Babylon 5 (1993-1998)

Babylon 5 (1993-1998)

14/06/2020 Opinie o serialach 0
babylon 5 babilon 1993 1994 1995
J. Michael Straczynski

Inspirujący, emocjonujący i przemyślany serial. Tematyka śmierci, życia, indywidualizmu, równości, poezji, sprawiedliwości, inwigilacji, wojen, człowieka i wielu innych.

5/5

WYRÓŻNIENIE:
Najlepszy sezon roku (1994, 1995, 1996)
Najlepszy odcinek roku (1996, 1998)

Mamy rok 2257, 9 lat po Bitwie ludzi z Minbari, która uświadomiła wszystkim jak bardzo szkodliwe są zwyczajne nieporozumienia wynikające z nieznajomości jednej rasy z drugą. Potrzebne było miejsce osadzone w neutralnej części kosmosu, służące przede wszystkim dyplomacji. W ten sposób narodził się pomysł, by zbudować stację Babylon, na której bezpiecznie mieszkać będą przedstawiciele i Ambasadorowie każdej rasy. Pierwsze trzy stacje zostały zniszczone lub sabotowane atakiem. Czwarta zniknęła, jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi. Piąta jest ostatnią z możliwych. Ostatnia nadzieja na pokój w galaktyce. Właściwa akcja serialu zaczyna się rok później, w 2258.

To co wyróżnia ten serial to historia. Tutaj każda postać, rasa i planeta ma swoją historię, a serial obfituje w wydarzenia i konflikty, z których wszystko zostało z góry przewidziane i zaplanowane w detalach przez scenarzystów. Wszystko tu miało mieć swoje konsekwencje i zmierzać do określonego celu, a wieńczyć miało to zakończenie jasne od samego początku tylko dla twórcy serialu. Całość jest dojrzała, poważna, dorosła – również w temacie (chociażby odpowiedzialności za swoje czyny). Wymaga od widza trochę zaangażowania z początku, by ten uwierzył na słowo, że to naprawdę jest zwarta całość i później zrobi się bardziej fabularnie.

Z początku jednak odcinki budują oddzielne wątki, z których każdy utworzy całość z innymi dużo później. Będzie też wiele odcinków, które nigdy nie doczekają się dalszego ciągu i będą poświęcone różnym celom: wprowadzenia widza w świat, przedstawienia bohaterów lub pokazania, że pomiędzy istotnymi wydarzeniami na stacji toczy się również osobiste życie jej mieszkańców. Trzeba też mieć pod uwagę, że żeby doszło do pewnych wydarzeń potrzeba czasu. Jednak takich odcinków z sezonu na sezon ubywa, bo zwyczajnie nie będzie na nie czasu. Będzie się dziać o wiele za dużo, nawet bez porównywania do dzisiejszych standardów. Często jeden odcinek będzie zjadać na śniadanie fabułę zawartą w całym sezonie innego serialu. Żadnego lania wody, jeśli trzeba będzie coś trzeba zrobić, to na pewno ktoś zapyta: „Na co więc czekamy?”. Dość powiedzieć, że pierwszą sceną w serialu, którą widz zobaczy, będzie atak Narnów na placówkę Centauri. Nie wiecie, kim oni są? Serial wymaga od was, byście jak najszybciej ich poznali i z uwagą słuchali ich historii. Na końcu będziecie rozróżniać statki poszczególnych cywilizacji tylko po ich wyglądzie. A kto wie, może przyjmiecie sposób witania się od Minbari? Ja przejąłem od Narnów…

Serial stworzył Joseph Michael Straczynski, który sam najpierw wymyślił to uniwersum, którego historia zaczęła się 10.000 lat temu a zakończy się ponad milion lat później, licząc od ziemskiego roku 2261. Następnie wszystko to rozpisał na odcinek pilotażowy oraz 4 sezony*, każdy liczący 22 odcinki (i większość z tego sam napisał). Akcja serialu toczy się właściwie w czasie rzeczywistym – każdy sezon trwał rok w serialu jak i na antenie. Raz zaczęty, pojawiał się w równych odstępach co tydzień (przerwy najczęściej następowały w tracie sezonu, nie pomiędzy), i miał opowiedzieć jak najbardziej konkretną historię – jednak tylko jej część znalazła się bezpośrednio w Babylon 5, bo wiele wydarzeń istotnych dla uniwersum rozegra się dopiero 20 lat po zakończeniu historii stacji. Na kilkanaście tygodni przed zakończeniem czwartego sezonu u Straczynskiego zamówiono sezon piąty. Przeniósł więc oryginalne zakończenie sezonu czwartego do sezonu piątego, dopisał 22 odcinki które wyraźnie rozpoczęły tylko nowe wątki, które pierwotnie miały być kontynuowane w następnych produkcjach z tego uniwersum. Te jednak wciąż nie powstały. Zostały filmy telewizyjne, piloty niepowstałych seriali oraz książki wyjaśniające przyszłe zdarzenia na Centauri Prime, których jednak nie wydano w naszym kraju. To jednak historia uniwersum – które jak wspomniałem, zostało rozpisane na milion lat do przodu. A fakt, że stacja jest tylko fragmentem wszechświata, jest bardzo istotny dla jego mitologii.

Za to historia Babylon 5 a także Jedynego została opowiedziana od deski do deski, z pięknym zakończeniem godnym tak rozbudowanej historii. Straczynski we własnej osobie gasi wtedy światła i żegna razem z widzem ludzi, których stworzył a żyć będą wiecznie. Jego dzieło to twór wyjątkowy, i uważam, że tylko Lost podjęło walkę z tym klasykiem – przegrywając w większości walk, w kilku w ogóle nie próbując. Babylon 5 mnie zainspirował, z dzisiejszej perspektywy to więcej niż serial. Z mojego punktu widzenia to jednak definicja serialu. Hołd mu i cześć z mojej strony. Głęboki pokłon oraz wieczna pamięć.

*tak naprawdę to najpierw napisał ten serial, a później wszystko zostało zmienione, ale to długa historia. Ortyginalny pomysł został skradziony twórcy i zrobiono z niego Star Trek DSN; Sheridana nigdy nie miało być; O’Hare miał grał do końca; miało być 5 sezonów + nowa produkcja zatytułowana Babylon Prime… To co napisałem wyżej, to dosyć uproszczona wersja, która nie ma wiele wspólnego z prawdą, ale na początek da wam dobre rozeznanie, jak sytuacja się z serialem ma z punktu widzenia widza.

