Peter Weir
„I’m still amazed how you can put your pen down and think not a line can be changed… You’ve finally got it right. You pick it up ten days later, and it’s all so bad.” – Peter Weir
Ostatnia fala ("Last Wave", 1977)
Australia, Aborygen zabił człowieka, a adwokat stara się go wybronić na podstawie przynależności Aborygena do innego prawa, ustanowionego przez jego plemię. W trakcie śledztwa jego świat wywraca się do góry nogami…
W tym filmie świat rzeczywisty miesza się z magicznym – i im bardziej trzyma się tego drugiego, tym lepiej dla opowieści. Doświadczamy wizji, opuszczamy ten świat i zaczynamy przygodę, doświadczając czegoś nowego i niespodziewanego. Są tu sekwencje niczym z horroru, ale ten film nim nie jest. On nie chce straszyć, on ostrzega, a horror jest częścią całości. Z kolei gdy wracamy do naszego świata, scenarzysta nie bardzo miał na to pomysł, więc tylko doprowadza do spotkania dwóch osób i jedna drugą pyta: „Co oznaczają te sny, co będzie później?”, a w odpowiedzi słyszymy: „Nie wiem” albo „Nie mogę odpowiedzieć”. To tego rodzaju opowieść, tutaj liczy się bardziej podróż niż odpowiedzi. Te zresztą i tak przyjdą, ale w ostatniej scenie. Wcześniej doświadczamy snów na jawie, przyrody, natury, chłoniemy ten obcy świat, do którego Aborygeni wydają się być strażnikami. Aż w końcu rozumiemy, o czym był ten film. Współczesna, biblijna przypowieść. Bardziej mieszająca w głowie dużo po seansie, niż z chwilą jego zakończenia. Tytuł, którego na pewno szybko się nie zapomni. Jest w nim ogromna siła.

Obecnie Peter Weir znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #38
Top
1. Stowarzyszenie umarłych poetów
2. Truman Show
3. Piknik pod Wiszącą Skałą
4. Pan i władca na krańcu świata
5. Ostatnia fala
6. Bez lęku
7. Rok niebezpiecznego życia
8. Gallipoli
9. Zielona karta
Ważne daty
1944 – urodziny Petera (Sydney, Australia)
1966 – małżeństwo (będzie m.in. robić kostiumy do jego filmów)
1970 – powstaje jedna z ulubionych książek Petera: „Hope Against Hope” Nadezhda Mandelstam
1973 – urodziny córki (też będzie pracować przy filmach)
1974 – pełnometrażowy debiut reżyserski
1977 – kolejna ulubiona książka, tylko Polaka Aleksandra Wata: „Mój wiek”; sam Aleksander zmarł w 1967 roku
2009 – premiera jednego z jego ulubionych filmów: Biała wstążka
2010 – ostatni film (ponoć) i teraz odpoczywa na emeryturze; premiera kolejnej ulubionej książki: „Freedom” Jonathana Franzena
Stowarzyszenie Umarłych Poetów (1989)
Elitarna szkoła dla mężczyzn, którą kończą tylko najlepsi. Idą potem na najlepsze studia. Uczą się dużo, nauczyciele są trudni. Najtrudniejszy jest John Keating (Robin Williams) uczący literatury, który będzie wymagać najwięcej. To on sprawi, że sami uczniowie zaczną wymagać więcej od siebie i od życia. Uświadomi im śmierć, zmusi do otworzenia się, do eksperymentowania, do robienia tego, po co jest życie, przedstawi im ryzyko codzienności i będzie męczyć, żeby mieli odwagę być sobą. A to tylko początek. Dzięki niemu szkoła przestanie być przystankiem w życiu, a stanie się jego początkiem.
W tym świecie dochodzi do starcia dwóch ideologii, w sumie jednakowo szkodliwych. Ludzie wierzący w bezpieczeństwo i ludzie wierzący w ryzyko. Pierwsi przejęli kontrolę nad ludzkością, drudzy nie mogą stać i czekać, z boku obserwować, z równą siłą biorą tych ludzi i pokazują im nowy świat. Z jednej strony rodzice i nauczyciele, system i cały znany tym dorastającym ludziom świat, od którego jedynym ratunkiem wydaje się towarzystwo innych ofiar i ich kpiące podejście, łagodzące całą sytuację. Z drugiej pan Keating, który otwiera przed nimi możliwości bez żadnych warunków i wątpliwości. Ci ludzie mają już ich aż za dużo. Rodzice z kolei znają świat, w którym niczego nie było. W ich spojrzeniu dają swoim dzieciom wszystko. Wolności przecież nikt nie miał. My jesteśmy najbliżej.
Tragedia wisi w powietrzu, w końcu coraz więcej widzimy ze świata zbudowanego nam przez poprzednie pokolenie. Jego zasady stają się naszą codziennością, na której spędzimy wszystkie dni, jakie nam zostały. To dramat psychologiczny, w którym wyzwaniem jest poradzić sobie z szerszym obrazkiem, bez żadnych narzędzi do tego. Widzimy młode pokolenie takim, jakie jest: nieprzygotowane, bezbronne, nieszczęśliwe i skończone. Z jednej strony życie wybrane za nich. Z drugiej strony przytłaczający rozmiar życia, o którym nawet nie wiedzą.
