Luis Bunuel
Spopularyzował surrealizm, śmiał się z absurdów życia w społeczeństwie, z elit społecznych i arystokracji. Oto Luis Bunuel i przegląd jego twórczości.
„I hope I will die alive” – Luis Bunuel
Zaczął od tworzenia filmów, które nie miały mieć sensu. To było celowe, nie chciał zabierać widzom udziału w jego przedstawieniu, nie chciał im czegoś narzucać. Przyśnił mu się jakiś obraz, więc go realizował. Dwie dekady później wrócił do kina, był społecznie zaangażowany – wskazywał na problemy i proponował nowy kierunek, miał coś do powiedzenia. Powtarzając sobie kilka późniejszych filmów odnoszę wrażenie, że potem pan Bunuel stracił to. Przestało mu zależeć, nie miał nic do powiedzenia, zaczął tylko kpić, żartować, ironizować. Wiele jego filmów poznałem ponad dekadę temu, więc piszę te słowa z pewnym zawahaniem. Wrócę do nich, gdy powtórzę więcej.
Jego cechą rozpoznawczą na pewno były surrealistyczne motywy czy sceny, które dzisiaj raczej nie robią wrażenia, ponieważ spowszedniały. Nadal zaskakują czy bawią, robią wrażenie pomysłowością, ale dzisiaj wiele tytułów tak robi (i seriali), więc trudno to nazywać czyjąś cechą rozpoznawczą. To kolejny środek stylistyczny i element języka filmowego, który wszedł do repertuaru większej ilości artystów. Cholera, w sumie sam z tego korzystam w praktycznie każdym swoim scenariuszu (używam sekwencji snu). I obecnie nazywamy to raczej mózgotrzepami czy psychodelicznymi jazdami, nie surrealizmem. Wypada jednak doceniać, że to Bunuel spopularyzował ten trend. Bez tego nie mielibyśmy pewnie sporej ilości horrorów albo Scrubs. A co to za Scrubs bez fantazjowaniu o tym, że Turk zaadaptował dynię i wychowywał ją jak syna…
Najpopularniejsze jego filmy to właśnie czarny humor i komentarze odnośnie elit. Ja sobie najbardziej cenię filmy, które zrobił po przerwie, w latach 50. Zapomniani z godnością i szacunkiem przedstawił losy młodych przestępców. W Nazarin zapytał, czy po tych dwóch tysiącach lat bylibyśmy w stanie przyjąć Jezusa, gdyby zszedł (znowu) na Ziemię, czy tylko byśmy go wykorzystali. My, zwykli ludzie, bez władzy większej niż obejmującej nasze własne czyny. Co do reszty… poczekam na powtórkę.
Zapomniani (1950)
Na początku usłyszeliśmy narratora mówiącego nam o obecności „dzielnic dla biedoty” we wszystkich wielkich miastach. Meksyk – miejsce akcji – jest jednym z nich. Oglądamy dzieci zostawione sobie, a cała sytuacja się nie zmieni, póki… No, narrator nie mówi dokładnie co ma się zmienić, żeby było lepiej, ale poza tym ta historia przedstawia nam wszystko naprawdę dobrze i mądrze. Pokazane nam jest, jak dobrą społeczność tworzą dzieci ulicy dla siebie nawzajem. Są tam razem i pomiędzy wulgaryzmami oraz chamstwem jest też zrozumienie drugiej osoby. Wszyscy w końcu gdzie indziej mieli gorzej. Z tego wszystkiego wykluwa się powoli historia o dwójce dzieci: jednym zwykłym oraz drugim, który właśnie wyszedł z więzienia (gdzie nauczył się wiele nowych sztuczek), jest czymś na kształt przywódcą dla innych. Inspiruje ich, dba o nich, ale też ściąga na nich kłopoty.
