Zapomniałem, jak czytać rankingi typu Top 10
Znaczy... Pamiętam jak kiedyś listy w stylu "Moje ulubione filmy" były wyczekiwane, znaczące i rzucałem się na powiadomienia o tym, jak znajomy zaktualizował swoją listę. I ludzie ją analizowali, komentowali, mieli ją w pamięci, nadrabiali, gadali o pozycjach...
A jak ktoś nie miał takiej listy, to był naciskany, żeby zrobił, bo każdy był ciekaw, jak jego lista wygląda. I ogólnie była taka presja, by dopieścić swoją listę, ale to była dobra presja – nikt nie chciał „jedynej słusznej listy”, bardziej takiej, która wyraża ciebie. I była dzięki temu takim impulsem na drodze do bardziej świadomego kinomana, człowiek zaczął zadawać sobie pytania w stylu: czy naprawdę lubię ten film? Za co go lubię? Czy lubię go tylko na pokaz tak naprawdę? W ten sposób każdy zaczął bardziej wchodzić w kino. To były jeszcze czasy przed tym, jak algorytmy odkryły uniwersalność sloganu „Top 10”, więc były one wyłącznie osobiste, widywane u znajomych.
A potem z jednej strony wszystko było „Top 10” czegoś, z drugiej ludzie przestali mieć swoje osobiste Top 10. Już wiele lat temu zauważyłem, jak niewiele osób ma „ulubiony film”, a nawet jeśli mają, to go oglądali ostatnio wiele, wiele lat temu. Z tego powodu podchodzą do tego z lekkością i bronią się hasłami w stylu: „Może dziś inaczej bym ocenił, nie wiem, boję się powtarzać bo może już tak nie polubię”. „Ulubiony film” przestał był czymś, co taką osobę definiuje. Termin „ulubionego filmu” jest podważany, przede wszystkim sama jego zasadność, a następnie definiowany tak, jakby taki tytuł zależał od kaprysu („dziś bym powiedział tytuł X, ale kto wie, co bym ci odpowiedział za tydzień?”). Patrzysz na człowieka i nie utożsamiasz go z żadnym tytułem, a gadacie cały czas o kinie i cały czas coś oglądacie. Tak jakby nic nie zostawało.
Teraz jak człowiek wspomni film dwa razy podczas rozmowy to już dużo.
I teraz sobie uświadamiam, że w sumie nawet jakby trend się odmienił i ludzie zaczęliby robić znowu swoje listy ulubionych tytułów, wtedy nic bym z tym faktem nie robił. Pewnie nawet bym nie pamiętał pozycji do czasu, aż zobaczę tę osobę osobiście. Powody moje są następujące:
- już się rozstrzelaliśmy: jest coraz więcej do oglądania, każdy ogląda co innego i w swoim tempie, więc nie robimy tego razem/wspólnie/w tym samym okresie, przez co mniej jesteśmy na bieżąco z tym, co ktoś ogląda. Tak w sumie to w ogóle nie jesteśmy, więc i takie listy nie są zbyt osobiste, a tym samym znaczące. Zmiany czy nowości trzeba by pokazać palcem
- rankingi jako takie rzadko są rankingami, bardziej listami tytułów, nie ma tam mięsa, w które moglibyśmy się wgryźć i skomentować
- mamy co oglądać i nie potrzeba nam kolejnych rekomendacji, ciężko znaleźć czas na to, co już mamy w kolejce
- listy typu „Top 10” powszechnie zaczęły być stosowane i publikowane oraz oceniane nie pod kątem zasadności lub racji, ani tym bardziej by coś odkryć. Jeśli już, to tylko po to, aby znaleźć tam potwierdzenie własnej racji. Do tego sprowadzają się komentarze: brakuje tego, tamto jest nad tym albo pod tym, a powinno być pod tym lub nad tym, ja bym dodał jeszcze… Przecież to nie ma sensu, idź i zrób swoją listę. I każdy poszedł w pewnym momencie, dawno temu, zrobił i teraz każdy miał listy i ledwo cokolwiek one znaczyły, więc nikt ich nie ma.
Sam fakt, że listy często są robione wg dodatkowych kryteriów (np. tylko jeden film danego reżysera albo wg polskiej daty premiery) też mnie odrzuca i to wszystko traktuję potem jako ciekawostkę, z której nawet potem nie notuję tytułów. Dlaczego miałbym? Jeśli już coś piszą w ramach uzasadnienia, to o motywacjach twórców, procesie powstawania, zdobytych nagrodach – same nieznaczące informacje. Chyba tylko Nostalgia Critic robi prawilne rankingi – czy to krótkich metraży Toma i Jerry’ego, albo filmów Stephena Kinga: nie tylko ciekawie omawia każdą pozycję, ale i ich kolejność jest istotna, by przy pierwszym miejscu nie wybierać tylko swojego ulubionego, ale przede wszystkim co najlepiej wyraża dany temat, co najlepiej reprezentuje Toma i Jerry’ego. Reszta świata mogłaby się uczyć, gdyby jej na tym zależało, przez co nie mają na nas wpływu. Siedzimy w swoich kątach i zajmujemy się swoimi sprawami – i nie ma bodźca, aby wyjść z tej strefy swojego komfortu. Wręcz jesteśmy zachęcani do pozostania w niej, zamiast zaczynania interakcji z innymi kinomanami.
