Patryk Vega

Patryk Vega

10/06/2018 Opinie o filmach 0

Pragnę robić filmy dla ludzi, nie dla krytyki. A ludzie w Polsce potrzebują w obecnym czasie dobrych emocji i rozrywki. Gdybym kręcił je dla krytyków, zrobiłbym pewnie dramat psychologiczny z brudnymi zdjęciami i ruszającą się kamerą, udającą czyjś punkt widzenia, dzięki czemu już na starcie zyskałbym punkty. Komedia jest traktowana przez dziennikarzy jako gatunek gorszy, bo komercyjny. To nieporozumienie, gdyż cały przemysł to z założenia komercja.” – Patryk Vega

Obecnie Patryk Vega znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #258

Top

1. PitBull – serial
2. PitBull
3. Pitbull: Exodus
4. Niewidzialna wojna
5. Pitbull. Nowe porządki
6. Ciacho
7. Miłość, seks & pandemia

Ważne daty

1977 – urodziny

Pitbull (2005)

3/5

Po powtórce. Najwyraźniej Vega zawsze był Vegą. Dramat policyjny z potencjałem.

Warszawski policjant ma okazję złapać słynnego bandytę po tym, jak udało się zlokalizować córkę przestępcy. Wszystko jednak będzie rozegrane w brudny sposób – we współpracy z gangsterami, którzy chcą przysługi od mundurowych. Na dalszym planie będzie komendant-urzędas, wręczanie łapówki oraz stary glina po pijaku włamujący się do domu swojej eksżony. Obraz stróżów prawa nosi tutaj mocno ciemne barwy. Co jeszcze można dodać? Cóż… To z całą pewnością film Patryka Vegi. Jest to produkcja wulgarna, źle zmontowana i zmierzająca donikąd.

Na czym więc polega różnica w stosunku do późniejszych tytułów Vegi, który okrył się niesławą po drugiej części? Jeśli mam zgadywać – chodzi o poczucie humoru. Pierwszego „Pitbulla” jeszcze można traktować poważnie, bo twórca ani razu nie przekraczał granicy – zbliżał się do niej, tak, ale nie przekroczył. Robiono poważne kino, w którym poruszane są wartości moralne (wybory!), ludzie umierają, rodziny po nich płaczą, przekleństwa to nie przecinki, ale obrazy w kierunku innych ludzi, niedoświadczeni są gnębieni, a sprawy tak po prostu mogą być nierozwiązywalne i trzeba to zaakceptować. Tu był potencjał na mocną opowieść, w którą można było uwierzyć.

Trzeba jednak przyznać, że humor źle użyty pojawia się tu i tam. Jaskrawym przykładem może być policjant wchodzący do szafy, aby się ukryć i chwilę potem się postrzelił. Jak w „Pulp Fiction„, tylko na poważnie (w jakiś sposób). Nie jest to jednak poziom kolejnych tytułów w filmografii Pana Vegi.

Przez pierwszą godzinę czułem się, jakbym oglądał pierwszą część trylogii, by następnie obejrzeć pięć minut środka trylogii i zakończenie wycięte ze zwieńczenia trylogii. Kupy to się nijak nie trzyma. Na sześć minut przed końcem byłem przekonany, że film po prostu się urwie w połowie słowa i byłem całkiem bliski – dochodzi do zbiegu okoliczności, główny wątek zostaje rozwiązany (powiedzmy), reszta niekoniecznie, pojawia się biały tekst na czarnym tle mający być kontrowersyjny albo wywołujący dyskusję, a może miał zachęcić do przemyśleń, tylko nie wiadomo w jaką stronę. Tak więc braki są wszędzie – wątki urywają się, tonacja jest monotonna, a cele twórcy budzą wątpliwości. Mogło być lepiej, ale lepiej jeszcze nigdy nie było.

Pitbull - sezon I

3/5

Serial „Pitbull” jest pełną wersją filmu pod tym samym tytułem, trwająca dwa razy dłużej od niego. Zawiera nowe wątki, a te znane z dużego ekranu tutaj w końcu mają sens i można za nimi nadążyć. I mimo to, serial nie poruszył mnie bardziej od wersji filmowej.

Patryk Vega miał dobre pomysły i wydaje się, jakby całkiem sporo usłyszał od ludzi pracujących przynajmniej w okolicy zawodu policyjnego czy też śledczego. Znał w pewnym stopniu posmak tego świata, który następnie przeniósł na ekran. Wybrał historie, które jego zdaniem pasowały do „Pitbulla” – jest miejsce na humor, brutalność, osobiste dramaty i nawet coś, co z oddali ma aspirację na komentarz zaangażowany. Pod względem formuły ten projekt również ma sens – każdy wątek rozwija się z odcinka na odcinek, otrzymujemy konkretne podsumowanie i kierunek, w którym będziemy zmierzali, kiedy przyjdzie czas na drugi sezon.

