Luis Bunuel

Luis Bunuel

04/09/2021 Blog 0
bunuel 1967 pieknosc dnia

Spopularyzował surrealizm, śmiał się z absurdów życia w społeczeństwie, z elit społecznych i arystokracji. Oto Luis Bunuel i przegląd jego twórczości.

I hope I will die alive” – Luis Bunuel

Zaczął od tworzenia filmów, które nie miały mieć sensu. To było celowe, nie chciał zabierać widzom udziału w jego przedstawieniu, nie chciał im czegoś narzucać. Przyśnił mu się jakiś obraz, więc go realizował. Dwie dekady później wrócił do kina, był społecznie zaangażowany – wskazywał na problemy i proponował nowy kierunek, miał coś do powiedzenia. Powtarzając sobie kilka późniejszych filmów odnoszę wrażenie, że potem pan Bunuel stracił to. Przestało mu zależeć, nie miał nic do powiedzenia, zaczął tylko kpić, żartować, ironizować. Wiele jego filmów poznałem ponad dekadę temu, więc piszę te słowa z pewnym zawahaniem. Wrócę do nich, gdy powtórzę więcej.

„I think today there are too many directors taking themselves seriously; the only one capable of saying anything really new and interesting is Luis Bunuel. He’s a very great director.” – Luchino Visconti

Jego cechą rozpoznawczą na pewno były surrealistyczne motywy czy sceny, które dzisiaj raczej nie robią wrażenia, ponieważ spowszedniały. Nadal zaskakują czy bawią, robią wrażenie pomysłowością, ale dzisiaj wiele tytułów tak robi (i seriali), więc trudno to nazywać czyjąś cechą rozpoznawczą. To kolejny środek stylistyczny i element języka filmowego, który wszedł do repertuaru większej ilości artystów. Cholera, w sumie sam z tego korzystam w praktycznie każdym swoim scenariuszu (używam sekwencji snu). I obecnie nazywamy to raczej mózgotrzepami czy psychodelicznymi jazdami, nie surrealizmem. Wypada jednak doceniać, że to Bunuel spopularyzował ten trend. Bez tego nie mielibyśmy pewnie sporej ilości horrorów albo Scrubs. A co to za Scrubs bez fantazjowaniu o tym, że Turk zaadaptował dynię i wychowywał ją jak syna…

Najpopularniejsze jego filmy to właśnie czarny humor i komentarze odnośnie elit. Ja sobie najbardziej cenię filmy, które zrobił po przerwie, w latach 50. Zapomniani z godnością i szacunkiem przedstawił losy młodych przestępców. W Nazarin zapytał, czy po tych dwóch tysiącach lat bylibyśmy w stanie przyjąć Jezusa, gdyby zszedł (znowu) na Ziemię, czy tylko byśmy go wykorzystali. My, zwykli ludzie, bez władzy większej niż obejmującej nasze własne czyny. Co do reszty… poczekam na powtórkę.

Zapomniani (1950)

5/5

Na początku usłyszeliśmy narratora mówiącego nam o obecności „dzielnic dla biedoty” we wszystkich wielkich miastach. Meksyk – miejsce akcji – jest jednym z nich. Oglądamy dzieci zostawione sobie, a cała sytuacja się nie zmieni, póki… No, narrator nie mówi dokładnie co ma się zmienić, żeby było lepiej, ale poza tym ta historia przedstawia nam wszystko naprawdę dobrze i mądrze. Pokazane nam jest, jak dobrą społeczność tworzą dzieci ulicy dla siebie nawzajem. Są tam razem i pomiędzy wulgaryzmami oraz chamstwem jest też zrozumienie drugiej osoby. Wszyscy w końcu gdzie indziej mieli gorzej. Z tego wszystkiego wykluwa się powoli historia o dwójce dzieci: jednym zwykłym oraz drugim, który właśnie wyszedł z więzienia (gdzie nauczył się wiele nowych sztuczek), jest czymś na kształt przywódcą dla innych. Inspiruje ich, dba o nich, ale też ściąga na nich kłopoty.

