Aleksander Ford

Aleksander Ford

11/11/2021 Blog 0

Ten wpis jest wyjątkowy z dwóch powodów - piszę go jeszcze przed obejrzeniem wszystkich filmów (został mi Chopin, Piątka... i Krzyżacy), ale po przeczytaniu książki o jego bohaterze. Nigdy wcześniej nie czytałem całych pozycji poświęconych jednemu reżyserowi, a teraz mam ku temu ogromną ochotę. Nie ważne, co o nich samych myślę, chcę po prostu poznawać temat. Szczególnie twórców polskich.

Gdyby on przyjechał do USA w latach 20., to byłby nie tylko Goldwynem, ale Goldwyn-Meyerem.” – David Halberstam

Ford. Reżyser nie jest biografią, raczej opowieścią o pewnym okresie czasu, na który Ford miał wpływ – wtedy, gdy go faktycznie miał, i wtedy, gdy go nie miał. Był skryty, niezrozumiały, celowo mylił tropy, zmieniał przeszłość, aktywnie i świadomie tworzył swoją sylwetkę w umysłach odbiorców, wręcz manipulował nimi. Był człowiekiem ważnym, szanowanym, nienawidzonym, tajemniczym – a zacząłem o nim czytać z dwóch powodów: w podeszłym wieku popełnił samobójstwo, a jego strona na Wikipedii składa się w zasadzie wyłącznie z odnośników do tej jednej książki. No i jest trzeci, moja miłość do filmu.

Sama książka zachwyciła mnie, ale to może być po części dlatego, że to styl, do którego używania czasami sam aspiruję (np. w serii 100 lat w kinie): obiektywne, krótkie zdania orzeczeniowe – dodatkowo pisane z perspektywy osoby, która zna temat od podszewki i umie oraz jest w stanie płynnie się po nim przemieszczać. Też bym tak pisał, jakbym się na czymś znał. Chyba pierwszy raz się tym zachwyciłem, czytając Małych ludzi w żółtych płaszczach Kinga, gdzie narrator, opisując życie młodego bohatera, przypadkiem wspomina, że już za parę lat jego paznokcie zmienią kolor. Tutaj jest to samo – pojedyncze wydarzenia mogą być od razu analizowane w kontekście całości, mogą być kluczem do czegoś, co dopiero się wydarzy. To się naprawdę świetnie czyta, a opis końcówki sierpnia 1939 roku w Warszawie jest po prostu niesamowity. Nigdy się z czymś takim nie zetknąłem; nie wiedziałem też, że 1 września filmy wchodziły do kin. Brak pytań retorycznych, autor nie zadaje pytań w ogóle, do tego wciąż i wciąż wykazuje się swoim pierwiastkiem humanizmu, humanitaryzmu, dodaje od siebie trzy słowa: ironiczne, gorzkie, szczere. Nie zawsze naraz, ale zawsze są suche. Opiera się na różnych punktach widzenia i relacji różnych osób, ale wszystkie traktuje tak samo, jakby wszystko to było fantazją, a przynajmniej było tylko częścią prawdy. Nawet jeśli jest też częścią kłamstwa.

Podczas lektury naszła mnie dziwna myśl: Ford nie był ważny. I nie jest. Zrobił film w latach 30., na którego popularności utrzymywał się dwadzieścia lat. W historii zapisał się jako autor pierwszego zapisu wnętrza obozu koncentracyjnego, ale nazywanie go „reżyserem” to za dużo powiedziane, był tak naprawdę jego montażystą. Zrobił filmy, które nikogo nie obeszły. Zdradził siebie, robiąc Krzyżaków, swój największy sukces oraz jednocześnie ściągając na siebie przyszłą tragedię. Jego filmy nie były lubiane lub doceniane, wręcz były odbierane negatywnie. Dzisiaj w sumie żaden nie jest częścią polskiej kultury. Ford nie był ważny. Nie jest ważny. I pewnie nigdy nie będzie… A ja lubię jego filmy. Tak, jeszcze trzy przede mną, ale Ulica graniczna, Ósmy dzień tygodnia i przede wszystkim genialny Pierwszy dzień wolności mają u mnie wysokie oceny. Ulicę widziałem ponad dekadę temu, więc lepiej zrobię powtórkę, zanim coś napiszę, ale nie mam oporu, by dać Pierwszy… na liście moich ulubionych filmów. A sam Ford?

