na każdym polu, aby być dobry. Teraz wystarczy jeden fantastyczny moment, o którym każdy będzie pamiętać. Dzięki temu każdy pamięta o pierwszym sezonie – nawet jeśli pamięta jedynie o spodniach na pustyni, korytarzu, do którego wyciekła zawartość wanny, ostatniej kanapce i wywaleniu okien u Tuco. A co z resztą czasu trwania danego odcinka? Nieważne. Widzowie wybaczą to, póki na końcu twórcy doprowadzą do MOMENTU.

I taki właśnie jest pierwszy sezon. Niekoniecznie bezbłędny czy spełniony, ale zapada w pamięci. Chciało się więcej, chciało się drugiego sezonu. Miał charakter oraz składał obietnicę, którą następnie spełnił. Szacunek!

Wszyscy pamiętamy, że Skyler nie była sympatyczna, wspierająca, pomocna lub ogólnie mówiąc… Do życia. Była kulą u nogi i cały czas myślała chyba tylko o tym, żeby skupić uwagę na sobie i na tym, jak to jej jest ciężko. Uskuteczniała szantaż emocjonalny i była terrorystką udającą, że to ona jest terroryzowana. Gdy przyszło do udzielania pomocy Waltowi, by przekonać go do przyjęcia radioterapii, chodziło tak naprawdę, aby robić to, co ona. Pozwalała dokonać wyboru tak długo, jak wybierano to, czego ona chciała. Wszyscy też raczej pamiętamy Marie, która z jakiegoś powodu była kleptomanką, stosowała szantaż emocjonalny, wpakowała własną siostrę prawie do kryminału (dając jej skradziony prezent!) i wszyscy się z nią cackali, że trzeba jej pomóc – i jedynym balansem była do tego Skyler, która chciała, żeby to z nią się cackali.

Może też pamiętacie, że Walt to dupek, Jesse to furiat, a Walter Junior to jąkający się dupek – ale ja nie pamiętałem. Powtarzam ten sezon i jestem w szoku, jak nieprzyjemni wszyscy są w tym serialu. Jakiekolwiek relacje między tymi postaciami, wspólne sceny – one rzadko są przyjemne w oglądaniu. Nawet coś banalnego, jak Walt uczący młodego jeździć samochodem, jest drogą przez mękę. I nie widzę w tym żadnego sensownego celu, a wytłumaczeniem wydaje się lenistwo scenarzystów. Jeszcze nie mogą wprowadzić nowego antagonisty, więc… rozwalają wszystko w życiu bohaterów. Byle jak. Rodzice eksmitują Jessego – i konia z rzędu temu, kto to zrozumie. I niech wszyscy mają go w dupie, to jest dobry pomysł. Jesse dzwoni do Walta kilka razy, a ten nie pozwala mu dojść do słowa, tylko każe wypierdalać i więcej nie dzwonić – chciałbym zobaczyć to w innym momencie serialu, kiedy to już nie będzie wygodne dla scenarzystów. Tu po prostu nie ma nic do rozumienia, wszyscy po prostu nienawidzą Jessego. Jest dramatycznie, więc najwidoczniej jest dobrze!

Nie mówię, że trzeba lubić bohaterów – ważniejsze jest ich rozumienie, żeby z tego wynikała sympatia. I problem w tym, że serio tych ludzi nie rozumiem. Nie wiem, czemu Jesse ląduje na ulicy, czemu Walt nie odbiera telefonu i czemu musi pytać Jessego, czy jego matka nie opuściła go w dzieciństwie na głowę. Wszystko to jawi mi się jako lenistwo scenarzystów, nic więcej. Zwlekają z doprowadzeniem do czegoś, a wcześniej leją wodę w banalny sposób – tworząc kłótliwych bohaterów, którzy na zmianę: dostają opieprz i potem rewanżują się, opieprzając kogoś innego. A historia stoi w miejscu. W końcu zaczynam się zastanawiać, czemu Walt chce im cokolwiek zostawić – i dziwię się, że dopiero teraz o tym myślę. A tak nie powinno być. W końcu oglądając Better Call Saul nie zastanawiam się nad tym, dlaczego Jimmy pracuje jako adwokat, prawda? Tymczasem zastanawiam się, dlaczego Breaking Bad nie jest historią o gościu, co stwierdza, że chce umrzeć w oderwaniu od swojej rodziny i reszty życia, że zamiast tego chce zarobić i im zostawić pieniądze. Dlaczego w ogóle jest jeszcze w ich domu? Czemu nie uciekł w pierwszym odcinku na Alaskę, gdzie dopiero by zaczął gotować? A jeśli nie wtedy, to powinien to zrobić w ostatnim odcinku, kiedy Skyler kazała mu się wyprowadzić – wystarczy zobaczyć, z jaką przyjemnością wyjawia Waltowi, że przyłapała go na kłamstwie. Mówimy tu o seksualnej przyjemności. Opierdalając Walta miała orgazm – i to kilka. Czemu takiej osobie nasz protagonista chce zostawić pieniądze?

