David Lean

David Lean

22/02/2024 Blog 0

Jego pierwszy film wizytowała rodzina królewska. Po zrobieniu ponad dziesięciu filmów zrobił coś nowego, z czym miał być później utożsamiany już na zawsze. Podarował widzom mnóstwo powodów, aby pamiętać o potędze obrazu. Oto David Lean i przegląd jego twórczości.

I find dialogue a bore, for the most part. I think that if you look back on any film you’ve seen, you don’t remember lines of dialogue, you remember pictures.” – David Lean

Dostał kamerę w młodym wieku. Na filmy chodził jako dorosły, aby odpocząć od pracy, której nie lubił. Mając 27 lat podążył za radą, aby zacząć robić to, co lubi – i poszedł do filmu. Parę lat później był już montażystą, co w jego słowach da mu ogromnego kopa podczas bycia reżyserem. Później miał mieć trudność ze zrozumieniem, jak inni mogą kręcić, ale nigdy nie edytować materiału.

Always cast against the part and it won’t be boring.” – David Lean

Mając reputację jako dobry w cięciu filmów, został zaproszony do współreżyserowania. Debiutował na filmie, o którym nikt nie pamięta, ale był on wyjątkowy – cała rodzina królewska odwiedziła plan zdjęciowy, właściwy reżyser był wieloma rzeczami (między innymi głównym aktorem, producentem, scenarzystą i kompozytorem tylko przy tym jednym tytule), ale reżyserem akurat nie, więc przekazał po kilku tygodniach ster całkowicie w ręce swojego partnera, bo ten akurat na reżyserowaniu się znał. I przy powtarzaniu jednego ujęcia z udziałem materiałów wybuchowych członek ekipy za bardzo się śpieszył, doprowadzając tym samym do wypadku z efektem śmiertelnym. Reasumując – kręcenie tego filmu było niczym porządne wesele.

These American writers really frighten me. They talk so well and write so badly.” – David Lean

Tak zaczęła się kariera reżyserska Leana, który zaczął od trzaskania adaptacji za adaptacją. Przez pierwsze kilka lat zrobił tyle obrazów, co przez całą resztę życia.

I think the best you can do in a movie is to be faithful to the author’s intention in all areas. With the two Dickens films I did they are, oh, pencil sketches of these great novels that he wrote, but I think they are faithful. I wouldn’t have been ashamed to show him the films.” – David Lean

Po dekadzie kręcenia przeniósł się do Stanów, zaczął kręcić ogromne spektakle. I tak aż do 1970 roku, kiedy krytycy usiedli z nim w pokoju i rezali jego produkcję. Nawet Pauline Keal. Debata nie jest obszernie cytowana, a te nieliczne cytaty nie pozwalają zakładać, że krytycy byli merytoryczni w swoim słowotoku. To złamało Davida Leana – kobieciarza, człowieka nieobecnego w życiu dziecka i wnuków, tyrana na planie filmowym – więc zwątpił w siebie i przestał kręcić na 14 lat. Gdy wrócił z ostatnim filmem, zgarnął 11 nominacji do Oscara. Roger Eber dał kciuk w górę. I tak David Lean skończył tworzyć historię. Później nadal próbował zorganizować kolejny projekt, ale nic z tego nie wyszło. Umarł szczęśliwy, że wykorzystał swój czas na robienie filmów.

Haven’t we been lucky, John? They let us make movies.” – David Lean

Wielu reżyserów wymienia go jako swoją inspirację. Lean przeszedł do historii jako człowiek, który umiał robić filmy na 200 minut tak, aby potem chciało się je oglądać. Nawet kilka razy. Ten gatunek nie ma szacunku wśród kinomanów, bo jeśli Lean nie robił takich monumentalnych melodramatów z elementami kina wojennego, to najczęściej wychodził film, który spokojnie dałoby się streścić w kilku zdaniach.