Nie wiem. Wiem tylko, jak wielkim problemem było nie pójść na łatwiznę i za tytuł książki podać: Obywatel Ford. To nie prawda, ja tego nie wiem. Wyobrażam to tylko sobie.

Poniżej prezentuję jeszcze fragment z książki. A obok w filmiku na YouTube czytam rozdział IX.

Fragment z rozdziału IX

Komitet Centralny zamówił u Forda film. Dziesięciu mężczyzn w średnim wieku i z lekką nadwagą obraduje teraz nad reżyserem. Forda nie ma.
Jedyna kobieta w tym towarzystwie to sekretarka, która zapisuje wszystkie ich słowa. Podnosi na chwilę wzrok znad maszyny i widzi, że ten pulchny, który właśnie ma głos i osobiście nie znosi Forda, zaraz pęknie ze złości. Zdania wypadają mu z ust coraz szybciej, popychane przez te, które dość mają czekania w kolejce.
– Ford był przerażony i zupełnie nie rozumiał, po co teraz robić film o Chopinie. Tłumaczyliśmy mu, że trzeba dać odpór rasistowskim teoriom, że z Chopina był Francuz! Tłumaczyliśmy, że potrzeba nam filmu pokazującego polskie Mazowsze i polski lud! Lud, który muzykę Chopina współtworzył! Potrzeba nam filmu narodowego! A co robi Ford? Zamawia scenariusz we Francji!!!

Ten sam Komitet, ci sami mężczyźni, ta sama kobieta przy maszynie. Tym razem jest z nimi Ford. Komitet wezwał reżysera, żeby ten wytłumaczył się z ryzykownego pomysłu na film o Chopinie.

Obecnie Aleksander Ford znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #106

Top

1. Pierwszy dzień wolności
2. Ósmy dzień tygodnia
3. Ulica graniczna
4. Piątka z ulicy Barskiej
5. Majdanek – Cmentarzysko Europy
6. Młodość Chopina
7. Krzyżacy

Ważne daty

1907 albo 1908 – urodziny Miszy (Kijów albo Łódź albo Warszawa)

1923 – śmierć ojca; Misza będzie mówić, że grał z nim w tenisa, ale dopiero po drugiej wojnie, bo po niej dopiero zacznie grać w tenisa

1929 – debiut krótkometrażowy

1930 – debiut pełnometrażowy

1943 – urodziny syna Juniora

1944 – powrót z ZSRR i nakręcenie pierwszego w historii dokumentu o obozach koncentracyjnych

1945 – Misza przyczynia się znacznie do utworzenia państwowego przedsiębiorstwa Film Polski i centralizacji tworzenia kina, którego zostaje dyrektorem do 1947 roku; dzięki niemu filmową stolicą jest Łódź i pozostaje nią nawet po tym, jak wielu chciało ją przenieść do Warszawy

1947 – początek wykładania reżyserii na Uniwersytecie, aż do 1968 roku

1953 – Ford podejmuje działania w celu decentralizacji tworzenia kina w Polsce; daje Wajdzie jego debiutancki projekt, by później ostro go przemontować (ogólnie będzie podejmować działania, żeby Wajda nie pokazał, że jest lepszy od Forda);

1958 – realizacji Ósmego dnia tygodnia, zamiast premiery zostanie oddana na półkę aż do 1983 roku

1960 – realizacja Krzyżaków i pobicie rekordów, widzów było więcej niż obywateli (chodzili wielokrotnie); śmierć samobójcza żony, drugie małżeństwo

1964 – ostatni film zrealizowany w Polsce

1969 – wyjazd z Polski

1974 – ostatni film

1975 – pierwsza próba samobójcza

1980 – śmierć Miszy (samobójstwo, USA)

