off camera 2023
Opinie o filmach widzianych na festiwalu OFF Camera w 2023 roku
Relacja będzie potem, teraz tylko kilka słów o każdym filmie. Najnowsze na górze, pierwsze, które widziałem, są na dole.
Ranking:
- Banger
- Love Life
- Safe Space
- I like Movies
- Blaze
- Falcon Lake
- Dry
- Spare Keys
- Soft
- War Pony
- Do You Love Me?
- Aliens Abducted My Parents And Now I Feel Kinda Left Out
- The Integrity of Joseph Chambers
- After Yang
- Follower
- Harka
- Upon Entry
- Amanda
- Medusa Deluxe
- Forever Young
- A Room of My Own
- America
- Dalva
- More Then Ever
- Delegation
- For My Contry
- Motherhood
- Great Silence
- Exodus
- Day of the Tiger
- The Happies Man In The World
- Mascotte
- The Uncle
- Winter Boy
- Daugther of Rage
- Drifter
- The Cathedral
- Norwegian Dream
- Other People’s Children
- Miało cię nie być
- Wyrwa
4/5
War Pony (2022)
7 maja
Life a bitch and then you die
Bill i Matho. Jeden ma kilka dzieci z różnymi osobami, spędza codzienność na kombinowaniu. Teraz dowiaduje się, że za pewne młode pudle ludzie mogą chcieć dawać kupę kasy, więc wchodzi w ten biznes. Matheo z kolei będzie z kolegami rozdrabniać narkotyki solą, żeby więcej sprzedać, ale klienci szybko się skapną, w tym ojciec Matheo.
Miejscem akcji jest w Dakocie Południowej oraz Pine Ridge, rezerwat Indian. To obraz rezerwatu, który nie kojarzy się z rezerwatem, naszym wyobrażeniem takiego miejsca albo uzasadnieniem, co w ogóle czyni to miejsce rezerwatem, nie poznajemy zasad działania tego miejsca. To wygląda jak biedna dzielnica średniego miasta pozbawionego perspektyw, albo Baltimore z serialu The Wire. Szereg domów, plac do jazdy na deskorolce, szkoła. Dziecko wyrzucone z domu znajdzie schronienie u murzynki, która handluje narkotykami. Aktorzy nie wyglądają na moje oko jakoś szczególnie odmiennie, a przynajmniej w takim stopniu, by samemu z siebie widzieć tam współczesnych Indian (i nie, nie oczekuję, żeby jeździli na koniach, mieli pióra i nazywali się Stojąca Krowa*). Twórcy nie są zainteresowani oczekiwaniami widza czy łamaniem ich przyzwyczajeń – widzowie bez czytania opisów mogą nawet nie wiedzieć, co zobaczyli. W samej narracji „rezerwat” pojawia się tylko w kontekście odwożenia doń jednej dziewczyny, to wszystko. Reszta to po prostu biedna dzielnica jakich wiele.
Fabularnie twórcy pokładają sporo nadziei w widzach, że ci poskładają ten film. Największy problem byłby chyba w tym, żeby w ogóle chcieć go poskładać – w końcu co jest złego w tym, że film ma dwa niepowiązane wątki? To po prostu można zostawić jakim jest, tylko jednak coś twórcy musieli mieć na celu, by pokazać je równolegle, chociaż niewiele je łączy. Główny fotos tak często reklamujący i przez co utożsamiam film z jego zawartością, prezentuje grupę dzieciaków – w istocie jednak to nie jest film o tym, ta grupa pojawia się jedynie w tle, okazjonalnie. War Pony jest historią dwójki osób – jedna starsza, druga młodsza. Jedna widzi bizona na początku filmu, druga na końcu. Na powierzchni wydaje się, jakbyśmy oglądali kolejny, znajomy film o tym samym: dobrze zrobiony, realistyczny, prawdziwy, szczery, ale jednak już to widzieliśmy. Prawie nie ma tu fabuły, rzeczy bardziej się dzieją i w pewnym sensie wynikają jedno z drugiego, ale bez celu. Bill znajduje psa, więc go odprowadza. Wtedy dowiaduje się, że na tych psach można zarobić. Więc szuka kasy, by uzbierać potrzebną sumę. I ją uzbiera, ma kasę i szczeniaki. W połowie filmu zapomnicie, że są tu jakieś psy, a na koniec bohater zrezygnuje z pomysłu, bo jednak interes nie wypalił. Jest za tym oczywiście jakaś symbolika, ale nie porywa ani nie mówi ona niczego, czego już byśmy nie wiedzieli wcześniej.
A jednak wydaje się, że jest tu coś więcej. I mam nadzieję, że tak jest. Mimo wszystko, jeśli nie oglądaliście w ostatnim czasie za dużo patologii, to tutaj otrzymujecie solidny obraz tego świata, uczący empatii w stosunku do osób pochodzących z takich rejonów. Tutaj nic poza kombinowaniem nie ma, nawet jeśli ze wsparciem bohaterów.
PS. Miałem coś pisać o najładniejszej aktorce, ale teraz widzę, że w międzyczasie zdążyli ją skazać na dożywocie za morderstwo, więc ten tegos. Proza życia – człowiek szuka nudesów, a znajduje wyrok dożywocia.
*chociaż aktor grający Matho serio ma na nazwisko Crazy Thunder.
4/5
Dry (2022)
7 maja
Spektakularne Hyperlink cinema o mieszkańcach miasta dotkniętego brakiem deszczu.
Rzym, od trzech lat nie padał tutaj deszcz. Oglądamy losy wielu ludzi na przestrzeni kilku dni, często połączonych w rodziny, mniej lub bardziej związanych z tematem braku wody oraz restrykcjami do powszechnego ograniczania jej użycia. Myjesz auto, to policja ciebie goni – tego typu rzeczy. Woda jest wydzielana na baniaki, nie można podlewać kwiatków, w telewizji zalecają cuda na kiju w stylu niespłukiwania toalety. Widzimy buntujących się nastolatków, influencerów internetowych biorących jedną lub drugą stronę, naukowiec w telewizji zyskuje sławę jako ekspert i pomoc dająca nadzieję społeczeństwu, lekarz w szpitalu zmaga się z narastającą ilością pacjentów zgłaszających się z podobnymi objawami grożącymi śmiercią… Jest tego sporo. Wszystko to oczywiście na jednej płaszczyźnie z bogatymi i politykami, którzy nie są zainteresowani rozwiązaniem problemu albo ograniczeniem użycia wody. Jedynie przekonaniem społeczeństwa, że oni wcale tego nie robią.
To pierwszy film na festiwalu Off Camera, gdzie tak dobrze przyłożyli się do montażu. Początek zachwyca, gdy w tle słyszymy muzykę klasyczną, a montażysta miękko i w odpowiednim momencie przechodzi z jednego elementu filmu w drugi. Całość naprawdę robi spektakularne wrażenie: Rzym wyschnięty na wiór, mnóstwo postaci, kilka bogatych sekwencji. To w żadnym wypadku nie wygląda jak typowe kino festiwalowe, we Włoszech to musiał być planowany na megahit pełen napięcia oraz efektów specjalnych. Do tego humor, dobrze napisane dialogi, interesujący rozwój wydarzeń… Tak, to kino mówiące oczywistości, ale jednak nie jestem pewny, czy wszyscy widzowie wiedzą, jak bardzo jest to aktualny film. Tak, można tu zobaczyć echa covida, ale problemy susz i innych też mają miejsce w tej chwili. A celebryci przekraczają limity, płacą kary i mają w dupie problem, a odpowiedzialność spływa na ogół społeczeństwa. Dry znakomicie to portretuje, razem z wywoływaniem winy u zwykłych ludzi, budowaniem fanatyzmu w jedną i drugą stronę, manipulowanie powszechne. A rozwiązania problemu nie ma.
Odkładając satyrę na bok, wtedy „Dry wyraźnie ma jednak istotne problemy. Tak po ludzku: ciągnie się, bo większość wątków ma coraz mniejsze znaczenie, coraz mniej mają związku z czymkolwiek, trudno na koniec wymienić chociaż trzy, do których chce się wrócić. Na szczęście twórcy wiedzieli, jak w lekki oraz dający satysfakcję sposób zakończyć tę opowieść, więc złe wrażenie zostaje zmyte. To naprawdę dobra zabawa – nawet jeśli jednorazowa.
PS. Jedyna wpadka programowa – film trwał pół godziny dłużej, niż podawał festiwal. To nie jest ich wina w tym znaczeniu, że IMDb też podaje 97 minut, ale no, mieli kopię w ręku i widzieli, że film się skończy o 19. A ja o 19 miałem War Pony w MOS-ie. I nie tylko ja, hehe. A na korytarzu kina było milion ludzi czekających na początek Mascotte o 19. Nie dało rady wyjść, więc ich wypchnęliśmy za okno i wyszliśmy z kina, a oni wrócili tą samą drogą.
3/5
More Then Ever (2022)
7 maja
Wielkie wydarzenie: pierwszy film, gdzie używają wyszukiwarki Ecosia.
Helene i Mathieu. Ona umiera, on krzyczy „czy ty pomyślałaś o mnie?”, ona jedzie w góry i spotyka innego umierającego chłopa, gdzie uczy się czegoś na pewno, ale to nie wystarcza. To film o umieraniu, gdzie umierający chyba uczy się, że rani innych, a inni uczą się, że jednak umierający ma ostatnie słowo w temacie tego, czy chce żyć, walczyć czy umrzeć. I jak to zrobić. A więc standardowo, tylko nadal bez potencjału na faktyczną zmianę wśród widzów, żeby zrozumieli te lub inne rzeczy. Bohaterowie po prostu nie są wystarczająco dojrzali, nie poświęcają temu wystarczająco uwagi, twórcy nie dają im wystarczająco czasu i tak dalej. Pokrzyczą, potem pokrzyczą jeszcze raz to samo, a potem jeszcze raz.
Opowieść z Francji przenosi się do Norweskich lokacji, z zimnym morzem, skałami, białymi nocami i brakiem zasięgu. Fabuła nie oferuje większego wsparcia, głównie oglądamy poczynania bohaterów idące w oczywistym kierunku. Bohaterowie są wystarczająco i miło się ogląda, szczególnie starego umierającego oraz Helene, jak się dogadują bez komplikacji. Nie ma za bardzo nic do zapamiętywania, trochę tylko sekwencji wyraźnie nastawionych na wzruszenie odbiorcy (efekt trudny do oceny, większość osób na widowni była obojętna, ale kilka wzdechów trudne było do interpretacji i może dla nich ten film zadziałał), ponad to ciężko ocenić stronę medyczną tej produkcji. Bohaterka ma niby chorobę płuc, po czym wskakuje do lodowatej wody, więc tak na chłopski rozum płuca powinny jej się tam obkurczyć w sekundę, że by już z tej wody nie wyszła. Kiepsko się też ogląda losy kobiety, która wyraźnie robi kłopoty innym – przecież ściąganie jej ciała stamtąd to będzie straszny kłopot. Jest tu szczególnie jedna scena, jak dosłownie wciska swoją tragedię w ręce innej osoby, zmuszając ją do patrzenia, dokładając cierpień. Bardzo niedojrzały to obraz momentami.
To też kolejny film o umieraniu, gdzie człowiek w końcu zaczyna myśleć: „mogła umrzeć pół godziny wcześniej”. Niestety, film kończy się, zanim bohaterka umrze. Za to tak naprawdę to zmarł aktor wcielający się w jej partnerkę – zawsze coś.
3/5
Drifter (2023)
6 maja
Gej driftuje z penisa na penis, do tego głośna muzyka i dużo penisów.
Film zaczyna się od seksu oralnego w kadrze. Nie pierwszy raz na OFF Camerze, ale pierwszy raz z napletkiem. Moritz przeniósł się z chłopakiem do Berlina, gdzie zalicza kolejne penisy po tym, jak chłopak z nim zerwał. Film jest podróżą przez świat klubów nocnych, kultury queer i drag, co jest w sumie tylko jakimś tam synonimem skakanie z kwiatka na kwiatek. Drifter to film monotonny, nie zainteresowany w zasadzie niczym, a na pewno nie bohaterem i jego światem. Z całą pewnością szczery wobec tego, co widzi. Na plus obecność głównej muzyki, która ma potencjał wybudzić widzów w trakcie seansu.
Obnażanie się na ekranie nie jest szokujące czy zastępcze wobec treści, jou. Ogarnijcie się już, mamy 2023 rok.
4/5
Harka (2022)
6 maja
Portret świata pełnego frustracji, bezsilności i korupcji, oraz co z tym może zrobić jeden człowiek.
Ali jest prostym człowiekiem – ma nawet problem z pisaniem czy przepisywaniem numeru swojego dowodu osobistego. Nie ma żadnych szczególnych cech przydatnych na rynku prac: ot, pracownik fizyczny. Większość dni spędza na opychaniu paliwa na ulicy, nielegalnego tylko po to, by lokalny gliniarz mógł trochę dostać do łapy. Problem się zacznie, gdy bank będzie chciał zabrać rodzinie Aliego dom z uwagi na długi martwego ojca. Teraz Ali musi wykombinować masę kasy w Tunezji, gdzie wciąż trwają strajki na ulicy ze względu na poziom bezrobotności.