Faktycznie jest tu mądre podejście do problemu. Rozumienie go, wymaganie od siebie cierpliwości, dostrzeganie jego złożoności. Wszyscy mamy przejebane i możemy to kontynuować poprzez kary, zamykanie czy zabijanie, albo to zmienić: pokazując inny świat, zamykając poprzedni rozdział, nie oceniając pochopnie i bez dowodów. Wszystkie strony są zawarte w tej opowieści. Od początku narrator chce nam dać znać, że w stosunku do bohaterów czuje sympatię, empatię. A potem pokazuje ich od najgorszej możliwej strony. Niczego nie ukrywa, nie kłamie: oni są przestępcami i nie mają ambicji, by zrobić w życiu coś dobrego. Chcą tylko wykorzystywać innych za cenę przeżycia następnego dnia, tylko tyle ich interesuje. Nie ma tutaj cudownych rozwiązań: trzeba po prostu pójść do pracy, wyuczyć się zawodu, zacząć żyć na swój koszt… I umieć się obronić przed podobnymi dziećmi w przyszłości, szukających okazji do zwędzenia czegoś.
I chyba wtedy będzie najtrudniejszy etap. Wtedy trzeba będzie pamiętać, że wzywanie Batmana nie jest rozwiązaniem problemu. Wszystkich w tym filmie można zrozumieć, chociaż prawie nikt nie robi właściwych rzeczy. Ślepy żebrak wspomina czasy Generała, gdy za kradzież zabijali na miejscu, a potem sam okaże się zboczeńcem. Matka jednego z dzieci podda się, będzie obojętna i w końcu odda go do zakładu. Kurwa, jakie to wszystko smutne. Najmniej chyba człowiekowi żal tylko tego dzieciaka, co zginął, pobity na śmierć. I to w sumie przez przypadek.
Ale może być lepiej. Nie będzie to łatwe, jednak to jest możliwe.
Obecnie Luis Bunuel znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #26
Top
1. Nazarin
2. Zapomniani
3. Viridiana
4. Dyskretny urok burżuazji
5. Widmo wolności
6. Szymon Pustelnik
7. Piękność dnia
8. Pies andaluzyjski
9. Mroczny przedmiot pożądania
10. Droga mleczna
11. Dziennik panny służącej
12. Anioł zagłady
13. Dziewczyna z wyspy
14. On
15. Złoty wiek
16. Tristana
Ważne daty
1900 – urodziny Luisa (Calandy, Hiszpania) gdzie w 1640 roku miał mieć miejsce cud (przywrócona noga, która wcześniej była amputowana)
1916 – Luis przestaje być religijny
1917 – rozpoczęcie nauki na University of Madrid, zaczyna od inżynierii i kończy na filozofii
1921 – Lang kręci Zmęczoną śmierć. Luis obejrzy i po seansie zdecyduje się oddać swoje życie kinu
1925 – Luis przenosi się do Paryża
1926 – Luis gra i pomaga w realizacji filmu Mauprat w reżyserii Polaka: Jean Epstein, do którego szkoły też chodzi, poznaje swoją przyszłą żonę
1927 – Luis chce asystować Gance’owi przy Napoleonie, ale Gance odpowiada (parafrazuję): „No chyba cię pojebało”. Luis zaczyna pisać jako krytyk do gazety.
1929 – debiut krótkometrażowy finansowany przez mamę Luisa i początek współpracy z Dalim, która wtedy również się skończy; Luis będzie też zaproszony do Hollywood, ale niewiele tam zrobi i szybko wróci
1933 – Luis pracuje w dubbingu hiszpańskim dla Paramount, a później Warner Brothers
1934 – małżeństwo i pierwszy syn (reżyser, Juan Luis)
1936 – wybucha Hiszpańska Wojna Domowa, Luis tworzy filmową propagandę i zajmuje się innymi drobiazgami
1977 – ostatni pełny metraż. Nie chciał umrzeć podczas tworzenia.
1982 – wydanie biografii
1983 – śmierć Luisa (Meksyk, cukrzyca)
2017 – umiera syn Juan Luis Bunuel
On ("El", 1953)
On patrzy na jej stopy. Próbuje nawiązać z nią kontakt. Podstępem organizuje przyjęcie, gdzie będzie ona… Może się uda ją zdobyć, żeby była jego żoną?…
Tak oglądam i oglądam i w końcu w głowie mojej pojawia się myśl następująca: ja wcale nie muszę zrozumieć tego człowieka. Ten film jest o tym, by móc zrozumieć ją. Dlaczego w ogóle to akceptuje, czemu się zgodziła na małżeństwo, czemu z nim wytrzymuje – bo po ślubie to dopiero się zacznie jazda. Chłop będzie naprawdę okropny, co zostanie wykorzystane do opowiedzenia o zwyczajach, normach i innych takich. Co nie wypada i jak ludzie patrzą na takie sprawy. Wciąż nie bardzo idzie zrozumieć takie życie, poza tym, że „taki mamy klimat”. No znęca się, no ale w czym problem? Przecież to twój mąż. Już nie mówiąc o tym, że i tak mało kto wierzy, że w ogóle taki może być. Jaki z niego psychol? Przecież jest elitą, arystokracją i co tam jeszcze. Ja go znam, zawsze mówi dzień dobry i kapelusz uchyli…
Brakuje jakiejś fabuły czy konstrukcji albo kontekstu. Jest tylko temat i pretekstowe postaci służące opowiadaniu o tym temacie w sposób raczej skromny. W pamięci zostaną głównie momenty surrealizmu.
