California (1977)
Dawno nie widziałem tak dzikiego Dzikiego Zachodu. Lubię ten brud i romantyzację w jednym.
Okres po wojnie secesyjnej w USA, bohater ma przezwisko California i właśnie wychodzi z więzienia, aby rozpocząć nowe życie u boku poznanego przyjaciela. I tak przemierzają kraj świeżo liżący rany wojenne, gdzie konflikty wszelkiej maści nadal żyją, ludzie wciąż sobą gardzą, a przemoc jest niezmiennym tłem oraz elementem codzienności. Szczególnie dzięki bezinteresownym łowcom nagród, którzy zabiją wszystko, co zabić można i dostać za to nagrodę. Dlatego przyjaźń bohaterów w tym świecie jest tak cenna dla tego filmu.
I ten brud silnie wyróżnia Californię. Posępna, tragiczna atmosfera utożsamia się tutaj z błotem, wilczym spojrzeniem oraz myślą: „jakoś trzeba żyć”. Ginie się tutaj szybko, cios w twarz boli, chleb jest rzucony pod koła dyliżansu i też się go zje. Całość jest włoskiej produkcji z angielskim dubbingiem i kontynuuje tradycję spaghetti westernów, dając nam twardych bohaterów z niezadbanym zarostem i białym uzębieniem, slow-motion podkreślającym zadawanie ciosów lub śmierć, motywem głównym jest kobieta ze swoją anielską poświatą i niewinnością, a słysząc muzykę po filmie zdziwimy się, że nie odpowiada za nią Morricone, bo California brzmi jak westerny Sergio Leone. I te dialogi! „Słyszałem, że byłeś na wojnie?; – Tak. I tam umarłem”
Ten tytuł po prostu dostarcza wszystkiego, czego bym chciał od takich produkcji. Bardzo chętnie obejrzę jeszcze raz, a tymczasem będę miał w pamięci sprzedawanie kota, zasadzkę w lesie, chleb w błocie i bójkę obok, a także bycie wkurzonym tak bardzo, że cios najpierw przebija butelkę, z której ten człowiek właśnie pił, a dopiero w dalszej kolejności pięść sięga jego oblicza. Jest moc! Oraz romantyzm.
Najnowsze komentarze