Opowieść o pokoleniu wychowanym przez ludzi, którzy nie mieli szans. Chcieli dobrze, ale odebrali potomkom wolność w walce o ich dobro. Efekt jest taki, że wszyscy oni byli popchnięci do samobójstw, w ten lub inny sposób. Następne pokolenie mieli wychować ludzie, którzy nie żyli. I to wciąż się za nami ciągnie, wychowują nas ich potomkowie. Ludzkość przetrwa, to pewne. W okrzykach gróźb i nagan, kar i upokorzeń, ale przetrwa. W takich warunkach przetrwa to, co jest najważniejsze w ludzkości.
Co za film! Cały seans we łzach spędzony, chociaż znam go na pamięć. Jeden z nielicznych, który faktycznie ma w sobie siłę, aby zmienić czyjeś życie. Ci ludzie, ta historia, te sceny, to zakończenie! Piękno, piękno, piękno.
Truman Show (1998)
Jak ostatnio widziałem ten film, to napisałem, że to jest jeden z najlepszych scenariuszy, jakie istnieją. Teraz powtarzam seans i ten scenariusz jest tylko lepszy. Twórca potrzebował jedynie TRZECH MINUT (!), aby zawiązać akcję, przedstawić świat i bohatera oraz rozpocząć konflikt. W trzeciej minucie z nieba spada sprzęt i już wiemy, że film się zaczął. Potem tylko się dowiemy, że tak naprawdę zaczął się dawno temu, a lampa nie zaczęła w bohaterze wzbudzać wątpliwości co do otaczającego go świata. Te wątpliwości już miał, tylko w ten sposób dano nam o tym znać. I tym samym oglądaniu go zaczęło towarzyszyć napięcie – skoro wie, albo przynajmniej ma domysły, co zrobi z tą wiedzą? To zresztą przydaje się w trzecim akcie, gdy bohater podejmuje działania, w które możemy uwierzyć, bo w końcu nie zrobił tego z dnia na dzień. Planował to raczej przez ostatnie dwie dekady, może więcej.
Scenariusz można tylko chwalić i chwalić. Narracja jest wyłącznie wizualna i ugina się od małych, wielkich momentów – jak masa szczegółów do odkrycia później, jak opieranie Trumana o ścianę, bo tam jest reklama, albo obcasy żony, które można nasłuchiwać – ale też takie rzeczy, jak ukazanie strachu przed wodą bez mówienia tego wprost, na głos. Albo danie wtedy okazji dla aktora, aby ten zagrał… plecami. Subtelny, cichy moment, w którym nie jest nam pokazana twarz Trumana. Nie widzimy jego bladego oblicza, zaciśniętych zębów czy powiek… Nie widzimy tego strachu. A przecież mamy przed sobą Jima Carreya, który zrobiłby to na 50 różnych sposobów dzięki swojej niezwykłej facjacie. Co zamiast tego widzimy? Jego plecy. I tylko w ten sposób udaje mu się wyrazić masę emocji – od strachu, poprzez uspokojenie, schowanie obaw do szafy, by nikt ich nie widział, po nonszalancję.
Innym rewelacyjnym zabiegiem scenariusza jest wykorzystanie widowni. My jesteśmy tą widownią, ale też sam film ma swoją własną widownię, którą możemy oglądać. I pewien meta-sposób my również zaliczamy się do tej widowni. Oglądamy całość z dwóch różnych perspektyw, nieświadomie i świadomie będąc częścią całości, obserwując samych siebie podczas seansu. W ten sposób więcej widzimy, więcej czujemy i koniec końców jesteśmy czymś więcej, niż tylko widownią. Jesteśmy raczej tym głosem z nieba, który jednak nie mówi, a jest jedynie świadkiem wszystkiego. Nie stoimy po żadnej ze stron, jesteśmy autonomicznym bytem i świadkiem tych małych cudów – może nim być sam program, może nim być bohater i to, co sobą reprezentuje. Cudem może być też uczucie między Trumanem i jego miłością z czasów szkolnych.
I chyba chodzi tylko o to, żeby ten cud dostrzec, zamiast ironicznego „All right!!! Więc tego, gdzie jest TV Guide? Co jest na innych kanałach?” Oglądam Trumana już kolejny raz i kolejny raz upewniam się, że to dzieło sztuki i ogromna opowieść o walce człowieka z samym sobą. O wierzeniu w siebie. Rok później powstanie Matrix, który będzie się wydawać pod wieloma względami mówić to samo, ale Truman mówił inaczej. I mówił o każdym z nas. I mówił do nas w różnych okresach naszego życia, pasując do nas wtedy, gdy chcemy uwolnić się od presji społeczeństwa, jak i później, gdy zaczynamy w dorosłym życiu budować sami wokół siebie takie bezpieczne show, gdzie każdy element jest znajomy i zaplanowany, a my nie musimy od siebie już niczego wymagać i niczego zmieniać. W jakiś sposób Truman przewidział, że dwie dekady później będziemy żyli w bańkach. I pokazał, że wyjście z niej będzie pięknym momentem.
Related
1977 1989 1998 5 gwiazdek Australian New Wave Comedy Coming-of-Age Disaster Drama Low Fantasy Mystery Postmodernism Psychological Drama Reżyser Satire
Najnowsze komentarze