Ta produkcja składa się z serialu i filmów. Te drugie są w większości dodatkami, ale jeśli chcecie je oglądać, to róbcie to w podanej poniżej kolejności. Niestety nadal natykam się na błędną kolejność podawaną na forach, a w niej są dwa poważne minusy:

1) Często kolejność zaczyna się od In the Begining, co chronologicznie ma sens, ale z punktu dramaturgicznego już nie – zdradza w końcu wielką tajemnicę serialu, która była rozpracowywana przez jego cztery sezony.
2) Twierdzenie, że pomiędzy ostatnim i przedostatnim odcinkiem serialu powinno się oglądać późniejsze filmy pełnometrażowe, a dopiero finał, co jest bzdurą dramaturgiczną. Tak, w finale są sceny rozgrywające się trochę później, więc chronologicznie ma to sens, ale jak już się tym kierujemy, to jest jeden odcinek B5, którego akcja w pewnym momencie przenosi się bodaj o milion lat do przodu. I jakoś nigdzie nie widziałem, żeby zalecali oglądać ten odcinek na samym końcu. Obejrzyjcie więc piąty sezon w całości, a dopiero potem bierzcie się za filmy, jak będziecie mieć na nie ochotę.

Pilot Babylon 5 który kwalifikuje się również na film telewizyjny i funkcjonuje na wielu stronach jako oddzielny twór. Serial zaczyna się w 2258 roku, 10 lat po wojnie ludzi z Minbari, a akcja toczy się na stacji Babylon 5, która pełni rolę przystani dyplomatycznej, dzięki czemu ma panować spokój we wszechświecie. Zjazd zaczyna się, gdy stacja Babylon 5 jest właśnie zakładana. Wyjaśniona zostaje, jak bardzo jest ona istotna, jak trudno było ją założyć i w ogóle do ostatniej chwili wszystko wisi na włosku. Wszyscy ambasadorowie przybywają na stację, wszystko zaczyna się rozkręcać. Gdy w 10 odcinku pierwszego sezonu dyskutują nad operacją na dziecku, przywołują sytuację, w której Sinclair dokonał precedensu i pozwolił na operację na ambasadorze Koshu. Między innymi to jest bezpośrednio pokazane w pilocie, nawet stanowi jeden z dominujących segmentów fabuły. Wyjaśnione jest, dlaczego stacja nosi numer 5 i co się stało z poprzednimi czterema. Więcej jest też powiedziane nt. wojny ludzi z Minbari, już tutaj jest wspomniane, że ludzie nie wygrali tej wojny, tylko ci drudzy się poddali pomimo bycia krok od miażdżącej wygranej. I nawet dziś, dziesięć lat po wydarzeniu, nikt nie potrafi tego zrozumieć.

Zaskakuje dokładność wszystkiego, na rok przed emisją właściwego serialu wszystko tu wygląda na dopracowane, prawie do ostatniego szczegółu: kilku aktorów zostało potem zmienionych, fryzura Centauri jest trochę mniej sztywna, czaszki Minbari trochę łagodniej zarysowane, tego typu rzeczy. I tak efekt robi wrażenie, to właściwie przypomina standardowy odcinek serialu. Jedyny problem jest w tym, że gdy nie byłem fanem serialu, odpadłem od filmu. Obejrzałem kilka odcinków B5, zostałem fanem i dopiero wtedy zdecydowałem się nadrobić zaległość. Nie miałem już problemu z seansem, z ciekawością go obejrzałem. Znając ten świat i jego historię, chciałem poznać więcej. Powinno to działać na odwrót, ale cóż.

Sam obejrzałem po 10 odcinkach pierwszego sezonu. Wam polecam obejrzeć chronologicznie, ale jeśli już wyjdzie inaczej, to najpóźniej obejrzyjcie zjazd po siódmym odcinku. W ósmym jest poruszona rola Sinclaira w wojnie z Minbari, lepiej wiedzieć nieco więcej na ten temat z pilota – uwierzcie mi. Nie oglądaliście serialu, możecie się znudzić, mam tego świadomość. Film tylko dla fanów? W sumie tak. Ja jestem jednym z nich, więc oglądałem z wielką przyjemnością.

W drugiej połowie lat 80 Straczynski wymyślił sobie, że złamie wszystkie reguły, jakie dotyczą tworzenia seriali, stworzy opowieść poważną, dojrzałą i kompletną, od samego początku rozpisaną na konkretną liczbę odcinków i sezonów. Do dziś serial jest jednym z niewielu wyjątków, które dokonały tej sztuki.

Mamy rok 2258. Miejsce akcji: stacja Babylon 5 położona w neutralnej części kosmosu.

Bohaterowie. Jeff Sinclair, komendant tytułowej stacji, odpowiedzialny za wszystko i wszyscy się do niego o wszystko zwracają. Wiele odcinków jest poświęconych tylko zbudowaniu tej postaci i jej potężnego charakteru – po 22 odcinkach pierwszej serii nie powinno być wśród widzów takich osób, które by wątpiły, czy nadaje się na przywódcę. Potrafi pertraktować, dowodzić, stosować dyplomację a w chwili ostatecznej się poświęcić. Jest taki świetny odcinek, w którym zdarza się wypadek w dokach i ginie jeden z robotników. Brat ofiary razem z przywódcą robotników zaczynają nielegalny strajk, żądając dodatkowych pracowników i wymiany sprzętu (bez wnikania w szczegóły). Ziemia wysyła negocjatora i grozi Sinclairowi, że jeśli ten nie da rady strajkującym, to wykorzystają pewien przepis, umożliwiający im zaaresztowanie wszystkich strajkujących i zatrudnienie nowych (wszyscy robotnicy podpisali kontrakt, który mówi jasno – nie mają prawa do strajku, dlatego jest on nielegalny). Rozpęta się mały armagedon, a pośrodku niego będzie kapitan. I jaką decyzję podejmie? Żaden z was by się tegon nie domyślił.

Ideą stacji Babylon 5 ma być dyplomacja, więc wszystkie ważniejsze rasy mają swoich przedstawicieli. Sinclair jest przedstawicielem ludzi. W przypadku pozostałych są to: Londo (Centauri, z włosami postawionymi w irokez w poprzek głowy, mówiący z silnym, quasi-rosyjskim akcentem), G’Kar (czyt. Żakar, rasa Narn, szukający cały czas powodu do bójki), Deleen (Minbari, najspokojniejsza i najbardziej gwałtowna, gdy przyjdzie do chronienia sekretów swoich i swojej rasy), oraz Kosh (Vorlon, najbardziej tajemniczy, nawet nie wiem, jak wygląda, a gdy mówi, w tle wybrzmiewają niepokojące dźwięki). Wszystkie te rasy mają inny stosunek do ludzi i do siebie nawzajem, mają własną historię i temperament. Centauri lata świetności mają za sobą, ale bardzo chcą ich powrotu. Narni to dominatorzy, handlujący ze wszystkimi, którzy dadzą dużo w zamian. Minbari to jedna z najstarszych ras, podzielona na dwie kasty – wojowników oraz religijnych.