Człowiek, który chce być największym reżyserem w tym kraju, opowiada o największym kompozytorze. I momentami zdaje się mówić o sobie więcej niż kiedykolwiek.
Ford uważa, że młody Chopin z okresu polskiego jest nieciekawy. On wtedy ledwie się zapowiadał. Start miał łagodny, nie musiał walczyć. Prawdziwą walkę zaczął na emigracji. Dopiero tam narodził się genialny kompozytor. Dopiero wtedy objawiły się jego sprzeczności, którymi karmił się jako artysta.
Chyba obaj się karmią.
Chopin był salonowcem, który nie znosił wsi, ale potrafił docenić wiejską muzykę. Pociągał go świat arystokracji, ale zakochał się w łamiącej konwenanse George Sand. Jego życie pełne było wahań i niekonsekwencji, i tylko jako twórca był nieugięty. W imię swojej muzyki potrafił odmówić rosyjskiemu ambasadorowi, choć był wtedy w biedzie. Mickiewicz i Sand namawiali go, żeby napisał operę. On wciąż im odmawiał. „Sto taktów na fortepianie znaczy dla mnie więcej niż tysiąc oper” – powtarzał. Chopin dobrze wiedział, o co mu chodzi w muzyce, i nigdy nie zszedł z obranej przez siebie drogi. Zdaniem Forda to właśnie niezłomność buduje wielkość artysty. Stereotypowe wyobrażenia Chopina pokazują go jako chorowitego i słabego człowieka, on nie był słabym człowiekiem. Był genialnym kompozytorem, a żaden geniusz nie może pozwolić sobie na słabość.
Tak przynajmniej uważał Ford.

Reżyser musi jednak odnaleźć się w sytuacji zlecenia. Proponuje KC kompromis: połowa filmu będzie działa się w Polsce, połowa we Francji. Obiecuje pokazać „ludowe korzenie jego muzyki”, ale stawia przy tym dwa twarde warunki.
Po pierwsze – nie zgadza się, żeby z Chopina robić rewolucjonistę. To byłaby głupia przesada.
Po drugie – nie ustawi fortepianu pod wierzbą. Nawet jeśli coś takiego faktycznie miało miejsce, w filmie byłoby kiczem. Żadnych wierzb. (…)

Scenariusza o Chopinie KC nie wypuszcza już z rąk. Prace nad nim ciągną się przez ponad dwa lata. Komitet dyskutuje i poddaje pomysły, pojawiają się i odchodzą kolejni autorzy.
W czołówce filmu pojawia się pięć nazwisk osób współtworzących scenariusz. Wkład Komitetu pozostanie anonimowy.

W początkach 1952 roku ma miejsce uroczysta premiera Młodości Chopina. Każda premiera jest teraz dużym wydarzeniem – w przeciągu całego roku do kin wejdą tylko cztery polskie filmy. Każdy z nich, choć trudno się je ogląda, to na swój sposób wielkie osiągnięcie, bo żeby cokolwiek nakręcić, trzeba złamać kilkanaście regulaminów dyrektora Albrechta.
Konferencja prasowa z udziałem twórców zostanie zapamiętana na długo. Podczas tej konferencji reżyser nie odpowiada na żadne pytanie. Nie odzywa się ani słowem.
O Młodości Chopina zacznie mówić dopiero wiele lat później. Za kilkanaście lat zacznie tłumaczyć dziennikarzowi, dlaczego niemal cała akcja filmu rozgrywa się w Polsce: „Zależało mi na pokazaniu gleby, na której wyrosła twórczość Chopina. Dlatego też film nawiązuje do okresu polskiego, a nie wiedeńskiego czy paryskiego, które uważane są za najbardziej efektowne i najlepiej nadające się do pokazania na ekranie”.
W tej samej rozmowie będzie też spontanicznie tłumaczył, dlaczego zdecydował się skoncentrować na młodości pianisty i dlaczego ten nieporadny Frycek jest tak silnie uwarunkowany społecznie: „Zależało mi na pokazaniu Chopina jako jednostki niepowtarzalnej, ale żyjącej w określonych warunkach. Stąd bogate tło obyczajowo-polityczne, które nie jest sztucznym upolitycznieniem, lecz wynikiem zasadniczych założeń”.
W filmie Forda jest scena, w której nad fortepianem Chopina szumią wierzby. Ale tego reżyser nie skomentuje.
Ford nigdy nie przyzna, że chciał pokazać innego Chopina, że ten film miał wyglądać zupełnie inaczej.
„Kto chce zrezygnować z walki, powinien porzucić zawód filmowca” – powtarza Ford. Jego kino to walka, a on pozuje na takiego, co to odnosi same zwycięstwa.