Faktycznie jest tu mądre podejście do problemu. Rozumienie go, wymaganie od siebie cierpliwości, dostrzeganie jego złożoności. Wszyscy mamy przejebane i możemy to kontynuować poprzez kary, zamykanie czy zabijanie, albo to zmienić: pokazując inny świat, zamykając poprzedni rozdział, nie oceniając pochopnie i bez dowodów. Wszystkie strony są zawarte w tej opowieści. Od początku narrator chce nam dać znać, że w stosunku do bohaterów czuje sympatię, empatię. A potem pokazuje ich od najgorszej możliwej strony. Niczego nie ukrywa, nie kłamie: oni są przestępcami i nie mają ambicji, by zrobić w życiu coś dobrego. Chcą tylko wykorzystywać innych za cenę przeżycia następnego dnia, tylko tyle ich interesuje. Nie ma tutaj cudownych rozwiązań: trzeba po prostu pójść do pracy, wyuczyć się zawodu, zacząć żyć na swój koszt… I umieć się obronić przed podobnymi dziećmi w przyszłości, szukających okazji do zwędzenia czegoś.

I chyba wtedy będzie najtrudniejszy etap. Wtedy trzeba będzie pamiętać, że wzywanie Batmana nie jest rozwiązaniem problemu. Wszystkich w tym filmie można zrozumieć, chociaż prawie nikt nie robi właściwych rzeczy. Ślepy żebrak wspomina czasy Generała, gdy za kradzież zabijali na miejscu, a potem sam okaże się zboczeńcem. Matka jednego z dzieci podda się, będzie obojętna i w końcu odda go do zakładu. Kurwa, jakie to wszystko smutne. Najmniej chyba człowiekowi żal tylko tego dzieciaka, co zginął, pobity na śmierć. I to w sumie przez przypadek.

Ale może być lepiej. Nie będzie to łatwe, jednak to jest możliwe.

Luis Bunuel

Obecnie Luis Bunuel znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #26

Top

1. Nazarin
2. Zapomniani
3. Viridiana
4. Dyskretny urok burżuazji
5. Widmo wolności
6. Szymon Pustelnik 
7. Piękność dnia
8. Pies andaluzyjski
9. Mroczny przedmiot pożądania
10. Droga mleczna
11. Dziennik panny służącej
12. Anioł zagłady
13. Dziewczyna z wyspy
14. On
15. Złoty wiek
16. Tristana

Ważne daty

1900 – urodziny Luisa (Calandy, Hiszpania) gdzie w 1640 roku miał mieć miejsce cud (przywrócona noga, która wcześniej była amputowana)

1916 – Luis przestaje być religijny

1917 – rozpoczęcie nauki na University of Madrid, zaczyna od inżynierii i kończy na filozofii

1921 – Lang kręci Zmęczoną śmierć. Luis obejrzy i po seansie zdecyduje się oddać swoje życie kinu

1925 – Luis przenosi się do Paryża

1926 – Luis gra i pomaga w realizacji filmu Mauprat w reżyserii Polaka: Jean Epstein, do którego szkoły też chodzi, poznaje swoją przyszłą żonę

1927 – Luis chce asystować Gance’owi przy Napoleonie, ale Gance odpowiada (parafrazuję): „No chyba cię pojebało”. Luis zaczyna pisać jako krytyk do gazety.

1929 – debiut krótkometrażowy finansowany przez mamę Luisa i początek współpracy z Dalim, która wtedy również się skończy; Luis będzie też zaproszony do Hollywood, ale niewiele tam zrobi i szybko wróci

1933 – Luis pracuje w dubbingu hiszpańskim dla Paramount, a później Warner Brothers

1934 – małżeństwo i pierwszy syn (reżyser, Juan Luis)

1936 – wybucha Hiszpańska Wojna Domowa, Luis tworzy filmową propagandę i zajmuje się innymi drobiazgami

1977 – ostatni pełny metraż. Nie chciał umrzeć podczas tworzenia.

1982 – wydanie biografii

1983 – śmierć Luisa (Meksyk, cukrzyca)

2017 – umiera syn Juan Luis Bunuel

On ("El", 1953)

3/5

On patrzy na jej stopy. Próbuje nawiązać z nią kontakt. Podstępem organizuje przyjęcie, gdzie będzie ona… Może się uda ją zdobyć, żeby była jego żoną?…

Tak oglądam i oglądam i  w końcu w głowie mojej pojawia się myśl następująca: ja wcale nie muszę zrozumieć tego człowieka. Ten film jest o tym, by móc zrozumieć ją. Dlaczego w ogóle to akceptuje, czemu się zgodziła na małżeństwo, czemu z nim wytrzymuje – bo po ślubie to dopiero się zacznie jazda. Chłop będzie naprawdę okropny, co zostanie wykorzystane do opowiedzenia o zwyczajach, normach i innych takich. Co nie wypada i jak ludzie patrzą na takie sprawy. Wciąż nie bardzo idzie zrozumieć takie życie, poza tym, że „taki mamy klimat”. No znęca się, no ale w czym problem? Przecież to twój mąż. Już nie mówiąc o tym, że i tak mało kto wierzy, że w ogóle taki może być. Jaki z niego psychol? Przecież jest elitą, arystokracją i co tam jeszcze. Ja go znam, zawsze mówi dzień dobry i kapelusz uchyli…

