Samuel Fuller
„I hate violence. That has never prevented me from using it in my films.” – Samuel Fuller

Obecnie Samuel Fuller znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #138
Top
1. The Steel Helmet
2. Amerykański świat podziemia
3. Kradzież na South Street
4. Nagi pocałunek
5. Zabiłem Jessego Jamesa
Ważne daty
1912 – urodziny (Massachusetts, USA)
1929 – Jeanne Eagels umiera, Samuel jako dziennikarz śledczy jest pierwszy na miejscu, co dodało mu rozgłosu
1941 – zarabia 25 tysięcy za scenariusz
1945 – debiut krótkometrażowy
1949 – debiut kinowy
1967 – drugie małżeństwo (będą razem do jego śmierci)
1990 – ostatni dorobek reżyserski
1997 – śmierć (LA, powody naturalne)
The Steel Helmet (1951)
Wojna w Korei, echo wojny w Europie, dyskryminacja. Potrzeba ruszenia do przodu starta z kolejną wojną.
Wojna w Korei nie jest przedstawiana zbyt często na ekranie i lata temu oglądając MASH próbowałem na to jakoś odpowiedzieć. Doszedłem do wniosku, że jest ona źródłem jedynie wstydu i nikt nie chce do tego wracać – stracili milion ludzi, zabili milion ludzi i konflikt zakończył się porozumieniem. Sama wojna jest ciekawa, ponieważ jest w zasadzie bezpośrednią kontynuacją kapitulacji Japonii, co wykorzystała Rosja, atakując od drugiej strony – a wojna w Korei była tak naprawdę początkiem wojny w Wietnamie. Samuel Fuller pokazuje w The Steel Helmet anonimowy wycinek z wojny, gdzie rozbitkowie z różnych grup odnajdują się nawzajem i starają przetrwać, tworząc nadal coś na kształt zorganizowanego wojska, chociaż na polu walki nie jest to łatwe.
Fuller widział wojnę na własne oczy i pokazuje ją okiem kamery – z dzisiejszej perspektywy bardziej wybija się niski budżet oraz pewna toporność w realizacji. Taki rodzaj kina bardziej pasuje do wczesnej ery VHS, gdy trzeba było coraz mniej, aby nakręcić własny film. O wiele bliżej temu do Clerks niż do systemu studyjnego, tym bardziej podejmującego tematykę wojenną – raczej nikt nie będzie po seansie zaskoczony, że wszelkie sceny eksplozji były nagrane na potrzeby czegoś innego, a następnie wklejone tutaj. Aktorzy nie są prowadzeni zbyt pewnie, tu i tam będzie mieć miejsce coś… Początkowego. Bardziej doświadczony twórca filmowy, szczególnie wtedy, wymyśliłby coś albo przewidział jakąś trudność jeszcze zanim doszło do montażu i trzeba było wtedy stawać na głowie, aby ukryć jakąś wtopę. Fuller skupia się na elementach fabularnych, tematycznych.
Porusza temat obozów dla obywateli Japońskich na terenie USA, gdzie zsyłano ich podczas wojny. Porusza temat rasizmu, który nie wygasł po tym, jak ludzie w każdym kolorze oddawali za siebie nawzajem życie. Stawia na protagonistę, który traci nerwy, krzyczy i daje się ponieść emocjom, nawet dopuszcza się czynów karalnych. Wojna jest tu dzika, nieprzewidywalna i po zwycięstwie nie ma powrotu do domu i świętowania wygranej – jest tylko napis, że to się nigdy nie kończy. Mało to subtelne, ale wiadomość dociera z całą pewnością – nawet dziś. Ogólnie to film, który nadal robi wrażenie klasycznej produkcji pod wieloma względami – gdy na początku dziecko podąża za żołnierzem, ten każe mu spadać, ale w sekundę zmieni zdanie, bo jednak jest w porządku. Zero zaskoczenia, podobnie jak raczej każdy się spodziewa, że owe dziecko końca filmu nie dożyje. Trochę tego tutaj jest, a brak subtelności jest też obecny podczas poruszania „ważnych tematów”.
Niemniej film nadal uderza. To był odważny film w swoim czasie, to był akt buntu oraz odwagi. Nadal to czuję z samego seansu. To krótkie, konkretne doświadczenie, którego dzika energia nadal porusza lata później.
Amerykański świat podziemia ("Underworld U.S.A.", 1961)
Filmy Fullera zdają się znajdować w kategorii filmów będących nowoczesnymi na swoje czasy, ale dzisiaj są przede wszystkim archaiczne. Wtedy były aktem odwagi i buntu, wprowadzały nowości oraz komentarz do kina gatunkowego, robiły wiele rzeczy po swojemu, ale dzisiaj oglądając trzeba się najpierw przebić przez „pulpowość” (zaskakująco często to słowo jest używane przy pisaniu o tym konkretnie tytule). Z wierzchu jest to historia dziecka, który decyduje się zemścić na człowieku, który zatłukł jego ojca na śmierć. Dlaczego aż tak? Czemu nie chce współpracować z policją i odmawia im wskazania, kto jest mordercą? Czemu po ucieczce z sierocińca wybiera kradzież jedzenia zamiast wrócić do ośrodka? Pytania bez odpowiedzi – nawet nie zobaczymy tego ojca za życia, ich wspólnej relacji. Trzeba jednak trochę zaparcia, aby w takiej sytuacji powiedzieć: film komentuje w ten sposób potrzebę amerykańskiej kinematografii oraz widza do oglądania fabuł o dokonywaniu zemsty. Nawet jeśli nie ma ona sensu. W podobny sposób trzeba mieć zaparcie jeszcze parę razy podczas oglądania, ale film jednak przekonuje, że jest to uzasadnione. Wszystko to wydaje się celowe i planowe, cały ten komentarz wobec kina, które nie kwestionuje swojego protagonisty na drodze do dokonania zemsty, wręcz go za to gloryfikuje.
A jednocześnie jest to tytuł wystarczająco sprytnie zrealizowany i zaspokaja gatunkowe potrzeby odbiorcy. Ludzie nadal giną i widz jest skutecznie zapraszany do wspólnego kwestionowania misji bohatera. Sposób, w jaki ludzie giną, też jest interesujący, ale to odkryjecie sami. Intryga jest naciąga, a komentarz poprowadzony dosyć ciężką ręką – szczególnie to zbliżenie na monolog gangstera o tym, że dopóki robią też coś dobrego (legalne biznesy odprowadzające podatki, fundacje, datki na cele charytatywne), to będą mogli kontynuować łamanie prawa – ale jak widać, zapada w pamięci. Jedni znajdą tutaj solidny kryminał o zemście, inni – solidny kryminał, który pod spodem „ma coś więcej”. Dialogi mają w sobie dynamikę i bezkompromisowość ucinania dialogu w kilku słowach, intryga jest złożona, czarno-białe zdjęcia są pełne uroku kina noir, a reżyser tak często się potyka jak i dostarcza zaskakująco ciekawie zainscenizowane sceny.
Jednych finał zawiedzie – nikt nie uczy się niczego, spirala przemocy będzie kontynuowana – a drudzy założą, że tak właśnie miało być. Filmy o zemście są zbyt fajne, żeby ktoś jeszcze miał się z nich czegoś uczyć. Jedni zobaczą tutaj jeden z wielu starych filmów, gdzie ludzie gadają w dziwny sposób, a umierają w jeszcze dziwniejszych pozach. Drudzy będą zakładać, że tak miało być celowo. Ja się do tego przekonuję, ale w dosyć chłodny sposób.
Najnowsze komentarze