I pewnie już zauważyliście, co jest największą zaletą tego tytułu. Tony historii na każdym kroku, mnóstwo rzeczy, które trzeba wykuć na pamięć, by oglądanie kolejnych odcinków miało jakikolwiek sens. Ja w pewnym momencie odpadłem i zwyczajnie notowałem sobie streszczenie odcinka, tak w dwóch trzech zdaniach. Bardzo rzadko tyle wystarczało. W jednym odcinku na stację przybędzie pewna osoba płci żeńskiej. Jedna z Narn, gdy tylko ją zobaczy, krzyknie „Deathwalker!” i zacznie się z nią bić. I to nie bić – pobić, tylko na śmierć. Jednak zostanie odciągnięta i zabrana, jej ofiara z kolei wysłana do medlabu. Wyjaśnią się dwie rzeczy – Deathwalker to kobieta, która przed 30 laty doprowadziła do holokaustu kilku mniejszych ras, martwą i z tego powodu jest wielu chętnych, by ją skazać. Jednak jest ich wielu i każde sugeruje, by zrobić to na inny sposób, do tego dochodzi jeden istotny fakt: tej „Deathwalker” udało się stworzyć miksturę nieśmiertelności. A za dowód ma służyć ona sama, wyglądająca dokładnie tak samo, jak przed 30 laty. I co teraz? Kilka ras bijących się o nią w środku neutralnej części kosmosu, do tego dochodzi kwestia nieśmiertelności. Czy to brzmi na odcinek telewizyjny, trwający 40 minut?

I nie ma tu jakiegoś wygodnego wprowadzenia. Większość odcinków pierwszej serii to właśnie coś w rodzaju przedstawienia tego świata, ale nie ma tu nic podanego na tacy. Pierwsza scena serialu? Atak Narn na kolonię robotniczą Centauri! Nie wiecie, jaki jest rok, kim są Narn i Centauri, jaka jest ich historia, musicie po prostu oglądać dalej. I obserwować, jak subtelnie zmieniają się relacje między poszczególnymi kulturami, jak Sinclair robi sobie coraz więcej wrogów. Jak zaostrza się sytuacja na Marsie, jak dowodzi przywódca na Ziemi. A te 22 odcinki wciąż nie wyjaśniają nawet samych podstaw. Kim są Volronie, jak wyglądają? Dlaczego wybuchła wojna między ludźmi i Minbari? W całej serii jest jedynie zasugerowana przyczyna.

Jestem dogłębnie zafascynowany tą produkcją.

Na początek – szeroko rozumiane efekty specjalne. Efektów bluescreena dostrzegłem w ilości śladowej, nie ma o czym pisać. Są słabe, ale też krótkie i nie przeszkadzają. Animacje te są sztywne, pozbawione dynamiki, bardzo proste. Sceny strzelanin – żołnierze przyszłości mają pukawki mniejsze od kciuka, nie korzystają z taktyk, strzelają raczej stojąc prosto i… to tyle. Poza tym dźwięk wystrzału to takie pju-pju, które każdy może zrobić nawet i własną buzią, jeśli się postara.

Makijaż i kostiumy to absolutne 10/10. Każda rasa wygląda inaczej, ich projekty są bardzo oryginalne, wykonane perfekcyjnie i nie ma mowy, by nie uwierzyć, że to ich prawdziwa skóra lub faktyczny kształt czaszki. Jim Carrey narzekał na kostium Grincha, ciekawe co mówił aktor grający G’Kara? Jednak podobnie jak nie ma co udawać, że animacje komputerowe są słabe, tak nie ma co kręcić, że pierwsza reakcja na widok bohaterów to w najlepszym wypadku uniesienie brwi w głębokim powątpiewaniu. Irokez Londo, 5 cm sztucznej skóry u G’Kara… Choć z trzeciej strony, to tylko pokazuje kolejny plus serialu, bo już po 2-3 odcinkach tak nie reagowałem. Wsiąkłem w ten świat i byłem przekonany do wszystkiego, co twórcy mi pokazują.

Scenografia to dosyć typowe – urządzenia na pół ściany, pół kontrolek się świeci, a drugie pół świeci się na zmianę z pierwszą połową. Zarządzający klepią trzy przyciski i to już wystarczy w do otworzenia hangaru albo wysłania armii do boju. Drzwi się rozsuwają automatycznie, a wszystko kierowane jest głosem. Nawet zamknięcie drzwi w niektórych kabinach. Serio myśleli, że to praktyczne rozwiązanie? Ja wolę sięgnąć i zapalić światło pstryczkiem w ścianie, nawet jakbym mógł to zrobić komendą głosową. A oni absolutnie wszystko robią na głos. Czasami nawet nie wiem, jak komputer wyłapuje w hałasie komendy i które rzeczy czyta jako komendy, a które ignoruje.

Do tego dochodzi budżetowość i widać, że lokacji jest bardzo niewiele. Za mało, by zbudować wrażenie rozległej na 5 mil stacji kosmicznej. Ekstremalnym przykładem jest pewna lokacja, która pojawi się kilka razy, ale za każdym razem będzie niby czymś innym. Raz będzie to hangar, innym razem lobby, rozumiecie.

Komendant całej stacji, wielkiego Babylon 5, zajmuje się tylko jedną sprawą naraz? Trudno w to uwierzyć. A do tego dochodzi fakt, że jego pomocnicy też tylko tą jedną sprawą się zajmują. Plus takie kwiatki jak jeden lekarz na całą stację. Mówię tu akurat o sytuacji z drugiego sezonu, kiedy to jeden Minbari będzie prosił medyka, by ten przyszedł, na co ten: „Nie mogę, mam pacjenta”. Serio? Jeden lekarz i jeden pacjent naraz to maksimum tej stacji? Przecież was tam jest ćwierć miliona. Wiem, że widać tam innych lekarzy w tle biegających, jednak czemu oni nie mogli pójść?

Przeszkadzają mi też zdjęcia, bardzo… zwykłe, stabilne. Gdy będzie scena dialogu to wiadomo, że to będzie wiadome ujęcie raz na jednego, raz na drugiego. Brak eksperymentowania lub dodawania czegoś od siebie ze strony operatora (choć może to był taki wymóg producenta, kto wie, po czyjej stronie jest wina). Po prostu zwykłe zdjęcia, nic więcej, ale w drugim sezonie już po kilku odcinkach widzę poprawę w tej sprawie, często pojawiają się ujęcia trwające 40 sekund i więcej. Pokazuje spacery po całej stacji, dzięki czemu widać, że to nie są oddzielne makiety, tylko jedna… no, nie jakaś duża, ale jednak spójna makieta, ciągnąca się na 100 metrów i dalej. Pojawiają się nawet ujęcia wokół postaci, widać czwartą ścianę… Chwila, ja chyba miałem narzekać? Dobra, kończę!