Ford. Reżyser” str. 192-197

Młodość Chopina (1952)

3/5

Odnosiłem wrażenie, jakby film nie mógł się zacząć. Narracja jest rwana i epizodyczna – jakiś wieczór w knajpie, potem Chopin z kimś się pokłóci o rewolucji, potem Chopin podczas mszy wkurzy się na organistę, że ten fałszuje, więc go podsiądzie i wyrwie na to jakąś dupę, potem spałem, a potem się obudziłem i nadal nie czułem, żeby film się zaczął. A potem się skończył, więc gdzieś pomiędzy musiało się jednak coś dziać – i chyba chodziło o pokazanie, jak w Chopinie duch rewolucjonisty przeradza się z wojownika w artystę, jak zaczyna rozumieć i wykorzystywać swoją twórczość artystyczną do wyższych celów. W finale koncert porywa tłumy i naprawdę to jest niesamowity widok, tylko potem zaczynają jeszcze gadać niepotrzebnie, ale w ten sposób w krótkim czasie, jaki im pozostał, mówią jeszcze o porozumieniu i połączeniu Polski z Francją. Tak miało być, pełny sukces.

Złe to nie jest – ma swoje momenty, aktorsko i dialogowo najczęściej daje radę, ale ciągnie się i nie jest angażujące w oglądaniu. A może to mi brakuje właściwego nastawienia obywatelskiego wobec sztuki?

Pan się zapomina, że jest moim gościem? 
– A Pan zapomina, że jutro może być moim! 

Piątka z ulicy Barskiej (1954)

4/5

Przed sądem staje grupa młodych osób. Są oskarżenia, ale brak wystarczających dowodów – zresztą sąd i tak ma świadomość społeczną i chce budować nowe pokolenie, a nie bezmyślnie karać. Młodzi dostają więc kuratora na dwa lata, który dobrze ich wykorzysta.

Olbrzymie wrażenie robi tutaj zniszczona Warszawa. Czas akcji to 1947 rok i widząc ten film, można całkowicie zrozumieć ludzi, którzy proponowali zostawić tę kupę kamieni i niczego tam nie odbudowywać (Ford zresztą osobiście nie przepadał na tym miastem, wolał Łódź). Jak w tych warunkach żyli ludzie, dokąd wracali po pracy? Zbrodnie wojenne są jak na dłoni, ale to tworzy kolejny czynnik, który musiał spodobać się władzy: tak mogli żyć tylko ludzie oddani państwu, znoszący wszystko tylko po to, aby zbudować starówkę. W finale ją widać, jak spojrzenie prosto w słońce. Wszystko to powstało z niczego, cud! Gospodarczy cud. W ten sposób udało się pokazać prawdę: warunki życia po wojnie. Jest tu nawet prawda o propagandzie powiedziana – pozornie przekreślona późniejszymi słowami i całościową wymową filmu, ale jednak: „Oni tylko tak gadają, a tak naprawdę budują tylko drogę dla wojska. Nawet jeśli coś innego powstaje, to wszystko ma tylko wojenne znaczenie!”; „I tak właśnie kończy się cały ten pośpiech, bicie rekordów i terminy, żeby udowodnić, że można, zamiast zrobić to solidnie”. Znamienne jest, że pośpiech budowlany zagraża fundamentom pobliskiego kościoła.

