Panienka z poste restante (1935)

Panienka z poste restante (1935)

22/06/2023 Opinie o filmach 0

Polacy nie gęsi, swoją Lindsay Lohan mają. Plus fenomenalna prelekcja z Iluzjonie!

2/5
Marysia Kochańska (nawet nie wiem, czy w filmie tak ją nazywają chociaż raz) właśnie zaczyna urlop, ale najpierw chodzi po wszystkich i mówi im, że ma urlop. W jednym takim gabinecie wzbudza przeciąg otwierając drzwi, depesze mieszają się ze sobą – tak dochodzi do nieporozumienia, jakoby szef firmy zamówił sekretarkę, ale skąd ją wziąć? Oczywiście Marysię, która idzie na urlop, bo ona będzie chciała pracować. Za 500 złotych (jak teraz czytam o zarobkach w Polsce lat 30, to czuję, że wielu prostych ludzi mogło spalić kino słysząc coś takiego). Potem się skapną, że zaszła pomyłka i będą gonić za sekretarką, która już jedzie pociągiem do Jugosłwii, więc to nie będzie łatwe.
 
Dramaturgicznie ten obraz stoi w miejscu – wydaje się, jakby z każdym kolejnym wątkiem dopiero się zaczynał, a tak naprawdę to też jeszcze nie. Bo kiedy miał się zacząć? Jak Marysia została sekretarką? I co się wtedy działo, siedziała w wagonie 20 minut filmu. Jak zaczęli ją ścigać? A no, ścigali. Pojawiali się co 20 minut, żeby powiedzieć: „No cholercia, prawie ją złapaliśmy”. Gdy Olszewicz ją nakrył? Sprawa rozwiązana jeszcze w tej samej scenie: ona się popłakała, a on uznał, że w sumie potrzebuje sekretarki. Potem jeszcze Smith kręci jakiś szwindel, ale za cholerę nie wiadomo o co mu chodzi. Na poczekaniu wymyślił wmawianie mu, że ona jest jego żoną? I on bez powodu na to przystał, ze względów obyczajowych? Dajcie spokój. I po co to było? Żeby przyłapać na kłamstwie i w ten sposób uzyskać niższą cenę za coś? Dajcie spokój. I na czym stanęło w końcu? Za cholerę nie wiem.
 
Za filmem stoi bogata historia: zdjęcia kręcono w 10 krajach, po kilku miesiącach zmienili reżysera i scenarzystę, film był w produkcji osiem razy dłużej niż powinien. I jaki jest efekt? Większość filmu spędzamy w wagonie pociągu, za oknem przesuwa się tapeta. I tyle. Wszelkie zdjęcia plenerowe są niemal przerywnikami, wokół niektórych pewnie jeszcze tworzyli nowy film. Cały film jest definicją „napisanego na kolanie”. Zrobionego zresztą też. Fabuła jest niepotrzebnie absurdalna i nie potrafi się na niczym skupić, by zbudować postać albo relacje między kimkolwiek. Humor najczęściej miał śmieszyć tylko dlatego, że ktoś się kłóci z kimś („- Co pan?!; – A co pan?!; – No pan!”). Kopia nawet po rekonstrukcji pozostawia wiele do życzenia, szczególnie dźwięk. Często czułem, że oglądam film, a dźwięk dobywa się z sali obok. A to i tak dobrze, jak chociaż coś udaje się usłyszeć.
 
Jedno, co udało się, to ostatnia minuta. Przytulają się, jest pocałunek, wyznanie miłości, w tle fajerwerki, podniosła muzyka. O to właśnie chodzi w takim kinie. 80 minut straty czasu i finał, który sprawi, że człowiek wychodzi z uśmiechem na ustach.
Produkcję tę widziałem w Iluzjonie i filmy jak filmy, ale prelekcja fenomenalna, zarówno pod kątem wykonania jak i merytoryczności. Młody chłop z pasją i z głowy nadawał przez jakieś 10 minut o czymś, co mnie guzik obchodzi, a ja nie mogłem się oderwać. Chociaż to w sumie tak, jakby za 100 lat robić wykład o filmach Lindsay Lohan.
 
Ponad to wtedy puścili jeszcze krótki reportaż:
 
Po słońce do przyjaciół (1938) 1/5 Nie ma na filmwebie, więc co się będę rozpisywać. Zaskakujące, chociaż przedwojenne, to wygląda jak propaganda PRL – nudzicie się? To chodźcie na wakacje do Jugosławii! A stamtąd wracamy pełni inspiracji do rozwoju fizycznego i przyjaźni między narodami.