Robert Altman

Gdy człowiek zostaje kinomanem, to od razu słyszy o tym człowieku: o jego stylu, słynnych mozaikach filmowych, 20 bohaterach pierwszoplanowych w jednym obrazie albo scenie otwierającej "Gracza": osiem minut na jednym ujęciu, które przedstawia wszystkich bohaterów i każdy motyw, taki filmowy odpowiednik piosenki "In The Heights". Oto przegląd jego twórczości:
„The worst trap you can fall in is to start imitating yourself.” – Robert Altman

Obecnie Robert Altman znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #48
Top
1. Nashville
2. Brewster McCloud
3. Na skróty
4. Gosford Park
5. McCabe i pani Miller
6. Dzień weselny
7. Trzy kobiety
8. Gracz
9. Obrazy
10. Kto zabił ciotkę Cookie?
11. Długie pożegnanie
12. Kansas City
13. MASH
14. Pret-a-Porter
15. Dr T i kobiety
Ważne daty
1925 – urodziny Roberta (USA) jego druga i trzecia żona urodziły się rok wcześniej
1951 – debiut krótkometrażowy
1955 – rodzi się syn Roberta, Mike: ten, który napisze theme MASH czternaście lat później
1957 – debiut pełnometrażowy; Hitchcock go zobaczy i będzie pod takim wrażeniem, że da Robertowi pracę w telewizji (przy „Alfred Hitchcock przedstawia, później będzie pracować przy Bonanzie czy Route 66)
1959 – trzecie małżeństwo (będą razem do jego śmierci)
2006 – śmierć (USA, powikłania po białaczce), ostatni film (zabezpieczeniem przed jego pogorszeniem zdrowia uniemożliwiającym dokończenie filmu było zatrudnienie PTA na stanowisku „zapasowego reżysera”)
MASH (1970)
Dziwne, że akurat Altman zrobił najsłabszy odcinek serialu… O różnicach między serialem i filmem napisałem w TYM MIEJSCU. Tutaj zamieszczę wyłącznie swoją opinię o pełnometrażowym obrazie jako samodzielnej produkcji.
Pod względem historii, postaci lub kreowania świata, jest to obraz tragiczny. Chociaż na ekranie jest mnóstwo bohaterów, to żaden z nich nie zapada w pamięć. Zlewają się w szare tło uproszczonych sylwetek przypominających z odległości ludzi. Nie mogę powiedzieć, aby była tu jakaś fabuła, ponieważ wydarzenia mają charakter bardzo epizodyczny (dalece bardziej niż serial!), a po drugie – w tym filmie tak naprawdę nic się nie dzieje. Przez pierwsze 30 minut nic nie zostaje osiągnięte, nawet prezentacja świata lub bohaterów, po prostu nic. Dopiero potem Frank Burns krzyczy na kolegę, więc inny lekarz daje mu w twarz – i to tyle, jeśli chodzi o pierwsze 40 minut lub więcej. Trudno jest mi napisać, żeby ten film był o czymkolwiek poza tym, że jest o lekarzach stacjonujących w obozie podczas Wojny Koreańskiej. Bez wątpienia, są tam obecni, ale nic więcej tak naprawdę nie mogę napisać. Nawet tyle, że są tam po to, aby operować na żołnierzach transportowanych bezpośrednio z pola walki. Po pierwsze, bohaterowie zdają się tym zupełnie niezainteresowani, chociaż są lekarzami. Po drugie, sam film jest tym niezainteresowany, nie pokazując nawet raz kompletnego cyklu z życia bohaterów. Nie zobaczymy rannych przybywających do obozu, nie zobaczymy wtedy, jak życie w obozie zamiera, by skupić się na ratowaniu życia. MASH Roberta Altmana nie jest skupiony na czymkolwiek. Zaczyna się, a potem się kończy. Na podstawowym poziomie odbioru jest po prostu odrealniony, nudny i banalny.
Powodem tego wszystkiego jest oczywiście świadome planowanie – MASH jest dokładnie taki jaki miał być. Miał pokazać gównianych ludzi w gównianych warunkach. Trzeba wejść nieco głębiej i odebrać całość na poziomie idei, wtedy jest to film o wymowie anty-ideowej, w której człowiek leżący na stole operacyjnym jest tylko zbiorem chemikaliów bez imienia. Jego tragedia nie ma żadnego znaczenia lub wymiaru, a ratowanie go nie jest nobliwe. Lekarze w obozie wykorzystują okazję bycia daleko od domu, żeby zdradzać żony. Okoliczności, w których się znajdują, zupełnie nie robią na nich wrażenia. Nawet nie widzimy za bardzo samej wojny ani Korei, jakby to nie miało mieć znaczenia – bo faktycznie nie ma, w końcu wojna dzieje się obok. A to, czy „obok” oznacza kilka tysięcy kilometrów albo kilka metrów, to już przecież nie robi ludziom różnicy, prawda? Dopóki jesteśmy bezpieczni. Taka właśnie jest wymowa filmu, i wiele zależy od tego, czy się z takim poglądem na ludzkość zgadzacie. Kłóci się z tym zakończenie, w którym bohaterowie skaczą z radości, gdy wracają do domu, ale cóż, tak wygląda integracja w dzieło artysty przez producentów. Albo Altman nie wiedział, co robi, ja tu tylko zgaduję – ale był artystą, więc raczej wiedział, tylko inni mu przeszkadzali.