Jest tutaj Fordowy moment geniuszu, gdy bohaterowie z powodu wyrzutów sumienia gniewnie reagują na czyjeś niewinne słowa, a zaraz potem dostają szału w reakcji na zapaloną zapałkę. Zaskakujący, gwałtowny, wywołujący opad szczęki moment. To, plus kamera wspinająca się razem z bohaterem na kolejne piętra zniszczonego budynku. W Pierwszym… też coś takiego było, tutaj służy uwierzeniu w to wszystko, że to nie jest tylko dekoracja filmowa. Ta rudera to miejsce życia, obok którego postaci przechodzą obojętnie. Kamienica jak kamienica, pełno tu takich.

To film o dawaniu drugiej szansy, więc i jemu samemu warto dać chociaż pierwszą. Bohaterowie zrobili to i tamto, ale poza tym w ich życiu były dni, kiedy robili rzeczy dobre. A przynajmniej słyszeli, że za zrobienie tych rzeczy będą docenieni, że będą „dobrzy”. W rzeczywistości przeszłość nadal mogła ich ugryźć w żyć, a nam ich szkoda. To tego rodzaju film.

PS. W książce opisano ten tytuł jako „Blisko 50-letni Ford próbuje udawać, że rozumie młodzież”

Krzyżacy (1960)

2/5

Historia narastających spięć między Krzyżakami i Polakami, prowadzący do Wielkiej Bitwy. Dokładny opis fabuły nie na za bardzo sensu, bo wskazywałby na to, że z filmu idzie zrozumieć, co się dzieje, a tak nie jest. Narracja ma podstawowe problemy z przekazywaniem informacji albo prezentacją przyczyny i skutku. Problemem jest również wprowadzenie w ten świat i przedstawienie tutejszych zwyczajów, żeby nie wyglądały, jak wyciągnięte z kapelusza, bo scenarzysta nie miał normalnych pomysłów na zakończenie akcji. Zachowanie bohaterów jest raczej domyślne niż naturalne. Chłop, baba, ona śpiewa, on się oświadcza, ona się zgadza, koniec dyskusji. Oczywiście to film na podstawie utworu stworzonego w czasach, gdy ludzie nie wiedzieli, jak się pisze, wiec jeśli ktoś ma taką wolę, to może to akceptować – jako zgodny z materiałem adoptowanym. 

To momentami wygląda, jak odcinek Star Treka. Tego klasycznego, z 1966 roku. Gdy siedzą w pokoju i gadają, nijakie aktorstwo, kostiumy wyglądają jak piżamy, oszczędna praca kamery, brak dynamizmu i tendencja do przeciągania w scenariuszu… To wygląda naprawdę tanio. A sam film w końcu miał masywny budżet, więc ten tego. Przynajmniej sceny akcji robią wrażenie. Te bardziej zaawansowane kostiumy też. Wspomniana bitwa zaczyna się po 2,5 godzinie, trwa z pięć minut i po niej kończy się film: biegali z lewa i prawa, potem jeden na jednego, zabił jednego, kamera pokazuje pole zabitych ludzi, koniec. Więc chyba nasi wygrali.

Bardziej było interesujące wprowadzenie do bitwy, jak na zmianę szczegóły uzgadniali, pokazując w ten sposób różnice między nimi i nami. My tchórze w lesie, oni z dumą na polu stali i czekali. Nie wiem, czy to miało jakiś związek z tym, co się działo przez poprzednie dwie i pół godziny, czy tylko chodziło wyłącznie o podbudowanie konfliktu i naszej nienawiści wobec wroga. Ogólnie w związku z filmem podoba mi się plotka, że Scorsese oglądał film bez napisów, nie znając polskiego. W ten sposób miał się zakochać w polskim kinie.

Pierwszy dzień wolności (1964)

5/5

Zbyt mądre dialogi. Wielka siła artystyczna. Humanitaryzm. Arcydzieło!