Sheridan zastąpił Sinclaira na miejscu dowódcy stacji oraz głównego bohatera serialu. Jak wypada? Od samego początku nie czułem do niego sympatii. Winię za to głównie sposób, w jaki kręcono tę postać, jak ją prezentowano. Często wygłosi kilka zdań tylko do siebie (czyli do kamery) patrząc jednocześnie w gwiazdy. W wielu dialogach będzie wygłaszać mini-przemowy z lekkim nadęciem. Czułem, że twórcom zależy na czasie, by jak najszybciej widzowie go polubili. Nawet w openingu, podczas gdy cała reszta bohaterów spogląda gdzieś obok kamery w skupieniu, z lekką obawą… On jest pokazany w momencie, gdy wybucha śmiechem. „Patrzcie, jaki jest fajny i przyjazny!”. Jednak jako postać jest… dobry, tak, ale znowu – nie równa się z Sinclairem. Tamten podejmował wiele decyzji, które i dziś pamiętam. Sheridan z kolei… Zgoda, w ostatnim odcinku, gdy statek Narnów poprosił o azyl, wtedy mu gratulowałem opanowania i podjętych decyzji. Ma jeszcze trzy sezony, żeby udowodnić swoją pozycję.

Fabularnie – wciąż jestem pod wrażeniem. W każdej skali, począwszy od drobnostek. Dla przykładu – kolejka na stacji porusza się w lokacji o zmniejszonym ciągu grawitacyjnym. Nie pamiętam czy w pierwszym sezonie o tym wspomnieli – ale pamiętam, że się tak dziwnie trzymali tych drążków, co mnie dziwiło. Teraz wiem, że robili tak z powodu właśnie mniejszego przyciągania. Zobaczcie, jakie będzie miało to znaczenie w finale drugiego sezonu!

W skali makro – każdy jeden konflikt mnie zadziwia. Jak wielowymiarowy jest i jak bardzo rozległy w skutkach. Tutaj po prostu nie ma wojny między dwiema stronami. Tu nie ma tylko dwóch stron. I żadna z nich nie jest oficjalnie zła i trzeba ją zniszczyć. Lub dobra i trzeba ją poprzeć. Dodatkowo zawsze będzie istotny stosunek każdej z tych stron do tych, którzy im pomogli. Lub nie. Jednocześnie też będzie trzeba się liczyć z samą stacją Babylon 5 i być świadomym jak podjęte kroki wpłyną na jej reputację. Miała w końcu być neutralna, służyć pokojowi. Zobaczycie, jak bardzo będzie to trudne.

Serial na medal. Nie mogę się doczekać finału!

(PS. Sheridan zastąpił Sinclaira, ponieważ… Cóż, to długa historia. I dopiero w 2012 roku – po śmierci aktora, który wcielił się w Sinclaire’a – została opowiedziana w całości. Widzicie, ten był poważnie chory, ale trzymał to w tajemnicy. Wiedział tylko Straczyński, a inni myśleli, że aktor po prostu olewa swoje obowiązki, kiedy w rzeczywistości zdrowie mu nie pozwalało zachować się profesjonalnie na planie. Były skargi i producenci postawili ultimatum: trzeba było zmienić głównego aktora. Ten odszedł sam, żeby nikomu nie sprawiać problemów. Nazywał się Michael O’Hara i każdy fan B5 będzie o nim pamiętać.

Problem w tym, że wokół Sinclaire’a była zbudowana cała fabuła oryginalnego B5 i teraz trzeba było bardzo dużo zmienić. Polecam wam poznać pierwotne plany fabularne, jak chcecie znaleźć szczękę na podłodze. Niemniej, z tego powodu wynikło trochę dziur fabularnych i niedokończonych wątków).

1) Zachowanie telepatów, Soul Hunterów, Psychopolicji i całej reszty uzdolnionych inaczej.

Jeden Hunter miał wskazać lokację, gdzie na stacji przebywa drugi Hunter, posługując się mapą. Miał wyczuć energię z miejsca, w którym on jest, coś w tym guście. Więc podszedł, odchylił głowę do tyłu, zamknął oczy, ręka zawisła jak u jakiejś cyganki za dychę…

Sprawdzanie kogoś przez telepatę, czytanie jego umysłu i tak dalej. Za każdym razem trzeba nawiązać kontakt wzrokowy, więc… Podchodzą i wpatrują się w niego, jakby stał 3 kilometry od nich, zamiast pół metra. Prosiłbym tylko o odrobinę subtelności, naprawdę. A groteskowo zaczyna być, gdy trzeba będzie w pewnym odcinku sprawdzić kilkanaście takich umysłów. Za każdym razem podejść, wpatrywać się przez kilka sekund, wszystko z pełną powagę.

Zachowanie Talii, ilekroć ta dotknie złego umysłu, to już raczej oddzielny temat, ale nie chcę tego zbytnio komentować – są różni ludzie, mają inną wrażliwość i różnie reagują… Problem w tym, że ona ma chyba jeden sposób reakcji na wszystko. I każdy zdaje się przesadzony. Bardzo. Jednak winiłbym samą aktorkę.

2) Morały na siłę, lekcje na przyszłość

W tej opowieści są różne rasy kosmitów, więc można się było spodziewać tematu rasizmu. I ten jest, bardzo często opowiedziany z rozwagą i dojrzałością, ale zdarzają się przypadki… amatorskie. W jednym odcinku Susan będzie musiała rozstrzygnąć spór pomiędzy jedną z pomniejszych ras. Otóż nastała ta pora, gdy jej przedstawiciele zaczynają walkę między sobą. Nie na śmierć, tylko do nieprzytomności. Ivanowa na początek próbuje zrozumieć, o co walczą i dlaczego. Otóż na starcie biorą skrzynkę, wsadzają do niej zielone i fioletowe szarfy. Kto wylosuje zielony, jest zielony, kto fioletowy jest fioletowy. A potem fioletowi się biją z zielonymi. Śmieszne? Do czasu, aż zaczną się zabijać, wtedy będzie już poważnie. Ciekawy, lekki wątek poboczny? Na końcu Ivanowa zacznie: „Przecież ta walka jest głupia!”, na co jej odpowiedzą: „Przecież wy ludzie też się bijecie o kawałek materiału: sztandary, mundury”. Ech…

Tego typu rzeczy nie zdarzają się często, ale jednak są. Z reguły nawet nie przeszkadzają zbytnio. Mogę zrozumieć np. odniesienia do WW II, choć to tak jakby dziś się odwoływać do Rewolucji Francuskiej lub Potopu Szwedzkiego, wojny 30-letniej i tak dalej…

3) Luźno powiązane odcinki.

