King Kong kontra Godzilla (1962)

King Kong kontra Godzilla (1962)

26/03/2024 Opinie o filmach 0
king-kong-kontra-godzilla 1962

Do oglądania wyłącznie w towarzystwie pijanych kumpli podkładających głosy pod tytułowych bohaterów. W samotności też niezła zabawa.

1/5
Pod płaszczem gadania o tym, że telewizja potrzebuje sensacji, twórcy doprowadzają byle jak do spotkania na ekranie tytułowych istot. W kolorze, bo najwyraźniej to też było jakieś osiągnięcie. Historia nie ma sensu, postaci są aby być, przejdźmy więc do spektaklu – i ten jest beznadziejny. Dziękuję za uwagę.
 
W sensie… Zawsze będzie fajnie zobaczyć te stwory na dużym ekranie, ale to tyle z przyjemności oglądania. Film robi wszystko źle jak leci – od rasistowskiego przedstawienia obcej kultury na wyspie z King Kongiem, poprzez sceny „akcji”, na pojedynkach kończąc. I żeby nie psuć wam oglądania nadzieją na coś konkretnego: w finale oba stwory wpadają do wody i tyle.
 
Jak wygląda scena akcji tutaj? A no idzie takie duże coś w miejscu i depcze kolejkę-zabawkę. Nie miniaturę, nie atrapę, ale zabawkę. Musiałbym oglądać ten film na zegarku osoby idącej przede mną, żeby uwierzyć w cokolwiek na ekranie – i nie chodzi o to, że efekty są stare. Chodzi o to, że one są zwyczajnie źle wykonane, gorzej o wiele od King Konga z 1933 roku. Ale ten stwór nadchodzi! Pociąg się zatrzymuje, bo jedzie w jego stronę, konduktor krzyczy, pasażerowie krzyczą. Z lewej strony wagonu biegną na prawą, z prawej na lewą, tłok. Trwa to sekundę. W następnej sekundzie już wszyscy są bezpieczni na wózkach ratunkowych – z wyjątkiem oczywiście kogoś, kto tutaj jest postacią najwyraźniej, ponieważ… była już w poprzedniej scenie. I akurat chłop jedzie samochodem do niej. Wszyscy go zatrzymują, ale on jedzie dalej. Pyta po drodze: ktoś jeszcze został? I każdy wie, że została ONA. A baba oczywiście zeszła z drogi i się moczy w rzece. Co jakiś czas mamy cięcie na stwora, który stoi w tym samym miejscu, w którym stał 10 minut temu, macha łapami i tyle. Chłop jedzie tym samochodem, na szczęście droga prowadzi akurat do tej rzeki. Chłop parkuje kilometr od rzeki, idzie na piechotę, bierze babę pod ramię, kuca i mówi: „już jesteś bezpieczna” i koniec sceny. Już kij, że nie pokazali tego zagrożenia, ale nawet jak uciekają przed zagrożeniem. Ed Wood zrobiłby każdy element tej sceny nieporównywalnie lepiej. I żeby już kończyć: pojedynek tytułowych istot zrealizowano dokładnie tak samo – staną naprzeciw siebie, pomachają, pokrzyczą, on rzuci kamieniem, drugi strzeli laserem z pyska obok przeciwnika, on rzuci kamieniem… Twórcy nie mieli pomysłu na cokolwiek. Budżet i technologię mieli, spokojnie.
 
Oczywiście zgodnie z duchem serii twórcy muszą zepsuć niezamierzoną zabawę przekonywaniem, że ich debilny film jest o czymś. Tutaj na końcu jedna postać powie, że powinniśmy się uczyć od King Konga i Godzili życia w zgodzie ze światem. Tak, dokładnie – uczmy się tego od dwóch stworzeń, które rozpierdoliły wszystko na swojej drodze przez ostatnie półtorej godziny. Nie wiem, jak twórcy muszą gardzić ludzkością i jej nienawidzić, aby przez myśl im przeszło nawet, że ludzie mogą się czegokolwiek od takich istot uczyć, a co dopiero zrobić o tym film i powiedzieć to na głos. Jedyną wartością tego filmu jest uświadomienie sobie, że w tamtych czasach Japończycy oglądali coś innego poza kolejnymi umartwieniami się na filmach Ozu, Kobayashiego czy Mizogushiego. Szkoda, że dla rozrywki mieli tylko takie coś. Ciężko było być japońskim kinomanem w tamtym okresie…