Mike Leigh

Mike Leigh

15/10/2021 Blog 0
zycie jest slodkie life is sweet 1990 mike leigh

Jego filmy oglądajcie z kubkiem herbaty. Gorącej lury w brzydkim kubku, który był używany jeszcze przez waszych dziadków. Oto Mike Leigh i przegląd jego twórczości.

If it’s the case that there are a lot of people who can’t or don’t see my films, I don’t really think that’s to do with me, or the nature of my films, or neglect of me. It’s to do with the continuing problem of the dissemination of British films on British screens. It’s to do with the domination of Hollywood. But, do I feel neglected? No, hand on heart, not at all, I feel lucky. I get to make films without even showing a script. To be honest, the fact that I’m allowed to do what I do in the way that I do it never ceases to amaze me.” – Mike Leigh

Stara się w swoich filmach pokazać dwa wymiary społeczeństwa – bogatych i biednych, jak równolegle ich życie wygląda, kiedy stawiają czoła podobnym problemom. Można zrozumieć zamysł czy docenić to, ale nie mogę napisać, by Pan Leigh dysponował wiedzą, którą wtedy mógłby zastosować. Zna swój świat, ludzi ciężko pracujących, którzy robią to, by móc przeżyć i coś odłożyć na czarną godzinę, czyli np. złamanie nogi albo inny katar, przez który nie będzie mógł pracować tydzień, co w sumie i tak skutkuje utratą pracy i koniecznością szukania następnej. W wieku 50 lat. To jego częsta konstrukcja narracyjna: dwa wątki, którego bohaterowie przeżywają podobne rzeczy, tylko w odmienny sposób. W Życie jest słodkie kolega bierze się za własny lokal, gdzie brak klientów staje się pretekstem do zalanie się na umór. Główny bohater w tym czasie też kupuje własny interes (budę z burgerami), ale jest bardziej trzeźwo-myślący i skupia się na codziennym, stabilnym życiu. Nadzy pokazują białą hołotę stawiającą czoła jednostce dominującej z nizin, by później wprowadzić w ich życie jednostkę równie destrukcyjną, ale z wyższych sfer: wtedy jest inne gadanie, bo na takiego nie można zadzwonić po policję. Mundurowi przyjadą i nie uwierzą, że taki elegancki człek w ogóle sam tu przyszedł, to pewnie te obdarciuchy go porwały, prawda?

No właśnie nieprawda, a przynajmniej ciężko się z tym zgodzić, jeśli człowiek nie jest uprzedzony wcześniej do świata. W tym konkretnym przypadku dwie minuty wystarczą, żeby się zorientować, kto tu jest ofiarą, a kto nie. Pan Leigh jeszcze dalej idzie w Verze Drake, gdzie pokazuje klasę pracującą i elitę stawiającą czoła aborcji. Bogata damulka oczywiście będzie zgwałcona przez księcia z bajki, pójdzie do szpitala, zapłaci majątek i jakoś to będzie. W połowie filmu jest po wszystkim i już więcej nie wracają do tej historii. Byli tylko przedmiotami w rękach tego przecież humanitarnego reżysera, który w swoich filmach ma ambicje pochylać się nad człowiekiem. Pyta tylko, czy taki efekt jest skutkiem niekompetencji, czy też pan Leigh nie uważa bogatych za ludzi? Osobiście najpewniejsza jest trzecia opcja – wątek bogatych był kontynuowany, ale w montażu okazała się, że zabiera on uwagę odbiorcy od głównej linii fabularnej, więc się go pozbyto.

W 2016 roku zobaczyłem film Nieprawi i byłem zszokowany, gdy usłyszałem, że powstał on w montażu: aktorzy improwizowali, żyli jako swoje postaci, każdą scenę nagrywano tylko raz, potem podczas edycji wycinano całe wątki, a oglądając gotowy obraz w ogóle tego nie czuć. Okazuje się jednak, że Mike Leigh tworzy tak od lat. Nie ma scenariusza, ale jest jakiś pomysł na historię i o czym to będzie. Dużo czasu spędza z aktorami nad tworzeniem bohaterów, a następnie włącza kamerę niczym Mistrz Gry. Są filmy, w których nikt z obsady nie wie np. o ważnym zwrocie akcji – tak było chociażby w przypadku Very Drake, gdzie nie tylko nikt nie znał zakończenia, ale tylko jedna osoba w głównej obsadzie wiedziała, że w filmie dokonuje się aborcji. Lubię też scenę z Sekretów…, w której córka oddana do adopcji spotyka swoją biologiczną mamę – ponoć aktorki wtedy naprawdę spotkały się pierwszy raz.