Everyone worried about re-releasing Lawrence. They said the audiences have changed. They talk and shout at the screen; they’re impatient; they wouldn’t sit still for it. Not at all. You could hear a pin drop. London, New York, Washington, Los Angeles. Everywhere. I think audiences had almost forgotten the power of pictures. They’ve gotten smaller and smaller. And suddenly you see this old film, wonderfully photographed; tremendous detail; you almost feel you could take a hair off the actor’s collar. There’s a mesmeric effect from the picture on the screen.” – David Lean

Naśladowcy Leana po prostu nie umieli sprawić, aby ich długi film zasługiwał na to, aby być długim. Był taki, aby być, aby sprawiać wrażenie wielkiego. Kino Leana było naturalnie WIELKIE. Każda scena i wątek wspierały fabułę i główny temat. Nie śpieszyły się z niczym, ale też nie zwlekają, nie są wolne – one celebrują wizualnie chwile, poświęcają jej czas, one faktycznie coś tworzą w tym czasie. Możemy poczuć i przeżyć dramaty, podróż, zmianę.

I don’t know about Brief Encounter (1945). I saw it the other day and I thought it was rather good, and I saw it a couple of years ago and I thought it was pretty awful. The magic of that film is Celia Johnson – she was wonderful!” – David Lean

David Lean zostawił nam w spadku mnóstwo powodów, aby pamiętać o potędze kina, obrazu, wizualiów. Cudownie, że po wyjściu z kina z nowego filmu trwającego ponad trzy godziny, który okazuje się średni, mamy filmy Leana, które przypomną nam, że można to samo zrobić nie tylko lepiej, ale i dobrze.

I think people remember pictures not dialogue. That’s why I like pictures.” – David Lean

David Lean

Obecnie David Lean znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #76

Top

1. Lawrence z Arabii
2. Most na rzece Kwai
3. Córka Ryana
4. Doktor Żywago
5. Oliver Twist
6. Spotkanie
7. Wielkie nadzieje
8. Przejście do Indii
9. Wybór Hobsona
10. Urlop w Wenecji

Ważne daty

1908 – urodziny (UK)

1927 – pierwsza praca w studio filmowym, jako „teaboy”

1935 – początek pracy jako montażysta

1942 – debiut reżyserski

1948 – początek współpracy z Aleciem Guinnessem, któremu doprawił gigantyczny nos, żeby był ciekawszy

1957 – premiera Mostu…, od tego czasu pan Lean już na zawsze miał być kojarzony tylko z takimi obrazami

1962 – początek współpracy z Mauricem Jarre

1965 – największy sukces kasowy w postaci Doktora Żywago

1984 – ostatni film, odebranie tytułu rycerskiego, potem pracował nad adaptacją Conrada, tylko zmarł, zanim ruszyły zdjęcia

1990 – szóste małżeństwo (do jego śmierci)

1991 – śmierć (UK, rak krtani)

Oliver Twist (1948)

5/5
Angażująca historia dziecka, który zasługuje na lepszy los. Świetnie wygląda ta ekranizacja.
 
Od pierwszych ujęć widz może mieć pewność, że to adaptacja, która miała pomysł na siebie. Twórcy mieli wizję, dzięki czemu udało się stworzyć świetną sekwencję otwierającą bez słowa dialogu: zamiast słuchać, my po prostu czujemy tragedię kobiety idącej przez burzę w stronę samotnego światła, gdzie urodzi swojego syna i umrze. Nie będzie wiadomo, kim ona jest, więc niemowlę dostanie imię losowe i wyjdzie Oliver Twist, bo teraz była kolej, aby nazwać według alfabetu na literę T. Oliver następnie dorasta i będzie tak źle traktowany przez państwowe i religijne instytucje, że uda się w samotną podróż jeszcze jako dziecko, aby szukać szczęścia gdzie indziej. I tam też go nie znajdzie.
 
Atmosfera jest potężna, przedstawiony świat jest wiarygodny oraz zrozumiały. Twórcy robią wiele, abyśmy się czuli jak w butach bohatera, żebyśmy czuli to, co on – i byśmy rozumieli, że jest on niestety tylko jednym z wielu w tej samej sytuacji. Autor dostarcza nam tej lekcji za pomocą przygód i licznych wydarzeń w życiu bohatera, które podbijają dramaturgię. Życie protagonisty cały czas się zmienia i jest to niezmiennie angażujące oraz spójne z całą fabułą. Problemy mają cały czas to samo źródło, Oliver ma cały czas te same braki i z tego samego powodu pakuje się w kłopoty. Finał jest tutaj naprawdę zasłużony i jest wisienką na torcie naprawdę solidnej produkcji, do której będę chciał kiedyś wrócić. Główny aktor nie zrobił potem kariery w zawodzie, ale za to został reżyserem telewizyjnym, pracując chociażby przy „Latającym cyrku…” czy „Hotelu Zacisze”.
 
