Opinie o filmach z MDAG 2023

Opinie o filmach z MDAG 2023

13/05/2023 Opinie o filmach 0

Zbiór moich opinii o filmach, które zobaczyłem na 20 Docs Against Gravity w 2023 roku, w Warszawie.

Od najstarszego do najnowszego.

Ranking:

  1. Nie na miejscu
  2. Dziki
  3. Scena myśli
  4. Sowieckie przystanki autobusowe
  5. Ucieczka z Utopii
  6. Dziewczyńskie historie
  7. Amatorski klub filmowy
  8. A wrony są białe
  9. Niewinność
  10. Lynch/Oz
  11. Nikka
  12. Siostrzeństwo Świętej Sauny
  13. Nazywam się Alfred Hitchcock
  14. Art Talent Show
  15. Herzog: Radykalny marzyciel
  16. Silos

  17. Tańcząc Pinę
  18. Części intymne
  19. Garstka ziemi
  20. Trzy kobiety
  21. Lyra
  22. Rasistowskie drzewa
  23. Kwiaty Nizin
  24. Nie znikniemy
  25. Rewolucja 21
  26. Ukochane
  27. Czekając na przypływ
  28. Raj
  29. 32 dźwięki
  30. Bobi Wine. Prezydent z Getta
  31. Kosmiczna ekspedycja na zakupy
  32. Kowboje-poeci
  33. Muzyka dla czarnych gołębi
  34. Miucha. Głos Bossa Novy
  35. Casa Susanna

  36. Mały chłopiec
  37. Bohater_ka
  38. Sekretny alfabet
  39. Anhell69
  40. Mariupolis 2
  41. Złom
  42. Zbyt blisko
  43. Band
  44. Śledczy
  45. 8 mm cudownych lat
  46. Prawy chłopak
4/5

Dziewczyńskie historie (2023)

20 maja

Kapsuła czasu. Jedenastolatek ogólnie, tych konkretnych, ich czasów. Przefajne kino.
 
Chodzą do ostatnich klas podstawówki, wyczekują pierwszej miesiączki, spędzają czas na placu zabaw, nad jeziorem, tańczą z przyjaciółmi na urodzinach do gry rytmicznej i zadają rodzicom pytanie w formie udawanego wywiadu, czy były planowane. Jakie to jest uroczo prawdziwe! Pani reżyser i jej dwie bohaterki świetnie się ze sobą dogadują i łączą siły, by przedstawić ich świat po prostu takim, jakim jest. Mundurki w szkole, pierwsze myśli na dany temat, martwienie się o przyszłość, wspólne i ciche leżenie w łóżku służące dzieleniu się z najlepszą koleżanką przemyśleniami. Albo wygłupami. To naprawdę wspaniałe doświadczenie dla wszystkich, trafić z dokumentalnym zacięciem na takie dziewczyny – wspaniale się je obserwuje i słucha, a one z odwagą korzystają (nie wykorzystują!) daną im okazję. Kamera nie słucha ich jako jedyna, ale daje im dodatkowe możliwości.
 
To godzina oglądania dosyć zamożnej polskiej rodziny, która pod większością aspektów wypada na „zwykłą”. Zwyczajną, przeciętną, typową. Bez dramatów, bez wielkich zmian, po prostu codzienność, w której odnajdą się młodzi oraz starsi. I ci naprawdę starzy. Tytuł dla każdego, bez jednoczesnego samoograniczania się pod jakimkolwiek względem. Dziewczyny mieszają angielski z polskim, siedzą na telefonach i gadają o ciuchach, a widz widzi w tym naprawdę dużo.
 
Tylko błagam – weźcie wróćcie do czasów, gdy ludzie na ekranie mieli imiona. Jedna nazywa się Jagoda, a jak druga? Muszę wracać do opisu, że Zuzia, bo film chyba tylko raz użył tego imienia. Jagoda przynajmniej padła z cztery razy. Która jest która? Nawet nie będę zgadywać…
2/5

Anhell69 (2022)

20 maja

Kino w transie, które jest bardziej potrzebne reżyserowi niż widzom.
 
Z serii: osoba wrażliwa próbuje robić kino nie będąc filmowcem, w trakcie odnajdując terapię, formę filmu oraz jego cel. Anhell to podróż przez querrowy wymiar miasta Medellín (tak, tego z „Ekipy”), gdzie twórca nie bardzo opowiada o czymkolwiek, poza tym, że żongluje między kolejnymi nagraniami i zastanawia się nad życiem, mówiąc do siebie. Efekt wygląda jak kino Gaspar Noe, ale tylko czasami. Innym razem wygląda zwyczajnie. Krótkie film złożony z wożenia trupa, który na końcu okazuje się żyć, bazgrania na ścianie Anhell69 i przekreślania tegoż, chodzenia po ciemku z czerwonymi latarkami w miejscu oczu oraz robienia wywiadów czy castingu. I odkrywania, że ten tytuł powinien być snem, doświadczeniem, transem. Innymi słowy: być nudny, obojętny, nieangażujący, bez pomysłu, bez formy, bez widzów.
3/5

32 dźwięki ("32 Sounds", 2022)

19 maja

Chłop odkrył siedzenie na ganku i słuchanie natury, więc zrobił o tym film.
 
Jeśli w swoim życiu graliście w grę z dźwiękiem przestrzennym (CSGO), to odkryliście już ten film. Albo jeśli słuchaliście kiedyś muzyki i staraliście się usłyszeć wszystkie instrumenty (np. Sufjan Stevens – „They Are Night Zombies!!!”), to też odkryliście ten film. To tylko seria początkujących ciekawostek o dźwięku, odkryciu nagrywania dźwięku i takich tam – oraz słuchania. Parę razy autor nakłania, by zamknąć oczy i tylko słuchać. Problem, w tym, że jak już zamkniesz oczy, to nie ma powodu, by je otworzyć. A jak tak trzymasz przymknięte oczy, to zasypiasz. Bo seans jest nudny. Co więcej, całość tego „dokumentu” prowadzi tylko do tego, żeby reżyser odsłuchał jakieś osobiste nagrania, które go prześladują. My jesteśmy obok, jako widownia. Reżyser wydaje się sympatyczny, ale jednak niepoważny. Na początku był zachwycony, że przyszliśmy do kina, zamiast oglądać Netfliksa. Mogliśmy też czytać książkę, a jak 32 sounds będzie na VOD, to też będzie oglądalne – bo mamy słuchawki w domu przecież. Nie trzeba nam organizować kilkaset sztuk, bezprzewodowych na dodatek.
 
Bo właśnie ten aspekt filmu był najbardziej angażujący czy intrygujący. Począwszy od biletu, który zdobyłem przez przypadek (nikt nie powiedział wolontariuszom, że nie mogą mi dawać na ten pokaz wejściówki z tytułu karnetu, bo cena za bilet była wyższa [30 zł]).Poprzez cały harmider na sali, gdy sprawdzali, czy wszystkim to działa, po napięcie, bo nikt nie był pewien, czego się spodziewać. Każdy słuchał plotek i jak mówiłem, że mam bilet, to było: „No to faktycznie, łał”.
4/5

Niewinność ("Innocence", 2022)

19 maja

Młodzież w Izraelu odkrywa wojnę. Trochę za dużo Mallicka.
 
Na OFF Camerze widziałem film Delegation, który ładnie się paruje z tym obrazem – na tym pierwszym widzimy fabularną opowieść o wycieczce młodych obywateli Izraela do Polski, aby na pokaz (sami w to nie wierzą) odbębnić rytuał umartwiania się w obozach koncentracyjnych. Widzimy, jak opiekunowie wycieczki pilnują ich przed zagrożeniem, które nie istnieje, ale może im podprogowo wmówić, że coś jest na rzeczy. Niewinność idzie dalej – tutaj już wprost oglądamy nagrania dzieci z przedszkola, którym dorosła kobieta opowiada o śmierci, pogromie, Holocauście, paleniu świeczek. A jako przyczyna tej tragedii: „bo byliśmy inni”. Od niewinności są przygotowywani do obowiązkowej służby wojskowej i walce za ojczyznę jako najwyższe poświęcenie, honor i co tam chcecie. Coś jak US przed 1 wojną światową – tak samo sto lat później młodzi obywatele Izraela myślą o piekle wojny i dochodzą do wniosku „nie mogę moich kumpli tak zostawić. Jak ja nie pójdę, to oni będą mieć więcej roboty”. I są świadomi, że jeńcy są u wroga, a ich kraj nic z tym nie robi. Są świadomi, że wojna to zło. Są świadomi wszystkich bezsensów, które tam mają miejsce. A i tak tam idą, przegrani i zrezygnowani, nie widząc sensu w swoim życiu.
 
Dużo tutaj narracji z OFFu, czyli czytania listów napisanych przez ludzi na pożegnanie. Twórcy idą po emocje i szok, ale w połowie na to jednak zasługują. Dużo też zdjęć dzieci, które są dziećmi, ale my rozumiemy, jaka przyszłość ich czeka. Sporo też pięknych zdjęć pustyni i żołnierzy w trakcie. Nie jest nam przybliżona sytuacja na froncie i o co walczą w strefie Gazy, ale cel dokumentu był inny.
3/5

Miucha. Głos Bossa Novy ("Miúcha, The Voice of Bossa Nova", 2022)

19 maja

Nic szczególnego, ale użyto dużo materiałów archiwalnych.
 
Standardowa biografia, tylko używa notatek, nagrań i całej reszty, którą (czyt.) Miusia zrobiła sama. Nic porywającego ani oryginalnego na poziomie historii, nie ma też wytłumaczenia fenomenu czy czegoś, ale no, jest o kobiecie. I ta kobieta była pod butem mężczyzny, który żerował na jej talencie. I się spod z tego buta wyniosła, silna babka. A więc i dobry film.
3/5

Ukochane ("Sweetling", 2022)

19 maja

W zdrowiu i w chorobie, aż po starość.
 
Jedna ma 91 lat, druga 76. U pierwszej wykryto guza piersi, choruje też na coś jeszcze – opis informuje, że to demencja, film już nie. I oglądamy, jak te dwie urocze, stare panie żyją razem, póki mogą. Twórcy idą tylko po łatwe emocje, dokument tutaj to jedynie włączona kamera i głównie ujęcia z wakacji – jak tańczą, jak jedzą w knajpie, jak spacerują po morzu, czasem jeszcze jest badanie USG. I jest to bardzo ładny oraz wiarygodny obraz sytuacji, która wymaga cierpliwości i humoru w opiece nad pacjentem, który nie jest samodzielny i nawet o tym nie wie. To też obraz prawdziwego uczucia.
 
