Jean-Pierre Melville

Jean-Pierre Melville

11/03/2023 Opinie o filmach 0

It so happens that the gangster story is a very suitable vehicle for the particular form of modern tragedy called film noir, which was born from American detective novels. It’s a flexible genre. You can put whatever you want into it, good or bad. And it’s a fairly easy vehicle to use to tell stories that matter to you about individual freedom, friendship, or rather human relationships, because they’re not always friendly. Or betrayal, one of the driving forces in American crime novels.” – Jean-Pierre Melville

Jean-Pierre Melville

Obecnie Jean-Pierre Melville znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #89

Top

1. W kręgu zła
2. Armia cieni
3. Szpicel
4. Drugi oddech
5. Ryzykant
6. Gliniarz
7. Samuraj

Ważne daty

1819 – urodziny Hermana Melville’a, Jean-Pierre później na jego cześć przywdzieje jego nazwisko

1917 – urodziny (Paryż)

1946 – debiut krótkometrażowy

1949 – debiut pełnometrażowy

1952 – małżeństwo (do jego śmierci)

1972 – ostatni film

1973 – śmierć (Paryż, atak serca w tym samym wieku, w którym zmarł jego ojciec, co przez lata miał przewidywać)

Szpicel („Le Doulos”, 1962)

4/5

Gangsterski obraz mieszający realizm z romantycznym spojrzeniem na przestępców. Oryginalny tytuł oznacza w slangu kapelusz, ale w języku policji osoba z kapeluszem to ich informator. Z tym motywem wchodzi do świata bandytów, którzy mają wśród swoich szczura, a policja jest na ich karku. Nie ma tutaj żadnych skrótów – jeśli ktoś bierze zakładnika, to widzimy dokładnie krok po kroku wiązanie tej osoby. Nie ma tu sztuczek, osoba na ekranie faktycznie jest związana i nie ma żadnej sposobności, aby się uwolnić. Kiedy policja kogoś przesłuchuje, to drąży temat i logicznie przechodzi od jednych wniosków do drugich, a przesłuchiwana osoba powoli pęka na naszych oczach. Nie jest to jednak produkcja ściśle realistyczna – zamiast tego otrzymujemy romantyczne spojrzenie na przestępców, którzy przede wszystkim czują i przeżywają. Boją się, tracą, walczą do końca. Przestępca też człowiek. Też chce coś osiągnąć i spędzić życie z osobą, którą kocha, ale szans na to dużych nie ma. Ponure, stonowane kino.

Ryzykant („Bob le flambeur”, 1965)

4/5

Melville kontynuuje swój pomysł na kino – czyli najpierw pokazuje ludzką stronę przestępcy i dlaczego tytułowy Bob decyduje się na złamanie prawa. Oczywiście: w imię miłości. Następnie przechodzimy do planowania – oglądamy surowe i poważną prezentację przestępców poznających cel i ćwiczących każdy etap napaści oddzielnie, aby jeszcze wszystko zrobić w wymaganym czasie, co do sekundy. Intrygujące i solidne kino. Tutaj jeszcze dodatkowo zaskakuje w finale, przynajmniej na swój sposób. To zakończenie nie tyle szokujące lub dziwne, ile przewrotne. Głównie dla fanów starego kina.

Armia cieni (1969)

5/5
Z realizmem w pewnych momentach o niełatwym życiu w podziemiu. Z szacunkiem dla kiedyś żywych.
 
Całość jest adaptacją książki, ale wzbogaconą o wspomnienia reżysera, który był w ruchu oporu podczas 2 wojny. Przynajmniej tak przeczytałem w Internecie. Fabularnie jest to opowieść o zemście na kimś, kto zdradził – i wszystkim, co wokół tego się znajduje. Realizm jest względny, ale twórcy udaje się przekazać ten posmak brudu w ustach i myślach towarzyszący życiu, jakie bohaterowie prowadzą. Nie ma tutaj za bardzo zastanowienia się, decyzje są podjęte już dawno – samo poprowadzenie rezultatu nie jest łatwe. Jest tutaj kilka niezwykłych sekwencji, jak epilog, ta z samolotem albo osaczenia na ulicy – całość ma ciężar, szczególnie ludzki, z opowieści o ludziach doświadczonych przez los, robiących swoje bez emocji, bo robią to, co konieczne, bo druga strona będzie jeszcze bardziej bezwzględna. Melville portretuje poświęcenie swoich towarzyszy, którzy nie będą pamiętani. Wybrali ciężkie życie bez szczęśliwego zakończenia, żeby odegrać swoją małą rolę.
 
