Masaki Kobayashi
Był pacyfistą na wojnie, przez ponad trzy dekady wypuszczał film za filmem, jest jednym z nazwisk na firmamencie kinematografii, a jednak nawet najwięksi kinomani znają go tylko z garści tytułów, które mogą wyliczyć na palcach jednej ręki. Oto Masaki Kobayashi i przegląd jego twórczości.
„In any era, I am critical of authoritarian power.” – Masaki Kobayashi
Obecnie Masaki Kobayashi znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #30
Top
1. Harakiri
2. Dola człowiecza
3. Dola człowiecza 2
4. Dola człowiecza 3
5. Spadek
6. Gospoda złoczyńców
7. Czarna rzeka
8. Mogę ciebie kupić
9. Kwaidan
10. Bunt
Ważne daty
1916 – urodziny (Hokkaido)
1933 – początek nauki na uniwersytecie w Tokio
1941 – początek kariery w filmie, jako asystent reżysera
1942 – zaciągnięcie do armii
1944 – zostanie POW (Prisoner of War), w obozie spędzi jakiś rok
1946 – powrót do kariery filmowca
1952 – debiut krótkometrażowy
1953 – debiut pełnometrażowy
1956 – początek współpracy z Tatsuyą Nakadaim, z którym zrobi 11 filmów
1958 – premiera książki, która stanie się podstawą Trylogii Człowieczej (nie wyjdzie w języku angielskim)
1959 – premiera książki Yasushi Inoue „Tun-huang”, którą pan Masaki będzie chciał zrealizować przez wiele lat, jednak projekt nigdy nie został ukończony
1985 – ostatni film
1996 – śmierć (Tokio, zatrzymanie pracy serca)
Mogę ciebie kupić ("I Will Buy You / Anata kaimasu", 1956)
Po jakimś czasie wyraźnie widać, że to film Kobayashiego – ale zaczyna się niczym kino sportowe (a konkretnie: baseball). Dużo ludzi gada o transferze jednego zawodnika. Dużo ludzi chodzi i gada z różnymi osobami o transferze zawodnika. Dramaturgia stoi w miejscu, ale jak się człowiek przyjrzy, to widać tutaj lekkie podkreślenie moralnej strony tego wszystkiego: do czego oni się posuną, aby przekonać tego człowieka na swoją stronę. Oraz ile to tak naprawdę jest warte. I w teorii brzmi to w sumie jak późniejszy Spadek, tylko sam film zaczyna go przypominać dopiero w drugiej połowie.
Wtedy to jest kameralny dramat psychologiczny, w którym ledwo widać sport. Zamiast tego jest intryga oraz walka o człowieka, tylko tutaj on sam jest najważniejszym zawodnikiem, który zna swoją wartość i ma świadomość, ile może ugrać… Będzie tylko zaskoczony, jakim kosztem to osiągnie.
Stawka może nie jest porywająca, ale jednak Kobayashi bierze tę historię, aby postawić nam przed oczami człowieka i uświadomić, ile rzeczy musi się stać, aby wyszedł on na boisko i uderzył piłkę kijem.
Black River ("Kuroi Kawa", 1957)
Przedstawiany ten film jest słowami: ponury, brudny, pozbawiony nadziei – a nawet obrzydzający, odrzucający moralnie. Wszystko dlatego, że jesteśmy w powojennej Japonii, gdzie wojska Stanów Zjednoczonych nadal pomagają w odbudowie. Na te niecałe dwie godziny będzie w zasadzie w slumsach: bary, burdele, lepianki i ludzie żyjący ostatkiem możliwości, jakie mają. Kombinatorstwo, brak perspektyw i zaspokojenia podstawowych potrzeb. Świat kreuje moralność bohaterów, a raczej daje im przyzwolenie – przynajmniej części z nich. Potem Imamura zrobi coś podobnego w Pigs and Battleships.
Trochę to noir bez fabuły, trochę kino obyczajowe z życia tych ludzi, którzy prowadzą swoją egzystencję na tle budynków nadających się do rozbiórki. Każdy inaczej sobie radzi z tym wszystkim, a reżyser przede wszystkim skupia się na tych, którzy coś próbują zrobić tak, aby nie skończyć w burdelu. Kobieta, mężczyzna i typ, który jest antagonistą dla samej przyjemności bycia czarnym charakterem.
