Przez upał poszedłem na siłownię i było fajnie
Od lat chodzę do małego schowka na miotły, do którego ratownicy w moim szpitalu upchnęli ławkę, hantle, drążek i kilka innych maszyn, a tam od lat ćwiczyłem samotnie. Przez te upały zdecydowałem się w końcu przejść do prawdziwej siłowni, gdzie byli inni ludzie razem ze mną... I ci ludzie to w sumie najlepsza część tego wszystkiego.
Znaczy od początku: prawdziwy powód jest taki, że rozwaliłem maszynę na tamtej siłowni w szpitalu – tę dla mnie najważniejszą, z kablami. Ciągniesz z góry ciężar, ćwiczysz plecy i inne partie mięśni, aż tu nagle linka pękła, bo od lat obcierała się o błąd mechaniczny i zwyczajnie nie było sposobu, aby używać tej maszyny tak, aby linka się nie obcierała. Wszyscy więc ją niszczyliśmy, ale wypadło na mnie, ja dokończyłem dzieła. Kłopotów z tego tytułu nie mam, bo i tak ta siłownia nikogo nie interesuje poza mną, po prostu straciłem miejsce do wykonywaniu wielu ćwiczeń, które lubię i nie mam innej możliwości ich robienia, niż właśnie kable. Sprzęt w domu mam od lat, hantle i gumy rozporowe, nawet sztangę sobie zakupiłem. Ściany mam takie, że drążka nie mogę zamontować, więc co najwyżej mógłbym taki stojący kupić, tylko nie mam na niego miejsca. Podobnie z ławeczką i innymi sprzętami. Mogę z tym ćwiczyć i ćwiczyłem, ale plecy czy tricepsy to tylko na siłowni, właśnie na maszynie z kablami. A bez niej… Nieważne, i tak zaczęło się lato, a wtedy ćwiczenia odpadają, upał ledwo pozwalał mi na standardowe funkcjonowanie, a co dopiero machanie ciężarami. To problem przyszłości.
Tylko w sumie maj się kończy, czerwiec, lipiec i jeszcze sierpień bez ćwiczeń… Na siłowni mógłbym ćwiczyć z klimatyzacją oraz kablami. Przekonałem się – pierwszy dzień za darmo, 120 złotych za miesiąc, trzeba mieć własną kłódkę na szafkę i dodatkowo 20 złotych na kartę, żeby sobie otwierać barierkę, ale w sumie to kobieta z obsługi za kontuarem też mi otwierała, więc z tego zrezygnowałem. I z kłódki też, nie zamykałem ubrań, a telefon i resztę miałem w torbie ze sobą na sali ćwiczeń. Zapytałem tylko, czy można ćwiczyć bez koszulki. Można. Coś jeszcze mam wiedzieć? Nie. Słuchawki bezprzewodowe i jazda.
Pierwszy dzień (czyli pierwsza godzina) był wymagający – jakbym go spędził z klapkami na oczach, nie podnosiłem wzroku, nie rozglądałem się, nie patrzyłem na innych, wytłumiłem to wszystko. I nawet brakowało mi pomysłu, co robić. Plecy zrobiłem i czułem taką presję wewnętrzną, że zapomniałem, co mógłbym zrobić. Jakieś przypadkowe ćwiczenia na pośladki robiłem i wyszedłem. Niecała godzina. Potem było lepiej.
Zauważyłem, że ludzie się tam witają. Podają sobie rękę, więc ja też zacząłem. Mówią „cześć” w przebieralni, to też im zacząłem mówić. I to w zasadzie koniec komunikacji. Mówiłem na początku, że jestem nowy i jakby co, to mówcie mi, że robię coś źle, ale do niczego takiego nie doszło. Każdy miał słuchawki i robił swoje. Nikt nikogo nie pouczał, że źle robi jakieś ćwiczenie, ja też tak nie robiłem – koniec końców każdy z nas w końcu ogląda innego jutubera i na tym nasza wiedza się kończy. Większość facetów robiła te duże ćwiczenia, a kobiety siedziały na bieżni lub na innej maszynie do nóg. Każdy robił serię i pomiędzy dwie minuty spędzał na telefonie. Jak ktoś chciał sobie zapozować przed lustrem, to pozował i tyle.
