Cena strachu („Sorcerer”, 1977)

Cena strachu („Sorcerer”, 1977)

04/11/2023 Opinie o filmach 0

„W Paryżu jest teraz za pięć dziewiąta”

5/5

Pierwsza scena przechodzi od razu do rzeczy, zręcznie przeskakując między gwałtownością oraz cierpliwym i satysfakcjonującym budowaniem napięcia. Przechodzimy z jednej części globu do drugiego, poznając po kolei kolejnych bohaterów, którzy finalnie trafią do dżungli w Ameryce Południowej, gdzie będą prowadzić nędzną egzystencję i jedynym wyjściem będzie całkowite ryzykowanie życiem przy transporcie nitrogliceryny. Zrobią to, dostaną drugie życie. Nie uda się, wtedy stracą co jeszcze mają. Dla nich wybór jest prosty. Przed nimi powolna prędkość, zagrożenie w postaci tymczasowych dróg, rozwalonych mostów, starych utwierdzeń czy niespodziewanych wydarzeń. Każdy wybój na drodze może wywołać wybuch.

Względem pierwszej adaptacji, jest to obraz jednocześnie krótszy i dłuższy – francuska wersja trwała 2,5 godziny, z czego 40 minut było wstępem, po którym przechodziliśmy do właściwej podróży. Friedkin zamyka się w dwóch godzinach, ale dodaje wstęp do wstępu, a bohaterów wysyła w podróż po godzinie, wydłużając więc element przedstawienia postaci i wejścia w świat obrazu, wyrównując proporcje między połowami tej fabuły. Celem tej jazdy jest dojechać do końca, po drodze pokonując przeszkody – nic innego się nie wydarzy, nie zmieni, bo nie ma na to czasu i miejsca. Bohaterowie są odizolowani na wszystko, byle tylko przetrwać.

I w pewnym momencie pewnie łatwo jest ostudzić zainteresowanie widza – w końcu widzieliśmy już pierwszy film, a nawet jeśli nie, to wiemy z doświadczeń kinomanowych, jak to się dalej potoczy. Jadą i pewnie dojadą, w ten lub inny sposób. Nie na tym polega jednak sekret w tego typu opowieściach: chodzi o uczciwość i włożoną pracę. Twórcy nie idą na skróty w żadnym momencie, oni sami są w zasadzie na tej wyprawie i zabierają nas razem ze sobą i nie doświadczamy niczego fikcyjnego. Tę wersję nakręcono w kolorze, więc możemy zobaczyć wszystkie zniszczenia i lata użytkowania na pojazdach, którymi jadą. Widzimy, że to złom, a nie pojazd czterokołowy. Ciemne ślady na ciałach też nabrały kolorów, mieszając krew i bród z otarciami. Kamera może wejść w większą ilość miejsc, więc wchodzimy pod rozwalone mosty, po których ciężarówka powoli sunie i wygląda, jakby miała zaraz nas zgnieść. Gdy jedzie nad krawędzią, kamera wychyla się i ogląda tę przepaść z uzasadnioną obawą. A to gigantyczne drzewo, które zawaliło drogę? Ono naprawdę tam było. Roy Scheider z maczetą w bagnie próbujący torować drogę? Tak samo. Znamy prawa, jakimi rządzi się fikcja, ale ten film uzasadnia nasze zaangażowanie – bo sami twórcy nie poddawali się, aby to osiągnąć. Cena strachu nie mogłaby być bardziej utrudniona nawet wtedy, gdyby Herzog ją reżyserował.

To kino czynów i małej ilości słów (cały film ma mniej niż 500 linii dialogowych). Walki o drugą szansę albo chociaż kontynuowanie życia, jeśli ktoś mógłby nazwać przeszłość tych ludzi życiem. Starania są okupione bólem, cierpieniem, ryzykowaniem wszystkim bez nawet nadziei na sukces czy nagrodę. Wszystko może w każdej chwili trafić szlag – jak bardzo jest to życiowe!

A ja tyle lat ignorowałem ten tytuł, bo po co, przecież to remake… Ech. Właśnie dlatego masa słabych remake’ów jest tak szkodliwa – człowiek ignoruje te, które są faktycznymi remake’ami, a nie pójściem na łatwiznę, odtworzeniem czyjegoś sukcesu. O tym filmie nie da się powiedzieć, że był pójściem na łatwiznę, o nie. Zresztą i tak najpierw była książka z 1950 roku…

PS. „W Paryżu jest teraz za pięć dziewiąta”