Oczywiście pozostaje pytanie, czy to w ogóle jest jeszcze reżyseria, jakieś nadawanie kształtu, kontrolowanie fikcji, zgrywanie wszystkich czynników w jeden obraz. To bardziej reagowanie, improwizowanie, inne postrzeganie sztuki – to brzmi, jakby reżyser był z boku, gdy sam film powstaje. Wolność i uchwycenie prawdy, realizmu, zamiast realizacji wizji: wspólnej czy też osobistej. Niezależnie od tego, co o tym myślę, to muszę mimo wszystko przyznać jedno: spośród ludzi podchodzących do tworzenia w taki sposób, Mike Leigh jest jednym z tych, którzy robią to najlepiej.

Mike Leigh

Obecnie Mike Leigh znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #127

Top

1. Sekrety i kłamstwa
2. Vera Drake
3. Happy-Go-Lucky, czyli co nas uszczęśliwia
4. Wszystko albo nic
5. Życie jest słodkie
6. Kolejny rok
7. Nadzy
8. Nuts in May („Play for Today”, 6×12)

Ważne daty

1936 – rodzice Mike’a spotykają się pierwszy raz (Menchester) tata był doktorem, mama położną

1943 – urodziny Mike’a (UK)

1967 – ostatni raz zgolił brodę

1971 – debiut reżyserski

1973 – małżeństwo (rozwód w 2001 roku)

1978 – pierwsze dziecko (przyszły ilustrator i animator)

1981 – drugie dziecko (przyszły operator, ale też próbujący innych dziedzin sztuki filmowej)

Nuts in May (1976)

3/5

Męczący ludzie idą na biwak i wymądrzają się przed innymi. Trafiają na ludzi chcących palić ognisko, chociaż jest zakaz. Dochodzi do rękoczynów, płaczą. Wyjeżdżają. Po drodze policjant ich zgarnia, daje ostrzeżenie i puszcza wolno.

Więc to jest chyba film o tym, żeby czasami odpuścić, nie czepiać się innych i dać im żyć. Bohaterowie chyba się tego uczą, ale nijakość całej produkcji i wszelkich jej aspektów (luźna atmosfera, brak konstrukcji, fabuły, narracji) nie ułatwiają tego, by w to uwierzyć. I jak całość trwa prawie półtorej godziny, to naprawdę nie wiem.

Życie jest słodkie ("Life is Sweet", 1990)

4/5

Tak jakby twórcy zapomnieli o dramaturgii, więc władowali całą w ostatnie 10 minut. Wcześniej piją piwo i tyle.

Ojciec rodziny kupuje budę burgerową na kółkach, żeby coś zacząć zarabiać w weekendy poza pracą, gdzie ma zarabiać słabe pieniądze jako szef. Żona jego pomaga kumplowi w rozkręceniu jego interesu (hehe) jako kelnerka (hehehe). Jedno z dzieci ma depresję, druga pracuje. I to tyle. Później ktoś jeszcze coś spróbuje opchnąć ojcu, żona będzie musiała uspokajać pijanego kolegę, depresja krzyczy, a druga córka po prostu będzie. Nic się nie dzieje, codzienność zwykłych ludzi i jak sobie radzą z małymi problemami. Widać, że Mike Leigh pluje na pisanie scenariuszy.

Z całą pewnością szanuję tę produkcję i jej spokój, najluźniejszy ton, jaki tylko się dało, bez zalewania odbiorcy dramatem albo uważania pijaństwa za coś zabawnego. To prosta opowieść o radzeniu sobie z problemami z godnością. Udany film.

Nadzy ("Naked", 1993)

3/5

Nigdy z początku nie wiem, czy jak w filmie pierdolą głupoty, to pierdolą celowo, czy też reżyser faktycznie wierzy w te brednie. Połowa dialogów w Nagich to pierdolenie w stylu: „Widzisz ten stół? Jest płaski i można się w niego jebnąć przez przypadek, będzie cię boleć, dlaczego?, bo ten, kto go stworzył, nienawidzi cię, a kto stworzył tego, co to stworzył? BÓG! BÓG CIĘ NIENAWIDZI, TO JEST FAKT”. Są partie w tym filmie, że nie robicie nic przez 15-20 minut poza słuchaniem takiego pierdolenia.