Już wtedy Lean zdawał się cenić sobie rozmach. Jak po narodzinach niosą niemowlę, to robią to przez trzy piętra – naprawdę widzimy rozmiar tej instytucji. Gdy bohater je przy stole, to najpierw dostajemy długą jazdę wzdłuż stołu i widok na innych biesiadników. Gdy goni go tłum po ulicy, to faktycznie ciągną za nim liczne zastępy ludzi. I tak aż do końcówki, gdy mamy przepiękne ujęcie z góry: na pierwszym planie dziecko na dachu, a w tle masa ludzi na ulicach. Od razu czuć tę wysokość oraz istotność oglądanych wydarzeń. Może nie był to znak firmowy jeszcze, ale reżyser z całą pewnością zdawał sobie sprawę z impaktu masy statystów na ekranie, jaki mają oni na nasz odbiór tego, co oglądamy.

Doktor Żywago ("Doctor Zhivago", 1965)

5/5
Smutny, piękny film.
 
Dzisiaj fakt Amerykanów robiących adaptację rosyjskiej książki może automatycznie wywoływać negatywne reakcje, ale cóż: sam pisarz wydał pierwotnie powieść we Włoszech, po rosyjsku ukazywała się ona poza Związkiem Radzieckim, gdy autor dostał Nobla, to musiał odmówić i ogólnie „u swoich” miał przekichane za to, co napisał. Podważał w końcu ideały, których nie wolno podważać. Ruscy swoją wersję zrobili dopiero w XXI wieku i nie chcę sprawdzać, jak ona wtedy wyszła. Ta książka była po prostu zakazana, Rosjanie nie mogliby zrobić jej adaptacji z rosyjskimi aktorami. Nie, oni mogli za to trzasnąć siedmiogodzinną adaptację Wojny i pokoju dwa lata później. I wolę nie myśleć, skąd wzięli na to pieniążki. A raczej: czyim kosztem.
 
Doktor Żywago musiał być zakazany – to pierwsza połowa XX wieku, rewolucja ludowa, Carowie idą do piekła, do władzy dochodzi zwykły człowiek… Tylko w praktyce to wyszło trochę inaczej i bohaterowie tej historii są tego świadkami, pośrednio uczestniczą i ponoszą konsekwencje tych zmian. Nie są politykami ani nikim takim, są po prostu mieszkańcami miast, z których trzeba uciekać. Są pasażerami pociągu, za które trzeba dziękować, że w ogóle jadą i oferują szansę. Są ludźmi na dzikich terenach, wystawionymi na niskie temperatury oraz innych ludzi, którzy są gotowi zabić w samoobronie tego, co jeszcze mają. Te realia uderzają, bo biją one po oczach naszych protagonistów, którzy nie mogą znieść tego, co widzą. Nie mogą jednak nic zrobić. Jeśli zrobią, to będzie tylko gorzej.
 
Oryginalna powieść ma około 600 stron w polskim przekładzie i widać wyraźnie, że nawet te blisko 200 minut ekranowego czasu trwania nie było wystarczające. Widać skróty oraz rezygnację z pewnych fragmentów. Najczęściej potrafi to nawet zrobić wrażenie, przykładowo w scenie spotkania braci. Jak udało się wtedy ścisnąć masę treści potrafi robić wrażenie. Z całą pewnością zostało to, co najważniejsze: tragiczna historia walki o własną rodzinę, byle tylko przetrwać najgorszy okres, a potem… Jakoś to będzie. Żadna inna myśl już nie została w takich czasach. Smutny, piękny film.
 
Highlight: Klaus Kiński i cała podróż pociągiem. Jazda sama w sobie, ale to sprzątanie, tłok, martwe spojrzenia pasażerów, jak odsunęli wejście i musieli wybić dziurę w lodzie, zza którego odsłonił się krajobraz, lokomotywa prująca przez śnieg spod którego nie widać szyn, mijanie spalonej wioski, w której z trudem człowiek wierzy własnym oczom, że są tam wciąż żywi ludzie…

Córka Ryana ("Ryan's Daughter", 1970)

5/5
Jednak wystarczy mi dać ogromną plażę, tłumy ludzi, wielką miłość i mogę to oglądać przez ponad trzy godziny.
 