Raz byłem przez chwilę sam. Chodziłem w godzinach od 10 do 11, gdy na sali było góra kilka osób i właśnie te solidne 60 minut spędzałem na treningu, przez cały miesiąc – praca i następnego dnia siłownia, praca i następnego dnia siłownia. Ominęły mnie tylko cztery treningi, w tym jedno święto i było zamknięte, a drugie to wtedy, gdy miałem trzy dni wolne pod rząd i stwierdziłem, że trzy wizyty na siłce to przesada. Raz byłem po pracy, bo wyszedłem wcześniej odbierając godziny, autobus mi uciekł i poszedłem na piechotę, a skoro jestem po drodze, więc stwierdziłem: „dobra, dziś zrobię jutrzejszy trening” i w ten sposób zaliczyłem też trening w godzinach szczytu. Żaden problem.
Była klimatyzacja i dało się ćwiczyć, ale nadal byłem zlany potem. Nigdy nie byłem tak wilgotny, jak wtedy, a prawdziwe upały dopiero miały się zacząć – pot leciał mi do oczu i szczypał, pochyliłem głowę i słyszę, jakby mi słuchawki wypadły, ale nie, to po prostu pot mi leci po nosie i uderza o matę. Oblizuję usta i czuję sól. Ten śmieszny filmik motywujący The Rocka z 2017 roku, na końcu którego zostawia pod sobą kałużę? Plażo proszę, bardziej ze mnie kapało, gdy robiłem przedramiona. Ostatniego dnia nie mogłem odnieść ciężaru na półkę i poprosiłem kogoś, by to zrobił za mnie – bo miałem aż tak mokre ręce, że nie mogłem utrzymać go w dłoni. Cały czas jednak byłem bezpieczny i nie groził mi udar.
Wracając do komunikacji – to w zasadzie tylko kilka rzeczy. Przywitanie na początku (facetom podać rękę, kobietom machnąć ręką, ale wolałem żółwik), „hej, pospotujesz mnie?”, „hej, pomożesz mi to odnieść?”, „hej, widziałeś tutaj maszynę do X?” i „hej, możemy się zmieniać?”. To ostatnie zresztą ma swój gest ręką i nie trzeba nic mówić. Dwa razy dziadek pomógł mi odnieść ciężar, na który mi brakowało siły. Raz mnie rówieśnik poprosił o spotowanie i teraz mogę powiedzieć, że to zrobiłem w życiu (na ławce). Raz szukałem sposobu na ćwiczenia łydek i chłop pomógł mi taki zmajstrować (są dedykowany maszyny, ale zakres ruchu jest tylko połowiczny, więc) wziąłem maszynę z ustabilizowaną sztangą na ząbkach, podłożyłem deskę i tak ćwiczyłem łydki pierwszy raz w życiu. Dzień później wstałem z łóżka i nie mogłem nóg wyprostować. Wcześniej ćwiczyłem z hantlami na kolanach, ale za dużo ciężaru stabilizowałem rękoma (by te hantle nie spadły) i w ogóle nie czułem, że coś ćwiczyłem – a tutaj z samą sztangą byłem pokonany. Będzie mi brakować tego ćwiczenia.
Jest takie ćwiczenie na mięśnie pośladków, które wygląda głupio – trzymasz kable od doły między nogami i wykonujesz wymachy biodrami. Naprawdę wspaniałe ćwiczenie, uwielbiam je wykonywać, też mi go będzie brakowało. Do tej pory robiłem je w samotności, a teraz… Między ludźmi. Za pierwszym razem nikt nic nie gada. Na tej siłowni jednak można je robić tylko na maszynie, gdzie są kable postawione szeroko od siebie, więc najczęściej jedna osoba ćwiczy przy każdym, obok siebie. Rzadko ktoś używa jednocześnie obu. I za drugim razem miałem takie szczęście, że nie tylko pierwszy raz trafiła się kobieta robiąca coś innego niż nogi, to jeszcze właśnie poszła na kabel i ćwiczyć ramiona. A ja z drugiej strony macham pośladkami, ale no, nie miałem problemu, gdy po drugiej stronie był facet, więc czemu miałbym teraz coś innego robić?
I za trzecim razem też była kobieta na kablu. Inna, co innego ćwiczyła, ale no. Moje szczęście. Swoje zrobiłem.