I tyle ode mnie. Nudziłem się, oglądając MASH dziewięć lat temu w Warszawskim Iluzjonie, nudziłem się teraz. Wolę po prostu humanitaryzm serialu niż nihilizm filmu.
Brewster McCloud (1970)
McCabe i pani Miller ("McCabe & Mrs. Miller", 1971)
Obrazy ("Images", 1972)
Długie pożegnanie ("Long Goodbye", 1973)
Nashville (1975)
Gosford Park (2001)
Kocham klasyczne kryminały w stylu Agathy Christie. Pan Altman wie, do kogo kieruje swój film – i bawi się, cieszy, dając nam to, czego oczekujemy. Na papierze trudno byłoby pewnie przedstawić ten film jako coś nowego: nadal mamy okres pierwszej połowy XX wieku, arystokratyczną galerię postaci, każda po kolei wyniosła i naburmuszona (ale też sympatyczna), przybyli do posiadłości na obrzeżach wśród natury, gdzie spędzą weekend. Będzie mieć miejsce morderstwo, każdy ma motyw – w tym nie ma nic oryginalnego poza osobą reżysera. Altman kocha bogate galerie postaci, łączyć mnogie wątki w jedną narrację, a teraz dochodzi do tego zabawa z widzem. Wiemy, że ktoś będzie zamordowany. Od pewnego momentu domyślamy się kto. Widzimy, jak podsuwane są nam kolejne wskazówki, kto z tych ludzi miał motyw. Gdy przychodzi moment morderstwa, my to czujemy, a reżyser przeciąga napięcie – a widzowie w skupieniu oglądają, żeby żadnego szczegółu nie przegapić, żeby rozwiązać zagadkę już teraz! Jest wieczór, ludzie wchodzą i wychodzą – czy widzimy wszystkich? A może jednak kogoś nie? Tyle tu w końcu postaci, może kogoś przegapiliśmy i to ona teraz zabija?…
Do morderstwa w końcu dochodzi, a reżyser bawi się z nami, może wręcz drażni: detektyw na miejsce przybywa bardziej pogadać, nikt nie traktuje sprawy na tyle poważnie, by czuć się podejrzanym albo podejrzewać o to innych. Nadal są pewne zaskoczenia, które nas bawią – niektóre postaci coś powiedzą o sobie nowego. Scenografia i wszystko inne, co tworzy klimat, tak po prostu nie zawodzi: dostarcza tego, co chcemy widzieć: te meble, te korytarze, obrazy, schody, kominki, zastawa, ogrody, lasy, samochody… Przy okazji jest tu też obraz różnic klasowych, skomplikowana organizacja stojąca za tym, by panom żyło się… W sumie trudno mi to określić jakoś. Żeby przy przebraniu mogli nie myśleć o tym, że ubrania trzeba złożyć, bo służba je podniesie i przygotuje – nie wiem, czy na to jest jakieś słowo lub termin. Wyniosłe zdziecinnienie? W tle jeszcze jest wątek auto-filmowy, gdy reżyser chce zrobić kryminał o ludziach takich, jak oni: goście, morderstwo, wszyscy są podejrzani. W rzeczywistości mało kto jest podejrzany.
Rozwiązania zagadki możemy się śmiało domyślić jeszcze przed morderstwem, ale jest ono naprawdę dobre. To kryminał naprawdę uczciwy, dostarczający to, co powinien – zbrodnię i skomplikowaną motywację. Droga do dokonania zbrodni już nie musiała być doskonała lub ciekawa – to było zamierzone działanie. W rzeczywistości mało kto jest podejrzany – wystarczy założyć, że to był rabunek, który poszedł źle. Chyba nikt nawet nie rozważa, że to morderstwo z premedytacją było. Życie to w końcu nie film. W filmie zbrodnia jest najważniejsza. W życiu… ważne są inne rzeczy. Altman świetnie to zaakcentował.
Najnowsze komentarze