Właśnie dlatego nieprzyjemność bohaterów jest takim problemem. Nie rozumiem, czemu Walt troszczy się o swoją rodzinę, czemu Jesse i Walt chcą współpracować ze sobą i czemu Gustav wchodzi z nimi we współpracę. Cała konstrukcja dramaturgiczna powinna się zawalić na każdym z tych elementów, ale szczególnie na tym ostatnim. Gustav mówi „jesteście nieodpowiedzialni, z takimi ludźmi nie pracuję” i koniec. Jedynym wyjaśnieniem jest lenistwo scenarzystów, którzy chcą ciastko i je zjeść – chcą rozwijać historię, ale nie chcą jej tak naprawdę rozwijać, czyli zmieniać czegoś. I to widać po wspaniałych momentach, które niżej wymieniam. Zachwycają, ale tak naprawdę niczego nie zmieniają.

Cholera, tutaj nawet jest odcinek gorszy od Muchy! Walt i Jesse jadą na pustynię gotować przez cztery dni, ale w połowie okazuje się, że ten drugi rozładował akumulator, więc… mają problem. I go potem rozwiązują, wcześniej drąc ryja jeden na drugiego. Nic z tego nie wynika i nawet nie ma tak szalonego konceptu, jak Mucha, żeby zapaść w pamięci. A odcinek później Walt remontuje dom. Serio podczas oglądania wybuchłem: „po co ja to oglądam?”. To cholerny remont! I nawet jeśli to wszystko coś znaczy, to jest mnóstwo lepszych sposobów, żeby o tym opowiedzieć. I to bez potrzeby poświęcania na to całego odcinka – ale to nie ma znaczenia, bo na końcu Jane rysuje Apology Girl, a Walt mówi osiłkowi na parkingu: „Stay out of my territory”. Tak jakoś wszyscy się dogadaliśmy, że temu serialowi można wszystko wybaczyć.

I tak to jest z całym tym sezonem. A może nawet całą produkcją. Bo tego wszystkiego, co wyżej napisałem, nikt już nie pamięta. Pamiętamy spotkanie Tuco i Hanka, pamiętamy nagiego Walta, pamiętamy cameo Danny’ego Trejo na żółwiu, pamiętamy Jessego próbującego odzyskać kasę od narkomanów, kończąc na ratowaniu dziecka od nich i będąc świadkiem śmierci przy użyciu bankomatu. Pamiętamy Saula Goodmana, pamiętamy Gustava i Mike’a, pamiętamy relację Jane i Jessego, pamiętamy ostatnią scenę Jane i Walta, pamiętamy zapowiadany finał z samolotem… Tyle dobrego kina w JEDNYM sezonie! Inne seriale nie mają tyle nawet w kilku! Nic dziwnego, że każdy sobie myślał: „To dopiero był sezon! Co za serial! Absolutne arcydzieło!”.

Jakby było mniej odcinków, to byłoby lepiej. Trudno jest wskazać tak naprawdę jakąś konkretną rzecz, którą powinno się usunąć, ale też przy oglądaniu szybko miałem poczucie limitu, który twórcy mieli wypełnić, więc… Wypełniali. Jesse i Walt wracają do siebie, wracają do gotowania, po drodze Walt wraca do żony, żona w odpowiedzi zdradza go, Walt wariuje, a w międzyczasie jeszcze dwóch niemych gości chce zabić Walta, ale najpierw Gustav chce na nim zarobić, więc… Stoimy w miejscu.