To kino realistyczne, ale też niezbyt szczegółowe – reżyser nie komunikuje nam zbytnio, ile to jest te 8000 w ich kraju, ile bohater teraz ma w kieszeni, albo ile dostaje za konkretną robotę, ile mu brakuje. Nie ma budowania napięcia w ten sposób, zamiast tego twórcom wystarczy tylko obraz nędzy na ekranie i wymogów oraz poświęceń, aby po prostu osiągnąć coś podstawowego. Uniknięto też paru okazji do bardziej angażującego kina – raz Ali znajdzie się na środku pustyni bez możliwości powrotu. W następnej scenie już jest w mieście i tylko wspomni, że wracał stopem – Better Call Saul wokół takiej samej sytuacji dało radę napisać cały, fascynujący odcinek. Harka jednak tego unika, chociaż z drugiej strony widzimy wiele: nalewanie paliwa, napięcie w oczach bohatera, metodyczny handel na ulicy. Ali nie idzie wprost poza prawo, nie, on najpierw nawet idzie do pośredniaka i próbuje innych metod.
Koniec końców jednak film znakomicie portretuje frustrację skorumpowanego świata, gdzie policja bardziej pilnuje interesów korporacji i ich zarobków, niż żeby zwykły człowiek mógł zarobić uczciwie i przeżyć, nie raniąc w ten sposób nikogo – poza korporacjami i ich zyskami (albo, tak jak osoba z festiwalu pisząca opis filmu, możecie wszystko zrzucić na patriarchat). Osobiście bardziej widzę tutaj frustrację samego reżysera, niż postaci na ekranie, ale jest to jednak frustracja uczciwa i realna, związana ze stanem naszej teraźniejszości, uniwersalna również w Polsce. Po prostu reżyser wolał zrobić o tym film, niż to, co Ali w końcówce filmu. Od tego jest w końcu sztuka.
3/5
For My Country (2022)
6 maja
Francuska, rodzinna drama o walce dla szacunek dla martwego syna.
Młody człowiek umiera we francuskiej armii podczas czegoś, co jest falą, ale nie jest falą – znęcanie się drugiego roku nad osobami z pierwszego to tam tradycja czy jakieś inne wciskanie kitu. Aissa pochodził z Algierii, jest muzułmaninem, ale chciał walczyć dla Francji. Nie doczekał tego, a teraz jego matka z bratem (ojciec był agresywny, więc go opuścili) walczą, by armia wzięła odpowiedzialność za tę śmierć i pochowała go z właściwymi honorami.
Temat fali i armii biorącej odpowiedzialność nie będzie zbyt rozwinięty i w sumie stanie na czymś w stylu: „No w sumie to nasza wina, ale na chuj drążyć temat?”. Reżyser pójdzie w stronę retrospekcji i różnych aspektów tego, że człowiek zginął, mając nadzieję, że coś z tego wyjdzie. Nie wyjdzie, więc zakończy sceną, jak dwoje braci śpiewa razem. Na festiwalu scena ta leciała bez napisów i była po francusku, więc najwyraźniej sama treść piosenki nie miała znaczenia. Bracia po prostu mieli coś robić razem, miało to mieć wymiar przyjemny i to miało nam wystarczyć.
Poznamy dzieciństwo braci, ostrego ojca uczącego pływać poprzez wrzucanie do wody dzieci i bycie wściekłym, że po 15 sekundach jeszcze nie umieją pływać. Polityka i różnice będą na nich zrzucone, wciśnięte na siłę, chociaż jeszcze nie będą nic rozumieć. Ojciec pojawi się na pogrzebie i będzie chciał zobaczyć własnego syna – czy mu na to pozwolić? Każde z braci w dorosłym życiu wybrało inne życie, jednego nawet wyrzuciło na Tajwan. Śmierć jest okazją do wspomnień i zastanowienia, oddawania hołdu i takich tam. Dużo tutaj autoterapii reżysera i wiary, że coś z tego wyjdzie dla odbiorcy. A jeśli nic nie wyjdzie, to przynajmniej zostanie dobrze zagrany tytuł.
3/5
Mascotte (2023)
6 maja
Miałbym do tego filmu dziwny szacunek, gdyby okazał się biografią seryjnego mordercy.
Holandia, Jeremy jest nastolatkiem i ma problemy z uzębieniem. Tak naprawdę to ma problem ze wszystkim, ale zacznijmy od zębów i tych kilku sztuk, które ma. Nosi aparat, ale w scenie otwierającej lekarz zapowiada mu wstawienie mostków i będą one mocniejsze od własnych zębów. Ojca nie ma i go nienawidzi, siostra go szuka (znajdzie kulturę furry), matka rzuca pracę w ośrodku pomocy niepełnosprawnym i zajmuje się prostytucją. Jeremy będzie to widzieć, będzie pełen frustracji. Niestety nie jest na tyle inteligentny, by się ogarnąć, nie ma też wsparcia osób inteligentnych. Patologia pochłania w tym filmie do końca.
Widownia na festiwalu była pod wrażeniem scen brutalnych, walk wręcz oraz samookaleczeń, które są bardzo sugestywne, nawet jeśli mają miejsce poza kadrem. Nie jest to kino też po prostu przyjemne, wręcz przeciwnie – dużo tutaj ludzi zadających sobie ból słowami podczas kłótni, krzyczących i plujących rzeczy, których nigdy nie powinno się usłyszeć od rodziny. To wszystko jest jednak elementem szoku – gdy się go wyjmie, to pozostanie film, który nie bardzo sobie radzi z opowiadaniem o emocjach.
Wręcz od nich ucieka, zamiast mieć odwagę je pokazać, wymyślić. Córka szuka ojca, umawia się z nim – oczywiście na spotkanie przyjdzie zboczeniec w ogóle nieświadomy, że nastolatka przed nim szuka swojego prawdziwego ojca, nie kochanka. Gdy do młodej w końcu dotrze, co się dzieje, kamera natychmiast opuszcza pomieszczenie, idzie na drugą stronę ulicy i przez okno z bezpiecznej odległości 50 metrów pokazuje, jak córka po prostu wstaje od stołu i wychodzi. Nie widzimy jej reakcji, a autorzy nie mieli odwagi wczuć się w tę sytuację i pomyśleć, co ta postać mogła w takim momencie poczuć. Dlatego też nie mogli tej reakcji pokazać, a cięcie jest ratunkiem, odrywając tym samym widownię. Nie wiemy, co wtedy się działo w umyśle tej dziewczynki. Możemy tylko założyć, ale równie dobrze możecie to zrobić teraz, na podstawie tego, co przeczytaliście.
W ten sposób generalnie są tu potraktowane emocje. Twórcy nie dają czasu wybrzmieć momentowi, żebyśmy go poczuli. Nie pomaga wrażenie, że montażysta lepiej się czuje montując pod muzykę, niż pod oczy aktorów. Albo, że główny aktor wcielający się w Jeremy’ego jest… drewniany. W większości scen patrzy się tempo przed siebie, jak mu reżyser kazał, ale taki zamysł artystyczny nie przekłada się na trójwymiarową postać.
Seans jest więc nudny, ale jest jedna scena, która ratuje ten film. Prawie pod koniec – matka oświadcza, że idzie się kurwić. Jeremy idzie więc do łazienki z wiadrem, nabiera wody i wylewa ją na matkę, po czym ją zamyka w pokoju i biegnie nad morze, wykrzyczeć się. I to mogłoby zakończyć film, ale niestety tak się nie dzieje. Rozbita rodzina rozbija się dalej.
1/5
Wyrwa (2023)
5 maja
Kino polskie kolejny raz umarło na pięć minut. Nawarstwienie dramatów, beznadziejne dialogi, kuriozum za kuriozum.
Jeśli film Śubuk czegoś nas nauczył, to w celu zdobycia nagrody za scenariusz w Gdyni należy nawarstwić dramatów pod sufit, zatrudnić ekipę remontową i wyburzać ten sufit każdym możliwym sposobem, aż po ostatnie minuty filmu. Minuty, co ja piszę: sekundy! Dlatego też nie wystarczy Wyrwie historia kobiety imieniem Janina ginącej w wypadku, zostawiającej męża i dwie dziewczynki. Nie, ona musi zginąć śmiercią samobójczą. Będąc w ciąży, czwarty miesiąc. Jedno z córek powie tacie, że wolałaby, żeby to on umarł. Dlaczego tak? A no ponieważ nie możemy przestawać dowalać do pieca. Potem jeszcze okaże się, że żona miała romans, dodatkowo została zgwałcona i stąd ciąża, a nad jej trumną dowiemy się, że jej mąż też miał romans. Całe szczęście film ma tylko 95 wleczących się w nieskończoność minut, bo jej córki by jeszcze umarły na białaczkę.
Kluczowym elementem filmu było pozbawienie go substancji na poziomie absolutnie jakimkolwiek. Imiona postaci to już szczegół, ale czas akcji? Kochanek mówi, że nie widział Janiny od sylwestra, więc to nie mogło być jego dziecko, a nam to nic nie mówi, bo nie wiemy, kiedy jesteśmy. Pogoda jest biała i wygląda na wrzesień, ale jaka jest prawda? A kogo to obchodzi? Ważne jest, aby wykorzystać brak informacji do komentowania relacji damsko-męskich. A konkretnie wychwalania kobiet oraz kopania mężczyzn. Co prawda nic nie wiemy o relacji tych ludzi ani o ich osobowości czy dosłownie czymkolwiek, ale czemu ma to nam przeszkodzić w uwierzeniu na słowo, że to wszystko jest winą męża, prawda? O niej wiemy nieco więcej: miała kochanka, nie dbała o swoje dzieci, popełniła samobójstwo, czytała SMS-y jadąc autem w deszczu, a nawet utajniała wiadomość o tym, że została zgwałcona, z pełnym wsparciem kobiety, która zapewne była jej ginekologiem. Nawet ją wspierała w milczeniu, ujmując tę postawę jako coś zasługującego na pochwałę. Tak samo jak ukrywanie prawdy, „kobiety są w tym dobre”.
Facet jest winny wszystkiemu: że jego kobieta miała romans, że się zabiła, że w kwietniu pada śnieg. Nawet nie wolno mu mieć żałoby, teściowa wspaniałomyślnie daje mu jeden dzień, a potem ma być „silny dla swoich dzieci”. To i tak lepiej, bo teść dał mu w ryj, obwiniając go o wszystko. I męskim zachowaniem wtedy było go bronić i przemilczeć jego zachowanie.
Poświęcam tyle miejsca temu, ponieważ to naprawdę jedyny sposób, jaki widzę, przez który ten film mógł powstać: bo o takich relacjach twórcy chcieli opowiedzieć. Fabuła i postaci nie są ważne, jakaś zagadka śmierci do rozwiązania? Ojtam, ojtam. On po prostu może być źle zrobiony i niewydarzony, ale jednak powstał i reżyser pojawia się na spotkania z widzami, nie wstydzi się, musi coś widzieć w Wyrwie. I tym czymś jest właśnie opowieść o prawidłowym męstwie, przepraszającym kobiety za wszystko, co one same zrobią z własnej woli.
Sam film to absurdalny dramat psychologiczny bez psychologii czy substancji, zainteresowany wyłącznie wejściem w psychikę bohatera bez psychiki, czyli ukazaniem szoku, jaki musiał przejść, gdy dowiedział się o śmierci żony. Następnie fabuła potoczy się tak, że po 20 minutach człowiek pyta: „A to nie miał być film o problemie utraty żony? I co teraz powiedzieć małym dzieciom?”. Bo oto mąż śledzi jakiegoś aktora i powstrzymuje dresa przed zgwałceniem kelnerki. Potem ten dres ich znajdzie jakimś sposobem w posiadłości w lesie i film zapowiada się na polskie Home Alone, tylko jednak nie. Będzie jeszcze gorzej. Ten ciężki dramat będzie mieć trzeci akt, jakby napisany przez Shane’a Blacka. Sam w sobie naprawdę niezły, alejako część dramatu to policzek w twarz widza, jeden za drugim. Jeszcze kończą to wszystko tańcem na stypie, który miał symbolizować i wyrażać coś na pewno, no brak słów. W jaki sposób to się łączy z czymkolwiek w tej opowieści? W jaki sposób to czyni z bohatera lepszego człowieka, męża, ojca? Nic w tym filmie nie ma sensu. Aż tak gardzicie widzem, że myślicie, iż wystarczy mu pokazać tańczenie z dziewczynkami i już wszystko będzie rozwiązane? Współczuję całej ekipie, kondolencje. Oby to był ostatni raz, gdy wy się staracie, a widownia kiśnie na sali.
I tylko epizod Marty Stalmierskiej zasługuje na uwagę. Nie sam w sobie, ale po prostu doceniam, że ta aktorka dostaje nadal małe role, a i tak potrafi coś z nich wycisnąć. Kino polskie może i umiera raz za razem, z każdym kolejnym słabym tytułem zdobywającym nagrody oraz wyróżnienia (o oklaskach widowni nie wspominając…), ale potem się podnosi i jest nadzieja, że tym razem będzie inaczej.
4/5
After Yang (2021)
5 maja
Czy androidy śnią o smaku herbaty? Wychodzi na to, że tak. I ludzie też.
Wyraźnie kino czasu covida – mała obsada, małe sceny, głębia scenografii czy świata przedstawionego to zasługa efektów komputerowych. Niedaleka przyszłość, wszelkie szczegóły historyczne są skąpe – wiemy tylko, że technologia poszła do przodu tak mocno, że teraz można sobie kupić androida jako członka rodziny. Jake z żoną Kyrą kupili tytułowego Yanga, ponieważ adoptowali chińską dziewczynkę i robot miał im pomóc jej w zachowaniu swojego kulturalnego dziedzictwa. Teraz jednak Yang się zepsuł i Jake wyrusza w podróż, aby go uratować – nawet jeśli jest to niemożliwe.