Nie ma tu historii czy akcji, więc seans trwający 70 minut ciągnie się jak trzy godziny. Film z serii „mogła umrzeć pół godziny wcześniej” oraz „mogli z tego zrobić 10-minutowy short”. A operator dał dupy i jak jedna babcia się potknęła, to się jej rzucił z pomocą, a kamera nagrywała poduszkę. Niczego ich Discovery nie nauczyło, hańba.
2/5

Band (2022)

19 maja

Historia zespołu, któremu się nie chciało grać.
 
Polski tytuł dodaje informację, że chodzi o islandzki zespół Post Performance Blues Band, w jego skład wchodzą wyłącznie kobiety. Kiedyś cztery, teraz trzy – ku zaskoczeniu nikogo. I grają dla garstki osób, więc mówią sobie: nie no, tak długo nie pociągniemy. Albo za rok będzie sukces, albo dajemy sobie spokój. Więc czekają i niczego nie robią, sabotują same siebie wymyślając problemy z powietrza, ich manager gada bardziej jak psycholog, wyraźnie wchodzą do muzyki dla strojów i pozowania na okładce, śpiewają o duperelach, muzykę tworzą tylko dlatego, że komputer robi większość roboty, a podczas występów wiją się po scenie jak przedszkolaki, powtarzając niewyraźnie jakieś jedno słowo w kółko.
 
Trochę w sumie film z serii „kobiety kontra rzeczywistość”, ale na pewno nie dokument. Nie oglądamy fikcji, ale twórcy tylko trzymają kamerę – nie poznajemy tych ludzi i spektrum ich życia, jaki procent faktycznie poświęcają muzyce i zespołowi. Mają też inne pasje i źródła dochodu, ale chcą też być zespołem – z przyczyn, których autorzy uznali się nie zgłębiać.
4/5

Scena myśli ("Theatre of Thought", 2022)

18 maja

Herzog ewoluuje w jednego z braci Marx, a i tak tworzy dogłębny dokument. Fajnie jest być Wernerem.
 
Tematem są myśli oraz jaka przyszłość nas czeka w temacie odczytywania myśli i ich kontrolowania. Z jednej strony osoby niewidome będą mogły widzieć, chore na Parkinsona będą mogły chodzić bez pomocy, osoby bez możliwości wyrażania myśli będą mogły się z nami komunikować – z drugiej strony ktoś z zewnątrz będzie mógł mieć wpływ na nasze zachowanie, nasze myśli. I jak daleko jest ten świat, gdy będziemy mogli wątpić w to, co nasz własny mózg nam mówi?
 
Herzog odbywa szereg rozmów z różnymi osobami – naukowcami przeważnie – i z każdym podejmuje oddzielnie jakiś fragment tej debaty. Zadaje pytania poważne i dogłębne, cały czas będąc w końcu człowiekiem w wieku jakim ma, który nie zna tematu, ale jest człowiekiem i tych ludzkich odpowiedzi szuka. Najbardziej ujmuje jego wniosek na koniec, że ci wszyscy ludzie, z którymi rozmawiał, a którzy zajmują się tym tematem i będą mieli wpływ na przyszłość naszego gatunku, nie potrafią zdefiniować „myśli”. Nie jest to tytuł, który zawiera wiele „ładnych” obrazków, do których Herzog mógł nas przyzwyczaić, ale na poziomie intelektualnym niczego temu dokumentowi nie brakuje.
 
Plus Herzog najwyraźniej zaczął się bawić swoim statusem i przesuwać granicę. Wiemy z Radykalnego marzyciela, że jest znany i lubiany w USA, więc pozwolił sobie po serii czterech-pięciu poważnych pytań zadać pytanie kompletnie z dupy, na które jednak rozmówcy starają się odpowiedzieć po 10 sekundach namysłu na twarzy, który mówi: „Wait what? Ale… Nie, to Herzog, muszę się zebrać… I coś odpowiedzieć”. Żeby niczego wam nie zdradzać – a jest co! – posłużę się wymyślonym przykładem: „Czy gdybym zaczął gwałcić konia, to czy koń byłby w stanie orzec naturę moralną tego, co się dzieje?”. Widownia się śmieje, a naukowcy z pięcioma tytułami próbują znaleźć odpowiedź na to pytanie. I widownia śmieje się cały czas.
 
Chociaż to w sumie dobre pytanie.
4/5

Amatorski klub filmowy ("A Bunch of Amateurs", 2022)

18 maja

O życiu ludzi, którzy nic w życiu nie mają poza amatorskimi filmami.
 
Kiedyś było dużo klubów filmowych w UK, teraz jest ich niewiele. Ten, który my poznajemy, został założony w 1932 roku – istnieje nadal, członkowie spotykają się w poniedziałki i oglądają film, gadają. Jeden chce nakręcić własną wersję sceny otwierającej z „Oklahomy” – potem się dowiemy, że zrobi to z myślą o swojej żonie z demencją, „Oklahoma” to był ich pierwszy film. Albo ukochany, już nie pamiętam. Problem w tym, że bohaterowie są amatorami i kręcą filmy stawiając czoła różnym wyzwaniom, ale bez szczególnych ambicji. Jeszcze nie „na wyjebce”, bardziej w stylu: „przecież filmy to i tak udawanie”.
 
Radość z zabawy na planie łączy się z widokiem starych ludzi oraz tych młodszych, którzy przyznają w jednym zdaniu, że są świadomi „jak to wygląda”. Ich filmy nie są niczym szczególnym, ale z drugiej strony nic innego w życiu nie mają poza tym klubem. Gorzki to seans, który zapracowuje na każdy śmiech oraz przykry posmak w ustach widza. Ludzie tutaj umierają ze starości, tracą kogoś albo opiekują się kimś, kto wymaga ich opieki. A same filmy, nad którymi zaczęli pracę, często nie kończą. O warunkach fizycznych ich klubu nawet szkoda gadać.
 
To też kolejny świetny przykład dokumentu, który nagle staje się opowieścią o covidzie. Nagle słyszą o zagrożeniu i zastanawiają się, czy zamknąć klub. Nagle zaczynają się komunikować tylko przez kamerkę.
 
Na końcu coś mi wpadło do oka i nie dało rady wytrzymać, musiałem wyjść zalany łzami w jednym oku. 40 minut się z tym męczyłem w łazience i myślałem, że skończę na pogotowiu – na szczęście w końcu wyszło. Ludzie obok myśleli, że mnie pobito i chcieli dzwonić po policję. Reasumując – może mi ktoś opisać ostatnie parę minut?
4/5

Art Talent Show (2022)

18 maja

Czesi mają bekę ze współczesnej sztuki. Najzabawniejszy seans na MDAG.
 
Idealny seans do wspólnego oglądania – wręcz bycie wśród widowni jest kolejną warstwą doświadczenia tego filmu, jak różne osoby w różnymi stopniu powoli zaczynają „łapać” żart. Sam załapałem go dosyć późno, jak egzaminatorzy sprawdzali kartkówki i zaczęli się śmiać. Wcześniej jednak różne osoby się śmiały i nie wiedziałem dlaczego – może jeszcze byłem głową na poprzednim filmie, a miałem tylko tyle czasu, by przejść z jednej sali na drugą. Grunt, że pod koniec wszyscy się śmiali – czy też większość z nas.
 
Bo oto zaczynamy film długi czas oglądając typową babę na portierni uczelni. O niej jest ten film? Nie, o uczniach artystach, którzy chcą podbić świat, a nie potrafią sobie poradzić z drzwiami – taki jest scen tych otwierających scen. I ciąg dalszy jest właśnie kamerą wśród artystów – jak marzą po płótnie, jak interpretują na swój sposób zadania, jak wykazują się ignorancją wobec sztuki innej niż swoja, jak brak im wiedzy itd. W końcu najważniejszy jest charakter i przekaz. A jak nie masz nic do powiedzenia i wniesienia, to pozostaje charakter. Egzaminatorzy stawiają im pytania natury moralnej o bycie artystą i widzimy, że młodzi jeszcze nigdy na te tematy nie myśleli samodzielnie. Jak o tym myślę, to film jednak ma potencjał, aby przekonać jednego z drugim, żeby ten się namyślił. Tak porządnie, po raz pierwszy w życiu. Egzaminatorzy wchodzą w rejony kpienia, ale nie ubliżania. Zróbcie z tym, co chcecie.
 
Nie ma za bardzo wprowadzenia w temat, ale chyba każdy z was słyszał o bananie przyklejonym do ściany, będącym współczesną sztuką – więc rozumiecie żart w jakimś stopniu. „Jakby sprzątaczka zobaczyła tę instalację artystyczną, to by po prostu ją sprzątnęła i już, po sztuce”
4/5

Dziki ("The Wild One", 2022)

18 maja

Portret zapomnianego reżysera, czyli jak sztuka jest odpowiedzią na życie
 
Jack Garfein stworzył dwa filmy, oba wyróżniające się w sile ekspresji wizualnej oraz tematyce, którą podejmował. Wszedł w konflikt z producentem, wsadził murzynów do filmu i tak się to jakoś potoczyło. Mógł być Orsonem Wellesem lat 50., ale tak się nie stało, do historii przeszedł z innych powodów. To historia człowieka, który przeżył holocaust, trafił do Hollywood i w sztuce – aktorstwie szczególnie – znalazł schronienie dla swoich traum. Wśród artystów czuł się najbardziej gościnnie. Wywiady z nim samym (zmarłym w 2019 roku), gdzie opowiada własnymi słowami o przeszłości, oraz z ludźmi z branży, w tym Peterem Bogdanovichem! Do omówienia filmów wzięto faktycznych krytyków, którzy mogli opowiedzieć i przełożyć język sztuki, język obrazu, na język człowieka rzadko zaglądającego do kina i wytłumaczyć mu, czemu dana scena jest niezwykła. Ten film daje to cudowne, kinofilskie uczucie odkrywania nieznanego twórcy, którego tak pożądamy na festiwalach – tylko robi to tak, aby dać nam przedsmak i pozwolić odkryć go samemu.
 
Jest w tym filmie cudowny moment, gdy opowiadają o gwałcie w filmie Something Wild. Krytyk wyraża tutaj opinię, że osobiste doświadczenia ocalałego z holocaustu mogły pomóc reżyserowi zrozumieć sytuację osoby zgwałconej. I wtedy jest przejście na wywiad z samym reżyserem, gdy ten wspomina, jak jako dziecko przybył do obozu koncentracyjnego i pewien pan zdziwił się, że go tam zobaczył. Okazało się, że to jego ojciec. I ów papa powiedział mu, by nie płakał tutaj. „Cokolwiek się nie stanie, nie płacz” – i po tych słowach przechodzimy bez dźwięku do filmu Somewthing Wild i ujęcia na główną bohaterkę. Prąd, jaki wtedy przeszedł moje ciało na widowni, to jeden z najlepszych momentów festiwalu. Arcydzieło montażu.
 
