Californication (2007-14)
David Duchovny
W tej wersji Los Angeles pierwsza lepsza na ulicy jest ładniejsza od zawodowej aktorki porno, a autobiograficzne książki można sprzedać jako fikcję i zostać okrzykniętym pisarzem stulecia.
Sezon I (2007-08)
Daje nadzieję, że faktycznie możemy oglądać coś świeżego i nowego. Mimo wszystko – chce się włączyć następny odcinek.
To jeden z tytułów, które stały za nową falą seriali, jakie zaczęły się w XXI wieku. Przełamuje bariery i opowiada o rzeczach, których do tej pory nie widzieliśmy na ekranach telewizorów. Californication przedstawia nam Hanka Moody’ego, który jest pisarzem i próbuje odbudować relację z rodziną i napisać książkę, ale nie jest na tyle silny. Od lat nic nie napisał i cały czas ląduje w łóżku z inną kobietą. Raz przeleci dziewczynę, która po fakcie wyjawi, że jest nieletnia – oraz córką człowieka, który poślubi ukochaną Hanka.
Z jednej strony mamy tytuł, który chciałby być mądrzejszy, niż jest w rzeczywistości. Hank przedstawiany został jako dzika, wygadana, prawdziwa osoba – geniusz w zasadzie, który mówi to, na co innym brakuje odwagi. Zawsze ma świeże i celne obserwacje, a to wszystko nie jest prawdą. Słyszymy tylko, że jego książki są genialne, a blog popularny, ale na ekranie usłyszymy może 20 minut z tego, co Hank ma do powiedzenia. I czas nie był łaskawy dla jego słów. Oglądamy fantazję i wiemy, że to tylko fantazja – nie tylko w dziedzinie charyzmy czy umiejętności retorycznych, ale również powodzenia u kobiet. To ostatnie jest wręcz absurdalne – baby obciagałyby Hankowi chyba nawet wtedy, gdyby był w trakcie rozstrzeliwania Żydów. Nic ich nie powstrzyma przed uprawianiem z nim dzikiego seksu w trzech podstawowych pozycjach i założonej bieliźnie.
Z drugiej strony od siódmego-ósmego odcinka mogę powiedzieć, że wkrada się tutaj coś więcej. Mimo wszystko oglądanie takiego człowieka na ekranie jest czymś, co daje radę po latach – rzadko w końcu oglądamy opowieść o człowieku, który rozwala swoje życie i musi ponieść tego konsekwencje. Jest gorzka nuta w tej komedii, która umie doprowadzić do przezabawnych momentów – jak choćby urwanie sutka czy kobiecego wytrysku. Hank nie da rady wyjść na prostą i będzie musiał się z tym pogodzić. A przynajmniej do czasu ostatniej sceny, która przyniesie happy end. Kobiety w tej historii są przedmiotami, dzięki temu to jest możliwe. Pomijając tę jedną scenę, cała druga połowa serialu jest w stanie zachęcić do dalszego oglądania. Jest tu własny charakter, własny bohater z nową drogą do przejścia. Przez moment twórcy dają nadzieję, że oglądamy coś nowego.
Pomijam tylko jeden element: konflikt z Mią, najgorszą postacią w historii kina. Już w 2007 roku ostrzegała nas, że kobieta może oskarżyć fałszywie i z tego żyć, co jest przykre w oglądaniu samo w sobie, ale przede wszystkim jest nudne! Mia nie jest jedynym złym człowiekiem w tym serialu, ale żadna z postaci nie umie sobie z nią poradzić. Wszystkie ich dialogi są takie same! Mówią do niej: „przyznaj się albo…”, a ona: „No co?” i na tym się kończy. I nikt niczego się nie uczy. Wiecznie popełniają te same błędy, a ja czułem się, że oglądam to za karę.
Sezon II (2008)
Pierwszy sezon powstał, bo miał coś do pokazania. Drugi powstał, bo pierwszy odniósł sukces i zamówiono kontynuację.
Trzy powody, aby zobaczyć drugi sezon Californication:
1) Młody Ezra Miller. Jakość roli bez znaczenia, po prostu młody aktor, którego lubimy za przyszłe role.
2) Hank żegnający się z córką w czwartym odcinku. To spojrzenie, gdy widzi, że ona naprawdę spodziewała się takiego finału, ale również wciąż ją zawiódł jako ojciec.
3) Hank strzelający ze strzelby w sufit, żeby uspokoić imprezę, zaczynając od słów „What we have here is failure to communicate”. I właściwie tyle zdarzył powiedzieć, zanim sufit prawie spadł mu na łeb.
3,5) W sumie zakończenie. Twórcy wiedzą, że największa siła serialu to sentymentalizm w reakcji Hanka i jego córki, więc na tym kończą. Dzięki temu oglądający myśli sobie: „coś mimo wszystko jest w tym tytule”. I włącza trzeci sezon, chociaż tak naprawdę Hank jako rodzic nic wartościowego nie zrobił przez cały sezon. Albo i więcej.
Drugi sezon nie jest zły. Jest wystarczający, ale to wszystko. Nic więcej. Pierwszy sezon miał chociaż jakiś pomysł na siebie, był o czymś: pisarz tracił swoją wielką książkę, ale zyskiwał rodzinę. Drugi sezon jest, ponieważ pierwszy się sprzedał i teraz możemy zarobić na jego sukcesie. Trudno nawet powiedzieć, co się dzieje w tym sezonie. Hank jednak rozstaje się z żoną, ale nadal są ze sobą. Żona odeszła od tamtego i nic z tego nie wynikło. O postaci Mii czy sekretarki Charliego w zasadzie zapomniano. Smerf z jakiegoś powodu zaczął wciągać kilogramy narkotyków i poszedł na odwyk. Charlie wszedł z porno biznes. Hank pisze biografię jakiegoś typa, który jest podobny do Hanka. Nic z tego nie łączy się w cokolwiek sensownego, nic nie ma znaczenia i konsekwencji. Wymyślili masę wątków, żeby wypełnić czas. I czasami przy okazji trafi im się dobra scena.
Nie ma w tym nic złego – odcinki mijają szybko i w sumie mógłbym włączyć kolejny sezon. I gdyby to był 2008 rok, to bym oglądał dalej, bo co innego miałbym włączyć?
Najnowsze komentarze