Mówię o tym względnym realizmie, ponieważ każdy znajdzie jakiś moment, którego po prostu nie kupi. Dla mnie to była scena ratowania człowieka podczas egzekucji – skąd wiedzieli, że każą im biec? Gdzie rzucić granaty dymne? Skąd zrzucić drabinę? Że ją dostrzeże w tym dymie? I to wszystko podczas ostrzału? Nawet jeśli karabin jakimś cudem głównie strzela w podłogę, to nadal. Zbyt dużo musiało pójść idealnie, żeby taka scena mogła się wydarzyć. „Wielka ucieczka” albo coś innego mogłoby to jeszcze zadziałać, ale nie u Melville’a. To była scena dramatyczna, scena akcji, ale na pewno nie realistyczna, ani taka, która mogła mieć miejsce naprawdę.
 
I taka myśl na koniec… Polskie kino mogłoby odświeżyć i uwiecznić niektóre akcje polskiego podziemia. Mają sporo spektakularnych zapisów, więc czemu kino tak rzadko po nie sięga? Za ruskich to rozumiem, ale dziś?

W kręgu zła ("Le cercle rouge", 1970)

5/5

W języku angielskim istnieje słowo „cool”, który można tłumaczyć jako „fajny”, ale oznacza on też „zachować spokój”, „nie dać się wyprowadzić z równowagi” czy „nie stracić głowy”. I W kręgu zła jest definicją kina, które jest „cool” – dosłownie każdy wygląda „cool”, zachowuje się „cool”, ma idealne wyczucie czasu (wchodzi do pomieszczenia na spotkanie z kimś i pojawia się akurat wtedy, gdy ta osoba chce zapalić papierosa, więc to ona odpala zapalniczkę), ale też właśnie jest ostrożny, metodyczny, cierpliwy – zarówno policja jak i przestępcy. To seans, po którym nikt nie chce być bardziej jednym lub drugim – obie strony są ukazane w podobny sposób, koniecznie posiadające podobne cechy, siłę psychiczną i fizyczną. Całość w ogóle zaczyna się od cytatu fikcyjnie przypisywanego Ghandiemu, z którego miałby wynikać tytuł filmu: w skrócie chodzi o przeznaczenie. W tytułowym kręgu zła jeśli ma dojść do spotkania, to do niego dojdzie – nie ważne, co się wydarzyło wcześniej. To zdecydowanie najgłupsza część filmu. I najbardziej dziwna. W sensie: po co wymyślać wypowiedź i przypisywać ją komuś jako cytat, gdy sama treść nie ma sensu i jest patetyczna oraz pretensjonalna?

Konstrukcja filmu jest prosta: jeden człowiek ucieka policji, drugi wychodzi legalnie na wolność. I spotykają się razem, by zrealizować skok na sklep jubilerski. Historia jak historia, prawdziwa opowieść – oraz jej wartość toczy się w realizacji. W kręgu zła trwa dwie i pół godziny, śledząc każdy krok bohaterów i oddając realizm ich doświadczeń. Gdy trzeba się wyrwać z kajdanek, to widzimy każdy ruch potrzebny do tego. Gdy trzeba się włamać do budynku, to widzimy krok po kroku, ile rzeczy może pójść nie tak. Gdy trzeba pokonać blokadę policyjną, to widzimy, ile do tego potrzeba było opanowania – oraz szczęścia. To zaskakujące, że szczęście i przypadek w tej opowieści jest tak istotny. Nie jest najważniejszy, zimna krew i improwizacja zawsze są tu na pierwszym miejscu, ale twórcy cały czas pokazują, że to nie wystarczy. Zawsze coś mogło pójść źle dla każdej ze stron, zawsze była potrzeba odrobiny szaleństwa… Dlatego ta gra była tak wyrównana.

W tej ciszy i opanowaniu rodzi się masa napięcia, które jest uwalniane w jednym, gwałtownym ruchu. Czuć, że wszystko tu jest prawdziwe: przede wszystkim życie bohaterów, ale też lokacje, w których się znajdują, budynki i lasy. To nie jest realistyczny film, ale robi wrażenie takiego – nie ma tu oszukanych przejść do kolejnej części historii, gdy pozostaje niewyjaśnione, jak coś się zakończyło. Reżyser pokazuje wszystko w pełni, do końca – i umie to zrobić w zajmujący sposób. Nawet jeśli to długo trwa, to wynagradza wszystko widzowi. Do legendy przeszła finałowa sekwencja napadu trwająca prawie pół godziny, poprowadzona bez słowa dialogu – tylko czysta akcja.

Obraz z innej epoki kina. Obraz elegancki, męski, stylowy, zimny, szorstki i piękny w tym wszystkim. Z jednej strony prosty kryminał, z drugiej pełny, romantyczny i ludzki obraz bohaterów, którzy są do siebie zbyt podobni, niż chcieliby do tego przyznać.