Język filmu to proste, nieskomplikowane, minimalistyczne wnętrza wypełnione najczęściej jednym aktorem i kojącymi barwami oraz światłem z zewnątrz. Podróż między kolejnymi punktami odbywa się wewnątrz jakiegoś pojazdu autonomicznego, taksówki bez kierowcy, gdzie się po prostu siedzi. Interakcje między ludźmi są rzadkością – większość tutaj spędzania czasu ze sobą i medytacji nad tym, co zrobić. Jake wielokrotnie zatrzymuje się, by zebrać myśli, a reżyser nie wyznacza nam kierunku czy celu. To w sumie film o wszystkim po trochu: refleksji na temat śmierci, sztucznej inteligencji, aplikacji szpiegujących i zbierających dane, relacji ludzi z androidami, wychowywaniu dzieci w nowym świecie, różnicach kulturowych. W sumie twórcy chłoną wszystko, co ich otacza, a następnie przekształcają to w film.
Kluczowe są dwie sceny: jak android pyta: „co jest takiego wspaniałego w byciu człowiekiem”, oraz późniejsza scena w lesie. Nie wiem, ilu widzów połączy ją z dużo wcześniejszą opowieścią o herbacie, ani czy to jest dobry trop, ani też czy twórcy zrobili cokolwiek, aby widz ją pamiętał – ale w mojej interpretacji o tym jest właśnie ten film. O opisaniu smaku herbaty, która jest jak spacer po lesie. Niespodziewany Herzog jest zawsze skarbem.
3/5
The Uncle ("Stric", 2022)
5 maja
Z serii było wiele razy i jest nudne, ale dla jednej sceny warto się pomęczyć.
Pamiętacie Kła i jego nijakie klony? Film o ludziach zamykających człowieka w wymyślonym świecie, który z naszej perspektywy wydaje się absurdalny, jeśli nie mamy za grosz empatii. Wujek na taki film się zapowiada – i chociaż ma własne zwroty akcji, wytłumaczenie czy zmiany w formule (teraz to jeden człowiek więzi grupę ludzi), to nie daje rady go uratować. To nadal jest męczący, pusty seans. Oto widzimy ludzi przygotowujących się do Wigilii Bożego Narodzenia oraz przyjazd wujka. Ten przyjeżdża, spędzają razem święta, coś jest nie tak, ale wujek odjeżdża, a następnego dnia robią to samo. Zakładają swetry, rozbierają choinkę (by ją ubrać wieczorem, z wujkiem), pieką ciasteczka. I od nowa, tak jakby. Dlaczego?
Cóż, gdy się pozna całość, to porównania do Kła są nie na miejscu. Gdy się to jednak ogląda, to przez dobre 80% widzi się w tym kolejnego Kła, równie banalne, głupie i nie rozumiejące same siebie kino. The Uncle ma jednak sensowne wytłumaczenie, które stoi za tym wszystkim. Wytłumaczenie, które zasługiwałoby na zgłębienie i rozwinięcie. Zamiast tego jednak oglądamy głównie bohaterów, którzy starają się być jak najbardziej irracjonalni, irytujący, nieprzyjemni, obrzydliwi, wulgarni, wkurzający i mogę tak naprawdę długo. To paskudny seans, pełen poddenerwowanych, podkurwionych ludzi biorących udział w historii pozbawionej humanizmu. Niech chociaż jedna linia dialogowa ma sens, niech bohaterowie będą ludźmi dla siebie nawzajem, ale nie, zamiast tego przekrzykują się, kto się czuje gorzej w obecnej sytuacji.
Już pomijam, że ich antagonistą jest stary człowiek z karabinem, którego przeładowanie po jednym strzale trwałoby 15 sekund.
Zanim poznałem całą historię, to miałem jej już dosyć od bardzo dawna i nic tego nie mogło uratować. Jest co prawda w finale moment, który wynagrodził mi tę męczarnię, ale nie mogę udawać, że ona wystarczy. Gdy już zacząłem oglądać i mam zamiar skończyć, to na końcu było coś dla mnie, ale w żadnym wypadku nie mówię, że warto zacząć cierpieć. Ogólnie film jest dobrze zrealizowany, wręcz nienagannie – przeszkadza tylko brak humanizmu i nuda.
4/5
Upon Entry (2022)
5 maja
Krótki film o ciężkim wejściu imigrantów do USA
Ona i on, z Hiszpanii lecą do Stanów Zjednoczonych, Nowy Jork a potem Miami. Na kontroli ich zatrzymują do dalszych wyjaśnień – ot, para zwykłych ludzi. Nie muzułmanów, nie arabów, nic z tych rzeczy, o których mogliśmy się do tej pory nasłuchać. Co prawda jest drobny ślad, który pozwala wzbudzić podejrzenia ochrony wobec tych postaci, ale też już teraz mogę was zapewnić: to po prostu zwykli ludzie. Niczego nie wwożą, nie mają przestępczej przeszłości, nie są uciekinierami jakimikolwiek, nie są niebezpieczni – nic z tych rzeczy. I na tym polega największa siła tej produkcji – na historii zwykłych ludzi, którzy zaczynają być maglowani „na granicy”. I pracownicy lotniska mają do tego prawo.
To angażujące i nieprzyjemne doświadczenie, oglądanie tego filmu. Łatwo jest mi sobie wyobrazić, jak widzowie podczas seansu stawiają się w miejscach bohaterów i zastanawiają się, co by zrobili na ich miejscu. Aktorstwo jest proste i subtelne, podobnie jak cały język filmowy. Chociaż większość czasu spędzamy w zwykłym pomieszczeniu biurowym, to jednak twórcy zadbali o to, byśmy byli przekonani, że oto oglądamy lotnisko w innym kraju. Czujemy stres bohaterów: ludzi, którzy nie mają nic do ukrycia, ale boją się powiedzieć niewłaściwe słowo.
Całość ledwo przekracza godzinę, a i tak to było za dużo. Fabuła i tak została skrócona, finał jest oczywisty już w połowie, a fabuła niewiele ma do zaoferowania – nie ma żadnego wielkiego sekretu, do którego można się dokopać i który zmieni wszystko. Przez to łatwiej mi sobie wyobrazić ten tytuł jako krótki metraż, zamiast pełny, który nadużywa jednak gościnności. Przekaz naprawdę szybko można załapać – podstawą jest wolność zagwarantowana przez konstytucję każdemu obywatelowi, by ten nie był z automatu traktowany jako przestępca. Inaczej właśnie taki pracownik socjalny może wam kazać zaśpiewać i zatańczyć, a potem i tak odesłać do domu albo i wtrącić do więzienia na jakiś czas. Sprawdźcie, czy wasza konstytucja wam to gwarantuje.
Już od dawna jestem zmęczony tym ukazywaniem Stanów jako samego zła. Mają problemy, ale jednak ludzie od czterystu lat tam uciekają ze swoich ojczyzn, może w końcu zróbcie film o tym, że inne kraje też mają problemy?
4/5
Follower (2023)
4 maja
Studium narastającego zaangażowania społecznego. Głównie do pośmiania.
Film dzieli się na dwie części – pierwsza pokazuje kilka ostatnich dni z życia bohatera, a dopiero jak to zobaczymy, to cofamy się konkretniej w przeszłość i dowiadujemy się więcej… Tylko możliwe, że to będzie już za późno na to. Widzicie, ten film jest w sumie studium ekstremizmu. Raghu można nazwać ekstremistą, ale jeszcze nie bojownikiem o jakąś sprawę. Gdy go poznajemy, to bardziej tweetował niż demonstrował, ale już był zły na wszystkich wokół, już był skłócony ze wszystkimi. Cały konflikt toczy się tak naprawdę o pewne miasto, będące domem dla kilku grup etnicznych – i każda po kolei walczy z pozostałymi, kto tu jest bardziej „u siebie”, a kto jest imigrantem, gościem i ma się dostosować do zasad gospodarza. Tylko rozumiecie, nie że naprawdę walczą, tylko ich liderzy ze sobą walczą. I wmawiają innym, że ich reprezentują, że walczą w ich imieniu, że trzeba się zjednoczyć.
Przez długi czas ten film jest czymś na kształt specyficznej komedii absurdu. Oglądanie, jak Raghu oświadcza się dawnej sympatii, ale nienawiść w nim jest taka, że w ogóle nie może dostrzec swojego zachowania, odrzuca wybrankę, a na końcu nazywa ją dziwką – jest naprawdę przezabawna, w pewnym stopniu. Widzimy tę radykalizację i jak ona jest absurdalna, niszczy mu życie, sam na siebie sprowadza kolejne kłopoty – w tym po prostu jest humor. Problem w tym, jeśli chcielibyśmy czegoś więcej. Żeby osoby ekstremalne mogły zobaczyć ten film i dojrzeć w bohaterze samego siebie, rozpocząć jakąś zmianę. A na to nie ma tak naprawdę szans, żeby taki polski wyznawca którejś strony politycznej dostrzegł w Raghu swoje podobieństwo.
I potem następuje druga połowa, która właśnie tego dostarcza. Widzimy tych bohaterów przed wszystkimi zmianami, gdy swobodnie sobie gadają, żyją razem i jest nawet-nawet. Humor ustępuje obyczajowości – ot, proste życie ludzi, wokół których zaczynają się ruchy. I o nich gadają, albo znajdują w nich sens, wsparcie, oparcie. Trudno tutaj wskazać palcem jedną osobę albo jeden element – bo oglądamy opowieść pełną wyborów. Widzimy, ile razy to wszystko mogło potoczyć się inaczej – w tym ile razy mogło do tragedii dojść o wiele szybciej. To kino, które daje szansę na zmianę – tylko czy już nie było na to za późno?
4/5
Aliens Abducted My Parents and Now I Feel Kinda Left Out (2023)
4 maja
W 1996 roku obejrzelibyśmy to o 8:30 w niedzielę na Polsacie i mieli sentyment na całe życie.
Zaczynamy w 2012 roku, gdy Calvin ma kilka lat i dostał teleskop od ojca, aby obejrzeć kometę wracającą w okolice Ziemi. Wtedy też jego rodzice znikają, a bohater będzie później żyć w przekonaniu, że to kosmici porwali mu rodziców. Wiele lat później pozna Itsy, która razem z rodziną wprowadzi się do jego sąsiedztwa. Z początku jej motywacje będą inne, ale zawiąże znajomość z Calvinem. I im dłużej będzie go poznawać, tym bardziej będzie go szanować, będzie pod wrażeniem jego wiedzy z dziedzin fizyki, a także będzie mu współczuć gdy dowie się, od jak dawna radzi sobie sam.
Z początku film bardziej chce się lubić, niż na to faktycznie zasługuje: Itsy poznajemy po przeprowadzce do tego miasteczka, a ona tam nie chce być, bo woli duże miasto. Czego jej jednak brakuje? Przydałoby się pokazać jej życie przed przeprowadzką, byśmy zobaczyli te wszystkie rzeczy, których jej teraz brakuje – bo widząc jej nowy dom, ja nie mógłbym prosić o więcej, ale ona narzeka. W szkole poznaje jedną dziewczynę, typowy stereotyp z filmów z lat 90, gdzie najlepsza i najładniejsza laska w klasie okazuje się wredną manipulatorką bez serca. Rodzice bohaterki też są na jedno kopyto – bardzo przyjemne, bo są wspierający i wyluzowani – ale jednak wyraźnie brakuje im głębi, ich rola to w zasadzie „Smile and wave”.
Tacy rodzice to jednak skarb w takiej produkcji: są pozytywni. Itsy też taka jest, a jej młodszy braciszek i Calvin są pozytywnie zakręceni. I jest duża szansa, że to wam wystarczy – to kino wygłupów, przytuleń, własnych światów, specyficznego humoru i dzieci, które dają sobie jakoś radę samodzielnie, pomimo bycia dziećmi.
Oczywiście największą zaletą jest wielki finał, dzięki któremu mogę teraz pisać, że to trochę Autostopem przez galaktykę w reżyserii Spielberga. Albo publicznie dziękować, że nie zamienili tego filmu w siedem sezonów jakiegoś paranormalnego serialu, przez co na koniec moglibyśmy zapomnieć, jaki był początek tego wszystkiego. I w końcu – finał to spełnienie marzeń, czysty kamp i szaleństwo, które za nic nie przeprasza, zamiast tego daje nam to, czego tak naprawdę pragnęliśmy. Chrzanić dorosłość!
2/5
Norwegian Dream (2023)
4 maja
Polak na emigracji prawie zakłada Solidarność, tylko przeszkadza mu wyjście z szafy.
Robert udaje się do Norwegii, aby zarabiać pieniądze przy rybach i wysyłać pieniądze do Polski, do matki, wobec której czuje, że ma obowiązek się zaopiekować, że jest jej coś winny, a nawet nie tylko jej, ale i ludziom będącym w jej sytuacji: którzy pracowali całe życie, skończyli studia i ich ojczyzna nie daje im szansy na godne życie. Danie tej szansy spada na ramiona Roberta. Wątek ten jednak zostaje nie rozwinięty i porzucony. Jest jeszcze wątek walki o prawa pracownika, gdy wszyscy w fabryce muszą zasuwać, jak im szef każe, robić nadgodziny w dobrej wierze i uczestniczyć w przekrętach – inni Polacy razem z Robertem przestaną się na to zgadzać. Według twórców wystarczy strajkowanie i założenie związku zawodowego, więcej ten wątek nie potrzebował.
