Terry Gilliam

Terry Gilliam

15/04/2018 Opinie o filmach 0

I like things to be tasteless.” – Terry Gilliam

Sens życia według Monty Pythona („The Meaning of Life”, 1983)

5/5

Niewiarygodne, jak bardzo ta produkcja zapada w pamięci. Nie ma słabego segmentu, wszystko układa się w kosmicznie komiczną całość.

Rybki pływające w akwarium widzą ich kolegę podawanego do stołu jako obiad dla gościa w restauracji. To zachęca ich do przemyśleń o tym, jaki jest sens tego wszystkiego – czyli w skrócie, jaki jest sens życia. Scena ta staje się wstępem do liczącej siedem rozdziałów produkcji o etapach egzystencji, takich jak narodziny, szkoła, rywalizacja i w końcu sens życia.

To chyba był pierwszy film, którego nie mogłem obejrzeć, bo był oznaczony czerwonym kwadratem w programie telewizyjnym (tylko dla dorosłych). Całość zobaczyłem chyba dopiero w gimnazjum, razem z resztą pełnych metraży Monty Pythona. Następnie miała miejsce dłuuuuga przerwa, dzisiaj wracam do tego tytułu i rozpoznaję każdą scenę. Nawet jeśli nie pamiętałem ich sam z siebie (bo jak można zapomnieć najgrubszego klienta na świecie, komara odgrywającego nogę albo lekcję edukacji seksualnej?) to wystarczył mi pierwszy obrazek, abym natychmiast pomyślał: „Tak, pamiętam to! Rozpoznaję tę scenę i wiem, dokąd ona zmierza!„. Narodziny, śmierć oraz żołnierze jedzący ciasto – jak można chociaż jedną scenę zignorować? I wszystkie te zróżnicowane segmenty tworzą całość w wielkim finale.

Sens życia… jest produkcją wulgarną, prowokującą i przewrotną. Atakuje ona ludzi, systemy, wierzenia i do wszystkiego podchodzi w tak niecodzienny sposób, że przez połowę filmu nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć tak naprawdę – nie tylko jako odbiorca zastanawiający się nad tym, co twórcy chcieli przekazać, ale też jako osoba prywatna zastanawiająca się nad kolejnymi scena i tym, co mam z nich wyciągnąć albo co odpowiedzieć na pytania padające podczas projekcji. Tym bardziej że to nie jest do końca produkcja segmentowana – przynajmniej część nabiera dodatkowego kontekstu, kiedy już obejrzy się całość. Ot, choćby dzieci trzeciego świata – zestawić ich historię z sytuacją, w której widzimy je w finale. Co z tego mamy wyciągnąć? Jak myślicie?

Twórcy podeszli do tej produkcji z prawdziwym zaangażowaniem i rozmachem, miejscami trudno uwierzyć, ile rzeczy jednocześnie rozgrywa się na ekranie (Avengers 3 jest z całą pewnością skromniejsze). Humor to kwestia indywidualna, ale nawet jeśli ten film nie będzie was śmieszył, to wciąż będziecie w stanie docenić, w jaką stronę i z jakim zamiarem zmierzają twórcy. Zawsze coś!

Terry Gilliam

Obecnie Terry Gilliam znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #106

Top

1. Sens życia wg Monty Pythona
2. Monty Python i Święty Graal
3. Brazil
4. Fisher King
5. Las Vegas Parano
6. 12 małp
7. Bandyci czasu
8. Jabberwocky
9. Człowiek, który zabił Don Kichota
10. Parnassus
11. Nieustraszeni bracia Grimm

Ważne daty

1940 – urodziny Terence’a (USA)

1973 – małżeństwo

1975 – pierwszy pełny metraż (w duecie z Terry Jonesem)

1977 – pierwszy samodzielny film

1978 – pierwsza córka

1980 – druga córka

1988 – pierwszy syn

2018 – najnowszy film (dokończony po 17 latach)

12 małp („Twelve Monkeys”, 1995)

4/5

Terry Gilliam bawi się motywami podróży w czasie i determinizmu. Fabuła ma niezłe tempo, jest też różnorodna. Przyjemne kino.

Przyszłość. Prawie wszyscy ludzie umarli na skutek wirusa w 1996 roku. James Cole zostaje wysłany w przyszłość – nie po to, aby zapobiec tragedii, ale by zdobyć próbkę oryginalnego wirusa, dzięki której życie na powierzchni planety mogło być przywrócone do stanu sprzed apokalipsy. Aby życie mogło zacząć się od nowa.

Reżyser Terry Gilliam bawi się motywami podróży w czasie (wysyłając bohatera do różnych epok), determinizmem czy przestarzałej krytyki konsumpcjonizmu w tradycyjnie chaotycznym i bełkotliwym stylu – chyba nawet więc pasuje, że słyszymy ją z ust niezrównoważonej osoby przebywającej na oddziale zamkniętym. Mówi ona o szkodliwości oglądania reklam, byciu produktem i tępym, niezainteresowanym warzywem, biernie egzystujących na tym świecie – takie hasła są tylko rzucane w widza podczas seansu, pozbawione kontekstu, zaraz po napisach końcowych o tym zapominamy. Częsty motyw w kinie lat 90., zdaje się.

Bohater 12 małp co ciekawe od początku nie wierzy, że da radę coś zmienić wskutek podróży. Ludzie, którzy zginą – ich już nic nie uratuje, celem jest zupełnie co innego – a mimo wszystko i tak los zagra mu na nosie tym, że będzie podążać własnymi ścieżkami. Jednym słowem: rób, co uważasz człowieku za słuszne – i tak się zdziwisz. Eksperymenty z podróżami przez czas wciąż zaskakują i oferują ciekawe opcje twórcze, a Gilliam z tego skorzystał. Nawet jeśli końcowy zwrot akcji wydaje mi się nie pasować do reszty, zastosowany trochę na siłę.

Najbardziej w tym wszystkim polubiłem reakcje bohatera na nasz świat, pełen negatywnej energii wokół, ale James Cole jest tu szczęśliwy, bo ma świeże powietrze, czystą wodę i niebo nad nim. Na papierze brzmi to trochę hipisowsko, ale na ekranie jest po prostu piękne. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy cały film nie byłby lepszy, gdyby tę historię opowiedzieć z perspektywy Kathryn? Gdybyśmy nie wiedzieli od początku, że bohater mówi prawdę, może seans byłby wtedy lepszy? Ciekawszy? Jak wtedy wyglądałby entuzjazm Jima na przyrodę wokół?

Spekulacje. 12 małp jest porządnym kinem. Fabuła ma niezłe tempo, jest też różnorodna. Bohaterowie tworzą wyrazistych bohaterów, strona wizualna również intryguje. Na takim tle idzie przymknąć oko na schematy czy parę niespójnych detali w stylu „Trzeba przedstawić Brada Pitta, więc Jim, przestań się bić, tylko chodź spokojnie”. Całkiem przyjemny seans.

Animation is animation. Animation is great. But it’s when you’re now taking what should be films full of people, living thinking, breathing, flawed creatures and you’re controlling every moment of that, it’s just death to me. It’s death to cinema, I can’t watch those Star Wars films, they’re dead things.” – Terry Gilliam