Konsekwencją tego wszystkiego jest też to, że podchodzę do własnych Top 10 dosyć automatycznie. Powód jest prosty: robię je nie tyle dla odbiorców, ile dla samego kina. Chcę, żeby na moim blogu kino istniało jako całość na równi, od początku do końca, nie tylko najnowsze i popularne. W tym roku oglądam lata 70, nadrabiam pozostałości z 2022 roku (bo zdecydowałem zobaczyć wszystko z tego rocznika), pod koniec wezmę się z przymusu trochę za rok 2023 (bo w sumie żaden tytuł do mnie nie przemawia z nowości, ale hej, poszukiwać trzeba). I wszystko to dla mnie istnieje jednocześnie, oceniam w ten sam sposób i nie jestem zajęty tymczasowymi „kontrowersjami” teraźniejszości, jak złe wyniki blockbusterów tegorocznych w box-office, czym chyba obecnie żyje branża (a przynajmniej żyła, gdy zacząłem pisać ten tekst, nie w momencie publikacji). I tutaj dopiero wchodzi do równania czytelnik, który dzięki temu może wejść na bloga i zahaczyć o dowolny rocznik i zobaczyć najlepsze, co ten ma do zaoferowania w mojej opinii.
Tylko to nadal reakcja pasywna, tak jak ja pasywnie podchodzę do czyichś Top 10. Nie robię ich z myślą o tym, by wywołać jakąś konkretną reakcję, ponieważ nie wiedziałbym, jaką. Sugestia, że ktoś miałby dzięki mnie zostać zachęcony do oglądania czegokolwiek, wydaje mnie się grubiańska, pełna pychy. Ktoś miałby spojrzeć na moje rankingi, zwrócić uwagę na seriale z lat 70 i za jakiś czas mi napisać: „Hej, cały czas wspominałeś jakiś odcinek All in the Family albo MASH, więc rzuciłem okiem i zrobiły na mnie wrażenie. Nie wiedziałem, że wtedy powstawały takie dobre rzeczy w telewizji, dzięki”? Dajcie spokój, niczego takiego nie oczekuję, ludzie są zbyt zajęci. Wiem po sobie. Nawet jak ktoś sprawi, że dodam coś do obejrzenia, to oglądam to parę lat później i nie wiem nawet, skąd mnie się to wzięło. Ufam, że miałem wtedy dobry powód i włączam.
Jaka inna mogłaby być reakcja? Ktoś musiałby mieć dobrą pamięć lub akurat też oglądać ten sam rocznik, co ja, by jakoś to skomentować. Dlaczego to wyżej, a to niżej, czemu tamtego brakuje, polecam ci… Tylko no właśnie, to wszystko są męczące komentarze, które mi przeszkadzały dawno temu, ale co zrobić. Teraz zniknęły, nic ich nie zastąpiło i człowiek zaczyna myśleć, że ich obecność była lepsza od pustki, jaką zostawiły za sobą. Bo nie ma pomysłu, czym innym je zastąpić. To by musiało wrócić do poziomu osobistego, gdzie wszyscy się znają i nie są przypadkowymi ludźmi z Internetu, którzy coś napiszą, a potem już ich nigdy nie zobaczymy. Nie, to muszą być osoby, które dziś napiszą: „Polecam ci X”, a gdy to obejrzysz, to napiszą: „Cieszę się, że ci się podobało” i są przy każdej aktualizacji listy.
Cholera, niech chociaż jakiś krytyk będzie, którego ranking będę pamiętał. Tak, śledzę opinię paru osób, widziałem ich podsumowania za zeszły rok. Co było na ich pierwszym miejscu? Nie mam pojęcia.
Najważniejsze jest teraz chyba tylko jedno: takie traktowanie rankingów to tylko chwilowa oznaka czasów. Takie rzeczy, jak Top 10 są wieczne, tylko obecnie klimat im nie sprzyja. Zawsze będziemy potrzebować takich list i w rozmowach ze znajomymi albo podczas samodzielnych poszukiwań będziemy pytać: jakie odcinki serialu są najlepsze? Które komiksy/książki tego autora są najlepsze? Od której płyty zacząć znajomość tego zespołu? I tak dalej, wystarczy tylko poszerzyć zainteresowania i zdać sobie sprawę, że inni patrzą na nasze hobby tak jak my patrzymy na inne, w których też dopiero zaczynamy. I to pozwoli też zrozumieć inne rzeczy. W filmach nie rozumiem gatunkowania, ale gdy chodzi o komiksy, to chętnie bym przeczytał taki horror. I wtedy rozumiem. Rankingi reżyserów chyba najlepiej sobie radzą, do tego najłatwiej się odnieść. Rankingi podsumowujące rok nadal są istotne, pojawiają się z każdej strony – tylko w sumie nie wynika z nich żaden kanon. Jakoś tą dekadę temu byłem w stanie powiedzieć, jak wygląda taki ogólny Top 10 np 2009 roku wg kinomanów, tylko teraz każdy jeździ po festiwalach, ogląda różne rzeczy i nie pokrywają się one za bardzo, więc Top 10 2022 roku to, e… Pewnie Top Gun 2 tam by się znalazł. I Wszystko wszędzie naraz. A na trzecim miejscu byłoby…?
Related
Blog esej felieton O kinie publicystyka ranking Top 10 wokół filmu Zapomniałem jak czytać Top 10
Najnowsze komentarze