Film skupia się na tym, że Robert znalazł jedynego czarnego geja w Norwegii, na dodatek będący drag. Ma na imię Ivar i pomaga Robertowi dostrzec swoje prawdziwe ja, zaakceptować je, znaleźć w sobie siłę do bycia otwartym. No i dobrze, tylko jak to się ma do filmu? Nijak. Oczywiście sprawny twórca mógłby poprowadzić wątki w taki sposób, że pewny siebie Robert miałby więcej pewności siebie i waleczniej by walczył z zarządem firmy o uczciwe traktowanie, bo on zna swoją wartość i nie pozwoli sobą… Ale no, nie, tak nie będzie. Zamiast tego będzie kupa idiotyzmów. Gotowi? Jedziemy:
Robert i Ivar z jakiegoś powodu włamią się po nocy do zakładu, żeby zrobić sobie tam sesję fotograficzną. Kamery ich zauważą, więc szef użyje tego do szantażu: „Robert, ty opuścisz związki zawodowe, a ja nie zadzwonię po policję, dam ci awans, własny dom. Ok?”. Bo oczywiście łatwiej jest zrobić to wszystko, niż dać podwyżkę wszystkim pracownikom. I jeden łamistrajk zrobi jakąś różnicę, oczywiście. Matka Roberta dostaje dom, zobaczy go, powie: „Ja ciebie o to nie prosiłam” i pójdzie sobie, zapewne zginie w rowie trzy metry dalej ze swoją zaradnością i obwinianiem o wszystko Norwegii, z jakiegoś powodu. Ivar odjedzie, ale wróci. Robert wróci do strajku. Coś podejrzewam, że była nagrana jeszcze scena oklasków na cześć Roberta za powrót do strajkujących, tylko ktoś się w porę popukał w łeb.
Film jako taki jest naprawdę spoko – chociaż nie zgłębia tych tematów, to jednak pokazuje z uczciwością pracowników na emigracji, żyjących w trudnych warunkach, znajdujących trochę radości we wspólnym doświadczeniu tego, robiących to dla rodzin. Jest tu humor i pewna naturalność, bez silenia się na zbyt wiele. Ot, historia prostego chłopa robiącego prostą robotę dla prostych celów. Gdyby nie ta skaszaniona dramaturgia w drugiej części filmu, na siłę ciągnąca fabułę ku tragedii, to najgorsze, co mógłbym tej produkcji zarzucić, to Ivar mający za złe Markowi, że ten go nienawidzi, chociaż tego nie było w ogóle w filmie. Kpił raz z jego tańca i co z tego? Potem Ivar zrzucił mu pudło na stopę przez przypadek, uszkodził kości, a Marek nawet do tego nie wrócił przez resztę filmu. Jakby go nienawidził, to by to inaczej było rozwinięte.
3/5
Forever Young (2022)
3 maja
Jeszcze raz Francja o początkujących aktorach. A jak aktorzy, to AIDS, narkotyki i nieszczęśliwa miłość.
Lata 70, tak na oko. Francja i grupa osób starająca się o zawód aktorski. Nie ma tu fabuły czy postaci, to kino momentów – idealizowania pierwszej części z groźbą wynikającą w drugiej ze swobodnego życia młodzieży. Nie poznajemy ich, ale widzimy, jak ćwiczą, jak się cieszą z akceptacji na zajęcia, jak trenują, jak romansują, biorą narkotyki, piją, wygłupiają się i rozmawiają. Najlepsze, co mogę o tym napisać, to że nadal miło mnie się spędziło te dwie godziny na sam koniec dnia pełnego francuskich filmów. Aktorzy są świetni, a zdjęcia ukazują przepiękny świat – filtry obrazu i inne sztuczki pokazują świat sprzed kilku dekad, a rozświetlony miękko Nowy Jork zachwyca tak samo teraz, jak gdyby 50 lat temu zrobił to Claude Lelouch.
Minusem jest oczywiście fakt, że widzieliśmy już ten film wiele razy – a przynajmniej zrobił to każdy z was, kto ma za sobą przynajmniej 50 francuskich filmów. Nawet jeśli nie pamiętacie tytułów, to wszystko w Forever Young będzie dla was znajome. I nie przeszkadza mi to zbytnio, serio, chociaż w tym temacie nadal lepiej chwycić Fame Alana Parkera.
4/5
Falcon Lake (2022)
3 maja
Lubię, jak każda postać w filmie się masturbuje.
Trochę typowy francuski film o przyjaźni na wakacjach, trochę kino inicjacji trzynastolatka z szesnastolatką (w tej kolejności), a trochę… Jeszcze coś więcej. To zdecydowanie kino bardziej gęste od zawartości, chociaż jednocześnie wszystko się bezpośrednio łączy z głównym tematem, tymi bohaterami i ich relacją. On przyjeżdża z rodziną do domku jej rodziny, gdzieś w lesie nad jeziorem. Różnica wieku jest znaczna, ale okazuje się, że dobrze im razem: wygłupy, rozmowy czy zgłębianie miejscowych horrorów. Z początku wydaje się nie pasować do grupy starszych, ale z czasem, dzięki Chloe, zyska pewność siebie.
Są tutaj postaci poboczne, starsi nastolatkowie będący konkurencją dla Bastiena i jego poczucia własnej wartości. Tutaj bardziej niż w innych podobnych produkcjach uderza mnie nieobecność rodziców. W innych filmach są patologią, a i protagonista często nie ma czym się dzielić. Falcon Lake jednak ma normalną rodzinę, która jest całkowicie z boku, zapewne nieświadoma talentów Basteina – gdy ten zaczął tańczyć na imprezie, to naprawdę byłem pod wrażeniem. Czułem, że tak naprawdę rodzina w ogóle go nie zna, a on jest bardziej samotny od Chloe, której największy strach polega na tym, że już zawsze będzie samotna. Falcon Lake jest pięknym obrazem ludzi wspierających się nawzajem.
Ten film jak mało który (na tym festiwalu) koniecznie trzeba zobaczyć do końca. Jeśli człowiek chciałby się bawić w interpretacje, to jest to przypowieść o katastrofalnych skutkach kłamstwa – szczególnie wobec kobiety. Wtedy mężczyzna umiera, bo umiera jedyne, co miał: swoje słowo, swój honor. Po tym już nie ma odwrotu, do tego, co było; do życia.
Już drugi raz na tym festiwalu oglądam gwałt, teraz jeszcze na osobie nieletniej. I kolejny raz to jest w porządku, bo po wszystkim ofiara nie ma z tym problemu.
3/5
Day of the Tiger (2023)
3 maja
Jeszcze jeden film o polowaniu, tylko teraz kobieta biega z karabinkiem, więc jest śmiesznie.
Dwa filmy w jednym: jeden o utracie dziecka, drugi o tygrysie, a tak naprawdę o tym, że Kościół jest głupi, bo robi problemy przy pochówki czterodniowego dziecka, którego nie zdążyli ochrzcić, bo miało do cholery cztery dni. Chodzi o to, że bohaterka stara się o pochówek na cmentarzu kościelnym i walczy ze spychologią kościelną, gdzie arcybiskup kieruje do księdza, a ksiądz do arcybiskupa. I w trakcie tego z zoo ucieka tygrys, chodzi po miasteczku, więc polują na niego, żeby go uśpić i zwrócić do klatki. Chodzi o to, że jakby co, to z pogrzebem dla zwierzęcia ksiądz nie ma problemu, nawet jeśli to nie ma nic do rzeczy, bo to nie będzie święcona ziemia, a bohaterce chodzi o pochówek w poświęconej ziemi.
Tak naprawdę to wygląda jak dwa scenariusze na krótkie metraże, złączone w jeden, bo tak robił to Roger Corman albo jego włoski odpowiednik.
Tak czy inaczej samo polowanie na tygrysa serio przypomina słynne sekwencje z Gorączki, tylko no, oglądamy bohaterkę z karabinem. Tę samą, która w scenie otwierającej nie dała rady strzelić do tygrysa siedzącego w klatce, a teraz ma uśpić ruchomy target? Więc to nie jest film o ratowaniu niewinnych przed groźnym drapieżnikiem albo ratowaniu samego drapieżnika, tylko o tym, żeby kobieta w siebie uwierzyła.
3/5
Dalva (2022)
3 maja
Life a bitch and then you die
Dalva jest młodą osobą, ma może 12 lat. Właśnie została odebrana siłą od swojego ojca, który ją kochał, a następnie zamknięta na czas śledztwa w ośrodku dla dzieci w takich sytuacjach. Nikt nic jej nie mówi – wręcz więcej jej powiedzą o współlokatorce i dlaczego ona tam jest, niż jej samej o niej samej – mało kto uważa, że to jego sprawa. Dalva się buntuje na sugerowanie jej, że była ofiarą swojego ojca, a nie miłością. Albo że to nie matka ją opuściła, tylko ojciec przed nią uciekał. To ciężki temat, wymagający i skomplikowany – jak nieletniej osobie wyjaśnić miłość?
Cały film jest rwany, tak jakby twórcy ucinali każdą scenę na zasadzie „maksymalnie 50 słów” i już, dlatego więc za każdym razem, gdy zaczynamy się w ogóle czegokolwiek dowiadywać albo oglądamy dwoje postaci rozwijających w końcu jakiś temat, to po tych 50 słowach albo jedna strona zacznie krzyczeć (np. „WYSTARCZY”), albo scena po prostu się urwie. Zapewne miało to oddawać sytuację Dalvy, jej zagubienie i jak źle jest traktowana przez otoczenie. W praktyce pokazuje głównie tyle, że sami twórcy filmu nie byli nią zainteresowani. Cały czas czułem się, że stoję na etapie tej pierwszej sceny, tych pierwszych niezbędnych wyjaśnień, których sama Dalva wymagała, a co dopiero ja. Przez cały film nie posuwamy się do przodu – ani my nie rozumiemy jej lepiej, ani inni bohaterowie jej, ani ona sama siebie samą. A tym bardziej twórcy.
Pod koniec filmu Dalva spuści wpierdol swojej rówieśniczce, za co zyska z jakiegoś powodu szacunek na dzielni, będą biegać po trawniku z butelką alkoholu, ona pomaluje koleżankę na damę, koleżanka nauczy ją groźnie chodzić. Potem będzie impreza do rana, nad ranem godzina siedzenia na schodach po czym Dalva ucieknie z ośrodka (wcześniej też to zrobiła, ale nie zaszła daleko), na piechotę wróci do domu ojca zanim jeszcze zacznie świtać, zamknie się w szafie, nad ranem z niej wyjdzie uzdrowiona. Logiczne.
Film nie jest więc wysokim osiągnięciem realizacyjnym czy artystycznym, ale zbiera dodatkowe punkty za aspekty szokujące: oto mamy w końcu ofiarę pedofila, która go broni. I jak takiej osobie pomóc? Twórcy wygodnie milczą wystarczająco długo, by widzowie zapomnieli o tym, a sytuacja sama się naprawi.
3/5
Winter Boy (2022)
3 maja
Jeszcze raz Francja o osobie wrażliwej. A jak wrażliwej, to artyście. A jak artyście, to gej. A jak gej, to prostytucja.
A jak prostytucja, to próba samobójcza. Film oczywiście chce dobrze, bo to opowieść o pokonywaniu trudności życiowych przez młodych ludzi – tutaj bohater traci ojca – tylko po pierwsze, to jest tak nijaka papka, że do niej pasuje to wszystko i nawet nie jestem na tyle zaangażowany, czy poszczególne elementy faktycznie się ze sobą zgadzają. To się po prostu dzieje.
W głównej mierze dlatego, że sam film idzie na skróty, byle tylko być emocjonalnym. Bohaterowie nie mogą nawet solidnie wymienić dwóch zdań, bo zaraz zaczną się rękoczyny, a jak rękoczyny, to EMOCJE, ktoś REAGUJE, powstrzymując ich, KRZYCZĄ. A ja pod spodem nie widzę za wiele substancji. Jeszcze na koniec sobie przypomnieli o matce i dali jej głos, bo w sumie może ona też coś czuje?
4/5
Spare Keys ("Fifi", 2022)
2 maja
Dwoje różnych młodych ludzi zaczyna ze sobą spędzać czas podczas wakacji.
Ogłoszenie parafialne: mam dosyć filmów o patologii na tym festiwalu. Idę na film, a tam znowu małe mieszkanie i 10 dzieci biega wszędzie, gdy matka zajęta jest czesaniem włosów długich na pół metrażu pomieszczenia. Na szczęście jednak – to nie jest film o patologii jako takiej. To kino przyjaźni. Tytułowa Fifi ma 14 lat i odwiedzając koleżankę zauważa na stole tytułowe zapasowe klucze. Koleżanka jedzie na wakacje z rodziną, chata będzie wolna. W świecie tego filmu bogaci ludzie nie mają zakładanych alarmów ani kamer jakichkolwiek, więc Fifi po prostu tutaj wraca parę godzin później, pije piwo i ogląda filmy, bierze kąpiel. To wszystko – w domu ma w końcu kilka pokoleń kobiet krzyczących na siebie, gdzie dają jej cały czas jakieś zadania w stylu: „Skocz po fajki”. Tylko pieniądze na to już sama musi wykombinować. Taki zwykły relaks w domu jest więc dla niej wakacjami. Kłopot w tym, że podczas nieobecności rodziców, będzie tu ich dorosły syn. Po początkowym szoku okaże się, że ona mu nie przeszkadza. I ma zamiar zapracować.