Co przez to rozumiem – rzeczy które się rozegrają w danym odcinku, bardzo rzadko są zapowiadane w poprzednim. Jakieś trzecioplanowe wątki w stylu doktora biorącego stymulant, by dać sobie radę z 36-godzinnymi dyżurami – takie rzeczy będą miały odpowiednie nadbudowanie. Najpierw co kilka odcinków zostanie pokazane, jak bierze ten środek, w jednym z nich wyjaśni się, co to w ogóle jest, jak działa. I dopiero potem Garibaldi zapyta, czy doktor na pewno kontroluje sytuację. To jest świetne, ale główne wydarzenia nie są tak traktowane. Często mam wrażenie, że wychodzą znikąd, choć tak naprawdę najpierw trzeba było wielu odcinków, by dane wydarzenia mogły nastąpić. Bardziej mi chodzi o samo wrażenie, że coś pomiędzy jeszcze można było dopowiedzieć. Samo to „wrażenie” sporo ujmuje serialowi.

3,5) Odcinki mają swoje wątki na wyłączność.

Errata do punktu trzeciego, ale i lekka wada sama w sobie. Otóż jeśli coś ma się wydarzyć, bardzo rzadko dzieje się to na przestrzeni więcej niż jednego odcinka. Jakiś ważny wątek podzielony jest na mniejsze etapy, które będą rozłożone na kilka odcinków. To nadal będzie jeden długi wątek, ale pomiędzy tymi etapami będzie długa przerwa dla innych wątków (a tych jest od groma). Powoduje to dwie rzeczy: wrażenie przypadkowości, jakby twórcy przed pracą nad danym odcinkiem losowali, który wątek będzie teraz kontynuowany. Wciąż jest to tylko wrażenie, bo istotny jest często przedział czasowy między kolejnymi etapami danego wątku (np. czyjaś śmierć, w związku z tym na stację przybywa rabin, by krewni tej postaci mogły ją pożegnać, ale potrzeba czasu, by przybyć na stację, stąd też trzeba poczekać kilka odcinków). Wciąż jednak każdy odcinek wydaje się zamkniętą całością, że tak to ujmę – na koniec często będzie jakiś epilog, rozmowa w barze, położenie się do łóżka, odpoczynek przy kieliszku wina. Jakby sprawa była zakończona i w ogóle było po wszystkim. Nie ma wskazania kierunku, w którym wszystko się potoczy, nie ma materiału dla oglądającego, by ten mógł być z serialem pomiędzy odcinkami, by zaczął czegoś oczekiwać od kolejnych odcinków. A raczej, by choć symbolicznie wątek był kontynuowany w kolejnym odcinku. Obecnie wygląda to tak: robi się kaszana, np. w stosunku pomiędzy dwiema rasami, i obawiamy się tego, w co się to rozwinie – ale to nastąpi dopiero za 6-8 odcinków. Do tego czasu będę oczekiwał rozwinięcia 10 innych rzeczy. I tak w kółko.

Druga sprawa: nie można się nacieszyć zmianą lokacji. Bez spoilerów, ale parę razy jednak opuszczą Babylon 5. I za każdym razem odwiedzą nowe fascynujące miejsce lub zetkną się z jakąś cywilizacją, będzie tego mnóstwo, ale na koniec odcinka zawsze wrócą na Babylon 5, i zawsze wrócą do tematu dopiero po kilku odcinkach. A ja nie zdążę poczuć powagi sytuacji, istoty odkrycia i tak dalej. W Lost gdy po raz pierwszy zeszli do bunkra, wyszli z niego 3 odcinki później (a byli w nim w sumie ile? 20 minut?). I przez cały sezon bunkier wracał w praktycznie każdym odcinku, był równorzędnym bohaterem serialu. W Babylon 5 polecą na niezamieszkałą planetę obok stacji. To będzie ważny, dwuodcinkowy epizod, ale na koniec wrócą na stację, a do tematu co znajdą na tej planecie, wrócą po około 15 odcinkach (!!!). Byłem pod wrażeniem tego, co zobaczyłem, ale serial nie pozwolił urosnąć temu uczuciu, że tak to ujmę. Natychmiast przechodzili dalej i poznawałem nową historię, kolejną nową postać (wszystko równie fascynujące).

Sezon przełomowy, bo to tutaj formuje się konkretna fabuła, główny konflikt.

Zakończenie odcinka „War Without End, part 2” (3×17) to jedno z najlepszych zakończeń w historii. Dosłowny opad szczęki.

Zdjęcia trzymają już stały poziom. Niemal każdy odcinek ma ujęcia wyjęte z filmów Viscontiego, w których kamera na maksymalnym zbliżeniu wodzi po pomieszczeniu, od jednego bohatera do drugiego. Często pojawiają się ujęcia z ręki, w których operator razem z bohaterami idzie gdzieś, przeciska się z nimi przez tłum i tak dalej.

Jest to pierwszy sezon napisany całkowicie przez Straczynskiego. Pewnie to jest powodem odczucia odwagi w posuwaniu historii do przodu. Nie chodzi mi o to, że autor podejmuje tu jakieś trudne motywy, chodzi o skalę i zdecydowanie u bohaterów. To jak szybko podejmują decyzję, wykonują niezbędne kroki, by wygrać bitwę… Rozumieją sytuację, rozumieją, że muszą coś zrobić. I nie czekają z tym w ogóle. Każdy odcinek to wysokie tempo i decyzje, które kształtują sytuację całościową. Podziwiam odwagę twórcy za to. Król oszalał? Niemal natychmiast podejmują decyzję, że trzeba go zabić. Ta taktyka da nam szanse w walce z tajemniczym przeciwnikiem? Chodźmy ją wypróbować. Zerwanie sojuszu i ogłoszenie niepodległości to jedyny sposób? Na co więc czekamy?

Sezon najpłynniejszy. Najwięcej się dzieje. Najwięcej emocji wywołuje. Najwięcej się zmienia. Najwięcej odbiega od schematu, którego i tak nie było. Naj, naj, naj…

Fabuła jest płynna. Wprawdzie dwa razy w tym sezonie miałem odczucia: „Hę? To nie jest koniec? To jeszcze coś będzie?”, bo po zakończeniu pierwszej wojny w 4×06 wrócił wątek innego konfliktu, i to było trochę niepłynne, bo nie był poruszany chyba z 15 odcinków, ale do całej reszty nie mam zastrzeżeń. Teraz każdy wątek znajdował jakąś kontynuację w kolejnym odcinku, na palcach można policzyć wyjątki, w których jeden wątek zajmował cały epizod. I te również były rewelacyjne – 20-minutowe wyjaśnienie, co się działo z Garibaldim gdy ten zniknął pomiędzy sezonami? Wspaniałe. Dwuodcinkowy czyściec na Z’ha’Dum? Magiczne. 42 minuty zamknięty razem z bohaterem w celi, w której go torturowali? Niesamowite. Finałowy odcinek, w którym narrator (?) patrzy na fabułę serialu z perspektywy 100, 500, a nawet i tysiąca lat? Perła!