Do tej pory jak ćwiczyłem, to np. podczas oglądania filmu. Teraz musiałem wyjąć godzinę z dnia, żeby skupić się tylko na ćwiczeniu (plus czas na dojście tam itd.), co było nawet przyjemną rzeczą. Po prostu szkoda mi tej godziny i brakowało mi jej przez ten miesiąc. I jak teraz o tym myślę, to największą zaletą było bycie wśród ludzi, dla których takie męczenie się jest czymś normalnym, przyjemnym i oczywistym, że pracują nad sobą. Tak, chciałbym tam zabrać znajomych i poćwiczyć z nimi, ale pięć sekund później już wiem, jakby to wyglądało. Prawdą jest, że człowiekowi musi się chcieć ćwiczyć i nie ma sensu nikogo do tego zmuszać. Wiem, jak to wygląda na co dzień, jak opowiadam o jakimś ćwiczeniu, które robiłem pierwszy raz i słyszę tylko komentarz od drugiej osoby, że ona by nawet jednego powtórzenia nie dała rady zrobić. To wszystko żarty, ale pod spodem słyszę jakby dumę i zadowolenie z tego, że ich wszystko rano boli (od życia, nie ćwiczeń), że są nie w formie i banalne czynności ich przerastają, że się starzeją i nic z tym nie robią. Robię sobie szejka białkowego, proponuję komuś spróbowanie i słyszę: „Nie, od białka się tyje” po czym ta osoba idzie kupić colę i pączki. Wszyscy są na wiecznej diecie, oni nie jedzą tego i tamtego, bo tu i tam tłuszcz, narzekanie na przytycie i kolejne kilogramy… I na tym się kończy. Na siłowni nie ma nikogo takiego. Nikt tam nie gada więcej od ćwiczenia, nikt tam nie wypełnia czasu żarcikami, byle tylko „no jestem na siłce, nie?”.
Wrzesień jednak przyszedł i karnetu nie przedłużam. 120 złotych miesięcznie to kupa kasy, a temperatury już spadają i mogę ćwiczyć w mieszkaniu, podczas filmu. Nie mogę zrobić idealnego treningu, ale czy to ma znaczenie? Ważne, żeby ćwiczyć. Wiele nadal mogę zrobić. Za te same pieniądze wolę mieć własną siłkę w perspektywie (wielu) lat, niż płacić… Właśnie, za co? Że mi drzwi otworzyli? Ja robiłem całą robotę i edukację. Prysznicu nie używałem, tej bariery nie mam zamiaru przekraczać, pokonywanie jednej naraz wystarczy. Mogłem dosłownie wejść z ulicy i zrobić sobie krzywdę, nikt nie upewnił się, że będzie inaczej. Mycie ławek po użyciu czy odkładanie ciężarów na miejsce też było zrzucone na użytkowników sali. Właściciel czy pracownicy najwidoczniej dosłownie nic nie robili, tylko kupili sprzęt, postawili i róbta co chceta. Sesja grupowa? Jasne, dawaj, za opłatą. Ja przynajmniej mam zaplecze w postaci lat na jutubie i wiem mniej więcej, co robię. Człowiek z ulicy, który chciałby „wziąć się za siebie”, byłby tam całkowicie zagubiony, chodziłby najwyżej od maszyny do maszyny i liczył na ludzi obok, jakby już się zebrał na odwagę, aby się odezwać. Źle się czuję na myśl, że miałbym płacić za coś takiego. To trochę jak chodzenie do kina z własnym filmem i krzesłem. Będę chodził tylko wtedy, gdy temperatury nie będą pozwalały na trening w mieszkaniu.
Niemniej patrzę z uśmiechem w przyszłość, gdy znowu będzie lato, a ja znowu zacznę tam chodzić. A po treningu do warzywniaka w pobliżu, po świeże owoce i zrobię sobie szejka. Szkoda, że tyle lat tego nie robiłem, ale cieszę się, że to odkryłem. Do tej pory białko tylko w owsiance jadłem, a przecież w szufladzie leżał blender ręczny. I jeszcze nie skończyłem eksperymentować z tymi szejkami, chociaż robię je od miesiąca – znajomy dał mi świeżą gruszkę własnej hodowli, twardą jak pieron, to też wrzuciłem. Czułem się, jakbym pił śnieg, podobna konsystencja.
No i kto to widział, siłownia na trzecim piętrze. Schodząc w dół po zrobieniu nóg prawie się wywaliłem.
Najnowsze komentarze