Dużo tutaj sprawia wrażenie bycia improwizacją, bo w końcu temat (czyli tło, kostium) jest najważniejszy. Punkt kulminacyjny jednak istnieje. Tak, ma miejsce na tle demolowanego domu, ale dzieje się wtedy o wiele więcej. Dla brudu i zepsucia warto obejrzeć.
PS. Pierwsza główna rola Tatsuya Nakadai. Akurat u Kobayashiego.
Dola człowiecza I: Nie ma większej miłości ("Ningen no Jōken / The Human Condition", 1959)
Co za film. Ponad trzy godziny i każda minuta jest zasłużona, trzymając w napięciu do końca. Oto poznajemy losy człowieka, który pośredniczy w komunikacji między więźniami obozu dla jeńców wojennych oraz strażnikami. Druga wojna światowa, środek starcia japońsko-chinskiego. Chinczycy są więźniami i czekają na koniec wojny wierząc, że konflikt skończy się na ich korzyść – a wtedy zemsta będzie należeć do nich. Całość oparta o niezależną książkę autibiograficzną, ale też silnie rezonowała z własnymi doświadczeniami reżysera, który starał się być pacyfistą na froncie. Odmawiał awansów, aby być tam najbardziej zwykłym pionkiem bez decyzji w czymkolwiek.
Protagonista Doli… też nie ma zbyt dużo do gadania, ale jednak… Ma. Sam z własnej woli angażuje się w konflikt więźniów i strażników, aby więźniowie nie byli zbyt źle traktowani, ale… Gdzie można wyznaczyć granicę? W świecie, gdzie uważanie wroga za człowieka może być odebrane jako bycie po ich stronie, a tym samym zdradę swojego narodu… I śmierć?
Nie jest to film po prostu o tym, że wojna jest zła, że ludzie cierpią i w ogóle nic nie ma sensu. To w sumie nie jest tu zbyt istotne – oglądany w końcu film z perspektywy tych, co ostatecznie przegrali. Ważniejsze, że oglądamy go z perspektywy człowieka, który chce pozostać człowiekiem. I rozumie – oraz zaczyna akceptować – ryzyko z tym idące. Bo co innego się liczy? Przeżyć, ale żyć że świadomością, że coś można było zrobić? Zaskakuje mnie, że to wcale nie jest historia jednego człowieka, od którego wszystko zależy. To historia wielu ludzi, tu każdy ma własne spojrzenie i cel w tym wszystkim. Nie walczymy tutaj o wygraną albo o zabicie zła. Walczymy, aby pozostać człowiekiem. Aby we wrogu nadal widzieć człowieka. Może nawet o to, aby on zobaczył go w nas.
Kobayashi tragedię wojny widzi w odczłowieczeniu. Efekt jest porazajacy, przejmujący i angażujący. Na koniec tych 3 godzin człowiek chce od razu włączyć drugą część.
Dola człowiecza II: Droga do wieczności (The Human Condition II/ Ningen no Jōken II, 1959)
Dola człowiecza III: Modlitwa żołnierza (1961)
Harakiri (1962)
(tekst pierwotnie opublikowany 16.05.2016 roku po ponownym seansie)
XVI wiek. Czasy kryzysu. Domy dające kiedyś schronienie samurajom teraz dają im wypowiedzenie. To ciężki okres dla nich. Normalnym jest, że na dwór któregoś rodu zjawia się ronin, by prosić o możliwość popełnienia seppuku – honorowego samobójstwa, polegającego na przecięciu się krzyżowo po brzuchu. Wtedy pomocnik odcina głowę samobójcy i rytuał jest zakończony. Jeśli taka osoba nie jest w stanie zapewnić sobie utrzymania, takie było dla niej rozwiązanie, by odejść z tego świata z podniesioną głową.
Jest w tym jednak pewien haczyk, mianowicie jeden z Panów zamiast wyrazić zgodę na przeprowadzenie rytuału, wolał zaoferować zatrudnienie roninowi. Teraz ten mógł żyć. Inni Panowie nie posuwali się tak daleko – oferowali drobny podarunek pieniężny i odsyłali roninów do domu. Przez to doszło do sytuacji, w której na dworach nie pojawiają się poważni samobójcy. Najprawdopodobniej w większości są oni tylko żebrakami, którzy nie mają żadnych honorowych zamiarów. Zapewne nawet nie powodzi im się tak źle, by musieli posuwać się do nabijania swego ciała na ostrze.