Catargia to największy psychol w historii kinematografii. I nie zajmuje tylko pierwszego miejsca, tylko całe podium. Bo każda scena, w której występuje, zbliża go do tronu coraz bardziej. Kulminacja wybucha, gdy opowiada o tym, jak torturował pewnego obcego… Zero krwi, zero pokazania tego, co robił, zero sztuczek. Tylko aktor i jego monolog. Już wcześniej, gdy Londo opowiadał o torturach, które są tradycją w jego narodzie – już wtedy nie chciałem go słuchać. To było zbyt okropne. A było tylko wstępem, zanim te rzeczy naprawdę zaczęły mieć miejsce…

Praca kamery. Miałem do tego również jakieś uwagi wcześniej, ale w IV sezonie jest zwyczajnie doskonała. Połowa ładunku dramatycznego, który jest w tej produkcji to właśnie zasługa kamery lawirującej pomiędzy dziesiątkami postaci. Ulubione „one shot” to 4×17, gdy Garibaldi poznaje plan pewnego pana, siada w fotelu odwrócony tyłem do kamery, która po chwili zaczyna się zbliżać…

Czołówka tego sezonu pewnie jest najlepsza. Powinienem też coś napisać o zapłakanej Susan, ale nie wiem co. Chcę o tym tylko pamiętać.

Oglądać trzeba po 4 sezonie, a i tak początek może wprowadzić zamęt, ponieważ przenosimy się około 20 lat do przodu względem tego, co wcześniej widzieliśmy. Dokładnie to do momentu, gdy Sheridan przeniósł się w przyszłość w sezonie trzecim. Londo jest cesarzem, a do jego gabinetu zakrada się dwoje dzieci. Cesarz pokazuje im swoją pieczęć, pozwala nawet jednemu ją założyć. Dzięki temu zostaje ono na chwilę władcą i może zażyczyć sobie, czego tylko chce. Chłopiec chce usłyszeć wielką historię, z bitwami i w ogóle. Londo cofa się więc o 35 lat do tyłu, by opowiedzieć o tym, jak wybuchła wojna między Minbari i Ziemią.

Nie jest to samodzielna historia. Część zostaje pokazana tutaj, jednak wiele innych, które były w serialu, tutaj są pokazane w szczątkowej formie. Nominacja Delenn na członka Szarej Rady, śmierć mistrza – szepcze wtedy kilka słów do niej. Te usłyszycie dopiero w 4×14. Czemu trójkąt zabłysł, gdy składała przysięgę? Też dowiecie się z serialu. A w filmie zobaczycie np., jak wyglądało to wszystko ze strony Ziemi. Od pierwszej pomyłki, aż do pogodzenia się z faktem, że tej wojny nie można wygrać. Dowiecie się między innymi, że Ziemia od pewnego momentu cały czas nadawała wiadomość o kapitulacji, ale Minbari na nią nie odpowiadali.

Poza tym – wejdziecie w świat pogodzony z tym, że zbliża się jego wymarcie. Brzmi obiecująco, prawda? Battle of the Line również jest dłuższa i bardziej widowiskowa niż w 1993 roku, ale to chyba oczywiste.

Problem z filmem jest taki, że gdy cała uwaga jest skupiona na tym konflikcie, to wydaje się on zwyczajnie słaby i niewystarczający. Dosyć szybko okazało się, że to była pomyłka i tyle, ale nie zaprzestali holocaustu. Przydałoby się dodać ze dwa wydarzenia, które by przekonały widza, że faktycznie Minbari nie mają wyboru i muszą kontynuować, co zaczęli.

Jaka jest ostatecznie wartość filmu? Chyba tylko zaostrzenie apetytu, by dalej oglądać serial. W końcu po coś przeskoczono te 20 lat do przodu, nie?…

Tak konkretnie to można oglądać po obejrzeniu 4×7.

Wojna Vorlonów z Cieniami zakończona, Ziemia zabroniła kontaktu ze stacją Babylon 5, tak więc Sheridan i reszta potrzebują na gwałt znaleźć sposób na uzupełnienie zapasów i środków. Pierwszy pomysł – brać to, co piraci grabili innym. Podczas jednej z takich wypraw w hiperprzestrzeni Ivanowa znajduje gigantyczny obiekt. Tam wielki, że będzie trzeba rozszerzyć bramę obok Babylonu 5. Wywoła to wielkie poruszenie, przybędą nawet ludzie zainteresowani zbadaniem tego zjawiska, które może być najważniejsze od czasu odkrycia bram do hiperprzestrzeni.

Dobrze, ale… dlaczego? Nie będą wiedzieć, czym to jest, ani do czego służyło. Z palca sobie wyssą, że to brama do tytułowej Trzeciej Przestrzeni, dzięki której przemieszczanie się będzie natychmiastowe, nawet między jedną galaktyką i drugą. Dlaczego? No bo… udowodnijcie, że to nie do tego służy!

To jedyny większy problem z filmem… przez jego większą część. Im bliżej końca, tym coraz jest gorzej. Uniwersum serialu, z reguły całkiem wiarygodne, tutaj już zacznie być wątpliwe. Jeśli chcecie szczegółów, to obejrzyjcie film i potem przeczytajcie dalszą część notatki:

[SPOILERY]

Vorloni tysiące lat temu chcieli poznać Bogów, więc zbudowali bramą, dzięki której mieli się do nich przenieść. Skąd wiedzieli, jak ją zbudować? I dzięki otworzeniu tych wrót do naszego wszechświata wbiła agresywna cywilizacja z innego wszechświata, która po prostu chce wszystkich zabić. Wygodnie. Po swojej stronie zabili wszystkich, więc wbijają do nas. Poza tym dołączenie do uniwersum serialu istnienia innego wszechświata to dosyć istotny fakt, nie można tego tak po prostu zrobić.