Jest w tym co prawda osobista opowieść o ludziach, dla których sukces kryje się za konkretnymi drzwiami. Gdy próbują otworzyć inne, wtedy dostają po twarzy. Rodzice Jessego odsunęli się od niego. Walt wydaje się nie mieć kontroli nad życiem – stracił wszystko, więc jedynym wyjściem w życiu, aby coś jeszcze osiągnąć, to pozostać kimś złym, chociaż tego nie chce. Jest też interesująca symbolika – pierwszy odcinek zaczyna się i kończy na czołgającym człowieku (pierwszego naśladują, drugiego zabijają), odbieranie domu rodzicom, pieniądze spadające z nieba na zielonym świetle… To wszystko jest naprawdę udane (chociaż podane widzowi w nieco zbyt oczywisty sposób), ale czekanie do szóstego odcinka z gotowaniem jest prawdziwą przesadą. Tym bardziej że całe to budowanie tak naprawdę w ogóle się nie opłaca! Bliźniaki stwierdzają, że zabiją kogoś innego, a punkt zwrotny jest nielogiczny i wysilony – nagle bohaterowie nie są w stanie myśleć nawet jeden krok do przodu, dzięki czemu znajdują się w przyczepie, a Hank jest tuż za drzwiami. Nie musieliśmy na to czekać cztery godziny, naprawdę. Później nie jest lepiej – Walt odwiedzający Jessego w szpitalu, chociaż niby nie powinno się ich widzieć razem (a tak są nagrania na kamerze nawet). Powrót Jessego do wspólnego gotowania okazuje się kwestią jednej rozmowy. A potem mamy przecież słynny odcinek pt. „Mucha”, czyli wspominanie i przypominanie tego, co było wcześniej. Są w tym sezonie momenty, ale jest tylko jedna dobra cała scena, czyli zasadzka na Hanka na parkingu, jednak nawet ona nie jest aż tak dobra, jak ją pamiętałem. To w zasadzie prosta akcja, z melodramatycznym i banalnym spacerkiem po siekierę, a jeden z najważniejszych momentów tej sekwencji nigdy nie został wyjaśniony (mówię o tożsamości dzwoniącego, co nie pasuje w zasadzie do żadnego znanego nam bohatera – bo kogo Hank obchodzi? Mike’a? Saula? – a że telefon jest zbyt wygodny, to w sumie świadczy wyłącznie o lenistwie scenarzysty). Potem nie jest lepiej, bo dopiero ostatni odcinek trzyma w napięciu i dostarcza tego, co spodziewałbym się po powtórnym seansie „Breaking Bad”.

Pamiętam, że dekadę temu narzekałem na powtarzalność: w każdej serii trzeba wracać do gotowania, w każdej serii ktoś będzie zagrażał życiu bohaterów i trzeba będzie ten problem rozwiązać, a nowotwór Walta będzie odkładany na przyszłość, dopóki twórcy będą chcieli pisać kolejny sezon. Trzecia seria wydaje się odchodzić od niektórych schematów, ale niczym ich nie zastępuje. Walt i Jesse nadal drą koty, po czym wracają do wspólnego gotowania. Skyler nadal jest suką bez wyższego celu, jakby jej jedynym priorytetem w każdej chwili było obrobić dupę Waltowi. Tak jakby autorzy nie byli pewni, gdzie chcą z tym iść. Czy w ogóle chcą gdzieś iść dalej? Czy zdecydować się już na ruch, którego konsekwencje odbiją się na wszystkich, czy na razie gramy jeszcze bezpiecznie i niby coś się dzieje, ale tak naprawdę… Cóż.

Stawiam wyżej dowolny sezon „Better Call Saul” od trzeciego sezonu Breaking Bad. Taka jest moja opinia.

W 11 odcinku mamy problem, który mógłby zostać rozwiązany wewnętrznie i w trakcie jednej sceny: jaki interes Walt ma kupić, aby prać w nim pieniądze? Może to jest coś, czego nie można zrozumieć, dopóki samemu nie zacznie się pisać scenariuszy, ale spróbuję: mamy sytuację, w której chcemy, aby bohater coś zrobił, co jest dla nas oczywiste, ale musimy najpierw sprawić, żeby było to równie oczywiste dla naszych widzów i bohaterów. Musi to też wyglądać realistycznie. Nie można więc zrobić tego w ten sposób:
– Co robimy?
– Może „to”?
– Tak, to jest dobre, robimy to.

Nie powinno się tego zrobić w ten sposób:
– Co robimy?
– Może „C”?
– Nie, bo „powody”.
– Może „B”?
– Nie, bo „powody”.
– Może „A”?
– Tak, to jest dobre, robimy to.

Jednak w 3.11 zrobiono to właśnie tak: Skyler chce wiedzieć, jak Walt będzie prać pieniądze. Jadą więc do Saula, który opowiada o „Laser-tag”. Skyler mówi, że to do dupy pomysł. Proponuje myjnię samochodową, Saul wskazuje problem, Skyler go rozwiązuje – i mamy szczęśliwe zakończenie. Trwało to cały odcinek i zajęło masę scen w różnych lokacjach, a wystarczyła dosłownie jedna scena:
– Muszę prać pieniądze. Jak?
– A co do ciebie pasuje?
– Szkoła? Myjnia samochodowa?
– Kup więc myjnię. Potrzebujemy tylko w środku swojego człowieka. Masz kogoś na myśli?
– Moją żonę?
– Idealnie.