Przedostatni długi film Leana* – skromny u podstaw, ale wzbogacony o rozmach, skalę, liczne wątki i motywy poboczne. To klasyczny melodramat o ludziach, którzy po śmierci partnerów zdecydowali się spróbować jeszcze raz wejść w związek – wszystko na tle wojny w Irlandii, I wojny światowej i konfliktów każdego z każdym: Brytyjczykami, Niemcami, Irlandczykami. Niby więc film o relacji między garścią postaci, a jednak tłum za nimi podkreśla wszystko i rozbudowuje w piękny sposób.
 
Reżyser dosyć wcześnie odsłoni najmocniejszą kartę, czyli majestatyczne plenery, gigantyczną i pustą plażę, morze, klify, irlandzką wioskę. Dwoje ludzi, od których kamera oddala się i ukazuje cały ten krajobraz. Trzy godziny później to nadal będzie zachwycać. Tak, to trwa trzy godziny (nawet więcej, bo 206 minut licząc z uwerturami i przerwą), ale zasługuje na to. Każdy kolejny wątek nie jest dodatkiem, ale funkcjonuje w obrębie tej jednej historii i działa, bo oglądamy go w kontekście tego, co zobaczyliśmy wcześniej. Córka Ryana jest uczciwie długim obrazem, który musiał trwać ile trwa, aby pomieścić to, co zawiera.
 
Wątek miłosny jest poprowadzony w dużym stopniu tak, jak w prozie Ayn Rand, gdzie bohaterowie od razu wiedzą o sobie nawzajem bardzo dużo, patrząc jedno drugiemu w oczy. Tylko tam narrator może to rozwinąć i uzasadnić, tak w filmie musi wystarczyć nam to, co widzimy – a widzimy w zasadzie miłość od pierwszego wejrzenia. Ledwo się widzą i już będzie namiętny pocałunek – i cóż, albo to kupimy, albo nie. To wielki czynnik wpływający na to, jak cały film odbierzemy i czy potem uznamy, że obejrzeliśmy film dla dorosłych albo bajkę Disneya. Podobnie z zastosowaniem języka obrazu – dużo tutaj sekwencji bez słów, gdzie bohaterowie zachowują się filmowo. Wymownie patrzą bez słowa komentarza i pozwalają, aby ich akcje mówiły za siebie. Nie ma wtedy po prostu tej iluzji, że film naśladuje życie, nie – film to film i filmem wtedy jest. Rzadko po prostu widzimy takie rzeczy – są one jak najbardziej właściwe, ale też widz musi być do nich przyzwyczajony, aby kupić i zaakceptować coś takiego.
 
Nie był to najłatwiejszy seans (to o czym przeczytacie w opisie, ma miejsce w zasadzie w drugiej części filmu), nie mogę też napisać, aby był dla wszystkich – jednak koniec końców nie mogę dać niższej oceny. Zaangażowany byłem do samego końca i oglądałem tyle znakomitych scen, że już w połowie byłem pod wrażeniem, ile ich tak naprawdę jest. Po prostu w tym filmie jest za dużo do lubienia.
 
Highlight: tłum biegnący za ciężarówką, którą zatrzymało wojsko – nawet jeśli wtedy muzyka była najbardziej absurdalnie dobrana (dramatyczny, smutny moment i dodali skoczny rytm, jakby biegli na przygodę, dosłownie nóżka mi latała). A zaraz potem jak film wyjaśnia, czemu tytuł brzmi jak brzmi. W końcu owa córka jest protagonistą, czemu aż tak jest istotne, czyją jest córką? Otóż pod koniec widz sam do siebie szepnie, że „to przecież twoja córka”. I wszystko kliknie. Przejąłem się tą opowieścią. Nie ma wiele filmów, którymi można się przejąć bez wstydu – Córka Ryana jest jednym z nich.
 
PS. Czyli w tym czasie gdzieś obok Brendan Gleeson odcina sobie palce, nie?
 
*albo ostatni, bo Przejście do Indii to tylko 2,5h.