Brakuje jakiejś fabuły czy konstrukcji albo kontekstu. Jest tylko temat i pretekstowe postaci służące opowiadaniu o tym temacie w sposób raczej skromny. W pamięci zostaną głównie momenty surrealizmu.

Plus fetysz stóp. Silny!

Nazarin (1959)

5/5

Prosty film o człowieku wierzącym, który mogą obejrzeć wszyscy: ksiądz, który chce tylko pomagać, jest wykorzystywany przez innych, opowiadając w ten sposób o świecie, który nie jest jeszcze gotów na przybycie Wybawiciela. Główna postać nie jest żałosna, jego losy nie są tragedią, jego historia nie jest usłana nieszczęściami: to człowiek, który żyje tak, jak chce żyć, bez żadnych wyrzeczeń – i przyjmuje tego konsekwencje. Nie jest to łatwe, ale za to szczere i prawdziwe. Bezpretensjonalne, ale przy tym ważne i istotne kino.

Dziewczyna z wyspy ("The Young One", 1960)

3/5
Filmowi udaje się mnie przekonać do tego, że postać Jacksona (dorosłego opiekuna) ma pewną władzę nad Evalyn. Daje mi też pewną wiedzę o tym, jakie życie ona zaznała do tej pory – jak była rugana, szarpana, jak niewiele wie o świecie wokół. Czuję się też przekonany do tego, jak naturalnie rasistowski jest świat na ekranie – już pomijam liczne wulgaryzmy w słownictwie, które wtedy po prostu mogły przejść, jako element świata przedstawionego. Czuć, że ci ludzie naprawdę gardzą czarnoskórymi, bo Bóg nie dał im duszy czy coś innego, co akurat ktoś im powiedział.
 
Filmowi nie udaje się jednak przekonać mnie do tego, że nie jest dydaktyczny. Jest niestety – i wątle też został skonstruowany. Bardziej mnie bohaterowie bawili swoim brakiem rozgarniętości, niż by mogli służyć za komentarz na temat społeczeństwa lub grup ludzi. Ksiądz, który chrzci poprzez „niespodziankę” jest tylko wisienką na torcie, bo każdy tutaj ma jakiś odklejony moment, który został, ponieważ pasuje do komentarza twórców. Żałuję w sumie, że ksiądz nie chrzcił poprzez rzucanie balonami w wodą w ludzi. Miałoby to mniej więcej tyle samo sensu, ale byłoby zabawniejsze.
 
Z jednej strony dobrze się to ogląda – wyspa jako miejsce akcji, spokojne tempo, kilka postaci, którym twórcy starają się nadać jakąś głębię. Z drugiej to nadal zbyt uproszona historia, gdzie starania autorów nie przynoszą skutku, finał jest obojętny, a postać główna szybko traci na znaczeniu i kręci się gdzieś z tyłu, zamiast dawać nam lepszą perspektywę. Film z potencjałem, który nie został wykorzystany, więc i nie wyróżnia się na tyle, aby zapaść w pamięci. Chyba że wystarczy wam, że mówi to, co chcecie usłyszeć.

Anioł zagłady (1962)

3/5

Znaczy, no, ok, rozumiem. Arystokracja, szlachta, elita bez sług nie umieją stawić czoła rzeczywistości. Ich wyższość ogranicza się tylko do stroju i udawanych manier, a pod spodem nie ma człowieczeństwa. I tak przez półtorej godziny, z jednym wyjątkiem na sen o dłoni. Słabo, tym bardziej, że Bunuel najwyraźniej jest mocno ograniczony i stronniczy w swoich obserwacjach. Poświęca wszystkie zasady w imię żartu, który w sumie przestaje być śmieszny jeszcze zanim film się zacznie, w końcu wystarczy przeczytać opis. A najgorsze, że niczego nie proponuje w zamian. Nie próbuje zrozumieć. Osobiście widzę w tym spory regres twórczy wobec tego, co Bunuel prezentował w Zapomnianych. Jakby się zmęczył, więc teraz się już tylko śmieje…