Najbardziej wnikliwy dokument kinofilski na MDAG. W porównaniu do niego te o Hitchcocku i Herzogu są najwyżej ciekawostkami.
4/5

Werner Herzog: Radykalny marzyciel ("Radical Dreamer", 2022)

17 maja

Trochę czasu w towarzystwie Herzoga, np. jak kiśnie z dzieci na skoczni narciarskiej.
 
Nie jest z całą pewnością tytuł dla ludzi, którzy nie znają twórczości niemieckiego reżysera. Jest jakaś szansa, że nowi widzowie będą zaintrygowani, ale nie widzę powodu, aby coś takiego obstawiać. Fani zresztą też kolejny raz będą słuchać o wyczynach Kinskiego, ale podano to w tak zabawny sposób, że i tak się bawiłem, jakbym słyszał to pierwszy raz. Dużo tutaj jednak materiałów współczesnych – to Herzog z 2022 roku, wspominający przeszłość, będący sobą. I przebywamy z nim przez jakieś 100 minut – jak tego nie kochać, gdy już się kocha tego człowieka? Nie jest to esej o nim, o jego kinie czy czymkolwiek, bo nie miał być. To jak wyjście na kawę z Herzogiem. Jeśli nie łapiesz fenomenu tego człowieka, ten tytuł niczego nie zmieni w twojej opinii.
 
Jako przykład szczegółowości czy w ogóle filmów jako elementu tego dokumentu: Od Aguirre przeszli do Fitzcarraldo, a potem już były Rekolekcje…„. Ogólnie filmów wziętych pod obiektyw jest tutaj niewiele – i jeszcze załapał się do nich Queen of the Desert I to bez opowiedzenia o incydencie z sępem. Bez sensu.
3/5

Rewolucja 21 ("Revolution 21", 2022)

17 maja

Osoby z zespołem Downa mają w sobie sporo punku, który wydobywa się z nich na scenie.
 
Teoretycznie jest to pokłosie protestu w sejmie z 2018 roku, gdzie rząd nie dał wsparcia finansowego osobom niepełnosprawnym, dlatego potem zrobili z tego sztukę z aktorami z zespołem Downa. Sam temat „a gdzie są opiekunowie takich osób, ich rodzina, która przecież powinna mieć świadomość, że takie dzieci będą wymagać wsparcia do końca życia” nie zostaje poruszony ani nic z tych rzeczy. Temat pieniędzy też nie bardzo – raz mignie w tle, ile dostają obecnie na rękę, a ile by chcieli więcej. Sama sztuka ma związek niemal wyłącznie z tym, żeby dostosować kraj dla osób z niepełnosprawnością – żeby były windy itd., chociaż no temat też nie jest zgłębiony i gdzie tych wind brakuje.
 
Nie, ten średniometrażowy dokument jest zapisem prób oraz fragmentów występu do przedstawienia. Najprzyjemniejsze było zdecydowanie oglądanie, jak u nich poprawia się z czasem dykcja – na początku bez napisów trudno mi było zrozumieć, ale jak dano im czas, cierpliwość, zachęcano ich do ekspresji, to zaczęli mówić wyraźniej, pewniej siebie, była siła w ich głosie. Nie ma tu nic grzecznego – aktorzy z Downem wychodzą na scenę i krzyczą, że oni też chcą pić i palić, mieć romans, chcą być normalni. Seans dostarczył widowni mnóstwo śmiechu z wielu powodów, ale to trzeba zobaczyć na własne oczy, bo takich zdań jak „Gram kota Jarosława Kaczyńskiego i będę go, kurwa, grał!” raczej nie da się wytłumaczyć.
 
Niczego to pewnie nie zmieni i całość jest bardziej teoretyczną ciekawostką – że fajnie, że coś takiego istnieje, ale już do oglądania to niekoniecznie.
3/5

Kowboje-poeci ("Cowboy Poets", 2022)

17 maja

Tak jak tytuł mówi, istnieją kowboje poeci. Śpiewają, recytują i piszą o problemach nieprzedstawionych w dokumencie, tylko w samych piosenkach. Wkurzają ich głupcy niewierzący w globalne ocieplenie, biznesmeni wykupujący im ziemie albo naciskający bezkarnie do tego, jakiemuś Indianinowi też będzie smutno, bo jego język umiera. I będą o tym śpiewać, a w międzyczasie coś porobią bardziej kowbojowego. I wszyscy będą zachwyceni, że „a ja myślałem, że tylko ja piszę poezję, a nas jest tu cały tłum!”. Akceptacja, wspólne śpiewanie, wyrzucanie z siebie bólu, żalu, agresji. Przyjemny seans.
 
Wydawało się, że będzie łatwo opowiedzieć o różnych tematach, ale to jednak samo się nie stało, a że twórcy tym bardziej nie mają umiejętności, to wyszło takie coś. Do zapomnienia.
4/5

Nazywam się Alfred Hitchcock ("My name is Alfred Hitchcock", 2022)

17 maja

Dużo kinofilskiego gadania w formie eseju YouTubera z 10 subami.
 
Podróż przez twórczość pana Hitchcocka – odnajdywanie ukrytych znaczeń i symboli ukrytych pod warstwą kina gatunkowego. Trochę przeszkadza forma podania – tak jakby sam pan reżyser mówił w swoim imieniu, a nie, że to jest interpretacja twórców – jednak jest to rzeczowe i solidne gadanie, które faktycznie wchodzi pod powierzchnię, biorąc pod uwagę zaskakującą większość filmografii reżysera, ze znajomością tematu i podmiotu, bez zbędnych przedłużeń. Wszystko po to, by pokazać kino tego człowieka jako „coś więcej”, co się z pewnością udaje. Nawet biedna forma nie przeszkadza, ze stockowymi filmikami, statycznymi obrazkami i fragmentami filmów.
 
PS. Nie ma tutaj uwzględnionego ujęcia przez butelkę szampana z filmu Szampan. Hańba, wstyd i co to w ogóle ma być?!
3/5

Bobi Wine. Prezydent z Getta ("Bobi Wine: The People's President", 2022)

17 maja

Pobieżne spojrzenie na ostatnie wybory w Ugandzie, głównie dla emocji.
 
W Ugandzie od ponad trzech dekad rządzi dyktator. I pojawia się oto tytułowy Bobi, który śpiewa jakieś jamajskie disco polo o polityce, że jest źle a nie powinno być, więc coś tam, coś tam, staje się symbolem zmian i głównym kandydatem na prezydenta z ramienia partii, która mówi, że zbiera wszystkich chętnych, bez względu na plemię czy poglądy polityczne – ważne jest tylko, by odsunąć dyktatora od władzy bez użycia siły. A dyktator użyje siły i tyle, koniec historii.
 
Główne wady posiadania dyktatora zaprezentowane są już po rozpoczęciu kampanii, kiedy zaczyna siłą robić wszystko, aby zastraszyć lub zgnębić oponentów. Na czas wyborów odłączy Internet w całym kraju, Bobiego otoczy wojskiem, a wcześniej, gdy będą zamieszki na ulicach, to odpowie karabinami. Dziwne, że zamieszki w Ugandzie są mniejsze niż w USA czy UK, chociaż powód mieli mocniejszy – ale to chyba tylko tak wynika z tego dokumentu.
 
Autorzy nie mają zamiaru się wysilać – nie zadają pytań, a ilość nagrań jest nikła w porównaniu do nagrań z Korei Północnej w filmie „Beyond Utopia”. Dopiero na samym końcu jest wspomniane, że USA i Unia Europejska wspierają finansowo tego dyktatora i mają wszystko gdzieś. Zamiast konkretów i wiedzy dostajemy granie na emocjach, domagamy się sprawiedliwości aby dzień później zapytać: „Bobi kto? O czym ty mówisz? Byłem na tym wczoraj w kinie?”
4/5

Lynch/Oz (2022)

16 maja

Zbiór esejów filmowych o sztuce od różnych reżyserów. Trochę projekcji, trochę ciekawych spostrzeżeń.
 
John Waters, David Lowery, duet stojący za Endless, reżyserka Æon Flux czy reżyser Room 237 – oni i nie tylko opowiadają po kolei wrażenia z obcowania z kinem Davida Lyncha oraz dostrzegania w filmie „Wizard of Oz” kulcza do jego filmografii. Nie są eseistami, z tego co wiem, więc wersja lektorska ich przemyśleń podana w formie obowiązkowego słuchania w całości, od początku do końca, jest jednak wyzwaniem oraz sporym wymogiem ze strony twórców w stosunku do widowni. Słychać wiele powtórzeń, dziwnych zdań i ogólną formę, której chyba nikt nie redagował. Wielokrotnie czułem, że zbiór słów użytych przez któregoś z reżyserów nie znaczy aż tyle, co twórca miał na myśli.
 
Wątpliwości moje budzi też częste narzucanie kontaktu oraz dostrzeganie wpływu tam, gdzie go wcale nie musiało być. Już pominę, że cały dokument opiera się na jednej, wielkiej spekulacji, na poparcie której jest dosłownie jedno zdanie (Lynch miał rzec, że nie ma dnia, by nie myślał o Czarnoksiężniku z Oz – ale on przecież gada od rzeczy kiedy chce), ale twórcy idą o wiele dalej. I czy jest w tym treść? Przez długi czas zachowują się tak, jakby Bohater o tysiącu twarzy nie istniał i to Czarnoksiężnik… wynalazł wzór przenoszenia bohatera w niebezpieczną podróż do obcego świata, opierania na tym fabuł i wszystkie filmy, które potem wykorzystywały ten wzór, były bezpośrednio i wyłącznie wzorowane na Czarnoksiężniku…, co trwa z połowę filmu i straci większość odbiorców. Potem jednak o dokonaniu Condrada wspominają, więc… No tak.
 
Chciałbym zobaczyć prawdziwą analizę tych scen, które miały być inspirowane Czarnoksiężnikiem…, tzn. czy mogły być zrobione inaczej i czemu zasłużyły, aby twórca zrealizował te sceny w ten właśnie sposób. Zamiast tego widzimy migawki i komentarz narzucający nam, co w tej migawce mamy zobaczyć. A jeśli znamy niektóre chociaż z tych scen, to wiemy, że taka ich realizacja była zgodna z ich własnym duchem, była spójna z całą produkcją, więc naturalnie, że tak zostały zrobione. Film sam się tego domagał, więc nawet bez żadnej inspiracji te sceny i tak by tak samo wyglądały.
 