I to chyba jest świadome bredzenie, gwałcenie logiki oraz manipulowanie rzeczywistością, ponieważ film opowiada o jednostce negatywnej. Niewiele o niej wiadomo: nawet tyle, czy jest bezdomna albo tylko lubi prowadzić żulowy tryb życia. Wykorzystuje innych, wybiera ofiary i na nich żyje, bardziej w niematerialny nawet sposób, żywiąc się ich energią, pastwiąc się nad nimi i zabijając w nich chęć do życia, szacunek wobec innych i siebie. W sumie trochę jak chodzenie do szkoły, tylko to ona chodzi za tobą.

I ta jednostka chodzi sobie po angielskich ulicach. Propaguje walkę z nudą, zachęca do życia, prowokuje postronnych, obcych ludzi. To wyraźnie jest opowieść o starciu z taką jednostką, ale bez jakiejkolwiek analizy. Widzimy, jak taka osoba wykorzystuje innych, miesza im w głowach dla samego faktu czucia się lepszym, prezentuje władczą postawę, zawsze musi być na pozycji siły. Najpierw okazuje słabość, żeby wzbudzić litość, a potem okazuje pogardę, żeby tamta druga osoba czuła się mniejsza, że musi zasłużyć na jej szacunek: zrozumieć ją, zgadzać się z jej bredniami, udowodnić jej coś. I tak oglądamy ten proces z cztery razy, identyczny w przypadku różnych osób. Wnioski są te same, co za pierwszym razem.

W ostatniej scenie bohater trafia na osobę, która nie pozwala sobie wchodzić na głowę. Nawet deklaruje swoje przekonanie, że życie jest cenne i wartościowe. Żul odchodzi więc pokonany, kulejąc, nie dając po sobie niczego poznać. Koniec. A ja tak siedzę i myślę, że w to nie może być wszystko, że w tym filmie musi być coś więcej, to nie może być aż tak banalne… Tak, był w moim życiu taki moment, że byłem podatny na takie osoby. Teraz już nie jestem i w tym obrazie nie umiem nikogo zrozumieć, wszystko jest dla mnie oczywiste i przejrzyste, więc nie wiem, czemu bohaterowie nie umieją sobie z nim poradzić. Reżyserowi wystarczy tylko pokazanie, że to jest możliwe.

David Thewlis to skarb, aktor roku na równi z Di Caprio i Deppem. Dzięki jego energii to się tak dobrze ogląda. Dajcie mu jeszcze jakąś dobrą rolę, proszę. Za co mam się teraz brać? Trzeci sezon Fargo? Czekać na Sandmana?

Sekrety i kłamstwa (1996)

5/5

Główna bohaterka to kobieta poznająca swoje dorosłe dziecko, które oddała przy urodzinach do adopcji. Teraz nie wie, co z tym faktem zrobić. To osoba doświadczona przez życie, nadpobudliwa, nerwowa, pozbawiona samokontroli, ze wskazaniami do odbycia leczenia psychiatrycznego – a przez to nie jest idealną protagonistką, którą można rozumieć. Trudno innym postaciom nawet wytrzymać w jej towarzystwie, ponieważ jest zależna, wymagająca opieki i cały czas na ślepo wyciąga z przeszłości dawne historie, powtarzając w kółko te same rzeczy, spodziewając się w końcu osiągnąć inny rezultat, pogłębiając jedynie przepaść między nią i innymi, alienując się w swojej własnej rzeczywistości, niewidoma całkowicie na reakcje innych – ale też ich zdanie czy zdrowie. Wydarzenia z przeszłości rozstroiły ją emocjonalnie i nie potrafiła sobie z tym poradzić. Prawdopodobnie większość z tego nie była planowana przez twórców, tak tylko wyszło w trakcie tworzenia, co może przeszkodzić w odczytywaniu tej historii ludzi, którzy mieli być zwykli i prości, a nie znajdować się o krok od zakładu zamkniętego.