Szymon z Pustyni ("Simón del desierto", 1965)

5/5
Bunuela bawi fakt, że ktoś wszedł na słup i stoi. Mnie w sumie też, jak się nad tym zastanowić. To jak najbardziej jest inspirowane prawdziwymi przypowieściami o świętych męczennikach, którzy spędzali lata na słupie, modląc się i cierpiąc za wszystkich, błogosławiąc miejscowym i przyjezdnym. Tylko że u Bunuela bohater po pobycie na słupie przez jakiś czas dostaje od miejscowych nowy słup. Schodzi, wchodzi na nowy. Ludzie się go pytają, jak się tam na górze załatwia. Przychodzi Szatan i kwestionuje jego możliwości. Szymon jest przepełniony pogardą wobec siebie, ma o sobie niskie mniemanie i uważa za największego grzesznika, żałując i przepraszając Boga, wymyślając sobie dodatkowe kary za to, co pomyślał, powiedział czy za moment zawahania. Jest w tej historii zgrywa, ale też uczucie w stosunku do człowieka, który jest tak naprawdę bezsilny wobec swojego poczucia winy. Bunuel nie wierzy, że mu może pomóc, żeby ten zszedł i zaczął się czuć dobrze wobec siebie, by mógł inaczej spędzić życie. Jeśli już, to daje głos innym, prostym ludziom i pozwala im na kilka uszczypliwych słów.
 
Całość trwa 45 minut, ponieważ dosłownie skończyły się pieniądze na produkcje, więc finał jest nagły i niespodziewany. Całość nie ma za bardzo sensu i satysfakcji nie przynosi. Szatan bez szczególnej trudności nagle przekonuje Szymona, aby został beatnikiem, leci do Greenwich Village i ogląda, jak ludzie tańczą do rock’n’rolla. Szymon jest odmieniony i ponury, cyniczny, ale nadal nie jest szczęśliwy. Może dlatego, że teraz zaczął kwestionować swoje poświęcenie. Inna wersja mówi, że to miał być film antologiczny i inni reżyserzy mieli stworzyć własną część, tylko nie mogli się dogadać odnośnie wspólnego kształtu pozostałych nowel i nic z tego nie wyszło. Może obie wersje są prawdziwe i plan atalogiczny pojawił się po nakręceniu „Szymona…”, żeby jakoś go wypuścić do kin. Sam go oglądałem na dużym ekranie – jeśli dobrze pamiętam, to w połączeniu z „Nazarinem” w warszawskim Iluzjonie, razem byłby to seans w okolicy dwóch godzin trwający. W ten sposób „Pustelnik…” stał się ostatnią produkcją Bunuela w Meksyku.

Tristana (1970)

2/5

Gdy myślę o tym filmie, to kojarzę dzwon z głową oraz ludzi gadających bez konsekwencji na ważne tematy. Sceny nie kończą się w naturalny sposób, nie przechodzą jedna w drugą naturalnie, bohaterowie nie są zrozumiali i nie zależało mi, aby ich zrozumieć. Bełkoczą na różne tematy, nie mając o nich nic do powiedzenia, a reżyser chyba chciał poruszyć tematy odległe i zapomniane, jak etyka takich bełkoczących osób, bez przybliżenia go, przedstawienia, a następnie pokazać, jak seksualna, erotyczna energia rozsadza go od środka. Tylko ta seksualna energia jest seksualna i energiczna tylko w nazwie. 

Ostatnie pół godziny odrzuca nawet tematykę, kończąc opowieść o losach bohaterów, zostawiając w ten sposób tylko ich niezrozumiałe zachowanie i decyzje. Muszą mówić o upływie lat, bo z samej akcji bym myślał, że minął dzień, góra tydzień. Ona umiera i chce to zrobić w jego domu, on się cieszy, bo teraz ma ją dla siebie. Lekarz gada o chorobie krwi i że trzeba amputować. Proponują, żeby ksiądz ja najpierw odwiedził, na co on mówi: „ksiądz? Nigdy! Jezus był socjalistą!”. Potem pozwala kochankowi odwiedzać kobietę. Ją widzimy dopiero po amputacji, bo po co wcześniej. Czyli już nie umiera? To czemu nadal jest u tego gościa? Jakiś burak rzuca kamieniami w okno, więc ona pokazuje mu cycki. I bierze ślub z ojcem. Ojciec bierze viagrę, a ona idzie spać i się z niego śmieje, że na coś liczył. Cytując klasyka: co za burdel…