To pomijając, całość Lynch/Oz jest zbiorem interesujących przemyśleń. Nic ostatecznego tu nie ma, ale słuchamy, jak kinomani gadają o filmach całkiem dogłębnie. Hej, mi to pasuje.
5/5

Nie na miejscu ("Matter Out of Place", 2022)

16 maja

Cudo o śmieciach, czyli dokument w fascynujący sposób ukazujący ukryty wymiar naszego świata.
 
Czasami przytłacza mnie świadomość, jak mało wiem o tych wszystkich mechanizmach, które tworzą naszą codzienność – ile się musi stać, żeby woda była w kranie, prąd albo świeże pieczywo. Nie myślimy i nie wiemy o systemie kanalizacji czy układzie planowania miasta, aby ułatwić komunikację – ale to tam jest, ukryte przed większością. Z tym spojrzeniem naprawdę nie ma nic dziwnego w tym, że urzekło mnie Nie na miejscu, które pokazuje drogę śmieci – od momentu, gdy nimi się stają, aż do końca. I zrobiono to na przykładach różnych środowisk: nie tylko sprzątania plaży w rozwiniętym kraju, ale też w biednym kraju, gdzie więcej dzieje się poprzez „branie sprawy we własne ręce”. A co powiecie o miasteczku w górach? Albo dnie oceanu? Jak wygląda ekstrakcja śmieci z takich miejsc?
 
Obraz mówi tutaj sam za siebie – dialogi pojawiają się w góra trzech momentach przez cały stuminutowy seans. Na początku mówią najwięcej, gdy oglądamy, jak koparka kopie trawnik – kopie i kopie, na jednym ujęciu, aż wykopie dół tak głęboki, by „łyżka” się zmieściła w całości. A my uczymy się patrzeć nie na koparkę, ale same śmieci, które wydobyła. Okazuje się, że to pole jest wysypiskiem sprzed kilku dekad, gdzie po prostu śmieci „na żywca” przykryto warstwą ziemi. Dość powiedzieć, że mają się jeszcze całkiem dobrze – i w ten sposób przechodzimy do bardziej skomplikowanych, współczesnych metod radzenia sobie ze śmieciami na całym świecie.
 
Całość sfotografowano w tak piękny sposób, że to po prostu trzeba zobaczyć samemu. Chociażby po to, aby uwierzyć, że nie ma tu słabego ujęcia. Każde było potrzebne, każde w jakiś sposób zawierało fragment podróży, każde ukazuje skalę i rozmiar działań, ile tutaj jest ruchu w niektórych kadrach! Montaż również jest niezbędny. Czasami widz potrzebował czasu, by coś zdążyć zaobserwować – chociażby ile czasu potrzebuje zgniatarka, by „przetrawić” porcję gratów, jakie dostała. Innym razem wystarczy rzut oka, a wtedy twórcy nie przeciągają struny. Jest tutaj wiele dynamicznych sekwencji. Uwielbiam każde ujęcie, ale szczególnie jak zabierali oponę z dna morza. Cała ta sekwencja jest niezwykła, ale ta akcja z oponą wygląda jak start rakiety kosmicznej – i podobna mentalność za nią stoi. Absolutne cudo!
 
Wnioski? Jak się zgłaszacie na wolontariusza, żeby sprzątać plażę, to gracie w tę grę na easy mode. Niemniej, nadal w nią gracie, dziękujemy.
 
To nie jest tytuł dla wszystkich – można nazwać go wolnym, chociaż ode mnie usłyszycie, że jest „skrupulatny”. I w końcu oglądamy tylko śmieci, ale tak naprawdę to obserwujemy fascynujące osiągnięcia ludzkości w ogarnięciu tego aspektu życia, budowania potężnych maszyn i systemów mających za zadanie radzić sobie ze śmieciami. Jest też jeden segment, który bym przykrócił, bo trochę tam wkradło się powtórzeń – niemniej i tak oglądałem z szeroko otwartymi oczami. A fakt, że na tym seansie wyszło najwięcej ludzi ze wszystkich na MDAG, uważam za wymowny komentarz, ale o samej publiczności i tym festiwalu. W końcu trafił się faktyczny dokument, który nie gra na emocjach, za to rozwija wasze spojrzenie na świat, w piękny sposób zarówno pod względem formy jak i treści. I co? I ludzie wychodzą.
 
A jeśli wam się spodoba Nie na miejscu, to polecam jeszcze litewski dokument Burial (2022) o tamtejszej elektrowni atomowej.
2/5

Zbyt blisko ("Too Close", 2022)

16 maja

O kobiecie, która się przeprowadza ze wsi do miasta.
 
Znaczy pełna historia jest taka, że kobieta miała męża, który okazał się pedofilem i poszedł do więzienia, przyznał się do wszystkiego i niedługo wychodzi na wolność. A sama kobieta jest nienawidzona we własnym miasteczku, bo najwyraźniej nikt nie wierzy, że jej chłop był pedofilem, bo przecież zawsze mówił „Dzień dobry”, to na pewno ta baba coś wymyśla, głupia suka, powinna do kościoła błagać o wybaczenie, że tak kłamie i grzeszy. Dlatego bohaterka się wyprowadza z dziećmi.
 
Kłopot w tym, że wycięto z tego filmu wszystko, łącznie z samą przeprowadzką. Nie ma obrazu ludzi na wsi – słyszymy tylko wypowiedzi z OFF-u, nic więcej. Nie ma konfrontacji z nimi, nikt nie próbuje ich zrozumieć, porozmawiać z nimi. Na ekranie dosłownie nie ma żadnego napięcia czy złych emocji, które mogłyby popchnąć bohaterkę do zmiany lokum, bo tam nie wytrzymuje psychicznie. Najgorsze, co się dzieje, to że na kamerze zauważyła rowerzystę przejeżdżającego obok jej domu i zaczęła krzyczeć: „To on, ten chuj tu był!”. Sama przeprowadzka to tylko łamanie rąk, że może jej nie starczyć pieniędzy – nie widzimy nawet, jak pracuje w domu, by podnieść jego wartość wizualnie.
 
O ile dobrze rozumiem, filmowi uchodzi to wszystko na sucho, ponieważ pokazuje „silną kobietę”. Na końcu nawet pójdzie się uczyć samoobrony oraz zrealizuje się jako aktorka – i to wszystko będąc samotną matką dwójki dzieci, z jednym szarpiącą się o rowerek, drugiej monologującą tak długo, że córka w połowie już ma dość, ale matka musi dokończyć. Aha, jeszcze paląca fajki cały film. Tyle.
3/5

Trzy kobiety ("Three Women", 2022)

16 maja

Sympatycznie o niczym. Najlepsze było, jak babci kupili świniaka 🙂
 
Młodzi ludzie stwierdzili, że zajrzą do Ukraińskiej wsi na Karpatach i zobaczą, jak wygląda tam życie. To naprawdę wszystko. I z jednej strony oglądamy umierającą wieś – w tym sensie, że zamykają np. pocztę – ale w ten pozytywny i spokojny sposób, bo ludzie sobie tam po prostu żyją. Ciężko pracują i jakoś radzą bez narzekania. Trochę w tym filmu o niczym, trochę filmu z wakacji, gdzie nastolatki odwiedzają babcię i się tam lubią nawzajem, pracują razem. I trochę Jackasa też się tu znajdzie, chociażby we wspomnianej akcji ze świniakiem.
 
To serio najśmieszniejszy film festiwalu MDAG. Jak ta babcia zaczęła nadawać, gdy zobaczyła świniaka 🙂 Albo jak cały czas do jednego studenta zwracali się per „Niemiec”. Widownia aktywnie rechotała przez cały seans.
 
Nie wiem tylko, kim są te trzy kobiety w tytule. Wiem, kim są dwie z nich. Jedna to babcia, u której mieszkali, druga to ta od badań naukowych. I nawet tej drugiej jest mało, a co dopiero o tej trzeciej, bo sporo tutaj kandydatek na to miano. Trochę tutaj gloryfikacji życia na wsi, ale po trochu przez to, że nic innego z tego „dokumentu” wyjść nie mogło. Sympatyczne wciąż.
2/5

Mariupolis 2 (2022)

16 maja

Wojna na Ukrainie to dużo syfu na ulicach oraz hałas na horyzoncie. Przez dwie godziny.
 
Mógłbym napisać, że to w zasadzie dwie godziny wystawiania kamery za okno – i nie byłbym daleki od prawdy. Zdarzają się okazjonalne fragmenty życia – noszenie silnika, zamiatanie podwórka czy wyrażanie za domem, który się budowało 30 lat i teraz nic z niego nie zostało. Twórców jednak nie interesuje życie czy ludzie, obraz życia w takich warunkach, skąd mają prąd czy wodę, jedzenie, jak sobie radzą, jakie mają perspektywy. Zamiast tego wystawiają kamerę przez okno, która rejestruje nic – brak ruchu czy innych zmian – i tak przez prawie dwie godziny.
 
Mogę założyć, że miało to na celu oddanie napięcia – wyglądasz i boisz się, że w każdej chwili coś się może stać, nigdy nie wiadomo. Efekt jest odwrotny – seans zobojętnia na to, co oglądamy. Upowszechnia ten obraz. Odbiera mu życie, trud, tragedię, wszystko. Zostaje tylko gość z kamerą, która jest włączono. I po minucie obraca ją bez cięcia o 90 stopni, żeby kręcić dalej. Jakby szukał materiału na film, tylko ktoś to potem zobaczył i stwierdził: „dobra, nada się” i wypuścił do festiwalu.
2/5

Bohater_ka ("Subject", 2022)

15 maja

Temat okazał się nie mieć prostych odpowiedzi, więc autorka nawet nie próbowała
 
Dobry pomysł, który z każdej strony ujawnia niskie kwalifikacje (lub ich brak) autorki do miana bycia dokumentalistką – oto sprawdzamy, co u ludzi, którzy byli bohaterami innych dokumentów. Jak się ich życie zmieniło i takie tam, ale oczywiście z gotową tezą – to tylko biali faceci kręcą o wszystkim, to nie ich historie! Na co bohater Hoop Dream mówi: „przecież to człowiek przed człowiekiem, o co ci chodzi?”, więc ta teoria upadła. No to trzeba walczyć o pieniądze, niech zarabiają na udzielaniu wywiadów! Wtedy kolejny reżyser mówi, że dokumenty rzadko zarabiają cokolwiek, a co dopiero, aby dawać tantiemy jeszcze. Jak dokument zarabia – przypadek Hoop Dreams – to twórcy dzielą się zyskiem, więc walka wygrana już od 30 lat, pani reżyser jest w kropce i nie ma pomysłu, gdzie iść z tym dokumentem.
 
