Polacy na wakacjach w polskim kinie

Polacy na wakacjach w polskim kinie

19/10/2023 Blog 0

Tak sobie oglądam "Fucking Bornholm" i pomiędzy jednym a drugim zduszonym śmiechem z kretynizmu tego filmu przychodzi taka refleksja: w sumie film jest o Polakach na wakacjach. Należy to docenić, bo Polacy w kinie nie jeżdżą na wakacje, co jest dziwne.

Oczywiście są to wakacje mniej więcej takie, jakie bym sobie wyobraził na hasło: „Polacy na wakacjach”, na podstawie memów. Bohaterowie Fucking Bornholm, filmu zrealizowanego na podstawie serialu audio sprzed dwóch lat, jadą z masą sprzętu na wakacje z dziećmi, co jest przykrością samą w sobie. Samochód wypakowany, długa podróż promem, camper, namioty – nie ma tu miejsca na wypoczynek. Zabierają ze sobą ludzi, wokół których nie mogą odpocząć i nawet nie są tego świadomi. Wiedzą, że to im przeszkadza, ale nie tego, że mogliby coś z tym zrobić – to tylko element filmu, jemu samemu brakuje humanitaryzmu na tyle, by pomóc jakoś swoim protagonistom, żeby chociaż zdali sobie z tego sprawę, nie. Polacy w tym filmie cierpią na oślep i nigdy nie zadają żadnych pytań. Mają pragnienia, to trzeba im oddać – i te pragnienia zamykają się w dziecinnym „ja mam dosyć”, równie ślepym i pustym, co reszta filmu. Wakacje są tutaj katalizatorem, ponieważ nie ma co wtedy innego robić, niż się pokłócić. Plaża, deszcz, alkohol i kłótnia na oczach dzieci (małolaty w polskim kinie to temat na oddzielny felieton). Kłótnia skutkuje wyjazdem do baru i zdradą męża oraz porzucenia campera jako symbolicznego „zostawienia za sobą przeszłości”, co nie było żadnym faktycznym problemem w relacjach, ale to nie pierwszy raz, kiedy symbolika w polskim kinie przekreśla zdrowy rozsądek. Kobieta bierze dzieci pod pachę do samochodu, męża zostawia w Danii i wraca do Polski, gdy widownia kiśnie ze śmiechu z każdego debila w tym filmie. Wzorowe rozwiązywanie problemów małżeńskich, rodzinnych, bycie przykładem dla dzieci oraz twarde stąpanie po ziemi. Tej ziemi. A jakie produktywne wakacje!
Zdaję sobie sprawę z realistycznego aspektu tego wszystkiego – z własnego doświadczenia znam mnóstwo ludzi, co jadą na wakacje „byle tylko gdzieś pojechać, wiesz, z dziećmi”. Cztery dni, bo więcej ciężko zorganizować gdy oboje pracują, jeden dzień na dojechanie tam, jeden na powrót, po powrocie mówią, że nic nie wypoczęli. I pewnie są wobec siebie dosyć chłodni i pokłócą się czasem ze sobą – tylko po co oni mają to oglądać? Albo ja? Film w żadnym momencie nie stara się im pomóc lub uświadomić czegokolwiek. Jeśli już to tylko utwierdzi ich w przekonaniu, że problemem jest ta druga strona. Czy po to chodzi się do kina?
 
Jak inaczej polskie kino ukazuje Polaków na wypoczynku? Cóż, jest jeszcze bohater Miłość jest blisko, który marzy o wakacjach. Na szczęście film przypomina mu, że w sumie ma dobrze, gdzie jest i nie musi nigdzie wyjeżdżać. Mąż w Nie cudzołóż i nie kradnij ma wolne, gdy żona zostawiła mu wolną chatę, więc skacze po meblach jak dziecko, wali krechę i zamawia dziwkę, budzi się potem i nic nie pamięta. Bohaterowie Chleba i soli podczas wakacji też siedzą w domu w bloku i się nudzą, jedzą kebaby i gadają o głupotach. Pod wiatr co prawda oferuje mało inspirujące schematy fabularne, ale pokazuje polską naturę i daje bohaterom do roboty coś wakacyjnego: sporty wodne, romanse czy śpiewanie piosenek z czasów komuny, żeby starsza widownia też tutaj coś znalazła dla siebie. Apokawixa pokazuje młodzież kończącą rok szkolny wielką imprezą – i pomimo pewnych fantazji, jak zombie czy bananowi bohaterowie, to jednak dostarcza prawdziwej imprezy na ekranie. Pokazuje ludzi wyluzowanych, wypoczętych, z dystansem – pod wpływem legalnych i nielegalnych substancji, ale przede wszystkim dobrych chęci. w Fucking Bornholm też byli najebani, ale nie mieli dobrych chęci. Jest jeszcze Factorial Juggling, dokument zrobiony przez Polaków, ale nie o Polakach, więc tutaj oglądamy ludzi chillujących na plaży w Izraelu, tak po prostu.
 