Na takim tle toczy się fabuła Seppuku – ronin Hanshiro Tsugumo przybywa na dwór pewnego Rodu by prosić o wykonanie u nich zabójczego rytuału. Pan dworu ma co do niego wątpliwości, więc nasz bohater najpierw musi wysłuchać opowieści o podobnym samuraju imieniem Motome, który przybył z identyczną prośbą, ale nie miał intencji by się zabić. Liczył tylko na pieniądze. Pan, by uniknąć żebraków w przyszłości, wyraża zgodę na seppuku. Motome najpierw nie wierzy, potem próbuje ucieczki, i w końcu prosi o łaskę, by pozwolono mu odroczyć rytuał o dzień lub dwa. Wszystko na nic – do samobójstwa dochodzi na miejscu, tak jak Motome sam o to prosił. Hanshiro pomimo wysłuchania tej opowieści nie zmienia danego słowa.
Film Kobayashiego jest surowy i zimny. Nie przystoi do współczesnych standardów, zawiera w sobie pierwiastek zaufania wobec widza i tego, że ten wykaże się odrobiną cierpliwości. Nie w obliczu długich ujęć i wolnego tempa, tego akurat w tym filmie nie ma – nie, mi chodzi o początkowy brak połączenia emocjonalnego widza z obrazem. Podczas pierwszego seansu nie wiemy, czy Motome naprawdę chcę się zabić, czy tylko udaje. Nie znamy jego motywacji ani w jaki sposób planował wykorzystać dzień lub dwa zwłoki. Odpowiedzi przyjdą później, ale na razie całe to przedstawienie jest nam obce i odległe – ponieważ taki był zamiar twórcy. Oglądaliśmy wtedy wszystko z perspektywy Panów, którzy sami nie chcieli nic wiedzieć. Nie wpadli na to, by zapytać Motome, zanim ten zakończy swój żywot.
Ma to ścisły związek z wymową całej produkcji, która jest buntownicza oraz oskarżycielska. Atakowany jest tutaj cały ówczesny system władzy oraz kodeks honorowy, który w rzeczywistości okazuje się służyć czemuś innemu niż na papierze. Obnażona jest też prawdziwa natura władców, i to, czym się kierują.
Nie mogę sobie przypomnieć, czy w którymś innym tytule z tego gatunku wszystkie elementy pasowały do siebie w tak spektakularny sposób, co tutaj. Uwielbiam atmosferę zbudowaną z surowych zdjęć, gry aktorskiej i oszczędnej muzyki. Wszystko tu w zasadzie jest perfekcyjne – od suchego powietrza na dziedzińcu, po łąkę, gdzie między ostrymi wiatrami doszło do pojedynku na ostrza. Pojedynku – warto dodać – w głównej mierze psychologicznego.
Perfekcyjna dramaturgia i budowanie napięcia. Pierwsze 40 minut uwielbiam, a to co po nich następuje jest ich idealnym uzupełnieniem. W temacie na najlepszy film 1962 roku mógł być tylko jeden kandydat.
Spadek ("Karami-ai / The Inheritance", 1962)
Chłop dowiaduje się, że ma raka i postanawia znaleźć spadkobierców: kobiety, które urodziły jego trójkę dzieci. Chłop jest bogaty i ma do oddania naprawdę wiele, więc zaczyna się intryga o to, kto dostanie te pieniądze. I do czego jest w stanie się posunąć, aby je zyskać. Fabuła niczym z kina noir, pozbawiona morderstwa, za to ze sporym komentarzem o społeczeństwie, relacjach między ludźmi, między płciami, ich rolą w życiu i przyjętych normach. Kobayashi z całą pewnością stoi tutaj po stronie kobiet, ale robi to przewrotnie – bo trudno którąkolwiek postać podejrzewać o czyste zamiary. Każdy tutaj walczy i wszystkie chwyty są dozwolone, niektórzy tylko lepiej to ukrywają. Albo są tak bardzo przeświadczeni o swojej racji, że nawet tego nie ukrywają – im w końcu wolno, skoro sprawiedliwość stoi po ich stronie.
Z tego wynika obraz brudny i smutny, ponieważ wcale nie jest tak, że ta historia nie mogła mieć pozytywnego wydźwięku lub finału. Gdy jednak walka się zaczęła i każdy zaczął kombinować, wygrać mógł tylko najlepszy oszust. A to przecież opowieść o dzieciach i pieniądzach, które mogły odmienić czyjeś życie. Ówczesna Japonia jednak nie była dla takich rzeczy najlepszym miejscem – to kraina skrzywdzonych ludzi, którzy dorośli, aby krzywdzić kolejnych. Reżyser ma sporo do powiedzenia i udało mu się z gracją wpleść niemal niepostrzeżenie swój komentarz pomiędzy dialogi czy ogólny rozwój fabuły. Nawet jeśli robił to poprzez narrację z OFF-u jednej z bohaterek.