Więc nigdzie nie idzie, ale kręci dalej. Skupia się na kilku dokumentach i co było dalej w życiu osób tam ukazanych. Życie okazuje się nie mieć jednego, właściwego rozwiązania, co mentalnie przerasta twórców już na samym początku. Sam temat jak najbardziej zasługuje na uwagę i głębsze potraktowanie – razem z każdym tytułem powinna być jakaś adnotacja o tym, jakie zdanie o nim samym mają osoby w nim występujące. Nie jako koronny argument, ale ciekawostka. W końcu bez problemu można sobie wyobrazić, jak takie The Act of Killing mogłoby nie przejść, gdyby bohaterowie tego dokumentu mogli przejżeć na oczy. A co z dokumentami o zmarłych osobach? Taka Lyra, które widziałem na MDAG dzień wcześniej – nie oddaje sprawiedliwości bohaterce, ale co z tego? Ona nie żyje, a dokument zrobiła jej rodzina. Warto jednak pytać żywych i upewniać się, jakie jest ich stanowisko w sprawie dokumentu, w którym wystąpili.
 
Na koniec twórcy stwierdzili, że jak nie udało się pod tezę, to chociaż dowalą emocjonalnie. Pokazali tylko, że naprawdę nie umieją w dokumenty, zbierać fakty i je łączyć w historię – oto chłop z Capturing the Friedmans mówi, że ten dokument zmienił mu życie na gorsze i nigdy nie mógł być sobą. A ja się zastanawiam: „o co mu chodzi? Przecież po dokumencie tylko znalazł kobietę swoich marzeń i tyle, więcej nie było powiedziane”. I wtedy się okazuje, że kobieta od niego odeszła xD Żeby dać mu anonimowość xD Nic się kupy nie trzyma, to wszystko wyskakuje znikąd i kończymy film. Tak jakby chcieli powiedzieć, że lepiej było nie robić dokumentu, który uratował mu życie.
 
Plus skandaliczne wykorzystanie innych dokumentów – pomijając masę tytułów pojawiających się na jedno zdanie, to nawet te, nad którymi się pochylono, zaprezentowane zostały tak, że bez ich samodzielnej znajomości nic nie zrozumiesz podczas oglądania.
0/5

Blok krótkich metraży (IV)

15 maja

Silos („Budapest Silo”, 2022) Bardzo węgierski – zbiór artystycznych ujęć pełnych atmosfery. Treści tutaj niewiele, tylko ogólne „wrażenie” trudu pracy, jaka ona jest niebezpieczna, przytłaczająca, paraliżująca swoim rozmiarem, duchotą, zagrożeniem, wchodzeniem w ciemność, samotnością. Tylko – co oni faktycznie robią? Na czym ich praca polega? Trudno powiedzieć. Kim są ci ludzie? Co ich popycha do takiej pracy? Pytania bez odpowiedzi oraz dokumentalisty w ekipie, który by na nie odpowiedział. Zdjęcia jednak przepiękne.

Kosmiczna ekspedycja na zakupy („Blush – An Extraordinary Voyage”, 2022) Gej pierwszy raz zakłada publicznie makijaż, idąc do sklepu. Fajna animacja, taka niezbyt profesjonalna. To nawet nie jest dokument – to animacja poklatkowa z gliny, w której użyto „ponoć” „w większości” „autentycznych” dialogów, które serio padły podczas wyprawy do sklepu. Kiedyś tam.

Kwiaty Nizin („Prairie Flowers”, 2021) Zamiast się skupić na ukazaniu ich pracy, skupili się na tym, że są kobietami.

Garstka ziemi („Handful of Dirt”, 2023) Ludowe ukazanie ceremonii pogrzebowej. Miło, że ich uwieczniono.

Mały chłopiec („Little Boy”, 2023) Brat choruje na coś, więc kręcimy go i po chwili ogarniamy się, że w sumie to kiepski pomysł. I to wszystko.
2/5

Sekretny alfabet ("Hidden Letters", 2022)

15 maja

Powoli naprawdę zaczyna mnie przerażać brak dokumentów na tym festiwalu dokumentów. Oto mamy świat Chin, gdzie kobiety dawno temu nie mogły ze sobą gadać czy coś, ten tytuł nie bardzo zgłębia cokolwiek bo po co, dlatego jakoś wymyśliły tajny alfabet, którego jakoś używały do czegoś w jakiś sposób. Warstwę edukacyjną widz ma sobie sam dopowiedzieć, tak na chłopski rozum – np. że poprzez ten alfabet w pieśniach przekazywały sobie opowieści dodające im sił w ciężkich czasach. Autorzy tego tytułu są zajęci w międzyczasie dopasowywaniem łatwych rozwiązań oraz szukaniem łzawych momentów. Jestem pewny, że przez długi czas zwlekali z ukończeniem montażu, czekając aż ta stara umrze i to będzie ładna klamra. Na złość nie umarła, więc film się po prostu urywa gadaniem o sile kobiet.
 
Oglądamy więc współczesny świat, w którym ludzie próbują zachować język Nushu oraz jego kulturę, a inni chcą na nim zarobić, robiąc jakieś głupoty w stylu pałeczek do KFC z napisanymi na nich w Nushu. I nikt nie wpadł na pomysł, by przenieść to do Europy i tam otworzyć ekskluzywne, wyciszone kawiarnie Nushu? Filiżanka matchy Nushu najgorszego sortu wymieszana z kurzem za 150 złotych, Europa to kupi bez problemu. Kupili już jedzenie z patelni i owsiankę ze słoika.
 
Większość seansu to jednak oglądanie prób zachowania kultury Nushu oraz reakcje społeczeństwa, które nie chce go zrozumieć i wykazuje się arogancją oraz butą. To oczywiście nie tak, że ogólnie całe społeczeństwo na tej planecie ma gdzieś symbole, źródła, przeszłość, prawdziwe znaczenie sztuki czy słów – twórcy Sekretnego alfabetu czują się komfortowo idąc w stronę łatwego rozwiązania, że to mężczyźni gardzą antyczną kulturą kobiet. Jak na ironię, Nushu nie interesuje samych twórców tego filmu o Nushu.
4/5

Nikki (2022)

15 maja

Ojciec ma tatuaże, matka jest bipolar, czyli ciężko mieć 12 lat w Holandii.
 
Tytułowa Nikki ma 12 lat i ma wiele nieobecności w szkole, co przeszkadza jej w ambitnych planach życiowych. A ma nieobecności, ponieważ dom stoi na jej głowie, podczas jej matka leży w łóżku i akurat nie ma sił dzisiaj robić czegokolwiek. Dokument śledzi losy tych ludzi przez lata, obserwując dynamikę ich relacji i zmiany w tych ludziach.
 
Muszę oddać – to faktyczny dokument, który w obiektywny sposób portretuje rzeczywistość. Czuć tutaj prawdziwe życie, relacje między matką i córką (i ojcem czy chłopakiem matki), rozmowy w szkole, jak zawiera znajomości – to wszystko wygląda autentycznie. Czuć też upływ czasu, że faktycznie chodzili z tą kamerą przez lata za Nikki, a my teraz oglądamy podsumowanie tego całego okresu. Nawet bez licznych zmian fryzury bohaterki byłoby to widać. Oglądamy życie osób chorych i skrzywdzonych, ale bez dramatyzmu dodatkowego – chyba że liczyć te dziwne animacje, które przypominają o nastroju bohaterki chyba. Np. widzimy jak spada i wielki ptak (symbolizujący ojca) prawie ją łapie, ale w ostatniej chwili zmienia zdanie i odlatuje, a bohaterka dalej spada. Krzykliwe to animacje, nastawione na szok, ale nie przeszkadzają zbytnio.
 
Ostatecznie nie bardzo też wiem, co zrobić z tym tytułem. Znaczy – jak go wykorzystać, co on daje widowni. Niby jest dedykowanym „wszystkim Nikkom na świecie”, tylko jakoś tego nie czuję. Teoretycznie sam się do nich zaliczam, bo też byłem w pokoju, gdzie pedagodzy od siedmiu boleści rozmawiają z rodzicami o mnie, jakby mnie tam nie było, tylko… Co z tego? To nie jest krytyka systemu, szkoły, rodziców, samej Nikki czy jej ojca, relacji między nimi, czegokolwiek. Prezentuje trudną rzeczywistość, ale bez analizy czegokolwiek. Czy psychiczni rodzice mają prawo do dzieci, czy ich dzieci mają prawo do kochania ich, czy rządy powinni w to interweniować albo nie?
 
Pomaga mi za to jako kinomanowi czy miłośnikowi dokumentów, bo oto dostaję wgląd w obcy mi świat. I tyle.
2/5

Śledczy ("The Investigator", 2022)

15 maja

Od środka o wojnie w Jugosławii. Żeby powiedzieć, że tam się zabijali.
 
Opis twierdzi, że podążamy śladem śledczego próbującego ogarnąć burdel, jakim była wojna w Jugosławii. Prawda jest taka, że nie. Nie ma tutaj nic w stylu „dowiaduję się tego, a potem tego, to zaprzecza temu, jaka jest więc prawda, co się naprawdę zdarzyło?”. Zamiast tego następuje chaos i losowe rzucanie wydarzeniami – tutaj propaganda, tutaj krwawa i okropna zbrodnia, tutaj zemsta za tamto, sramto, ludzie opowiadają o wkurzeniu, paf paf i kończymy. Może nie jest to zbyt dobrze wykonane albo informacyjne, ale za to nudne i obojętne.
 
Najlepszy moment, to jak przykleili zdjęcia do szyby w jakimś starym przystanku autobusowym tylko po to, by je odkleić i podpalić na zewnątrz, a wiatr im zepsuł artystyczne ujęcie.
3/5

Muzyka dla czarnych gołębi ("Music for Black Pigeons", 2022)

14 maja

Kolejne nieudane podejście, żeby muzycy gadali o muzyce. Na szczęście też grają jazz.
 
Uznali muzycy muzyki jazz grają jazz, wchodzą w kolaboracje, w przerwach próbują wymyślić coś mądrego i wyjaśnić magię muzyki w ogólności. Co wychodzi im tak samo jak wszystkim innym muzykom do tej pory – średnio. Nikogo te słowa nie zmienią, nie pomogą wejść w świat czegokolwiek, ale no – nie ma co tego wymagać. Nawet mini serial Jazz ledwo dał radę coś wyjaśnić przez 14 godzin, a co dopiero dokument bez pomysłu na siebie. Ponoć całość powstawała 14 lat. Wygląda, jakby kręcili się za artystami góra tydzień. Grają jednak fajnie – szczególnie, jak wejdzie tzw. „smutny jazz”.
 