Brzmi jak wstęp do pornosa, ale tak nie jest – to naprawdę kino przyjaźni. Różnica wieku jest wystarczająca, ale będzie im razem po prostu dobrze. Nic wielkiego czy spektakularnego, za to na pewno szczerego. Nie dowiedzą się za dużo o sobie nawzajem, wszystko będzie niedopowiedziane. Wręcz nie wiedzą, jak rozmawiać o osobistych rzeczach, nie będą też chcieli za bardzo drugiej strony tym obarczać, więc będą… spędzać razem czas. Ona okaże się bardziej zaradna od niego – pod względem organizacji, pracowitości czy gotowania. On otworzy przed nią świat, którego nie znała, a on nawet nie będzie sobie z tego zdawać sprawy. To kino tych małych, symbolicznych wpływów, które mają ogromne znaczenie dla drugiej osoby. W końcu osoba z patologicznej rodziny nawet nie wie, że można mieć marzenia, że coś jej da zobaczenie morza. On nawet o tym nie pomyśli drugi raz, ale ona to zapamięta. Dużo tu tego, nawet jeśli samo kino jest proste, spokojne i oszczędne pod każdym możliwym względem. Niewiele tu zawartości, ale ona naprawdę wystarczy. To miłe kino.
Francuzom raz na 500 lat wyjdzie film o przyjaźni i prowadzeniu rozmów podczas wakacji. Tutaj jeszcze to nie wyszło – musieli dowalić jednak „nieszczęśliwą miłością” na sam koniec, ale to jest niestety spodziewane. Gdy Francuz nie dodał do swojej opowieści nieszczęśliwej miłości, to by mu wieża Eiffla odpadła. Niemniej, to nadal jest piękna i pełna szczerego, niewymuszonego uroku opowieść o tym, jak dwoje ludzi pomagają sobie nawzajem, w ogóle nie mając tego świadomości.
3/5
Daughter of Rage (2022)
2 maja
Bohaterka kopie butelki przez półtorej godziny.
Nikaragua i historia dziewczynki, która musi zostać w jakimś obozie pracy, zostawiona przez matkę, która musi lecieć gdzieś tam, by zarobić. Dziewczynka oczywiście nie pozwala sobie na takie traktowanie, bije i krzyczy, nie pracuje i generalnie nic nie robi. W jednej scenie leży, w drugiej śpi, w trzeciej kopie butelki, w czwartej powiedzmy zaprzyjaźnia się z chłopcem, w piątej coś demoluje. I tak do końca filmu, pozbawionego zakończenie.
Gdyby to był realistyczny film, to byśmy spędzili ten czas obserwując, jak opiekunowie spuszczają tej dziewczynce wpierdol za wpierdolem, aż się zacznie słuchać, a w połowie filmu byłaby martwa. Ośrodek pracy, gdzie każdy musi zasuwać w siódmych potach, a dorosłym grożą niebezpieczeństwa za trzymanie dzieci, ale bohaterce wolno wszystko, więc w sumie nie widzę jakoś, by kogokolwiek ten seans przejął. To się bardziej robi śmieszne, gdy w końcu policja jedzie i robi inspekcję, bohaterka nadal się nie słucha, a dorośli tylko na nią krzyczą. To w sumie taki Netfliks robiący fabułę o pracy dziecięcej w Kolumbii.
1/5
Miało cię nie być
2 maja
Tajemnica – jakim cudem filmy powstają tak długo w Polskim biznesie, by koniec końców wyglądać jakby je zrobiono w dwie godziny? Przecież mamy producentów, konkursy, warsztaty, reżyserów castingu i tych wszystkich ludzi, których zadaniem jest skupić się na jednym aspekcie filmu i razem go ukończyć. A tu co? „Mamy rolę striptizerki do obsadzenia, co robimy?” Odpowiedź: Izabela Kuna. Nie wiem, czy bardziej absurdalny był jej striptiz czy robienie zupki chińskiej. Czy jej monolog o wynalazcy ekspresowych zupek. W przypadku takich filmów ciężko jest wybrać najgorszy jego element, bo wszystko tu leży. Aktorstwo leży, bo dostali dialogi, których nie da się wymówić. Montażysta sobie wymyślił, że będzie robić zbliżenia w post-produkcji na twarze aktorów, żeby te się nie mieściły w kadrze. Muzyka to dźwięki i covery robione wg zasady „brzmij, jakbyś nadepnęła na gwóźdź, tylko tak rozciągnij to na pięć minut”. Operator połowę czasu woli oglądać chmury i ptaszki niż aktorów. Nawet chłop odpowiedzialny za wybór lokacji wymyślił sobie w jednej scenie stanie wokół samochodu zaparkowanego na środku pola zboża, gdy w tle widać elektrownię albo inną fabrykę. No jak ktoś to wszystko zaakceptował?
Fabularnie jest to rzecz o nastolatce, co jest w ciąży, więc zwraca się do nieobecnego ojca o pomoc z uzbieraniem kasy na wyjazd do Czech. „Nie no, do Czech to trzy dni, matka się skapnie”, mówi ojciec, więc wozi córkę po Warszawie przez trzy dni, szukając metody na miejscu.
Nie dajcie się nabrać na marketing czy zwiastuny, bo z tego filmu naprawdę da się wyciąć kilka minut porządnego kina, z mocnymi dialogami oraz aktorstwem. Nie mogę napisać, żebym się nie zaśmiał tu czy tam, nie mogę napisać, że nikt się nie starał na planie. Starali się, to widać, ale tylko poprzez porównanie, bo gdy w końcu usłyszymy sensowną linię dialogową, która na dodatek bez problemu jest poprawnie odegrana, to jak zobaczyć dobry film na festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Zdarzają się, nie mam zamiaru zaprzeczać: w tym skrypcie przebijają się momenty faktycznego talentu i umiejętności. Borys Szyc ze swoją córką naprawdę dają radę przez jakieś 15 minut z tego filmu, gdy tylko skrypt nie rzuca im kłód pod nogi. To wszystko jest jednak ratowaniem trupa.
To opowieść o aborcji, gdzie nikt niczego nie buduje. Nie ma relacji z rodzicami, z mężem nienarodzonego ojca, nie ma świata przedstawionego. Wszystko idzie na skróty, wszystko trzeba zakładać lub sobie dopowiadać. Twórcy wychodzą z założenia, że jak bohaterka jest pyskata, to już wystarczy za jej cały charakter. Sceny są puste i wyraźnie nie były nawet napisane, tylko było kilka notatek w stylu: „tutaj bohaterka mówi COŚ” bez żadnej konstrukcji wokół podania tej informacji, bez zaplanowania reakcji innych postaci na tę informację. Wszystko po prostu stoi w miejscu, aż do zakończenia, które po bezpardonowym przychylaniu się ku aborcji przez półtorej godziny, nagle łapie tchórza i mówi: „Ej, może jednak… zastanówmy się nad tym?” i film się urywa.
Temat taki jak ten wymaga dojrzałości twórczej oraz solidnych postaci, by go unieść i powiedzieć coś o nim widowni. Film zamiast tego woli stawiać na sentymentalizm i oszukiwanie widza scenami, jak ojciec z córką powoli się jednoczą i przytulają i odbiorca widząc to ma sobie pomyśleć: „No, w sumie nie było tak źle…”. To jedyny ratunek tej produkcji: Borys Szyc przytulający własną córkę.
5/5
Love Life (2022)
2 maja
Rewelacyjna reklama gry mobilnej (Othello). I ładny film o życiu.
Taeko i Jiro są małżeństwem, mają jej dziecko z poprzedniego związku: Keiko, sześcioletniego mistrza w grze w Othello. Oboje pracują jako pracownicy socjalni, a ich kłopoty nie są poważne – np. rodzina męża ma problem z tym, że wziął za żonę „używany model” i sprzeciwia się, by adoptował Keiko. W ich życiu jednak pojawią się większe problemy, nieobecny pierwszy mąż też wróci. Może Taeko będzie wolała do niego wrócić? A może nawet nie będzie w stanie go zostawić. Każdy w tej historii będzie robić to, co uważa za słuszne, bez myślenia o innych. Albo myślenia o sobie. Refleksja przyjdzie później.
Realizacja ujmuje, naprawdę. Nie rzuca się ona w oczy, bo czujemy, jakbyśmy oglądali po prostu ciąg dalszy życia tych ludzi. Nie myślałem o kompozycji kadru, ale ona przecież tu jest i gdy zwróci się na nią uwagę, odbiór filmu tylko na tym zyskuje. Chociażby scena spotkania w parku – ona stoi z lewej strony, na jej tle przejeżdża pociąg, zaraz drugi, jest hałas, on z prawej strony zaczyna mówić w języku migowym. Naturalne i ludzkie, wprowadzając taką komunikację do filmu. Albo pogrzeb, gdzie zawartość trumny jest skrzętnie ukrywana poza polem widzenia widza – do czasu, gdy scena będzie się mieć ku końcowi, ktoś zacznie płakać, ktoś bić i wtedy właśnie, w centrum kadru znajdzie się trumna i ciało na widoku, ale jednocześnie nasza uwaga będzie skierowana na żywych. Cudowna robota.
Rytm filmu jest spokojny i naturalnie skupia naszą uwagę na bohaterach i ich przeżyciach. Tragedia ujawnia głębsze rejony ich osobowości, ale ich historia to pytanie o to, co tak naprawdę jest istotne w życiu dorosłych ludzi będących razem. To fabuła zostawiona do interpretacji widza, ponieważ sami bohaterowie składają ją na ręce innych postaci, by ci zrobili z tym, co uważają za słuszne. Na ostatnim ujęciu pójdą na spacer, będą się oddalać, jedno pójdzie inna ścieżką, ale drugie dołączy. Idą mimo wszystko razem, w jednym kierunku. I może to jest odpowiedź.
3/5
The Cathedral (2022)
1 maja
Bez reakcji, bez emocji. Tak bardzo nic.
Niestety, nie mogę wam pomóc z tym filmem. Jeśli już, to radzę zobaczyć go samemu, po uprzednim przygotowaniu się do niego: poznaniu fabuły, wywiadów z reżyserem i resztą ekipy, poznaniem ich zamysłów i tematów, jakie chcieli podjąć. Może coś wtedy z tego wyniesiecie. Ja zobaczyłem szereg scen, które sumują się na nic, były mi kompletnie obojętne i nic dla mnie ten film nie znaczy. Ani na dobre, ani na złe.
Jednym ze scenarzystów jest Paper Boi z Atlanty, więc zakładam, że coś tu jednak jest.
4/5
Soft (2022)
1 maja
Life’s a bitch and then you die.
Toronto. Troje bohaterów, wszyscy są nieletni. To mieszanka czarnych, gejów, transwestytów i otwartym na perspektywę zarabiania w dorosłości poprzez prostytucję, ale nie ma to dużego znaczenia dla samego filmu – to po prostu dzieci, które nie mają rodziny i miłości w życiu, ich orientacja czy kolor włosów nie ma znaczenia. Włóczą się podczas wakacji po mieście, ucząc się zasad ulicy, wyznaczając sobie za cel np. dostać się do klubu nocnego. Fabuła jest, ale nie w taki sposób, bym mógł ją wam tu opowiedzieć – mogę tylko was zapewnić, że ona jest i gdy pewne rzeczy zaczną się dziać, to będą one mieć związek przyczynowo skutkowy, a wszystko, co było wcześniej, przygotowywało was do zrozumienia tego.
Poprzedni rok był rocznikiem wielu wspaniałych ról dziecięcych – i Soft jest jednym z nich, co oczywiście piszę jako pochwałę, ale też jednak mnie to niepokoi, że tyle nieletnich osób przed kamerą wciela się w rolę ludzi zniszczonych przez życie, pełnych agresji, patologii. To są role duże, wokół nich kręci się cały film, łatwo jest je zauważyć i docenić, wszystkie pokazują świat podziemny i ukryty, który wychodzi na ulicę tylko w nocy – albo za dnia go nie widzą. Julien kradnie ze sklepu, u klienta swojej opiekunki podkrada portfel, włamuje się do klubu i robi to z pychą, pogardą. Nienawidzi życia, bo sam czuł się nienawidzony, niekochany, że jest przeszkodą i utrudnieniem. Ojca nie spotkamy, matkę zobaczymy w jednej scenie. Julien z kolegami znają świat transwestytów i reszty, bo tylko oni się nim zaopiekują, nawet w małym stopniu, ale jednak. On zna ich, oni jego. I oni rozumieją jego gniew.
Pomimo istotności fabuły oraz obecnego tu rozwoju protagonisty, nie jest to film skierowany na coś więcej niż doświadczenie. Poznajemy po prostu świat tego młodego człowieka i jego rówieśników, a to naprawdę dużo. Tym bardziej, że oglądamy film z Kanady, a nie kolejny obraz Los Angeles.
4/5
Blaze (2022)
1 maja
Dzieci muszą nauczyć się jak najszybciej przeklinać, by zacząć opisywać otaczającą ich rzeczywistość.
Tytułowa Blaze (tak, to jej imię) ma 12 lat i była świadkiem gwałtu oraz morderstwa. W alejce ona mówiła nie, on tak, ona weszła na drzewo, on pociągnął, ona ma rozwalony i łeb i umiera, on gwałci, ona nie żyje, on sobie idzie. Blaze ukrywa się w liściach, wymiotuje i oddaje pod siebie mocz. A potem film staje się naprawdę mocny, trzymając się wewnętrznych przeżyć młodej bohaterki, która nabiera sił oraz zionie nienawiścią wobec gwałciciela i mordercy.
Może to przez to, że czytam akurat Jamesa Jonesa, ale jestem teraz naprawdę świadomy tego, że obecnie opowiadając historię artyści rezygnują z wielu elementów, upraszczają je, przez co nie jest to film o gwałcie czy czymś takim, ale (jedynie?) o dewastującym efekcie, jaki wywiera takowy na młodocianych świadków. Nie wiemy, jaka Blaze była wcześniej – poznajemy ją w momencie gwałtu. Nie wiemy, jakie były jej relacje z ojcem wcześniej, czy był dla niej podporą – wiemy tylko to, co działo się po gwałcie. Nie wiemy, czy smok (tak, jest w tym filmie smok) był w życiu Blaze przed gwałtem, czy nie. Nie wiemy, jak to doświadczenie ją zmieniło.