Bo koniec końców wygrywa kobieta, tak – ale nadal nie ma w tym nic pozytywnego. Nie zasługiwała na to bardziej od pozostałych i nic dobrego z tego nie wyniknie. Gorzki wydźwięk amerykańskiego noir pasuje tutaj idealnie. Chciałbym nawet napisać: zbyt idealnie. Noir powinno być wtedy melodią przeszłości…
Naprawdę trudno uwierzyć, jak udany „run” miał wtedy Kobayashi. Trylogia Człowiecza, to i Harakiri na przestrzeni trzech lat. Klękajcie narody, doprawdy.
Bunt (1967)
(notatka pierwotnie spisana 18.08.2012)
Kilka chaotycznych myśli po powtórce.
Historia jest w porządku, ale źle rozłożona – opis filmu wystarcza, by przeskoczyć o godzinę do przodu, a nawet i więcej. Zwykły wstęp trwa ponad połowę filmu. Zresztą zależy jak patrzeć, bo rozwinięcia albo tu nie ma, albo jest bardzo krótkie. Po wstępie od razu jest właściwie zakończenie, czyli walka.
Przeszkadzała mi strasznie umowność scen zbiorowych, gdzie wszyscy wiedzieli co inni chcą zrobić i spokojnie czekali. Ktoś tam ładuje się na podwórko, wali przemowę, coś tam robi, a druga strona: „hm, staniemy tu i poczekamy te 5 minut i 16 sekund, aż przyjdzie czas na naszą część tej sceny”. I tak na zmianę.
Pierwszy raz przeszkadzało mi aktorstwo polegające na przyjęciu pozy i zatrzymaniu się w niej, aż ktoś tam skończy przemowę czy coś. A może inaczej – zawsze mi to trochę przeszkadzało, ale zwykle film obok tego miał jakieś zalety więc przymykałem na to oko.
W ogóle nie poczułem konfliktu bohater kontra system, w którym jedna strona miała powody by być nieposłusznym władcy, ale… nic z nimi nie robiono. To nie jest film o jakiś wartościach, nikt tu nie ma racji lub nie, chodzi tylko o to by się napie*dalać. Miffune równie dobrze mógł powiedzieć „Niechce mi się” i efekt byłby z grubsza taki sam, z wyjątkiem jednej sceny. Zamiast tego jest ta skomplikowana, bogata historia nie mająca żadnego skutku poza tym nieposłuszeństwem, a można było do niego doprowadzić na wiele innych sposobów. W ogóle czemu przez tyle czasu sprawiali wrażenie, jakby było inne wyjście z sytuacji oprócz bijatyki, skoro ja po przeczytaniu opisu wiedziałem, że nic innego nie będzie. I w drugą stronę, czemu było tylko jedne wyjście? Czemu nie było żadnej reakcji otoczenia na historię o złym władcy (na przykład)? Zamiast tego jest:
– Sprzeciwiasz się?
– Tak, nasz pan to zły człowiek, lol.
– Sprzeciwiasz się?
– Właśnie to powiedziałem.
– Wiem, usłyszałem za pierwszym razem, ale w scenariuszu jest, że jeszcze z 40 razy musimy tę scenę odegrać.
– A potem będziemy się bić?
– No.
– Cholera.
Nie uwierzyłem w ten świat, który w ogóle nie żyje, bardziej wygląda jakby bohaterowie zamierali w bezruchu na to, aż coś się wydarzy. Przeszkadzało mi wiele detali, od kopania dołu za pomocą wiosła po fakt, że przejechanie ostrzem po ciele jest zabójcze bezwzględnie dla wszystkich, ale bycie postrzelonym już nie.
Historia jest niezła, klimat jest w porządku, zdjęcia też, montaż trochę za szybki, ale filmu nie polubiłem. Dziwne.
Gospoda złoczyńców ("Inn of Evil", 1971)
Related
1956 1957 1959 1961 1962 5 gwiazdek Japonia Masaki Kobayashi Psychological Drama Retrospektywa reżysera Reżyser
Najnowsze komentarze