Widownia walczyła z całych sił, by nie zasnąć.
2/5

8 mm cudownych lat ("Super 8 Years", 2022)

14 maja

Zdjęcia z wakacji, na których czytała książkę, komentowane apatycznym tonem.
 
Nie mam nic więcej do gadania. Pięć dekad temu nabyli kamerę Super 8, nagrywali obiady i wakacje, w niektórych fragmentach można dostrzec jakieś wydarzenie historyczne (ale w filmie nie ma go zawartego, bo to intymne i takie tam), ale przez 99% seansu ledwo trwającego godzinę oglądamy zdjęcia z wakacji, opowiadane apatycznym tonem. Aha – narratorką jest ostatnia noblistka z literatury, więc może to ma dla kogoś znaczenie.
 
PS. Miałem napisać „Jebać Hiszpanię”, ale jednak zakazali korridy w 2012 roku. Albo 2016, albo 2019.
3/5

Lyra (2022)

14 maja

Sympatyczny i wzruszający obraz o kobiecie, którą IRA strzeliło w łeb i zmarła.
 
Lyra McKee miała 29 lat, kiedy Twittowała z miejsca zdarzenia podczas zamieszek policji z IRA (czy coś, film nie bardzo to tłumaczy) i została 160 ofiarą, chociaż dawno temu ogłoszono pokój – a jednak ludzie dalej giną. To tym smutniejsze, że Lyra była niewinną osobą o wyglądzie dziecka, która w bardzo młodym wieku postanowiła, że będzie głosem potrzebujących, zajmie się dziennikarstwem śledczym i miała świetlaną przyszłość przed sobą (Forbes 30 Under 30 w 2016 roku, tego typu rzeczy). Twórcy idą w stronę laurki z całych sił, wpychając jak najwięcej filmików z dzieciństwa i imprez: „O, patrzcie, jaka słodka i niewinna, ojej, taka sympatyczna, a jak tańczy chociaż nie umie, oooo”. A gdy w końcu dochodzi do pogrzebu, to melodramatyzm wali pod sufit. Miałem większą ochotę tutaj uronić łzę niż na poprzednim dokumencie – a tamten dotyczył uciekinierów z Korei Północnej, pierwszy raz w życiu będących wolnymi ludźmi!
 
Tylko jako obraz mający oddać sprawiedliwość Lyrze, to wyszło źle. Nawet nie ma informacji o tym, czy ukończyła jakąś szkołę – w sensie, podstawówkę chociaż? Czy ma jakieś wykształcenie dziennikarskie? Nie pokazano jej umiejętności śledczych i analitycznych w żaden sposób. Z filmu wynika, że równie dobrze była influencerką, która gadała z ludźmi i w ten sposób raz przekonała tego księdza, żeby za nią zaczął robić robotę i w jej imieniu pytał ludzi o tych zaginionych chłopców. To dosłownie jedyna rzecz, którą według twórców Lyra zrobiła w całym swoim życiu.
 
Napisała „List do siebie w wieku 14 lat”, ale to nie dziennikarstwo, to poezja, blogowanie, liryka. Nie była pierwsza, co takie coś napisała, ani ostatnia. Na dodatek wynikają z niej tylko banały, że „będzie lepiej”. Miała napisać książkę o tych zaginionych dzieciach. Wystąpiła publicznie w sprawie masakry w klubie w 2017 roku, gdzie powiedziała: „musimy coś z tym zrobić” i ludzie jej klaskali. Zaczęła pisać o ilości samobójstw w Irlandii, ale skąd brała materiały? I jak w ogóle ten esej wyglądał, jakie były jego tezy, jego podsumowanie? Czy w ogóle napisała od siebie cokolwiek, czy tylko dokonała sumaryzacji istniejących publikacji na ten temat? Nawet nie czekali z dokumentem na wyjaśnienie, kto ją zabił. Albo by przybliżyć sprawę śledztwa – napisali tylko na koniec, że trzy osoby były podejrzane i je wypuszczono. Zajebista dziennikarska i dokumentalistyczna robota.
 
Lyra to dokument pokazujący sympatyczną aktywistkę. Nie dziennikarkę czy coś więcej. Czy Lyra McKee naprawdę była tylko tym? Lepszym dziennikarzem śledczym była ta zwykła kobieta, co pojawiła się na moment, żeby opowiedzieć o śmierci męża i jak udowodniła, że był postrzelony dwa razy, chociaż policja twierdziła, że tylko raz. O niej zróbcie dokument może? Temat IRA i bałaganu w Irlandii jest tam nawet bardziej obecny, niż w historii Lyry.
4/5

Ucieczka z Utopii ("Beyond Utopia", 2023)

14 maja

W Korei Północnej bez zmian, a nawet jest lepiej, bo pomagają z ucieczką.
 
Opowieść o ludziach, którzy uciekli z Korei Północnej, wyjaśniają problem tego kraju albo pomagają następnym osobom stamtąd uciec. Film jest wypełniony materiałami autentycznymi – nagranymi w samej Korei oraz rejestrujących same ucieczki. Wszystko ujęte w ramy dramaturgiczne kilku historii – matka uciekła 10 lat temu z Korei i od tamtego czasu nie widziała syna, teraz chce go stamtąd wyciągnąć. Innym wątkiem jest pomoc całej rodzinie wydostać się stamtąd.
 
Tło historyczne Korei Północnej, relacji z Japonią, wojny w Korei i całej reszty jest podane zdawkowo, nawet bez zainteresowania widza tematem, że naprawdę warto go zgłębić (a warto! Jest chociażby filmik na kanale Historia bez cenzury). Ilość materiałów – twórcy zaznaczają, że wszystkie są autentyczne, bez rekonstrukcji i niczego w tym stylu – naprawdę oszałamia. I mamy świadomość podczas seansu, jak trudno je było pozyskać – nawet zwykłe ujęcie ulicy, gdzie Koreańczycy coś sprzedają. Albo jak wygląda u nich „bogate” osiedle.
 
Największa siła to pokazanie, że ci ludzie wcale nie chcą stamtąd uciekać. Są przekonani, że mają najlepiej i są bezpieczni, a poza ich krajem to w ogóle ufoludki tylko na nich polują. Co prawda dokument całkowicie przeskakuje okres „przystosowania”, przechodząc od razu do tego, co było „po”, czyli: „O, jakie fajne teraz mamy mieszkanie, jest w pytę, jebać Korei i tego grubasa”, ale za to jest dużo emocji, a to w dokumentach najważniejsze. Dużo ludzi płacze i po seansie w człowieku jest mnóstwo żalu. Dobry seans.
4/5

Sowieckie przystanki autobusowe ("Soviet Bus Stops", 2023)

14 maja

Zwraca uwagę odbiorcy na jakiś aspekt, który umykał uwadze ogółu – i zgłębia go. Na dodatek trwa godzinę!
 
O kurde, faktyczny dokument na festiwalu dokumentów. Trzy dni na to czekałem, ale jednak takie rzeczy na MDAG też są. Oto chłop, który przez przypadek zwrócił uwagę na styl, rozmach, wizję artystyczną oraz urok przystanków autobusowych w Gruzji, Rosji, na Ukrainie, Litwie, Białorusi i tak dalej. Nie mają one żadnego spisu, więc chłop podróżuje i je fotografuje, zanim zostaną zniszczone. Dwa miliony kilometrów dróg, a za nim dopiero 50 tysięcy.
 
Nie ma też zazwyczaj podpisu, autora, twórcy. Rzadko udaje mu się z kimś o nich pogadać, często też lokalna społeczność mu się dziwi, a jego zachwyty odbiera jako kpiny i każą mu się wynieść. Tak, te przystanki są stare i zniszczone, ale nadal widać ich wielkość i dawną chwałę. I każdy z nich budzi ciekawość: dlaczego?
 
ZSSR w końcu był dumny ze swojego braku indywidualizmu oraz robienia wszystkiego na pałę tak samo, od bloku mieszkalnego po pierogi. A tutaj nagle jeden przystanek w kształcie pająka, drugi jest ptakiem i się chowasz pod jego skrzydłami, trzeci ma na dachu wiatrak. No czemu. I te pytania zostają bez odpowiedzi tak naprawdę. Zostaje podróż, docenianie przeszłości i anonimowych dokonań. Jedna myśl tylko się krzewi: często projektowała jedna osoba, ale wykonywali go już gdzie indziej – może nawet w innym kraju. Ta anonimowość była bezpieczna, każdy z każdej strony mógł zaszaleć. I to też jest piękne.
 
Faktyczny dokument, który zwraca uwagę odbiorcy na jakiś aspekt, który umykał uwadze ogółu – i zgłębia go. Na dodatek trwa godzinę! Najlepszy film festiwalu!
1/5

Prawy chłopak ("Polish Prayers", 2022)

13 maja

Dziś w „Trudnych sprawach”: konserwa zostaje lewakiem w 20 minut.
 
Znowu na tym MDAG trafiam na tytuł, o którym w życiu bym nie pomyślał, że jest dokumentem. Już trudno, że kamera śledzi bohatera i nikt na nią nie zwraca uwagi, jest w momentach intymnych no i trudno, niech sobie jest. Faktem jednak jest, że to serio dokument, a główny bohater istnieje naprawdę – tylko „Prawy chłopak” nie oddaje mu sprawiedliwości. Kamera niby śledziła go pięć lat, wyszedł z tego tytuł na mniej niż półtorej godziny, a przemiana rozgrywa się w zasadzie „ot, tak”. Całość wygląda, jakby oni odtworzyli te wydarzenia przed kamerą i byli w tym naprawdę tragiczni. 3/4 dialogów to zły rodzaj cringu’u, widownia nie miała wyboru i reagowała śmiechem na wszystko. Nie ma po prostu mowy, żeby ludzie tak gadali, rozmawiali, mówili.
 
I wielka szkoda, że chociaż Ruch Ośmiu Gwiazdek, Jebać PiS i cała reszta w końcu zostały ujęte na filmie, to zrobiono to na tym poziomie.
3,7/5

Siostrzeństwo Świętej Sauny ("Smoke Sauna Sisterhood", 2023)

13 maja

Jack Dawson kręci przykre wyznania w saunie.
 