Tyle. Nie jest jednak tak, że polscy bohaterowie cały czas pracują, bo twórcy mało wiedzą o pracowaniu, dlatego większość fabuł rozgrywa się w czasie po pracy. Są jeszcze tytuły, których opowieść toczy się w trakcie dni wolnych: Listy do M 5 przynajmniej wydaje się toczyć w trakcie dnia wolnego, bo żaden z bohaterów nie ma żadnych formalnych obowiązków. Głównie po prostu chodzą, co było dosyć nużące, ale w kontekście tego tekstu mogło nawet dostarczyć odprężenia. Ot, dzień przed świętami bez większych zmartwień (czy pomysłu, o czym ten film ma być). Chrzciny przedstawia weekend, który przejdzie do historii jako początek stanu wojennego, ale wtedy bohaterowie wykorzystują wolny czas… Cóż, z całą pewnością nie do odpoczynku. Zapierdalają wtedy więcej niż na zmianie w radzieckiej fabryce na początku XX wieku. Kurierka w Jeszcze przed świętami w święta pracuje.
 

Kino wakacyjne/relaksacyjne mimo wszystko więc istnieje w rodzimej kinematografii – w większości nieświadomie i przez przypadek, ale jednak. Najczęściej jest powodem do gatunkowego dramatu. Po seansie Fucking Bornholm napisałem: „oglądanie Polaków na wakacjach jest depresyjnym doświadczeniem” i pytam: dlaczego? Przecież to nie jest tak, że kino obrazuje chociaż pracowanie (z nielicznymi wyjątkami, jak Strzępy czy Tato), więc jest tylko zawieszone w tym czasie „pomiędzy”, ni to praca, ni to odpoczynek, ni to o osobach pracujących ani o osobach ustawionych dzięki pracy w przeszłości. Tylko zmęczenie, jakby w naszym kinie nie było miejsca na nic innego. Dlaczego kino jest wciąż przeświadczone, że widzowie nie chcą oglądać lekkich wakacji, gdzie protagoniści pojechaliby żeby wypocząć i nabrać energii? Tak po prostu? Dlaczego wszystko w naszym kinie musi być pasywne, przegrane, bierne, nijakie, frustrujące?

BTW: jak na zawołanie, parę dni przed publikacją tego felietonu w końcu nadrobiłem czwarty sezon Atlanty, a tam właśnie odcinek o rodzinie jadącej na wakacje do lasu. Tak po prostu. Jeśli szukacie inspiracji, to nie musicie szukać dalej, niż do abstrakcyjnego serialu o czarnoskórej kulturze hip hopowej w Stanach.

Czy są jakieś inne dzieła kultury opowiadające o tym, jak naród spędza wakacje? Książki? Bo z tego co wiem, to tylko memy – niezmiennie od ponad dekady kpiące z parawanów na plaży, zachowań Polaków za granicą przynoszącego rodakom wstyd albo nieustającego parcia w kierunku kilku zatłoczonych lokacji, gdzie ceny są wystrzelone w kosmos (i narzekaniu potem, że jest tłoczno i drogo). Sam tego nie doświadczyłem osobiście i wiem, że to tylko memy, ale wydaje się, że nie mamy niczego innego, by taki wizerunek zastąpić. W 2021 roku Polacy nawet na wakacjach za granicą robili remont (Cicha ziemia), rok 2022 w kinie dał nam Fucking Bornholm, rok następny przyniósł jego słuchowiskową kontynuację, więc pozostaję przy memach.