Dalej – czekali tysiące lat, aż się ta brama otworzy, by od razu tam wbić, gdy tylko po naszej stronie ją otworzą? A jak ją zniszczyć? Sheridan musi słuchać uważnie… Wysadzić ich atomówką, proste. Więc kapitan bierze jatpacka z szafy i zasuwa 10 kosmicznych mil ze stacji do bramy pomiędzy szalejącą bitwą kosmiczną. Komedia stulecia. Poza tym ta cała obca cywilizacja, z którą Vorloni ledwo się mierzyli, teraz wydaje się całkiem równa ludziom. Hm

[/SPOILERY]

Jedyną rzeczą, którą film od siebie dodaje, jest wyjaśnienie, skąd Centuari znali technologią jump gate. To tytuł kierowany wyłącznie do fanów… i wiecie co, spełnia się w tym zadaniu. Ocenę dałem niską, bo na taką zasługuje, ze względu na głupoty i inne, ale osobiście – dałbym mu kilka oczek więcej nawet. Seans mnie nie zabolał, a w zamian dał kilka chwil w roku ziemskim 2262.

Wybitny finał wybitnego serialu, ale sezon jako całość jest męczący.

Widzicie: na samym początku B5 miał składać się z sześciu sezonów. Potem pięciu. Potem czterech. I tak cudem udało się dogadać z producentami, żeby zlecili realizację czwartej serii. I w jej trakcie tamci stwierdzili, że jednak chcą piątą serię! Czwarty sezon tymczasem był wypakowany akcją pod sufit, bo miał opowiedzieć wydarzenia pierwotnie zaplanowane na dwa razy więcej odcinków. Co robić w tej sytuacji? Straczynski przesunął finał czwartego sezonu i zrobił z niego finał piątego, a tym samym całego serialu. A pomiędzy… Cóż, improwizował. I wyszło różnie.

Są odcinki pojedyncze, które zapychają taśmę i mają na siebie jakiś pomysł (5×2 „The Very Long Night of Londo Mollari”). Są też odcinki, które próbują tworzyć jakiś większy wątek, ale o ironio – nie było czasu, żeby go zamknąć. Ponoć kończą się one dopiero w książkach, które niebyły wydane w Polsce. Ogląda się to tak sobie. Wszelka ekscytacja odchodzi i ogląda się tak naprawdę tylko dlatego, żeby dokończyć. I to pomimo tego, że to był wtedy jeden z najważniejszych tytułów mojego życia. Od 4-5 do 15 odcinka zwyczajnie się męczyłem. Potem było lepiej.

A na końcu oczywiście najlepszy odcinek roku, najlepszy odcinek serialu i jeden z najlepszych finałów w historii. Gardło nadal mam ściśnięte. Bardzo wyczerpujące 45 minut. Nigdy nie będziecie przygotowani na jego piękno…

Film zaczyna się pod względem chronologicznym trzy dni po 5×21 (ale spokojnie można najpierw obejrzeć zakończenie serialu, a potem przystąpić do filmu). Sytuacja personalna jest wtedy taka, jaka jest i ktoś, kto nie oglądał sezonu piątego, nie będzie wiedział kilku istotnych spraw.

Spośród tematów nieporuszonych więcej w serialu, Łowcy dusz są jednym z moich faworytów. Pojawili się raz w sezonie pierwszym, mieli odcinek tylko dla siebie. Potem chyba raz o nich wspomniano, ale poza tym – wszechświat toczył się bez nich. A to jednak fascynujący temat i film wykorzystuje to z nawiązką. Dyskusje o duszy, czy istnieje i czym jest. Dyskusje nad ideałami Łowców, czy ich działania są słuszne. I wszystko to brzmi wiarygodnie, jakby twórcy naprawdę chcieli o tym opowiedzieć, nie tylko wypełnić czas pomiędzy jednym zdarzeniem a drugim, i finalnie dobić do 90 minuty.

Wszystkie wątki zostają zamknięte, pozostaje uczucie chęci poznania dalszych losów pewnej cywilizacji, ale to dopiero za kilkaset lat. Miło mi się oglądało Garibaldiego i Martina Sheena z grzybem na głowie. Większość żartów też była udana. Szczególnie jak zobaczyli hologram pani kapitan. Solidna robota.

„Kim pan jest? Tym, co widzę? Jeśli zabiorę panu wspomnienia tego, co pan widział i dokonał, czy nadal będzie pan tym samym człowiekiem, czy też stanę się twoim władcą?”

Mineło pięć lat. Wciąż słychać echa wojny z Cieniami, Sojusz się rozwija. Pojawiają się Technomagowie (tak, też nie pamiętałem, że tacy istnieją. Byli tylko w jednym odcinku w drugim sezonie, nie?).

Alarm dla Ziemi to pilot następnego serialu w uniwersum Straczynskiego, Krucjaty. Jego fabułą miało być poszukiwanie lekarstwa na broń biologiczną, której użyli Drakhowie, gdy nie udało im się zniszczyć Ziemi niszczycielem planet. Od tej chwili każdy mężczyzna, kobieta i dziecko na naszej planecie ma najwyżej 5 lat – i Sheridan z resztą zrobią wszystko, by uratować sytuację. Alarm dla Ziemi pokazuje, jak doszło do tego wydarzenia. Zapowiada, że to może być koniec dla naszej planety.

Fajnie było znowu zobaczyć Sheridana, Garibaldiego, Zacka, Lochley oraz sam B5, ale sam film nijak sobie nie radzi jako samodzielny twór. Historia mnie nie interesowała, seans strasznie się dłużył („to dopiero 13 minuta?”) wszystko, co zobaczyłem, było ledwo liźnięciem całego wątku. Czemu zaatakowali Ziemię? Co było wcześniej, co dalej? Wszystko było raczej powierzchownym wypełnianiem schematu. Trzeba było kogoś, kto się poświęci – dzięki temu, że taki się pojawił, nie będziemy o nim pamiętać we właściwym serialu. Trzeba szpiega na pokładzie? Niech nim będzie jedyna osoba, która wśród nowej załogi ma aż 5 linii dialogowych.

Jednak nie ma co ukrywać, to nakręca do serialu. Tak więc chyba film udany, prawda?…

Po Babylon 5 Straczynski stworzył kolejny serial rozgrywający się w jego uniwersum. Akcja miała się rozgrywać w 2267 roku i opowiadać o poszukiwaniu lekarstwa na wirus zrzucony na Ziemię, przez co ludzkość tam przebywająca została postawiona w stan kwarantanny. Zanim wirus się dostosuje, minie 5 lat. Tyle czasu mają bohaterowie, by znaleźć lekarstwo. Wypuszczono pilota zatytułowanego Call to Arms, w którym wystąpił sam John Sheridan, i pokazywał, jak do zarażenia doszło. Rozpisano wszystko podobnie jak w B5 – 5 sezonów, 110 odcinków. Nakręcono 13 z nich, po czym chuj to wszystko jasny strzelił.