Sauna w lesie, gorące kamienie polewane wodą, drewniane ławy i nagie, kobiece ciała – zazwyczaj niemłode, na które wpływ miała zła dieta, lenistwo albo po prostu czas. Osoby otyłe, starzejące się, którym zwisa tu i tam. Tylko dwa ciała połączone są z twarzą, cała reszta jest poza kadrem, ewentualnie w kadrze, tylko zasłonięte ręką, ukryte w cieniu, odwrócone do kamery. Widać może fragment, bok twarzy. W takich warunkach bohaterki przede wszystkim dzielą się swoimi historiami – kontekst tego miejsca jest zdawkowy, chociaż to trochę wygląda na sektę.
 
A te historie są różne. Część to takie typowe babskie gadanie z przeszłości – babcia wspomina, że jak była mała, to okres był „przypadłością” i nie edukowali małych dziewczynek, że mogą zacząć krwawić. Inne historie jednak… są przykre. W niektóre nawet trudno uwierzyć – i to nie w ten dobry sposób. Trudno powiedzieć, czy zabrakło umiejętności narracyjnych twórcom, czy innego potraktowania historii z gwałtem, ale coś po prostu nie pasuje w tym monologu i apatyczności pozostałych kobiet. Oraz samym fakcie, że to ostatnia (czy też jedna z ostatnich) historia w filmie. Trochę czuję tutaj cynizm i myśl: „Tak, to będzie nasz gwóźdź programu!”.
 
Słuchanie tego jakoś szczególnie nie rozwija, w większości to powtórka z rozrywki. Szkoda jest słuchać tego wszystkiego, ale wcale nie bardziej, niż gdy wyjdzie się z kina i na rogu emerytka zawodzi o braku pieniędzy na życie. Zachwyca za to strona wizualna – to w końcu tylko mała kabina z ustalonym źródłem światła, ale kamera skupiając się na detalach znajduje tu niesamowite obrazy: plecy w mydle, ręce zaciśnięte z całej siły, podkurczone nogi w pomarańczowo-brązowym świetle. To wszystko nadaje cudowny, ludzki element tym wszystkim bez twarzowym wyznaniom.
3/5

Nie znikniemy ("We Will Not Fade Away", 2023)

13 maja

Nadaje ludzki element wojnie w Ukrainie. Szkoda, że przez ostatnią minutę, a wcześniej nudzi pod sufit.
 
Donbas i życie kilku osób. Życie tak zwykłe, że nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć, co tu robili. Jeden dzieciak nagrywał rap na komputerze. Opowiadał babci o Elonie Musku. Jakaś dziewczynka recytowała wierszyk babci. Ucinali wierzchołek choinki na święta. Ktoś wszedł na dach i krzyczał, że tutaj są nie tylko separatyści, ale też Ukraińcy. A na koniec pojechali zdobyć Annapurnę i wbić tam flagę Ukrainy, bo to było marzenie jednego z nich. Znaczy tak szybko tam weszli (w stosunku do lania wody przez pierwsze 80 minut filmu), że z samego seansu to pomyślałem, że po prostu pojawili się w pobliżu góry i wrócili. To w końcu ośmiotysięcznik, nikt z marszu tak na logikę tam nie wejdzie, a na pewno nie grupa nastolatków, którzy w życiu ze wsi nie wyszli.
 
Przez ten cały czas jest jasne dla widza – ten tytuł pokazuje, że tam żyli ludzie. I fajnie, tylko czemu tak bez żadnej substancji? Dosłownie nic się w tym filmie nie dzieje przez tyle czasu! Nie lepiej byłoby, żeby to była część dokumentu, który dokończą za 10 lat? Wrócą do tych osób i co się z nimi działo?
 
I trochę tak właśnie jest, bo dokument nakręcono jeszcze przed inwazją 24 lutego. Byli tam i kontakt się urwał z częścią, kilku miało szczęście i żyje dziś w Belgii albo Francji. I ta wiadomość serio uderza, bo oto – mimo wszystko – czujemy, że ich znamy. Aspekt dokumentalny leży całkowicie, ale przebywaliśmy z nimi, to nadal coś. I myśl, że niedługo te osoby poznały tragedię wojny, wwierca się w człowieka. I nie wiadomo, co z częścią z nich, w momencie kończenia montażu. Ech.
 
Ten tytuł naprawdę daje radę nadać ludzką twarz wojnie. Szkoda, że robi to wyłącznie podczas ostatniej minuty.
3/5

Rasistowskie drzewa ("Racist Trees", 2022)

13 maja

Jeśli już, to ten dokument pokazuje, jak wsadzanie rasizmu wszędzie utrudnia dialog.
 
Problem jest następujący: w Palm Springs, Kalifornia, jest rząd drzew – to gatunek przywieziony tutaj z Azji, ponieważ wtedy zakładali, że się przydadzą do blokowania wiatru i wszystkiego z tym związanych, w tym burzami piaskowymi. Często ten gatunek można spotkać wzdłuż dróg. Problem w tym, że te drzewa są żywe na zewnątrz, w środku gniją, śmiecą na ogromną skalę (gruba warstwa igieł każdego dnia), nachodzą na tereny prywatne, jest ryzyko pożaru, w środku tych drzew schronienie znajdują węże, myszy i nie tylko, na dodatek wymagają absurdalnej ilości wody i szkodą roślinom wokół. Sadzenie takich drzew koło domów to głupi pomysł.
 
Proste? Proste. Tylko w jakiś sposób wsadzono do tego rasizm, ponieważ te drzewa wyznaczają granicę między biedną dzielnicą Palm Springs (gdzie domy są tanie i zamieszkane przez czarnoskórą społeczność w większości) oraz Palm Springs z legend, z polem golfowym i tak dalej. Więc teraz gadamy o rasizmie. I kłócimy się z ludźmi, którzy śmieją się z nas, że nazywamy drzewa rasistowskimi, a władze miasta starają się udowodnić, że w sadzeniu tych drzew nie było rasizmu. A część osób chce te drzewa, bo dają im komfort.
 
To historia sprzed paru lat, drzewa w końcu usunięto. Bogate Palm Springs zobaczyło domy biedoty i zapytało: „Co to kurwa jest? Ludzie nie chcą mi wynajmować domu na lato, kiedy teraz mają widok na wasze zaniedbane podwórka z tyłu domu”, na co czarny odpowiada: „No co? Nie od razu Rzym zbudowano” i koniec filmu, tylko najpierw był pół godziny wykład o rasizmie w historii miasta. Dobrze, że teraz czarni już nie mają żadnych problemów, poza tymi drzewami. Co prawda parę lat wcześniej zalało im chaty, bo miasto ich ignorowało i nie zapewniło podstaw (chociażby krawężników), może o tym lepiej było mówić, ale nie, drzewa. Rasistowskie drzewa.
 
Jeśli już, to ten dokument pokazuje, jak wsadzanie rasizmu wszędzie utrudnia dialog. I twórcy raczej nie są tego świadomi, co ich film mówi.
2/5

Złom ("Scrap", 2022)

13 maja

Siksa zorientowała się, że jak coś wyrzuci, to to magicznie nie znika. I stwierdziła, że jak ona o tym nie wie, to nikt nie wie, trzeba zrobić o tym film.
 
Trochę to groch z kapustą – do jednej produkcji wrzucili ludzi odnawiających stare budki, by je sprzedać; ludzi tworzący rzeźby z resztek metalu; ludzi marzących o odnowieniu tramwajów, bo je lubią; chłopa budującego kościół z kawałka statku; firmę zajmującej się śmieciami. I twórca udaje, że coś jest między nimi wspólnego.
 
Teoretycznie chodzi o promocję wiedzy, że jak coś wyrzucisz, to to nadal istnieje. Niesamowite, nie? I coś z tego można zrobić. Tak naprawdę jedyną rzeczą, które łączy każdy wątek, to ignorancja autora – żaden temat nie został zgłębiony. Zamiast tego nagrano, jak ludzie chodzą wolno między starociami i dotykają ich delikatnie ręką, z off-u leci narracja, gdzie każde zdanie przerywane jest minutą melancholijnej muzyki. Tak żeby rozciągnąć ten film maksymalnie. Trwa 80 minut, a nie mogłem się doczekać końca. Absolutne dno.
 
Siksa zorientowała się, że jak coś wyrzuci, to to magicznie nie znika. I stwierdziła, że jak ona o tym nie wie, to nikt nie wie, trzeba zrobić o tym film. To zrobiła o wszystkim, co wiedziała. Jest oczywiście pierdyliard pytań – ile faktycznego przedłużenia żywotności to oferuje? Może warto byłoby znaleźć takie rzeczy sprzed lat i zobaczyć, jak się trzymają po odnowieniu? Ile to kosztuje i czego to wymaga? Bo połowa tych rzeczy, to zajęcia bogatych ludzi – jeden chłop wymyślił sobie kościół zbudowany z fragmentu statku. I nie pierwszego lepszego statku, tylko aż do Hiszpanii się po niego postarał. Dobrze więc – jak będzie wyglądać wentylacja w takim kościele? Będzie tam czym oddychać? Dosłownie jakiekolwiek pytanie, niech autorka tego dokumentu zada jedno pytanie!
 
Niech pokaże, że jest świadoma starzenia się przedmiotów, których dalsza eksploatacja wiąże się z zagrożeniem i stratą dla środowiska – ale nie, ona tylko zadowolona zrobi fotografie i wystarczy. Nawet nie pokaże drogi śmieci do fabryki i co się dalej z nimi dzieje. Pokaże tylko ludzi przy taśmie, którzy robią COŚ. I to wystarczy. Na dodatek wciska kit, jakoby to były śmieci nie wiadomo skąd, ale jej kraj (Indie) mają tradycje recyklingu. Śmiech na sali i dzieło nie dokumentalistki lub artystki, ale aktywistki. Nic więcej.
4/5

A wrony są białe ("Crows Are White", 2022)

12 maja

Buddyjski mnich słucha Sleyera. W życiu nie wszystko przewidzisz.
 
A oto intrygujący tytuł, kolejny mieszający dokument z fabułą. Gdyby nie kontekst festiwalu MDAG, to bym myślał, że oglądał fabułę – ewentualnie coś w stylu: Próby generalnej Nathana Fieldera. Bohater udaje się z kamerą do buddyjskiej sekty, aby zainspirować się nimi. Wiele nie mogę zdradzać, ponieważ film jest sprytnie i przemyślanie skonstruowany: z czasem dowiadujemy się więcej o bohaterze i jego życiu, co rozwija też nasze spojrzenie na to, co próbuje osiągnąć tym dokumentem.
 