Co więcej, twórcy idą z tym jeszcze dalej, prowadząc do kuriozalnej sceny sądowej, gdzie pani (!) adwokat broniąc gwałciciela pyta Blaze, czy ta wie, co to seks, podważa jej zeznanie i ogłasza, że jej klient miał stosunek z martwą wcześniej, a zabili ją później. Tak, bo tak to w prawdziwym świecie działa i nie ma żadnych wskazówek, które zaprzeczają jego słowu, na pewno. Nikogo nie interesuje, czemu gwałciciel gwałci*. Czemu pani adwokat broni takiego człowieka. To wszystko by mogło położyć ten film, twórcy nie daliby rady udźwignąć takiej skomplikowanej psychologii.
Poszli w stronę doświadczenia, które przez połowę czasu zdaje się być teledyskiem – ale efekt jest osiągnięty. I nie piszę tu tylko o sobie, ale o całej sali, która wyraźnie przeżywała ten film. Słychać było, jak dla wielu jest to trudne doświadczenie, być tam, na sali i oglądać ten film. Przesiąknęli tym, przez co przechodziła Blaze. A to ma swoją wartość.
*znaczy Blaze o to zapyta, ale usłyszy tylko banały. Ogólne wyjaśnienia, zamiast „czemu ten konkretny człowiek to zrobił”.
3/5
Nezouh ("Exodus", 2022)
1 maja
Niepoważnie o wojnie i dziurach w ścianie po bombardowaniu miasta. Coś z tego mogło być.
Damaszek, Syria. Całe miasto zostało zbombardowane, ale ojciec z żoną i córką Zeiną upiera się, że to ich dom i nigdzie nie idą. Miasto pustoszeje, gdy wszyscy po kolei uciekają. Tylko chłopak Zeiny przychodzi do niej, na dach, który ledwo teraz nim jest ze względu na gigantyczną dziurę. Łatwiej przynajmniej wtedy wyjść na zewnątrz.
Twórcy szukają w tym układzie komedii oraz romantyzmu – ojciec przyniesie owoce cholera wie skąd, chłopak w tym samym miejscu znajdzie mały, biały kwiatek. I tak to się toczy, tylko jakoś nie dają rady osiągnąć sukcesu. W końcu będą kazać bohaterom uciec z domu przed ojcem, który jeszcze im zagrozi bronią („Macie tu zostać!”), więc będą się tułać po gruzach z workiem rzeczy, jakie zabrali. Co zabrali? A co baba może zabrać na wojnę? Czerwone szpiki i futro, oczywiście. Komedia, prawda? O to chodziło, nie?
Nie czuję, by to było kino o tej kulturze, tych ludziach, ich doświadczeniach. Zamiast tego… Sam już nie wiem. Najbardziej mi żal, że film nie ma zakończenia. Bohaterowie kłócą się o coś, nie rozstrzygają tego, jedna z postaci wychodzi poza kadr ze słowami „No żesz kurwa mać” i wyraźną intencją kontynuowania debaty… I czarny ekran, koniec filmu, wychodzimy. To nie jest dokończony film i tyle.
4/5
I Like Movies (2022)
1 maja
„What’s your favorite movie, man?!”
Rok 2003. Lawrence lubi filmy. Nawet powie, że zamiast masturbacji woli obejrzeć „Chłopców z ferajny”. Nie ma przyjaciół poza jednym, ale nie uważa go za „prawdziwego” przyjaciela – jest przekonany, że pozna takiego dopiero na studiach, gdy uda się na Uniwersytet w Nowym Jorku i będzie uczył się robić filmy na taśmie 16 mm pod wskazówkami Todda Solondza. Studia jednak kosztują, szczególnie jeśli z Kanady chce się przenieść do Stanów, więc… idzie do pracy. Oczywiście, w wypożyczalni kaset VHS.
Film jest wypełniony kinofilskimi nawiązaniami, często tłumaczonymi dla tych początkujących kinomanów, którzy jeszcze nie zobaczyli wszystkich filmów na świecie. Lawrence zabiera kolegę na nowego PT Andersona i uprzedza go, że Lewy sercowy nie będzie typowym filmem Sandlera. Gdy klienci w wypożyczalni szukają komedii, Lawrence poleci im Happiness. O trzeciej w nocy będzie oglądać Spartacusa Kubricka – itd. To wszystko płynnie łączy się z kinem o dorastaniu, tworząc bogatą osobowość głównego bohatera, pełnego pasji i zafiksowanego na kinie oraz filmach, który jednak jest nerwowym, wystraszonym, niepewnym siebie nastolatkiem z bojowym nastawieniem wobec świata: rówieśników, szkoły, szefa oraz własnej matki. I powoli zdaje sobie z tego sprawę, rozwija się – nawet jeśli w sumie ma powód ku temu, by być takim, jakim jest.
Pod spodem tego jest jednak historia kobiet szukająca szczęścia w branży filmowej. Czasami jest to wciśnięte na siłę – np. wtedy, gdy do filmowego projektu szkolnego nauczyciel chce dodać dziewczynę, argumentując „dziewczyny też mogą być reżyserami, prawda?”, chociaż wyraźnie wtedy chodziło tylko o to, że Lawrence chciał pozostać samodzielnym szefem projektu, wolał to robić tylko z kolegą i nie chciał obcych, plus dziewczyny nadal są „Fuj” na tym etapie jego życia. A nie, że dyskryminuje ze względu na płeć. Innym razem jednak filmowi udaje się to przekazać lepiej, do czego naprawdę was zachęcam. W świecie, gdzie poruszanie tego tematu jest tylko pustym gadaniem, tutaj faktycznie ma ono sens i cel.
Są to więc dwa filmy w jednym, próbujące być jedną produkcją, co wychodzi trochę koślawo, ale jednak wychodzi – każda ze stron filmu wybrzmiewa i dociera do widza. Rozumiemy więcej o współczesnym świecie oraz z przyjemnością oddajemy się nostalgii jednocześnie, albo po prostu oglądamy solidny film z gatunku coming-of-age, gdzie krnąbrny nastolatek zaczyna być empatyczny. Tak czy siak, wygrywamy.
3/5
America (2022)
30 kwietnia
Life’s a bitch and then you die
Fabuła w tym filmie przypomina bardziej arcydzieła literatury sprzed 300 lat, niż spójne fabuły filmowe z 2022 roku. Generalnie: seria rzeczy, które jakoś nie mają nic wspólnego czy coś, ale jak spojrzy na to po zakończeniu, to wtedy film jest… o czymś. Był o tym już wcześniej – ogólnie o tym, że życie jest ciężkie i trzeba sobie radzić z tym, co przyniesie – ale reżyser chciał jeszcze kilka scen nakręcić, więc je pokazał. I ogólnie warto zobaczyć do końca.
Teoretycznie to film o gościu imieniem Eli, który dowiaduje się o śmierci ojca, więc wraca do ojczyzny i znajduje kolegę z dzieciństwa, razem idą nad jezioro, Eli idzie spać, a kolega jak ostatni debil imituje kozy górskie wspinające się po płaskich ścianach. Kiepsko mu to wychodzi, widownia śmieje się z idiotycznego zwrotu akcji, ale teraz film jest o tym gościu, co się walnął w łeb i teraz nie wiemy, czy z tego wyjdzie jako człowiek albo jako warzywo. I że jego żonie jest ciężko, która nie jest jego żoną.
Ogólnie film sprawia wrażenie, jakby chcieli kręcić o jednym, ale aktor poszedł na kwarantannę, więc kręcili o drugim aktorzy coś improwizowanego, a potem zrobili z tego film i są zadowoleni. Co by jednak nie mówić, to pokazanie rehabilitacji było zaskakująco realistyczne oraz bezpośrednie. Za to zawsze będzie plus.
A na Q&A reżyser powiedział, że chciał tylko zrobić film o kwiatkach i pływaniu, oraz dodał kilka elementów z Władcy pierścieni, bo lubi. Wspomniał też, że robili ten film na początku covida i bali się, że robią coś, czego nikt, nigdy nie zobaczy, bo nie będzie już wtedy kin.
2/5
Other People's Children (2022)
30 kwietnia
„Francuską kinematografię powinno się bombardować profilaktycznie co 5 lat” – Ktoś Na pewno
Jeszcze jeden film bez struktury czy bohaterów z osobowością, a imię to mają tylko na opisach festiwalowych. Główna bohaterka jest kobietą i potem długo, długo, długo nic. Wykonuje pracę, o której nic nie wiemy – chyba jest nauczycielką, tylko że zamiast nauczać, to puszcza film, siedzi na telefonie podczas egzaminu i uczestniczy w zebraniach. Znajdzie sobie faceta, którego chyba lubi, bo chyba ma orgazm. I on ma dziecko, ale bez żony, bo po co zadawać pytania i by bohaterowie mieli jakieś backstory, więc bohaterka decyduje się wejść w tę rodzinę jako macocha.
Teoretycznie więc film podejmuje tematykę wychowywania „dzieci innych ludzi”, tylko robi to przy pomocy zabiegu, który nazywa się „a teraz w tej scenie z dupy nastąpi…”. To nie będzie tak, że kolejne sceny coś budują, wprowadzają, tworzą całość. Nie, zamiast tego w jednej scenie przebrana córka nie będzie mieć problemu, a w następnej ucieknie im na dworcu, bo chce do mamy. Do swojej prawdziwej mamy. Dziecko uciekające koło pociągu to nic ważnego, więc bohaterka nawet nie przyspieszy kroku, niech tata za nią biegnie. Zamiast tego bohaterce będzie smutno. Nie będzie czegoś robić, bo przecież zrobiła wszystko, co mogła: liczyła na to, że wszystko samo się stanie. Dziecko samo ją zaakceptuje, ale nie akceptuje, więc ona teraz robi z siebie ofiarę i będzie zapewniać wszystkich, że wcale nie. Ogólnie film ma niezłe ambicje, tylko następnym razem weźcie na protagonistkę kogoś dojrzałego, bez tego to opowieść o zupełnie czymś innym. O spełnianiu marzeń osób, które nie chcą na nie pracować.
Bohaterka na koniec orientuje się, że przecież ma dzieci – swoich uczniów, którzy jej nigdy nie zapomną. To znaczy jeden jej nie zapomni, bo go pocałowała, ale to nieistotne, bohaterka jest wybitną nauczycielką. Co prawda w ogóle tego nie pokazali, ale no, nie ma przecież słabych nauczycieli, więc możemy filmowi uwierzyć na słowo. I nawet znajdzie sobie faceta teraz. Mamy happy end, pełny sukces!
4/5
The Integrity of Joseph Chambers (2022)
30 kwietnia
Przez pierwsze 60 godzin RDR2 też nie ogarniałem polowań.
Bohater goli się nad ranem, ale zostawia wąs. Żona mu odradza – i wąs, i polowanie, ale bohater jest zdecydowany. Musi to zrobić – później się dowiemy, że po prostu jest sprzedawcą ubezpieczeń i nie umie zadbać o rodzinę, gdyby coś się stało i trzeba było sobie radzić samemu: polować czy samemu hodować rośliny. Oczywiście nie zacznie od przetworów i ogrodnictwa, nie, on pójdzie nad ranem do lasu, by ustrzelić jelenia.
Film w większości jest teatrem jednego aktora – bo oglądamy, jak Clayne Crawford poluje w lesie, gdzie nic nie ma. Łazi po gałęziach, niezgrabnie wdrapuje się na ambonę, zasypia… I próbuje jakoś zająć czas, chociażby fantazjując o innych sukcesach, np. sportowym. Robert Machoian w kolejnym filmie tak jak w poprzednim (Zabójstwo dwojga kochanków, 2020) debatuje nad tematem męskości i jej utraty, tylko tym razem poprzez pryzmat twardo i zimno ukrytej komedii. Język obrazu składa się z kwadratowego kadru i długich ujęć, gdzie nic się przed nami nie ukrywa, a kamera jest włączona tak długo, byśmy poczuli wszystko. Byśmy poczuli zażenowanie widząc, jak Joseph niezgrabnie wyjeżdża samochodem kolegi z parkingu – tak długo, byśmy nauczyli się z tego śmiać, chociaż film jest jednak wystarczająco monotonny, by część widzów zmęczyła się i nie dała rady dotrzymać do momentu, w którym będą się śmiać. W przypadku większości scen wystarczy nawet rzucić okiem, a potem można wrócić do przeglądania telefonu. Aha, nadal poluje. Aha, teraz rzuca kamieniami w drzewo. Aha, nadal śpi. Oglądając uważnie zyskujemy więcej treści, ale tylko jakieś… 10%? Taka prawda, trzeba przyznać.
Ciężko powiedzieć, do kogo pan reżyser kieruje swoją opowieść – bo chyba nie kieruje do nikogo konkretnie. Ani nie jest jego celem wyśmiać bohatera, ani też by nauczyć go być mężczyzną. Widzimy po prostu historię człowieka, który z przyczyn niezbyt umieszczonych w samym filmie – ale możemy się domyślać, jak one wyglądają – ma kryzys własnej męskości i musi udowodnić sam sobie, że jest prawdziwym mężczyzną. I w trakcie filmie uświadamia sobie, że nie jest zdolny do takiego zachowania, jakie sam utożsamia z byciem Prawdziwym Mężczyzną – nie potrafi wrócić do domu i kłamać rodzinie w oczy, ukrywając ból wewnątrz siebie aż po grób.