Plus fetysz stóp. Silny!
Nazarin (1959)
Prosty film o człowieku wierzącym, który mogą obejrzeć wszyscy: ksiądz, który chce tylko pomagać, jest wykorzystywany przez innych, opowiadając w ten sposób o świecie, który nie jest jeszcze gotów na przybycie Wybawiciela. Główna postać nie jest żałosna, jego losy nie są tragedią, jego historia nie jest usłana nieszczęściami: to człowiek, który żyje tak, jak chce żyć, bez żadnych wyrzeczeń – i przyjmuje tego konsekwencje. Nie jest to łatwe, ale za to szczere i prawdziwe. Bezpretensjonalne, ale przy tym ważne i istotne kino.
Dziewczyna z wyspy ("The Young One", 1960)
Anioł zagłady (1962)
Znaczy, no, ok, rozumiem. Arystokracja, szlachta, elita bez sług nie umieją stawić czoła rzeczywistości. Ich wyższość ogranicza się tylko do stroju i udawanych manier, a pod spodem nie ma człowieczeństwa. I tak przez półtorej godziny, z jednym wyjątkiem na sen o dłoni. Słabo, tym bardziej, że Bunuel najwyraźniej jest mocno ograniczony i stronniczy w swoich obserwacjach. Poświęca wszystkie zasady w imię żartu, który w sumie przestaje być śmieszny jeszcze zanim film się zacznie, w końcu wystarczy przeczytać opis. A najgorsze, że niczego nie proponuje w zamian. Nie próbuje zrozumieć. Osobiście widzę w tym spory regres twórczy wobec tego, co Bunuel prezentował w Zapomnianych. Jakby się zmęczył, więc teraz się już tylko śmieje…
Szymon z Pustyni ("Simón del desierto", 1965)
Tristana (1970)
Gdy myślę o tym filmie, to kojarzę dzwon z głową oraz ludzi gadających bez konsekwencji na ważne tematy. Sceny nie kończą się w naturalny sposób, nie przechodzą jedna w drugą naturalnie, bohaterowie nie są zrozumiali i nie zależało mi, aby ich zrozumieć. Bełkoczą na różne tematy, nie mając o nich nic do powiedzenia, a reżyser chyba chciał poruszyć tematy odległe i zapomniane, jak etyka takich bełkoczących osób, bez przybliżenia go, przedstawienia, a następnie pokazać, jak seksualna, erotyczna energia rozsadza go od środka. Tylko ta seksualna energia jest seksualna i energiczna tylko w nazwie.
Ostatnie pół godziny odrzuca nawet tematykę, kończąc opowieść o losach bohaterów, zostawiając w ten sposób tylko ich niezrozumiałe zachowanie i decyzje. Muszą mówić o upływie lat, bo z samej akcji bym myślał, że minął dzień, góra tydzień. Ona umiera i chce to zrobić w jego domu, on się cieszy, bo teraz ma ją dla siebie. Lekarz gada o chorobie krwi i że trzeba amputować. Proponują, żeby ksiądz ja najpierw odwiedził, na co on mówi: „ksiądz? Nigdy! Jezus był socjalistą!”. Potem pozwala kochankowi odwiedzać kobietę. Ją widzimy dopiero po amputacji, bo po co wcześniej. Czyli już nie umiera? To czemu nadal jest u tego gościa? Jakiś burak rzuca kamieniami w okno, więc ona pokazuje mu cycki. I bierze ślub z ojcem. Ojciec bierze viagrę, a ona idzie spać i się z niego śmieje, że na coś liczył. Cytując klasyka: co za burdel…
Najnowsze komentarze