Dużo tutaj humoru oraz sympatycznego przekomarzania się z widzem, odbiorcą. Nie jest to mruganie okiem, ale takie świadome nawiązywanie relacji z nim – pokazanie mu, że sam autor dokumentu ma problem z mówieniem o wielu osobistych rzeczach, przez co idzie w komedię, ale powoli brnie w stronę otwartości i celu, jaki sobie wyznaczył. To ludzki tytuł, potrzebny autorowi w rozwiązaniu pewnych spraw… A może i odbiorcy coś da.
 
Na koniec bohater akceptuje, że życie nie jest łatwe. Nie robi tego w taki sposób, byśmy my to poczuli, ale czujemy chociaż, że bohater to czuje. I rozumie. Zawsze coś.
3/5

Części intymne ("Body Parts", 2022)

12 maja

Pewnie najlepszy z tych wszystkich dokumentów o nierównościach płciowych w przemyśle kinowym.
 
Twórcy nie narzucają nam tezy czy coś w tym stylu, jedynie mówią: to, jak widzimy w kinie seks, jest częścią naszej wiedzy o seksie. Takie zachowanie jest wskazane, tak to wygląda, tak wygląda pocałunek. Bez powoływania się na badania, ot: osobista obserwacja podana zbytnio jako coś obiektywnego, ale niech im będzie. Trudno się z tym nie zgodzić, bo wielu tak miało. Dlatego więc, że skoro rzadko widzimy na ekranie seks osób na wózku inwalidzkim, to myślimy, że to ich nie dotyczy, albo nie mogą. Fair enough.
 
Potem przechodzimy do opowieści o kręceniu scen intymnych, jak przez lata aktorki nie były informowane o scenach rozbieranych w filmie, albo w ostatniej chwili je dodawano i mówiono: „No, czekamy tu wszyscy, na co ty czekasz”, więc pod presją czasu się zgadzały bez namysłu. Że jest cały tabun ludzi pracujących nad wieloma aspektami scen zawierających przemoc (bijatyki, strzelaniny), a nie mieli nikogo na planie odpowiedzialnego na nadzór scen intymnych. I teraz mają. Koniec historii?
 
A no nie bardzo, bo niestety film nie umie się skupić na opowiedzeniu historii. Albo to wygląda tak, jakby jedna osoba miała coś do powiedzenia, a gdy jej koleżanki się o tym dowiedziały, to też chciały dołożyć swoje trzy grosze. Teraz podczas seansu jedną wypowiedź ogląda się z uwagą, a trzy następne z myślą: „ale o co chodzi?”. Najpierw mają problem z seksualizacją postaci kobiecych, a potem tylko z faktem, że seksualizują na ekranie białe kobiety. A czarne, żółte, czerwone i niebieskie? Dobra, to w czym tak naprawdę problem: że seksualizują czy że was nie seksualizują? Albo ten wielki zwrot akcji na koniec, gdy połowa tych kobiet okazuje się uczestniczyć tylko po to, by reklamować swoje seriale – i się chwalą, że teraz one piszą swoje sceny intymne, które mają uzasadnienie fabularne i pojawiają się też penisy. I moje pytanie… Ale przy tych scenach są koordynatorzy, tak? I są uprzedzani, tak? I ten penis też był istotny fabularnie czy po prostu nic nie zmieniliście, tylko teraz druga płeć mówi pierwszej, że ma pokazać miejsca intymne na ekranie? Wiecie, bo o tym miał być ten dokument?
 
I do tego masa zastanawiających wyborów jeśli chodzi o użyte fragmenty filmów. Wielokrotnie widzimy sceny, które mają wydźwięk negatywny we własnym filmie, ale tutaj są użyte tak, jakby dany film chwalił przemoc czy seksualizację. Już pal licho obecność Requiem dla snu i finałowego upadku postaci Jennifer Connelly, ale nawet użyto Od 9 do 5, który parodiował szowinistyczne podejście szefa do pracownicy, a tutaj ukazano go jako przykład na poparcie teorii. To samo w sobie pokazuje, że twórcy nie wiedzą, o czym mówią. Ważne, że pasuje do ich teorii.
 
Wiele więc tutaj dobrego, ale niestety też wiele zastanawiających elementów, które nadal wykorzystują czyjeś nieszczęście do innych celów, propagandy, manipulacji odbiorcą i zwyczajnego pierdolenia.
3/5

Tańcząc Pinę ("Dancing Pina", 2022)

12 maja

Tancerze odkrywają taniec Piny.
 
Pina zmarła dziesięć lat temu i teraz dwie grupy tancerzy chcą jej oddać hołd czy coś – w każdym razie biorą się za odtworzenie jej układu tanecznego. Z jednej strony prowadząca im mówi, że „nie, nie tak, zrób tak”, by potem zacząć: „macie być sobą”, z obowiązkowym dodaniem parę razy: „brakuje mi w waszym tańcu czegoś, sama nie wiem czego”. Na dodatek chyba tylko raz mówią o treści stojącej za układem, przez całą resztę aktywnie ją ignorują, skupiając się na odtworzeniu wykonania pani Piny. Jednocześnie mówiąc, że odtworzenie to obraza dla Piny. Tak więc sami nie wiedzą, o co im chodzi.
 
Pozostaje więc sam taniec. Widzimy skupienie się na pojedynczych momentach, jak nad nimi pracują i co w finale osiągną. Widać ten progres. Widać też taniec. Operator co prawda zdecydował się na statyczne ujęcia (ewentualnie z lewa na prawo i odwrotnie), obejmowanie tańczących najczęściej od pasa w górę, a gdy jest grupa, to tylko jedną z tych grup. A jak jest duet, to tylko jedną osobę widać. A jak jest tłum, to widać tylko 1/4 tańczących, bo kamera jest za blisko. Raz nawet ustawili focus na tłum w tle, a przed nim była niewyraźna solistka, ale to wszystko szczegół. Piękno tańca nadal się przebija przez to wszystko.
 
Co prawda dramaturgia leży i nie wiadomo w finale, czy udało im się złożyć hołd Pinie. Bo chyba o to chodziło, ale zamiast tego tańczą na plaży dla siebie (bo covid i występy odwołano), po czym następuje koniec filmu. Więc chyba się udało.
3/5

Czekając na przypływ ("Against The Tide", 2023)

12 maja

Tradycja kontra potrzeby nowego świata, czyli marynowanie dziecka. Fenomenalne widoki!
 
Ciężko uwierzyć, że to dokument – gdyby nie kontekst festiwalu, to taka myśl nigdy by nie przyszła do głowy. Oto oglądamy losy ludzi, którzy łowią ryby – problem w tym, że w okolicach nie ma ryb. Bohater wierzy, że jak zainwestuje w LED-y, to nałapie mnóstwo ryb, bo wokół chociażby Chińczycy łowią z LED-ami i zabierają wszystkie ryby.
 
O co chodzi? Tak dosłownie? Czemu LED-y pomagają? Czemu nie wolno ich używać? Czemu inni używają? Te i inne pytania nie są rozwijane nijak. Wspomni się tylko, że kutry z LED-ami mogą być skonfiskowane, jak władze się zorientują, że ich używasz. I pod koniec filmu, jak – spoiler? – bohater użyje ledów, to widać, że światło teoretycznie przyciąga ryby i więcej łapie się z siatkę. Tylko że wtedy i tak mało łowi. Zbywa to komentarzem, że po prostu nic w wodzie nie ma. To skąd inni mają te ryby? Ech. Czy to fabuła, czy dokument, to podawane informacji widzowi jest skandaliczne.
 
Prawdopodobnie chodzi tutaj o konflikt tradycji z nowoczesnością, LED-y są wbrew kulturze bohatera, ponieważ coś-tam. Przygody na morzu (wiele fenomenalnych ujęć z udziałem sztormu i łajb miotanych przez wodę w każdą stronę!) sparowane zostały z wychowywaniem dziecka. Te sceny mogą być jeszcze bardziej wstrząsające niż te na morzu, bo tu cały czas masują niemowlę, modlą się nad nim, palą zioła i dmuchają dymem w to dziecko, polewają je oliwą czy innym curry, a dziecko cały czas płacze i płacze. Powtarzają mu coś, co potem rybak sobie przypomni na koniec filmu, co da mu siłę do powiedzenia sobie: „A, jakoś to będzie”. I kończymy film.
3/5

Raj ("Paradise", 2022)

12 maja

Kamera obok strażaków na Syberii poskramiających pożary. Fenomenalne widoki!
 
Ze dwa zdania kontekstu, bez wchodzenia w szczegóły, mówią o tym, że w tym rejonie są pożary i mało kto coś z tym robi „bardziej”. Nic to nie mówi, a potem już niemal wyłącznie zostajemy z samymi strażakami na pierwszej linii frontu. Nie ma tłumaczenia z ich pracy czegokolwiek, a tym bardziej skutków czy przyczyn ich działań. Widzimy więc w kółko, jak tną drzewa, wypalają obszary, siedzą na konarze i palą papierosa.
 
Film wyróżnia się wizualnie, faktycznie wchodząc z kamerą na niebezpieczne tereny, wielokrotnie w kadrze ujmując niezwykłe widoki płonących obszarów, żaru w powietrzu. Cudeńko.
 
Dziwne, że w tym dokumencie są elementy fabularyzowane. Tak jakby dziecko opowiadało baśń tej krainy czy ludu tutaj mieszkającego.
3/5

Casa Susanna (2022)

12 maja

Spokojny dokument słuchający historii cross-dresserów.
 
Bez pytań, bez krytycyzmu, bez prób zrozumienia – oni mówią, my słuchamy, jak dawno temu faceci zaczęli się przebierać w stroje eleganckich kobiet lat 50. I ukrywali to przed dziećmi, ale żony ich w tym wspierały. I wyjeżdżali np. na wakacje do takiego Casa Susanna, żeby tam być sobą. Plus trochę informacji dostarczających kontekstu historycznego oraz nostalgia – bo to o losach ludzi sprzed dekad, wielu z nich zmarło, więc jeszcze możemy ich pożegnać, powspominać.
 
Mało tutaj pierwiastka ludzkiego było. Nawet jak się spotykają i zaczynają gadać o przeszłości, to niema tego wstępu, w którym pokazane było by ich wzajemne zainteresowanie w temacie. Trochę to nachalnie zostało ukazane – jakby temat czy tamta osoba była tak ważna, że oczywiście, że po sekundzie znajomości będą chcieli gadać o tej osobie lub na ten temat. Na dodatek większość filmu o jednej postaci dowiadujemy się tylko poprzez pryzmat innych, ich opinii czy wrażeń, więc to też mało „dokumentalne”.
 
Bardziej zapamiętam pewnie fakt, że za mną dziadek zasnął cztery razy i chrapał, niż coś z samego filmu.