Odkryje za to, że może być Prawdziwym Mężczyzną, przyznając się do swojej słabości. Jako całość, to naprawdę dobra przypowieść. Świetnie zagrana i świetnie wyreżyserowana. Solidny tytuł.
3/5
Delegation (2023)
30 kwietnia
Żyd zaruchał i zapomniał, że jest Żydem.
Wycieczka młodych Żydów przyjeżdża do Polski, by odbębnić pamięć o Holokauście. To są młode osoby, które traktują ten wyjazd jak wycieczkę szkolną – chodzi o to, by pójść na fastfood, a w nocy wyrwać się na imprezę i spróbować zaliczyć. A gdy nauczyciel pyta, to odpowiadać to, co nauczyciel chce usłyszeć: tak, to było wzruszające, tak, płakałem, tak, Majdanek to było dopiero, tak, teraz NAPRAWDĘ doceniam ich walkę i podziwiam…
Trudno jednak powiedzieć, gdzie leżą intencje samego filmu. Nie klaruje on przez prawie pół filmu żadnego bohatera czy jego historii, zamiast tego oglądamy grupę dzieci w hotelach oraz organizatorów, którzy odwalają niezrozumiałe rzeczy, w stylu: sprawdzają hotel, zanim dzieci wyjdą z autobusu. Albo mówią im, że jak będą na mieście, to mają ukrywać swoją narodowość. O co z tym chodzi? O to, co ja myślę, że chodzi? Później będzie scena z Polakami, którzy i tak będą wiedzieć, że to są Żydzi i mają to gdzieś. Cholera, bohater straci dziewictwo z Polką – tylko to wydają się dwa różne filmy. O co chodziło z tym butem? Czemu jeden chłopak pobił drugiego? Czemu uciekł z autobusu, czemu rysował gwiazdę Dawida moczem, czemu nie zauważyli jego obecności, czemu go zaprosili na spotkanie z burmistrzem? Tylko tego ostatniego mogę się domyślić, tylko jaka tego jest rola w filmie, jak to tak naprawdę wpłynęło na bohatera?
Bo gdzieś w połowie to zaczyna być film o tym gościu, niezbyt popularnym, który lubi jedną dziewczynę, ale ona chyba woli innego, gdy ona tak naprawdę ukradła but z Auschwitz… Może po prostu już nie rozumiem nastolatków, a może to fakt, że wszystkie rozmowy w tym filmie to jakieś niedojrzałe niedomówienia i pozory: „Ej, a ty z nią… – No coś ty; – Ej, o co chodzi? – O nic kurwa, debilu, AAAAAAAAAAAAAAAAARGH!!! itd. Ci ludzie za cholerę nie umieją wymienić dwóch zdań, które będą mieć sens oraz konsystencję.
A potem bohater zaliczył dziewczynę, która w scenie poprzedniej nawet nie chciała go pocałować. Nastolatki. I na tym film się kończy. Bohater przestał myśleć o zagładzie, przeszłości, muzeach, poczuciu winy, pamięci i byciu Żydem. Chyba to chciał film przekazać – obywatele Izreala powinni więcej ten teges, zamiast uprawiać narodowe umartwianie się i jeszcze w to dzieci wkręcać.
3/5
Motherhood (2022)
30 kwietnia
Hiszpańskie dziecko po zostaniu patologią lepiej dogaduje się ze swoją patologiczną matką.
Carla ma 14 lat i w otwierającej scenie ogląda z kolegą pornosy na smartfonie, jakby to była komedia. Następnie demolują mieszkanie i uciekają, nim właściciel wróci. Potem kurator zrobi badania Carli i okaże się, że ta jest w ciąży, więc przeniosą ją do ośrodka pomocy dla takich ludzi, gdzie przez pierwsze 20 minut film zapomni o Carli, a zamiast tego będziemy słuchać innych kobiet i ich historii. Carla na koniec się popłacze i wrócimy do niej. A o tym, że ona też jest w ciąży, dowiemy się później, gdy zacznie jej rosnąć brzuch. I nie dowiemy się, czy została zgwałcona, czy też ten teges dobrowolnie. Ponieważ bo nie, bo po co.
Aktorstwo młodej Carli (Quilez) momentami wykracza poza skalę, jest aż tak dobre, jako portret buntowniczej, wyszczekanej gówniary, która wie, że ma rację, że inni też mają dużo za uszami. Potrafi się bronić w każdym znaczeniu tego słowa i jest samoświadoma tego, w jakim stopniu jej życie jest efektem działań innych ludzi. Jest nieustępliwa, gdy przychodzi do partnera jej matki i potrafi jej zatrzasnąć drzwi przed nosem, jak sprawy nie będą tak, jak ona chce – i ma do tego prawo. Oczywiście nie wiemy, ile ma lat, ale spokojnie wygląda nawet na 10.
Tok filmu nie jest oparty na historii czy innym rozwoju. Właściwie przez 2/3 filmu jedno, co się rozwija, to ilość makijażu na twarzy Carli. Jest w ciąży, idzie na zakupy, ludź jeden się na nią spojrzy i Carla mówi mu, żeby wypierdalał. Carla bawi się z koleżankami. Carla tańczy. Nawet nie będzie sceny porodu, po prostu ma dziecko na rękach i mamy się domyślić, że tym razem trzyma swoje dziecko, nie dziecko jednej z koleżanek. Dużo można by mówić o tym, czego w filmie nie ma. I niewiele o tym, co jest.
Pani reżyser prowadzi do dwóch konkluzji: patologiczna córka lepiej zaczyna dogadywać się ze swoją patologiczną matką, rozumie ją lepiej i akceptuje w większym stopniu jej zachowanie, docenia, że ta w ogóle poradziła sobie ze swoimi trudnościami. Druga jest taka, że Carla również jest dzieckiem. Wszyscy wokół mówią jej, by zajęła się swoim dzieckiem, tylko Carla nie daje rady: mały wciąż płacze i nic tego nie daje rady zmienić. Carla w końcu olewa dziecko i nie daje rady – i dopiero wtedy pani reżyser udaje się przekazać swoją wiadomość: Carla jest również dzieckiem. I potrzebuje tego, co jej dziecko. Gdy to dostaje, jej dziecko też to dostaje.
Trudno powiedzieć, jak to się ma do prawdziwego życia. Może w tym samym stopniu, jak ośrodek dla młodych matek, który nie ma w programie szkoły rodzenia.
3/5
Medusa Deluxe (2022)
29 kwietnia
Film na jednym ujęciu jako ciekawostka. Bardziej pasjonujące dialogi robią na mnie wrażenie.
Tak, cały film jest na jednym ujęciu – czy naprawdę? To akurat nie ma żadnego znaczenia – wyraźnych cięć się nie dopatrzyłem, ale były ku nim okazje. Film jednak imponuje oraz zawodzi bez tej pewności – imponuje, bo nadal jest tutaj mnóstwo skomplikowanych rzeczy, które film osiąga (przejścia między scenami albo aktor okazujący się biec do toalety kilka minut, więc płyn w ustach musiał mieć ten cały czas – na jednym ujęciu!). Zawodzi, bo to wciąż mało porywający seans.
Regionalny konkurs dla fryzjerów zostaje zawieszony, bo jeden z czeszących został zamordowany, a nawet oskalpowany. Teraz wszyscy siedzą w miejscu i nie wiedzą, co będzie dalej: nawet jeszcze nikt nie ogłosić, że to było morderstwo. Nie mogą wyjść, policja nadal działa, więc są zamknięci w tym budynku, kłócąc się i dając upust nerwom. Pierwsza scena idealnie wprowadza w filmie: praca kamery jest przemyślana i dopracowana w najmniejszym szczególe, idealnie zgrana z aktorami oraz przestrzenią. Aktorzy z pasją wpadają w rytm świetnych, zabawnych i ociekających wulgaryzmami dialogów, które byłyby trudne do wygłoszenia nawet na setce cięć, a oni wyraźnie robią to na jednym. Tylko jak sama treść sceny? Teoretycznie fryzjerka miała tutaj robić fryzurę, ale ledwo się dotknie włosów, to odwraca się i kontynuuje monolog. Mało się dzieje, nawet jeśli to nie przeszkadza, bo energia postaci wystarczy, by wejść z zainteresowaniem w seans.
I mało się dzieje przez większość filmu. Brakuje tu napięcia w związku z „akcją w czasie rzeczywistym”, albo bycia zamkniętym w jednym miejscu. To piękne widowisko formalnie, ale nie pod względem fabuły czy bohaterów. Długo zajmuje, zanim ich poznamy, gadać będą w sumie o tym samym przez długi czas, a zainteresowanie morderstwem w sumie szybko uchodzi i pod koniec filmu nawet nie zależało mi na poznaniu rozwiązania. Jak najbardziej warto zobaczyć dla pracy kamery i pasjonujących dialogów, ale to nadal głównie ciekawostka dla miłośników: „co też oni jeszcze zrobią?”. A kilka widoków, w tym finałowy pokaz, naprawdę warto zobaczyć.
5/5
Banger (2022)
29 kwietnia
Droga na szczyt i upadek jednocześnie. Im dalej tym lepiej, a ostatnie sekundy odbierają głos.
Alex rozwozi narkotyki i jest pełen nienawiści do świata: polityków, głupich kobiet, pozerów. O tym jest jego utwór raperski, tylko do tej pory nie miał sukcesów. Chce więc, by w jego piosence gościnnie wystąpił znany raper, który ma dziś koncert. On da mu rozgłos i sławę, w ten sposób Alex przebije się do świadomości wszystkich. Tylko jak to osiągnąć, gdy czas jest do jutra, bo dziewczyna chce go rzucić i przyjdzie po swoje rzeczy? Alex jest gotowy na wszystko.
Chociaż film szybko zyskuje własny status, to na początku widać tutaj stylistykę Pushera i innych wczesnych filmów Refna, gdyby kręcił na dodatek telefonem – bo tak właśnie powstał ten film, ale to działa na jego korzyść. Żywiołowy język kamery, szybki montaż łączy się tutaj z językiem… memów. I internetowych hitów, w stylu „Paweł Jumper”, tylko w wersji znanej czeskiej młodzieży. Mamy tutaj przebitki do ujęć z filmików, animacji oraz wracamy wielokrotnie do butów bohaterka, będących metaforą jego statusu w społeczeństwie czeskiej Pragi. Film jest pełen humoru, a sala w krakowskim MOS idealnie nadaje się do oglądania komedii – cała widownia rzucała się w krzesłach ze śmiechu, wprawiając w ruch wszystkie inne krzesełka. Momentami na seansie czułem się jak w pralce, przed film zjadłem taco i po seansie mogłem je zjeść jeszcze raz. Tylko bez placka.
Równie często będziemy słyszeć jego utwór, w którym rapuje o szczaniu i do szczania rymuje – to on ma być tytułowym bangerem. Najlepszy przyjaciel mówi mu, że to kiepski pomysł, ale Alex nie chce tego słuchać. W końcu jednak usłyszy. Ten dzień będzie dla niego wszystkim, stopniowo będzie musiał rezygnować z coraz większej rzeczy i postawi wszystko na jedną kartę: kolaboracji, która odmieni jego życie. Gdy będzie opisywać dupków na koncertach, nieświadomie opisze samego siebie: wspomni o drogich ciuchach i laskach uwieszonych na łańcuchu, co przecież jest jego własnym marzeniem. Chce być jak Sergiej, który rapuje o głupotach i otwarcie mówi o niechęci do fanów, jest ponad nimi. Po to chce tego bangera, po to chce osiągnąć sukces.
Życie przynosi konsekwencje, stosunek zysku i strat w życiu Alexa coraz bardziej się przechyla na jego niekorzyść, dochodzą kolejne trudności – były szef na niego poluje, każda napotkana osoba coś od niego chce, dochodzi też uświadomienie sobie, jak słaby jest jego kawałek o rapowaniu. Z czasem ten film jest coraz lepszy i lepszy, gdy napięcie rośnie, stawka jest coraz wyższa, dramaturgia coraz bardziej przytłacza protagonistę, a film dotrzymuje kroku każdej obietnicy, jaką składa. Ostatnie minuty filmu, gdy sytuacja jest najtrudniejsza, ale bohater robi, co ma robić, robią największe wrażenie. A ostatnie sekundy odbierają głos. Wspaniały, mocny tytuł.
4/5
Do You Love Me? (2023)
29 kwietnia
Zmiany ustrojowe i dojrzewanie w jednym, czyli gotowanie, gdy nie ma co kupić.
Tytułowe pytanie zadania Kira kilka razy w tym filmie. Ma 17 lat i jeszcze nie wiem, że znajduje się w krytycznym momencie historycznym – rok przed upadkiem Związku Radzieckiego. Mieszka w Kijowie i ma krótkie włosy, bogatego ojca i nie musi się martwić o wiele. Twórcy co prawda nadużywają jej reakcji na wieść, że rodzice się rozwodzą (marsz do łazienki i wciąganie wszystkich tabletek, po czym hop do pełnej wanny), ale tak się zacznie jej ucieczka z domu w ramiona młodego lekarza pracującego na karetce. Oraz przygoda w byciu żoną, gdy trzeba nauczyć się sprzątać i gotować – co jest wystarczające, ponieważ sprzątać trzeba domy wczesnych lat 90, a gotować mięso, po które trzeba stać w kolejce… I cieszyć się, że w ogóle jest co kupić. Przetrwanie jest wystarczającą opowieścią, tu przecież nawet podróż miejskim autobusem oznacza stawienie czoła ściskowi.