Wiem, że pisałem wcześniej, że to nie jest wskazane, ale to by pasowało do tych postaci, które niby powinny być takie mądre i przewidujące, a tutaj nagle trzeba im pokazać jak krowie na rowie problem, żeby mogli podjąć decyzję. I to wszystko z powodu potrzeby wypełniania czasu. Osobiście wolałbym mądrych bohaterów mających gotowe mądre odpowiedzi, a zamiast tego już kolejny raz w tym sezonie wychodzą na niezbyt rozgarniętych ludzi. Od 10 odcinków Walt ma w szafie majątek i najwyraźniej przez myśl mu nie przeszło, że trzeba coś z tym zrobić.

To z pewnością dobry sezon. Ma jasny cel – konfrontacja Gusa i Walta, coś w stylu przepowiedni z Harryego Pottera: Jeden nie może żyć, kiedy drugi żyje. Wiele pamiętnych scen i momentów pochodzi właśnie z tego sezonu. Ogląda się przyjemnie, tylko zastanawiam się, czy główny wątek jest… Dobry. Tak zwyczajnie dobry.

Widzicie, teoretycznie jest to historia Waltera White’a. On jest tutaj protagonistą, on niby pcha historię do przodu. W trzecim sezonie wydawało się, jakby kogoś takiego jednak nie było, bo większość postaci krążyła bez celu. W czwartym z kolei wyraźnie bohaterem jest Gus. To on wprawia wszystko w ruch, on dominuje nad wszystkimi – i robi to w zasadzie z ukrycia, będąc nieobecnym. To jego przeszłość poznajemy, jego motywacje, jego historia jest tutaj istotna. To on nam imponuje swoim opanowaniem. Walter z drugiej strony kupuje myjnię, kombinuje z synem (żeby ten go kochał) i prowadzi w kółko te same rozmowy z Jessiem i innymi.

Plan mógł być taki, żeby Walter zaczął obawiać się utraty tego, co osiągnął, żeby poczuł się nieistotny – żeby był przekonany o tym, że należy podjąć zdecydowane kroki. Efekt jest jednak taki, jakby twórcy sami się zagubili w tym wszystkim. Jakby ilość odcinków do wypełnienia stała się problemem, jakby najważniejsze było dla nich dostarczyć jak najwięcej intensywnych momentów. Trudno mi zdecydować z samego oglądania, jak miało być naprawdę.

Zapewne obie wersje są poprawne. Bohater rozwija się poprzez pokonywanie przeszkód, a im większa przeszkoda, tym większy rozwój. Przeszkodę więc trzeba było rozbudować. Działa to też jako kolejny krok dla Waltera w stawianiu się antagonistą – Gus w końcu wyrasta na kogoś pozytywnego. Bezwzględnego i groźnego, ale jednak jest lepszym wyborem, biorąc pod uwagę całokształt sytuacji.

To w ogóle nie powinna jednak być produkcja, w której myślę o jakimś całokształcie, o świecie wokół bohatera. To powinna być tylko jego opowieść, a do niego należą tak naprawdę tylko trzy ostatnie odcinki w tej serii. I są zdecydowanie najlepsze: Walt manipuluje wszystkimi, samodzielnie stawia czoła wszystkim problem, sam wpada na to, jak je rozwiązać. I dla mnie na tym sezonie ta produkcja mogła się zakończyć. Zło wygrywa, ale tylko ono o tym wie. A nawet ono nie zdaje sobie sprawy, że jest złem. Nikt w pełni nie wie, co właściwie miało miejsce – poza nami. Każdy wygrywa i przegrywa w tym samym czasie.

Rozumiem i widzę, w jaki sposób plan na ten sezon opłacił się – chcę tylko powiedzieć, że na pewno był lepszy sposób, żeby to osiągnąć. Taki, w którym robienie miejsca innym postaciom nie odbiera go naszemu protagoniście. Taki, w którym historia nie będzie sprawiać, że zapomnimy, co tak naprawdę powinniśmy oglądać. Taki, w którym nasz czas nie zaczyna się opłacać „koniec końców”, ale nieco wcześniej. Taki, który jest też mniej schematyczny i nie dostarcza nam tego, co już dobrze znamy.

Cytaty

– I’m in the middle of something!
– Oh, yes you do!

– Walt! What are you doing?
– I’m talking to Ted.

Why the hell are we making meth?

– Pain is weakness leaving your body!
– Pain is my foot in your ass, Marie.