Dzień gniewu („Vredens dag”, 1943)
XVI wiek & Dania & Kościół
Ludzie cierpią, bo Kościół. Nic nowego, ale przynajmniej mam to już z głowy.
XVI wiek. Kościół nazywa jakąś kobietę czarownicę, więc ją gonią. I łapią. I torturują. I chcą spalić.
To nie jest tytuł, który ogląda się dla historii i zwrotów akcji. Starsza kobieta jedynie cierpi, płacze i błaga o przeżycie. Nie ma żadnego planu, nie szantażuje swojego oprawcy – chociaż mogłaby. W końcu chcą na koniec, aby powiedziała o innych czarownicach – mogła wtedy podać rodziny księży, ich matki, siostry, cokolwiek, ale tak się nie dzieje. Nie ma tu historii o kobiecie, która stawiła czoła kościołowi, zmusiła ich do myślenia i zastanowienia się nad pojęciem polowania na wiedźmy. Tego tu nie ma, jest tylko obserwowanie cierpienia, starej płaczącej kobiety, która panicznie się boi… I więcej już nie ma. Jeśli chodzi o jakieś kompetencje w przedstawianiu świata, wprowadzania w temat czy realia historyczne – tego też tak naprawdę nie ma. Wszystko, co musicie wiedzieć to tyle, że jakaś organizacja kilkaset lat temu palił ludzi na stosie, jeśli te osoby były podejrzane o bycie po ciemnej stronie, jednak co to tak naprawdę znaczy? Nie ma o tym słowa. Chodzi tu tylko o ukazanie cierpienia i potępienie tych, którzy je wyrządzili.
W połowie film zmienia trochę drogę i zaczyna patrzeć na wydarzenia z innej strony. Wtedy możemy dostrzec tych samych ludzi i powody, które nimi kierowały. Możemy dostrzec ich człowieczeństwo i ich zrozumieć – przynajmniej taki musiał być zamysł reżysera, ewentualnie mógł jeszcze ukazać władzę Kościoła nie jako coś wychodzącego od Boga, ale od człowieka. Poza tym dostajemy to, co zawsze – obraz zamierzchłych czasów, kiedy to narzucone obyczaje krzywdziły ludzi i uniemożliwiały bycie szczęśliwymi. Wszystko to w stylistyce dosyć sztywnej i statycznej – bohaterowie przyjmują pozy, wygłaszają słowa, ich maniera balansuje gdzieś pomiędzy obojętnością i czułością.
Przynajmniej mam w końcu z głowy tę produkcję.
Najnowsze komentarze