Norman Jewison
„People always tell me, „Gee, you direct so many movies” as if that’s unusual. But I made my mind up when I was young that what’s most important for a director is to keep working. Because how else are you going to learn how to do new things, which – to me – is the whole point. So I make a lot of different movies and I love them all .” – Norman Jewison
Obecnie Norman Jewison znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #221
Top
1. …I sprawiedliwość dla wszystkich
2. Skrzypek na dachu
3. W upalną noc
4. Huragan
5. Cincinnati Kid
6. Jesus Christ Superstar
7. Wpływ księżyca
8. Tylko ty
Ważne daty
1926 – urodziny (Kanada)
1952 – debiut reżyserski w telewizji
1953 – małżeństwo (do jej śmierci w 2004)
1962 – debiut kinowy pełnometrażowy
2003 – ostatni film, jak na razie
Skrzypek na dachu ("Fiddler on the Roof", 1971)
Czułem, że moja miłość do gatunku jest nadużywana, chociaż nadal zasłużona.
Gdzieś na Rosji, jeszcze nie ma 2 wojny światowej. Wioska Żydowska, gdzie nie ma nic poza domem dla garstki osób. Główny bohater sobie tutaj jest, podobnie jak reszta postaci: rola, handel dobrami rolniczymi, szabas i inne codzienności. Gdy w tle zbliża się pogrom i obowiązek wysiedlenia, protagonista zwraca się bezpośrednio do odbiorcy, aby edukować go o kulturze żydowskiej. Pierwsza piosenka podkreśla istotność tradycji, co oczywiście wskazuje, że ta tradycja w ciągu opowieści będzie kwestionowana – i tak właśnie się dzieje. Córka będzie sama chciała wybrać ukochanego, zamiast przyjąć aranżowanego męża – ten zresztą miał wnieść do rodziny swój majątek, więc bohater będzie musiał i to marzenie odstawić („I want song” to tutaj „Gdybym był bogaczem”, ale spokojnie, to samo dno banalności tej opowieści, reszta jest lepsza). Druga córka chce męża, który nie jest Żydem. I bohater za każdym razem będzie mieć dylemat przez jakieś 14 sekund, dokonując oczywistego wyboru. Ciężko mi powiedzieć, czy to historia przybliżająca kulturę Żydowską, czy też strofuje ją, aby weszła w XXI wiek i pozwoliła ludziom na ludzkie życie bez ciężaru „bo tak”. Tym bardziej, że bohaterowie po prostu mogą wielokrotnie irytować swoim stylem bycia, manierą zachowania albo olewczym komentarzem wobec czytania czyichś listów.
Aktor oczywiście robi wszystko, w bardzo teatralny sposób, aby dać ujście swojej frustracji. Pokazuje, że te banalne decyzje dla jego postaci są przeszkodami nie do pokonania, że wszystko się dla niego łączy z czymś innym i wydanie córki za mąż jest sprzeciwem wobec wszystkiego w jego życiu… Tylko że i tak podejmuje oczywistą decyzję. W ciągu jednej piosenki albo jednego monologu. Realizacyjnie część musicalowa bardzo mi się podobała, to po prostu specyfika materiału źródłowego, która chyba nawet w teatrze nie mogła być zbyt przekonywująca. Ciężko mi powiedzieć, ile trwa akcja tej opowieści, ale czułem podczas seansu, że tylko kilka dni. I w ciągu tych kilku dni mają miejsce te wszystkie ciężkie decyzje w życiu bohatera. Ciężko to kupić. To jakby zrobić film o Polaku, który podczas wojny na Ukrainie przyjmuje ciapatych uchodźców, jednego wydaje za swoją córkę, porzuca alkoholizm, a drugą córkę wydaje za sąsiada Niemca – wszystko to w momencie, gdy Rosjanie próbują podbić jego ojczyznę i nawet im się udaje, bo zrzucają bomby atomowe. I to wszystko w trzy dni. Musicale rządzą się swoimi prawami i akceptuję wyolbrzymienie, ale i tak to było dla mnie za dużo.
Sam musical jest barwny, pełen piosenek i tłumów tańczących na ekranie. Piosenka w tekście szybko wyjaśni swój temat, wyrazi co miała przekazać, a potem oglądamy te tańce… I oglądamy. To prawdziwy spektakl oczywiście, miód dla oczu, ale jednak żałuję, że część musicalowa tak nieznacznie posuwa opowieść do przodu. Jestem już przyzwyczajony do tych przedstawień, gdzie wszystkie elementy współpracują i razem idą do finału. Tutaj już po godzinie czułem, że te wszystkie wspaniałe tańce i muzyka nadużywają gościnności widza. Często też są nietrafione. Młodzi dostają zgodę na miłość i biegną do lasu, gdzie młody dotyka wszystkiego poza narzeczoną, śpiewa o cudach, a młoda stoi z boku i się uśmiecha. Jakoś tego nie czuję.
Dobrze się bawiłem, bo lubię musicale, ale też nie jestem przekonany. Czułem, że moja miłość do gatunku jest nadużywana, chociaż nadal zasłużona. Muzyka (nie piosenki!), rozmach, aktorzy i pozytywne podejście do życia, codzienności… Cieszę się, że wróciłem do tej produkcji.
Najnowsze komentarze