Love Story (1970)
Esencja nowoczesnej miłości na przyspieszeniu. Bardziej pomnik niż film.
Wszyscy raczej wiedzą o czym jest ten film – a nawet jeśli nie, to produkcja zdradza pink-floydowy finał na samym początku: ona umrze młodo. I jej facet nie wie, co dalej. Wracamy wtedy do początku, gdy dopiero zaczęli się poznawać, wpadać na siebie, randkować i w końcu żyć razem. I nie wyobrażać sobie życia bez siebie nawzajem. Zakończenie jest tutaj ważne, ale bardziej istotna jest podróż – czyli zmagania z oczekiwaniami, przyjętymi normami społecznymi, aspekty finansowe, młodzież u początku samodzielnego życia, realizowanie marzeń łączone z robieniem tego, co jest konieczne. Miłość jest tutaj w centrum jako centrum konfliktu ze światem, który miłości nie rozumie i nie szanuje. Love Story oraz losy jego bohaterów to święto miłości, w którym miłość jest najważniejsza. Miłość z miłości, nie z żadnego innego powodu. Miłość jako temat, który istnieje tylko między zakochanymi i nie dotyczy nikogo innego. I jest to piękne, a nawet wciąż aktualne i potrzebne, chociaż na tym etapie Love Story jest już symbolem samym w sobie, niż filmem do oglądania. Każdy wie, o czym to jest i raczej nie czuje, by trzeba było jeszcze się tym torturować osobiście. Fakt, nie jest łatwo przebrnąć przez ten tytuł, ale jakoś szczególnie trudno też nie – lubimy bohaterów, a sama śmierć jest tylko w końcówce i po prostu ma miejsce. Nie ciągnie się nie wiadomo ile, po prostu nadchodzi i już. Jest już po wszystkim. Nagle. Aż się człowiek dziwnie czuje z tym, że jednak taką opcję woli…
A taki obrót spraw jednak pasuje, bo to w sumie bardziej przypowieść pokoleniowa, opowiada raz za razem w tej samej formie, niż film obciążony przez „tu i teraz”, jakieś wymiary rzeczywistości czy wiarygodności. Nie jest chyba nawet podana przyczyna śmierci (są tylko teorie i objawy wskazujące na białaczkę, ale jestem pewien, że półtorej dekady później musieli zakładać inną przyczynę), co tylko wspomaga fakt bycia pomnikiem. Przyczyny śmierci nie są istotne: ważna jest sama śmierć oraz reakcja na nią, co potem.
Miłość nie jest też szczególnie dojrzała – a przynajmniej nie jest jedną z tych miłości, które wypełniają serce już na zawsze i nie ma potem potrzeby znaleźć kolejnego partnera. To miłość nastoletnia, ale i głęboka – łączy przekomarzanie czy kąśliwe uwagi, przezwiska, z faktycznym oddaniem, całkowitą akceptacją i poglądem, że jesteśmy razem, równi jeden drugiemu, nawzajem. To miłość możliwa, piękna i dla wielu idealna. Ponownie: ten film jest bardziej pomnikiem niż filmem.
I nadaje się z całą pewnością do kolejnych seansów.
Najnowsze komentarze