Anihilacja („Annihilation”, 2018)
Natalie Portman
Slow Cinema & Aligatory & Genetyka dla opornych
Kino obojętne. Może dobre, może nie. Na pewno ma wady.
Ekspedycja wyrusza zgłębić tajemnice strefy, która pojawiła się w niewyjaśnionych okolicznościach. Nikt stamtąd nie wrócił. Co tam jest?
Widz nie bardzo może uczestniczyć w tej podróży razem z filmem. Kobiet stoi w pokoju, jej mąż wchodzi do środka i ona biegnie w jego kierunku, płacze, obejmuje go z całych sił – bo powiedziano nam, że go nie było. Sekundę później już jest, więc nie czuliśmy jego braku. Równie dobrze można by pokazać mi widok, który mam za oknem, i próbować mnie przekonać, że w tym świecie 40 lat temu doszło do apokalipsy i świat dopiero się odbudowuje – trudno będzie mi w to uwierzyć. Ten trend utrzymuje się jeszcze długo. Twórcy wolą powiedzieć nam, co mamy czuć i myśleć, zamiast nas do tego doprowadzić. Zamiast pokazać nam coś i pozwolić oglądającym wyrobić sobie jakieś stanowisko wobec tego, twórcy wolą od razu nam powiedzieć, co o tym myśleć. A jeśli tego nie robią – to idą w kompletnie drugą stronę, pozwalając nam usłyszeć interpretację bohaterów na dane wydarzenia. Problem w tym, że owe interpretacje są tak odległe, że jawią się jak wysilone, jakby twórcy nie wiedzieli, jak przekazać to co chcą przekazać, więc stawiają na pokaz fajerwerków i chcą, by widzieć w tym to, co oni chcą. Problem w tym, że nawet nie byłem w stanie dojść do tego, skąd twórcom to do głowy przyszło, a więc znowu – nie uczestniczyłem w tej podróży.
Film ma też inne problemy – brak logiki (czemu wysyłają drużynę z bronią palną, nie ucząc ich obsługi karabinów?), przeciągnięte tempo (spokojnie dało radę zamknąć seans w 30 minut) czy momenty, w których trakcie myślałem, że za scenariusz nie odpowiadał scenarzysta. W pewnym momencie na ekranie pojawia się pewna drużyna. Kim są jej członkowie? Absolutnie nikim, mają tylko zginąć, ale by to ukryć, dopisano scenę, w której bohaterka siedzi i słucha opisu tej drużyny. „Legion samobójców” już lepiej sobie z tym radził.
„Anihilacja” ma więc wady, nawet bardzo poważne, ale główny minus to właśnie brak umiejętności zaangażowania widza do wspólnej podróży. Historia ma miejsce gdzieś obok mnie, jest obojętna. Wtedy nawet nie miałem potrzeby rozmyślać nad całą produkcją i jej przesłaniem. Może i twórcy mówią coś ciekawego, może to tylko pretensjonalne jęczenie – nie wiem i mało mnie to obchodzi. Popatrzyłem po forach i zarówno ludzie, którzy „zrozumieli” (czyli chwalą), jak i ludzie, którzy nie „nie zrozumieli” (czyli mieszają z błotem) spędzają czas na wyzywaniu się nawzajem. Lepiej się nie mieszać. Za dużo negatywnej energii tam jest.
Najnowsze komentarze