Obozy koncentracyjne, koniec drugiej Wojny Światowej, ludzie wypuszczeni własną inicjatywą, bez panów i nadzoru poza Bogiem i własną moralnością. Wracają do życia i już pierwszego dnia rozumieją, co to znaczy wolność: to prawo wyboru. Podstawowe prawo człowieka, panów swojego losu, decydujących za siebie, co jest słuszne i niesłuszne, właściwe i niewłaściwe. Wojna się skończyła, teraz są tylko ludzie, a za nimi może ciągnąć się przeszłość. To w sumie zależy od nas. Pomagamy ludziom czy Niemcom? Akceptujemy pomoc Polaków, czy zastanawiamy się, czy to oni zastrzelili podczas bitwy naszego wujka? Mówimy: „należało się!”, czy wyciągamy rękę? Wspieramy czy dołączamy się w agresji? Wybory, wybory, wybory. Wojna się skończyła, zostali ludzie. Co dalej?

Bohaterowie mówią językiem i prostym, i mądrym. Rozumieją wymiar moralny, równocześnie sprowadzając wszystko do prostych przykładów, które mają na ręku. Rozumieją siebie nawzajem, traktują „swoich” jak ludzi i mają konflikty w swojej grupie, budując je na dotychczasowej znajomości oraz doświadczeniu. Scenarzysta genialnie posługuje się niedopowiedzeniem, wolnym (pełnym namysłu) rytmem rozmów, zamiast prowadzić bohaterów na kolizję, celuje w konfrontację i humanitaryzm. Wiedzą, co jest najważniejsze. Walczą o to. Między sobą.

Prawda jest taka, że wojna się nie skończyła, a ludzie jeszcze nie są ludźmi. Są tymi dobrymi i złymi, są nasi i tamsi, jest zemsta i odwet. Ząb za ząb, tego typu rzeczy. Nie jest to jednak najgorsze. Najgorsze, że to był nasz wybór.  Nikt nas za rękę nie prowadzi, nie przystawia spluwy do skroni, rządów i władzy na ekranie nie ma. Jesteśmy tam tylko my. Sami. A ogromna siła artystyczna operatora, aktorów, montażysty i reżysera wybija ten wybitny film jeszcze wyżej. Wszystko tutaj jest sztuką. Wielki film!

Pan jest w złej kondycji
– Bardzo przepraszam. To nie moja wina.
– Oczywiście… Poprzedni właściciele tego mieszkania byli bardzo gospodarni i uprzejmi, a trochę wygody należy się teraz panu. Sam siedziałem za drutami u Francuzów w ’18 roku, więc rozumiem, co to znaczy.
– Czyli jakby kolega, co?
– Nie porównuję, broń Boże…
– Dlaczego pan tu został?
– Miałem kilka powodów, żeby zostać. A żadnego, żeby uciekać. Po raz pierwszy nie usłuchałem polecenia władz i uczyniłem źle. Do wczoraj jeszcze myślałem, że robię słusznie, pozostając w moim domu, do którego znają drogę ludzie potrzebujący pomocy. Niestety, zdarzyło się, że tę drogę odkryli też inni ludzie. Jeśli jeszcze można ich nazwać ludźmi… Po tym, co zrobili.
– A nawet jeśli nie byli ludźmi… Czyja to wina? Jak pan sądzi?
– Nie oskarżam.
– To dobre. Pan nie oskarża.
– Źle się wyraziłem. Zresztą, to co nas spotkało, jest poza pojęciem winy i kary. Ściśle mówiąc: to, co spotkało moją córkę.
– Czy to byli Polacy?
– Czy sądzi pan, że Polacy byliby do tego niezdolni?
– …
– Czy zadowala pana moja odpowiedź na pytanie: dlaczego żałuję?
– Niestety… Są rzeczywiście wysokie rachunki do zapłacenia.
– Tak. Niewątpliwie. Tylko płacą je ci, których nie pytano, kiedy rachunek został otwarty. I płacą czymś, co nie ma ceny.