Podczas seansu czuć pewien rodzaj swobody – aktorzy, wcielając się w swoich bohaterów, mogli używać odpowiedniego słownictwa. Efekt po latach wciąż ma w sobie zgrzyt i szorstkość, a co ważniejsze w kontekście kolejnych projektów Vegi – nie zahacza o komizm więcej niż raz. Świat „Pitbulla” nie jest zbyt wiarygodny, ale za to jest interesujący i chciałem poznawać losy bohaterów. Jest tu młody człowiek, który nie chce być policjantem, ale z czasem rośnie w nim ambicja. Jest też pijak o złotym sercu, który ulega nałogowi i przez to idzie przez życie jak po szkle. Jest też samotny ojciec, który chce opiekować się synem, ale praca nie pozwala mu na godny zarobek i coraz bardziej skłonny jest przyjąć łapówkę. Reszta postaci nie wyróżnia się, ale te, które wymieniłem, w zupełności wystarczają.

Można w tym tytule dostrzec pewien posmak efekciarstwa, ale są w nim też dobre intencje – „Pitbull” jest historią ciężko pracujących ludzi, których szef urwał się z choinki i przeszkadza w pracy. Są zmęczeni życiem, mają trudność panować nad sobą, ale w głębi są raczej dobrymi osobami. Z tym widz może się utożsamiać. Seansu z pewnością nie żałuję, a nawet mam ochotę rzucić okiem na kilka następnych odcinków.

Niewidzialna wojna (2022)

2/5
Vega obraca swój życiorys w komedię i nawet chyba nie jest tego świadomy. 2,5 godziny żartów z dupy.
 
Reżyser opowiada tutaj historię swojego życia, zaczyna od dzieciństwa i pierwszych małych robót, aby wspomóc finansowo swoją matkę. Jak od początku aspirował i marzył o byciu najlepszym, jak wybierał kolejne cele i kształtował przyszłość, jak zaczął tworzyć. I jest to zbiór wydarzeń niezwykłe ciekawy, tylko ani trochę wiarygodny – nie ma w tym filmie nawet jednej sekundy, w którą można uwierzyć, a co dopiero zostać przekonanym, że tak pan reżyser zachowywał się w młodości, że miał taką relację z matką, że tak udało mu się zdobyć pierwszą pracę. Historia Patryka Vegi wg Vegi to zbiegi okoliczności, sytuacje jeden na milion oraz ciąg ludzi zachowujących się tak, jak ludzie zachowują się w jego filmach. I tylko tam.
 
Kino Vegi ogólnie to kino „z dupy” – wszystkie dialogi, zachowanie, sytuacje, treść scen, to wszystko jest z dupy, inaczej tego nie można nazwać i nadal zachować wulgarny styl reżysera. Każda wypowiedź i każda odpowiedź jest tak kuriozalna, że śmieszy sama w sobie, a jeśli jeszcze oczekuje się od widzów, żeby oglądali tę niedorzeczność w ramach autobiografii, to jest jeszcze śmieszniej. To bardzo zabawny film i absolutne komediowe magnum opus Vegi – humor jest gesty i równy, jak nigdy dotąd.
 
Problem tylko taki, że brakuje mu akcji. Są wydarzenia, tak, ale to film z serii „a potem to się stało, a potem to”. I tak przez 2,5 godziny, co jest samo w sobie nudne, Vega w skali makro stoi na poziomie emerytki opowiadającej relację z zakupów – poszłam do sklepu, nie było ziemniaków, kupiłam sałatę, wróciłam, po drodze kupiłam ziemniaki gdzie indziej, a w domu ucięłam drzemkę. Reżyser na końcu tylko stara się obrócić całość w hołd dla matki i Boga, że dali mu takie fajne życie. Po drodze nie tworzy postaci lub fabuły.
 
Pozostaje jeszcze cały wymiar osobisty – bo jeśli faktycznie ludzie tak traktowali Vegę przez całe życie, tak do niego mówili, to nic dziwnego, że wyrósł na takiego człowieka i tworzy takie kino – ale takie analizy to już działka profesjonalnych krytyków, gdyby tacy w Polsce byli. Widzom pozostaje niezła komedia z niekompetencji twórcy. Zupełnie nie rozumiem, czemu akurat ten tytuł był wtopą reżysera.