Najpierw o tym, czym ten serial faktycznie jest. Po pierwsze – zawodem. Poważnym. Gdy zasiadałem do serialu Straczynskiego, nie spodziewałem się czegoś nie-całościowego. A tutaj każdy odcinek to oddzielna historia. Bohaterowie podróżują przez galaktykę, odnajdując niemal w każdym epizodzie jakąś wymarłą cywilizację lub martwą planetę. I każdą muszą zbadać, bo kto wie, może tam znajdą lekarstwo. Poza tym jest wiele odcinków pobocznych, w których np. jest sobie gej-projektant mody, wysłany przez rząd, by bohaterowie mający uratować ludzkość lepiej się prezentowali. Super.

Wiecie co? Nie widziałem tego jakoś. Nawet gdy w okolicy 7 odcinka zrozumiałem, że mam do czynienia z serialem przygodowym. Co i tak jest sporym osiągnięciem, bo każdy odcinek to jednak była spora przygoda. Działo się i zwykle bohaterom udało się ujść z życiem w ostatniej chwili. Nie tego oczekiwałem, ale doceniam klasę efektu.

Jednak – nawet wtedy nie widziałem tego, jako coś dobrego dla mnie. 110 odcinków w tym stylu? Odpada. Znam już zakończenie – znajdują lekarstwo. Nawet jeśli rozważałbym, że happy endu by nie było, to przecież widziałem już dra Franklina, który dziś jest jednym z zarażonych, a za 15 lat będzie grał w tenisa z córką Garibaldiego, więc chyba lekarstwo jakoś się znajdzie. Po co mam oglądać 110 odcinków? Obejrzałbym najwyżej jeden sezon, i to by wystarczyło. Serial był w porządku, ale nie był wart oglądania w całości.

Plany były jednak zupełnie inne. Straczynski sam opublikował scenariusze, które niedoszły do skutku. Wynika z nich choćby tyle, że lekarstwo miało zostać znalezione w połowie drugiego sezonu. Niespodzianka, prawda? To wcale nie miał być serial z serii „każdy odcinek to oddzielna przygoda”. Straczynski nie umie zaczynać swoich historii, ale umie je rozwijać i kończyć. Od 2011 ponoć trwają rozmowy, by wrócić do B5. Straczynski stawia tylko jeden warunek – odpowiedni budżet. Trzymam kciuki.

Najlepszy odcinek: 1×12 (8/10)
Najlepsza scena: opening „The Needs of Earth” (1×11) w którym oglądają… pornosy.

Ulubiony dialog (pisany z pamięci), pomiędzy Gideonem i Jinem z Lost (1×13):
– Dziwne, że gdy chcę przypomnieć sobie wygląd Ziemi, to wystarczy, bym zamknął oczy i ją zobaczę. Jednak gdy chcę przypomnieć sobie twarz ojca, nic nie mogę dostrzec.
– Bo nie wiesz, którą z jego twarzy dostrzec. Czy tę, którą znasz z dzieciństwa? Tę, którą miał, gdy opuszczałeś dom po raz pierwszy? Później te twarze zlewają się w jedną, nie do poznania. A Ziemia… jest niezmienna.
– Jesteś za młody na takie myśli.

Akcja rozgrywa się pomiędzy B5 i Krucjatą. Dotyczy młodych rekrutów w organizacji Rangersów, mających – ogólnie rzecz biorąc – strzec porządku w krajach członkowskich Sojuszu. To ci goście, co żyją dla Jednego, pamiętacie. Kim jest Jedyny, to już sami musicie sobie przypomnieć. W filmie tego nie ma.

Strażnicy… mieli być pilotem nowej serii osadzonej w uniwersum Straczynskiego – ma nawet swój własny podtytuł („To Live and Die in Starlight”), ale nic z tego nie wyszło. Pojawi się G’Kar, który nabył ponoć sporo doświadczenia podczas swojej wyprawy, na którą wyruszył w finale B5, ale tylko jego zobaczymy z klasycznej obsady. Sheridan zostanie wspomniany tylko ze swojego stanowiska. Sama stacja Babylon 5 nie zostanie nawet pokazana.

Fabuła kręci się wokół młodego człowieka, który został dowódcą statku i podczas lotu zaatakowano jego statek, unieruchomiono, a on wybrał ucieczkę niż samobójczą pogoń za agresorem. I za to wkurzył Szarą Radę, która by go wywaliła z Anla’shak, ale G’Kar się wstawił za nim i dzięki temu dostał drugi statek i kompletuje załogę. Imienia żadnego z nich nie pamiętam. Był jeden Minbari-telepata, Narnka-mechanik, Azjata-pomocnik na mostku, Drazi-tragarz, człowiek z holo-kombinezonem, czyli deus ex machina… I tyle. Pierwsza misja – mają eskortować pewien statek, ale ten zostaje zaatakowany, a po pokładzie statku naszego bohatera zaczynają rozbijać się echa poprzedniej załogi, która zginęła w niewyjaśnionych okolicznościach.

Historia jest dosyć średnia, a intrygujący wątek duchów zostaje zepchnięty i rozwiązany właściwie sam z siebie. Większy nacisk względem Babylon 5 położono też na… nastolatkowy charakter całości? Do tej pory to była dorosła historia o ludziach, którzy już sporo przeszli. A teraz komendantem jest ktoś o dobre 10-15 lat młodszy od Sheridana, gdy ten został komendantem swojego statku, a jego załoga składa się z równie młodych ludzi. Jest więcej żartów w dialogach, a system strzelania wygląda tak, że… babka zeskakuje do komory i znajduje się tak jakby pod statkiem, ale może tam oddychać i widzi wszystko wokół. Wisi tam i może strzelać w inne obiekty w taki sposób, że jak wymierzy taki cios pięścią, tylko że przed siebie, to z tej pięści wystrzeliwuje jakiś ładunek… I im mocniej… Nie, lepiej skończę. To o wiele za młode nawet jak na serial dla nastolatków. Nieefektowne, strasznie dziwne… I na dodatek ona nie wyglądała wtedy jak ktoś, kto przeszedł szkolenie i jest jakaś bardzo sprawna fizycznie. Ona tam nie tyle wymierzała ciosy, ile rzucała się bardzo szybko, a gdy wymierzała kopniaki, to widać było, że nie dawała rady wyprostować nogi w kolanie w trakcie. Ech…

Jednak poza tym… dałbym temu serialowi szansę. Zapowiedź konfliktu z tą obcą rasą była naprawdę obiecująca. Bohaterowie całkiem sympatyczni i jestem ciekaw, czy po 10 odcinkach dałbym radę pamiętać ich imiona. Żarty też były w większości udane. Fan marki bez bólu obejrzy na pewno.

Ogromną zaletą (ekhem…) jest dowiedzenie się o śmierci jednej z najważniejszych postaci serialu, która odeszła pomiędzy filmami. Tak, nie została ona wymieniona w 5×22. Ogromny cios. Nadal nie mogę w to uwierzyć.