Kostium tamtych czasów to największa siła tej produkcji. Rozciągnięte swetry, kiczowate kozaki, kuchnia będąca pralnią, wersalka będąca łóżkiem, tynk w łazience przyklejony na mąkę, kuchenka gazowa działająca na butlę z gazem stojącą obok… Nawet cienkie skarpety ojca czy pstrokate rajstopy bohaterki, tutaj wszystko tworzy faktycznie tamte czasy na ekranie, jak każda czynność była wyzwaniem, jak wszystko było cenne, jak wszyscy dbali tylko o siebie i kombinowali – by przetrwać, gdy nieznane na horyzoncie. Wszystko to z perspektywy zwykłych ludzi, którzy bez względu na działania rządu pod koniec dnia muszą mieć co do garnka włożyć.
Kira faktycznie przechodzi na ekranie przemianę, dojrzewa i dostaje po dupie od losu. Trochę sama się prosiła, trochę było w tym życiowej niesprawiedliwości. Możemy jej współczuć, sympatyzować z nią, rozumieć i doceniać, gdy pokonuje trudności. To solidny film, który osiąga, co zamierzał.
3/5
The Great Silence (2022)
29 kwietnia
Twórcy za dużo złożyli na barki plot twistu, aby zrobić angażujący film. Niemniej, solidna rzecz.
Alma jest na drodze do zostania zakonnicą, już czekają na nią ostatnie święcenia – ale pojawia się jej brat, który domaga się połowy spadku po ojcu i nie ma zamiaru odejść z zakonu, dopóki nie zostanie swojej części. To wszystko. Większość podstawowych informacji twórcy szykują na zwrot akcji pod koniec filmu, kiedy jednak wszystko nabierze sensu – czemu Alma przywdziewa habit, czemu jej brat ma z nią problem, jakie jest źródło ich problemów. Nawet to wszystko podano w surrealistyczny, niemal horrorowy sposób. Po godzinie dreptania w miejscu i słuchaniu tych samych dialogów w kółko, gdy wszyscy bohaterowie stoją w miejscu i nie podejmują działań w którąś stronę. Chyba że wystarczy wam obraz zakonnic, które czują się cholernie niekomfortowo przyjmując obcego gościa, tak jak pan Jezus powiedział. Albo grając w grę rytmiczną na konsoli.
Tak naprawdę podstawowy problem filmu polega na braku ukazania, że Alma coś zyskuje i może stracić będąc w zakonie. Jest tylko malutki motyw, jak opiekuje się starszą zakonnicą z demencją, ale nie jest on wystarczający, aby wpłynąć na konstrukcję dramaturgiczną całej opowieści. Niech już twórcy odkładają podstawowe informacje na wielki zwrot akcji, ale niech droga do niego zacznie budować istotność tego zwrotu. Niech Alma zacznie sobie budować jakieś życie w tym miejscu, niech znajdzie tutaj spełnienie i bezpieczeństwo, niech brat będzie jakimś zagrożeniem ku temu. Zamiast tego ma nam wystarczyć wyczekiwanie w napięciu na to, by dowiedzieć się w końcu, o czym oni cały czas gadają.
Nie jest to film zrealizowany ze świadomością, że ludzie się starzeją, pracują, płacą rachunki czy zakładają rodziny – ale jeśli potrzebujecie usłyszeć, że „droga do Boga nie polega na nienawiści wobec samych siebie”, to jest szansa, że coś z tego seansu wyniesiecie.
3/5
A Room Of My Own (2022)
29 kwietnia
Gruzja, covid, biseksualistki. Twórcom wystarczyło, aby zrobić film.
Gruzja. Tina wynajmuje pokój u równie młodej Megi – tylko na miesiąc, bo tylko tyle potrzebuje. Ma plan na życie oraz ranę na plecach, a twórcy skąpią nam informacji, które festiwal zdradza już w opisie – i ma to na celu tylko złagodzenie faktu, że oglądamy film o siksie, która wyszła za mąż, zdradziła męża, gdy ten się dowiedział, to ją pobił, a ona teraz jest zła na swojego chłopaka, że ten boi się, co się stanie, gdy wyjdzie z więzienia, a jego matka nic nie chce mieć z nimi wspólnego i nie pozwala się wprowadzić do niej. To już nie te czasy, gdy bohaterowie filmu mogli być inspirujący albo przyjemni w poznawaniu.
Większość filmu przypomina oglądania, jak płynie rzeka – wiele scen ma jakieś znaczenie tylko w połączeniu z następnymi, a i nawet wtedy nie mają w sobie odpowiedniego wyrazu, by zapaść w pamięci, dlatego podczas oglądania wielokrotnie miałem problem z przypomnieniem sobie, co zobaczyłem do tej pory. Możemy np. oglądać, jak Megi zemdlała w pokoju, a Tina ją ocuciła. Megi zła, że jest dotykana, wpełza do łóżka i mamy nowy dzień, nowa scena.: bohaterki jedzą posiłek. Tina patrzy ukradkiem na Megi, Megi obojętnie patrzy w przestrzeń. Rzeka płynie, a motyw omdleń Megi nie zostanie wyjaśniony. Pójdą w nocy na miasto, upiją się, wrócą. Rzeka płynie i o nic nie zahacza.
To z pewnością dobry obraz zwykłych ludzi w okresie covida (są ograniczenia, maski, jedna osoba nawet umrze) oraz dobre studium rozwijającej się przyjaźni młodych osób, które na początku nie wiedzą, jak bardzo mogą do siebie pasować. Nie jest to jednak film tak naprawdę… O czymś. Przez większość czasu wydaje się, jakby twórcy byli w szoku, że w Gruzji mają osoby biseksualne i wydało im się, że to wystarczy na interesujący film. Wystarczyło tylko do solidnego aktorstwa. W ostatniej scenie Megi wyjeżdża, Tina przejmuje mieszkanie i zaprasza nową lokatorkę, co w zamyśle twórców mogło mieć na celu ukazanie krążącej energii „wyzwolenia”, ale w mojej opinii to za duże słowo. To, że zaczęły uprawiać ze sobą seks, nie jest wystarczającym punktem fabularnym. Albo osobistym.
Jest jeszcze w tym filmie nieprzyjemna scena gwałtu na jednym ujęciu trwającym z 15 minut. Nieprzyjemna, bo coś czuję, że w zamyśle twórczyni miała być romantyczna – ale faktem jest, że oglądamy, jak jedna upija drugą, a potem się do niej dobiera. Romantyzm polega na tym, że najwyraźniej obu się spodobało. Zawsze się trochę gwałci, a bez ryzyka nie ma zabawy. I wyzwolenia, zdają się mówić autorzy filmu.
3/5
The Happiest Man In The World (2022)
28 kwietnia
Rozliczenie wojenne i randka w ciemno naraz. Dobry taniec nie jest zły.
Asja ma 45 lat i nie znalazła jeszcze miłości, dlatego decyduje się na udział w szybkich randkach. Jej partner okaże się mieć przeszłość, którą trudno będzie jej zaakceptować – ale czy nie powinna? To film o wojnie w Jugosławii, dosyć oczywiście idący w stronę ukazania, że po każdej stronie były ofiary. I jedna ze stron nie powinna odbierać tego statusu drugiej. Każdy ma prawo do drugiej szansy, zrozumienia, wybaczenia, stanięcia w jej butach i tak dalej.
Zabrakło mi w tej historii czegoś, co pokazałoby, jak bohaterowie nadal noszą w sobie tamte wydarzenia, jak one wpływają na nich na bieżąco tu i teraz. Tak jakbyśmy zrobili film o wakacjach Polaka w Argentynie, gdzie spotkaliby Niemca. Nie czuję tego, ale z drugiej strony doceniam, jak pani reżyser bierze się za świeży konflikt i kieruje swoją historię do pokolenia ludzi, którzy go pamiętają. Sama zresztą jest z rocznika ’74.
Nie jestem fanem stylu wizualnego, czyli przyklejenia się ekstremalnie blisko do figury Asji – cały opening opiera się na tym, że widzimy tylko jej plecy, gdy robi różne rzeczy. Jej twarz widzimy równie często, tylko ponownie – jak spojrzy bokiem, to z lewej strony ekranu jest jej ucho, z prawej nos. Zamysł i filozofia stojąca za takim językiem wizualnym to jedno, w praktyce… Może po prostu siedziałem za blisko ekranu? Trzeci rząd, a ja miałem trudność, by skupić się na zawartości kadru.
Żałuję, że efekt jednak jest mi obojętny, chociaż doceniam rzetelną, ludzką realizację i pomysły dramaturgiczne. Niby oparte o prawdziwą historię, ale jakoś trudno mi to uwierzyć.
3/5
Amanda (2022)
28 kwietnia
Buddy movie, tylko o dziewczynach. Diołcha movie? Niepoważne, z jajem i luzem.
Tytułowa bohaterka ma 24 lata i nie ma przyjaciół pomimo braków w aparycji i twórcom udaje się przekonać widza, że to jest możliwe. Poznajemy jej doświadczenia rodzinne, jej charakter – typ człowieka pełnego zapału, tylko bez pomysłu, jak go wykorzystać. Jest w niej gniew i bunt, sprzeciw wobec „dobrych rad” oraz „troski”, jaką ma wobec niej rodzina. Umie postawić na swoim, jest waleczna i pyskata – zapowiadają, że to film o samotności i radzeniu sobie z nią, ale z pewnością nie jest on niemrawy lub sentymentalny. Nie, to nadal kino młodych dla młodych o młodych, tylko idący w rejony nowego tematu – problemów społecznych, radzeniu sobie w wieku tych 20-tu lat, analiza jak wcześniejsze lata mogły do tego dopuścić. Oraz sporo gorzkiej prawdy, że bohaterka sama ma w tym udział.
Całość jest bez wątpienia komedią. Żałuję tylko, że twórcy tak mocno trzymają się konwencji niepoważnej opowieści, cały czas unikając wszelkiej okazji, by uderzyć mocniej, powiedzieć coś prawdziwego. Ich bohaterka bawi i znajdują mnóstwo zróżnicowanych okazji do śmiechu oraz zabawy – humor może wynikać z zachować aktorów, absurdu całej sytuacji, dialogu. I fajnie, tylko w tym śmiechu czuję, że coś jednak umyka. Coś, co pozwoliłoby pozostać temu filmowi na powierzchni dłużej niż krótkie wspomnienie z festiwalu.
Lekkie kino, zagrane i zrealizowane z werwą. Jest w tym filmie dobry prąd.
4,5/5
Safe Space (2022)
28 kwietnia
Stefan i fabryka filmowa. Świetna mieszanka, szczególnie dla wszelkiej maści twórców fikcji.
Kilku dorosłych znajomych umawia się na kolację – Amerykańska pustynia, przez którą przecina jedna asfaltowa droga. I jeden z tych znajomych namawia resztę, aby wziąć udział w czymś na kształt Escape Room, tylko nie do końca. To ma być dzieło geniusza z Ukrainy i coś, czego jeszcze żadne z nich nie doświadczyło. Niechętnie, ale się na to godzą, a wieczór faktycznie będzie czymś… Niezwykłym.
Film jest zachwalany przez festiwal jako „jazda bez trzymanki” – i jest, jeśli za taką jazdę wziąć często sceny, w których bohaterowie gadają przy stole. Tylko stół i temat rozmowy będzie coraz dziwniejszy. Nic nie będę zdradzał – ale powiem tylko, że kolejne szaleństwa znajdą swoje wyjaśnienie oraz uzasadnienie. I na tym polega największa siła tego filmu – to nie jest doświadczenie na grzybkach dla kilku śmiechów i szoków tu czy tam. To poważna i solidna opowieść o człowieczeństwie, sztuce, dojrzałości, życiu. I nadal nie jestem pewny, jak daleko mogę pisać, aby was zachęcić, ale jednak nie zepsuć, więc już się zamknę.
Myślałem, że produkcji brakuje dynamizmu, tempo jest po prostu za wolne. Postaci i dialogi są wystarczająco atrakcyjne, aby utrzymać naszą uwagę na kolacji, ale gdy film trwa i trwa, kolejne sceny zaczynają się dodawać i wtedy czuję, że jednak filmowi przydałby się jeszcze jeden montaż. A wtedy właśnie film gwałtownie zyskał na dynamice – gdy tylko o tym myślałem. Jedna z postaci zaczęła przeszukiwać pomieszczenie, zaczęły następować jump-cuty – więc film w końcu zaczyna być dynamiczny. Zaraz przed tym, gdy gęstnieje też fabularnie i tematycznie. To ogólnie kino, gdzie liczy się przede wszystkim druga połowa.
I to też jeden z pierwszych filmów, gdzie wspominane są… festiwale filmowe. Robienie filmów. Bohaterowie są studentami z AFI. Jeden montuje, jest asystentem montażysty. Ktoś dostaje propozycję dokrętek do filmu, który zapowiada się na gniota. Ktoś inny kręci mikrobudżet… No wow.
To naprawdę jest jeden z najlepszych filmów ostatniego roku. Nie wiem tylko, czy jedynie dla osób zajmujących się tworzeniem sztuki fikcyjnej, a dla całej reszty to po prostu będzie „Dobry film” i tyle. Gdyby epilog był konkretniejszy, to bym walczył o miejsce „Safe Space” w Top 20 2022 roku. Może przy powtórce? Teraz właśnie zaczyna się to najbardziej istotne kontynuowanie oglądania filmów z tamtego roku – bo do tej pory, gdy rok się kończył, to przestałem oglądać tytuły z tamtego rocznika. Jest już w końcu nowy rocznik i na nim trzeba się skupić, łapać festiwalowe okazje, których nigdzie już nie złapię. W ten sposób takie „Safe Space” by mi umknęło.
Najnowsze komentarze