To powiedziawszy: sama historia i dramaturgia jest naprawdę świetna, zdjęcia są przepiękne, a ogląda się to wprost rewelacyjnie. To dynamiczna opowieść pełna postaci mających między sobą burzliwe, długoletnie relacje: od prostych rzeczy, jak to, że matka z córką nie potrafią się dogadać, aż po taką osobę jak Maurice, który jako jedyny facet w rodzinie czuje się nakierowany przez los do wzięcia na siebie roli wujka, przyszywanego ojca, męża i brata dla tak wielu osób. Nosi na sobie ogromny ciężar i to czuć w tej historii, chociaż dopiero pod koniec to z siebie zrzuca, ujawniając ostatnią warstwę produkcji. W sumie film podejmuje wiele tematów (czy raczej życiowych rozważań), ale wychodzą one naturalnie. Dla mnie to przede wszystkim film o dziwności struktury, jaką jest rodzina: grupa ludzi, którzy nie pasują do siebie, uniemożliwiają sobie nawzajem nawet takie rzeczy, jak posiadanie domu – bo jak domem można nazwać budynek, do którego nie chcemy wracać, w którym musimy uciekać przed rodzicami i zamykać się we własnym pokoju? To grupa ludzi, którzy ukrywają przed sobą dużo rzeczy, bo to nie jest ich sprawa, co z kolei powoduje konflikty. Wymyślone, sztuczne, ale tak się dzieje, jak obcy ludzie wypełniają nieznane luki w czyimś życiorysie. Mamy sobie wszystko mówić, bo jesteśmy rodziną? Wszyscy przecież wiemy, że od tego to się zaczyna: mówimy sobie wszystko, a potem żałujemy.

Jednym zdaniem: rodziny nie mają sensu. A ten film apeluje, żebyśmy nie robili z rodzin nie wiadomo czego. Dajmy innym żyć – nawet jak są naszym bratem czym synem, to też człowiek.

Marianne Jean-Baptiste to skarb. Timothy Spall co prawda jest lepszym aktorem i gra lepszą postać, ale to ona ma sceny ze swoją matką, która co chwila pierdolnie coś takiego, że ja ryczę ze śmiechu, a ona nic. To jest magia, czary, fenomen wykraczający poza ludzkie możliwości. Matka biała, córka czarna, więc matka mówi: „Bez obrazy, ale nigdy nie byłam z żadnym czarnym…” i po chwili ta mina, gdy sobie przypomniała: „O KURWA, RZECZYWIŚCIE”. Albo gdy później córka mówi, że jej przyszywana matka była położną, na co nasza bohaterka mówi: „O, chciałam być położną, lubię dzieci”, na co córka daje jej spojrzenie: „Ale własne dziecko to oddałaś”. Mało nie spadam na dywan, ale aktorzy ze stalowymi nerwami nic nie dają po sobie poznać.

Vera Drake (2004)

5/5

To nie jest film o kobiecie dokonującej aborcji. To film o kobiecie, która chciała pomagać.

Mike Leigh tworzy wiarygodny świat biednych ludzi potrzebujących pomocy – świat, gdzie naprawdę istnieje taki problem, jak: „zbyt wiele gęb do wykarmienia”, w którym aborcja jest nie tylko złożonym problemem ekonomiczno-społecznym, ale też aktem łaski i ludzkiej pomocy, jeden człowiek drugiemu. Oraz morderstwem, tak. To jednak przede wszystkim świat zwykły, codzienny, powtarzalny, gdzie każdego dnia jest równie ciężko, ale taka jest konieczność: zrobić swoje, uśmiechać się przy tym, a równocześnie być otwartym na drugiego człowieka, żeby może go zaprosić na herbatę, gdy tego potrzebuje. W całym filmie sporo jest dobroci, wyciągania ręki do drugiego człowieka, pamiętania o nim. Nawet jeśli wszystko, co dla niego mamy, to słowa pocieszenia.

Znaczące dla mnie jest, że akcja filmu rozgrywa się w 1950 roku, a prawo, jakim się kierują organy władzy, zapisane zostało w latach 1860s. Nie jest to obraz wulgarny, ale czujemy tutaj wrażliwość i kruchość ludzkiego życia, wyobrażamy sobie, co czują ludzie, których widzimy. Nawet wtedy, gdy mają chałupniczo wykonaną aborcję. Znaleziono tutaj też ważny złoty środek, jakim jest mocne potępienie nie samej aborcji, ale narażenie życia matki z uwagi na niezachowanie środków aseptyki i antyseptyki. Nawet jeśli to wydaje się naciągane, by po tylu tysiącach zabiegów to stało się pierwszy raz, musiała więc to czyścić. Nie jest też wprost ustalone, że przyczyną był źle wykonany zabieg, może były też inne czynniki?

Dobrze się czuję po seansie. Nikt tutaj nie uważa, że ma wszystkie odpowiedzi, każdy po prostu stara się robić swoje w tym niełatwym świecie. Taki film po ludzku.

PS. Imelda Staunton to skarb.