Agnieszka Holland

Agnieszka Holland

01/09/2021 Opinie o filmach 0

Mnie przede wszystkim interesują historie ludzi i ich losy. Sam kostium jest tutaj najmniej ważny. Oczywiście bardzo chciałabym robić współczesne kino. Problem polega jednak na tym, że dzisiaj nie jestem zbyt mocno zakorzeniona w jakiejś konkretnej rzeczywistości. Czyli jeśli miałabym robić film współczesny musiałabym go robić trochę, jak kostiumowy. To znaczy dokonać pewnej dokumentacji, wejść w tą rzeczywistość, która nie jest moją codziennością. W Polsce jestem stosunkowo mało i bardziej wygląda to na przystanek w podróży. Z kolei Stany znam głównie z tego, że robię tam filmy i seriale, których popełniłam najwięcej.” – Agnieszka Holland (2009)

Aktorzy prowincjonalni (1979)

4/5

Spodobało mi się, naprawdę. Aktorzy walczą z reżyserem sztuki i zmianami w tekście, aby coś udowodnić, stanąć tym samym w obronie jakichś wartości, bunt jest potrzebny… I o to w tym filmie chodzi, o wyrażenie buntu. No i fajnie. Z sukcesem wyrażono wszystkie emocje oraz przykłady ich źródeł. Jest źle. Widzimy, że jest źle. Chcemy coś zrobić. Stawiamy opór, walczymy o coś… I tylko zostaje nam smutek, bo tak naprawdę co ta nasza walka zmieni? Nawet jak osiągniemy artystyczny sukces, wygłosimy monolog na scenie czy co tam jeszcze… No fajnie, tylko to już wszystko. Świetnie to w tym filmie przedstawiono.

Najbardziej zapadnie mi w pamięci scena samobójstwa. To ciało naprawdę leci niespodziewanie, naprawdę jest ta histeria, czułem to blokowanie innych od patrzenia przez okno… I wywołujące dreszcz uczucie, że jeszcze w tej chwili muszą wrócić do codzienności, swoich obowiązków, zaraz wychodzą… I w tym samym czasie przypominamy sobie poprzednią scenę, w której staruszek pytał, co on ma zrobić? Milicja woli kumpli od obywateli, władza opuszcza ludzi w państwie opiekuńczym, człowiek ginie, nic się nie zmienia, życie idzie dalej.

Mnóstwo naturalnych scen przy jedzeniu i piciu też na plus. Wszystko wychodzi wtedy na wierzch.

To może być tak i tak, pan ma rację, to nie jest jednoznaczne, ale nie możemy doprowadzić do tego, że wyjdzie ani tak, ani tak.

Agnieszka Holland

Obecnie Agnieszka Holland znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #206

Top

1. Gorączka
2. Całkowite zaćmienie
3. Aktorzy prowincjonalni
4. The Wire
5. Tajemniczy ogród
6. Kopia mistrza
7. Kobieta samotna
8. Obywatel Jones
9. Europa Europa
10. Olivier, Olivier
11. W ciemności

Ważne daty

1948 – urodziny Agnieszki (Warszawa)

1954 – urodziny siostry Magdaleny (Łazarkiewicz po mężu) pani reżyser Ostatniego dzwonka (1989)

1961 – śmierć ojca (samobójstwo)

1972 – urodziny córki, Kasi Adamik

1979 – debiut kinowy

1981 – wyjazd do Francji

1985 – Agnieszka tłumaczy „Nieznośną lekkość bytu” Kundery

1993 –  wyjazd do USA

2008 – debiut reżyserski córki

Gorączka (1981)

5/5

Początek XX wieku, Polska pod zaborami, rewolucjoniści i anarchiści chcą wykorzystać bombę do zamachu, a my śledzimy losy – nie ludzi, ale owej bomby.

Jestem pod ogromnym wrażeniem konstrukcji fabularnej w tym scenariuszu, to niemal Pulp Fiction bez podziału na rozdziały. Podróżujemy od jednego wątku do drugiego, widząc ten świat, zanurzając się w każdej scenie jak w nowym filmie. Zrealizowano to kapitalnie, przedstawiając wszystkie odcienie rewolucji: mięso armatnie, które chce umierać; jeden, który okaże się mądry i myśli o niewinnych; inny okaże się walczyć dla sprawy dla kobiety, inny będzie tylko krzyczeć i pójdzie na stryczek w zasadzie za same zamiary. W ostatniej chwili krzyknie jakieś hasło, a jakie to będzie nieistotne i próżne! Sprawa istnieje, walczyć trzeba, opór stawiać trzeba, nie można się poddawać, życie pod celownikiem można oddać za życie na wolności… Rzeczy się tylko dzieją. A sytuacja pozostaje bez zmian. Najlepszy jest wątek Bogusława Lindy, kiedy bomba wpadnie w jego ręce. Zwykłego bandyty…

Swoją drogą: rola Lindy to petarda sama w sobie. Dlatego ten człowiek jest taką legendą!

Jest w tym filmie artystyczna bezczelność, mówienie o czym chcesz i jak chcesz. Gwałtowność przeradza się w oślepienie własnymi ambicjami, własnym znaczeniem, własną ważnością.  Do tego znakomite, gorzkie zakończenie. W końcu dochodzi do obiecanej eksplozji… Jestem pod wrażeniem!

Tajemniczy ogród (1993)

4/5

Pamiętałem, że reżyseruje Holland, ale ekipa w tym tytule jest naprawdę mocna. Maggie Smith, Irène Jacob, Francis Ford Coppola, Zbigniew Preisner, Roger Deakins… W ekranizacji dla dzieci, którą tylko miło wspominamy. Nie oglądałem od lat, ale nadal pamiętam, jak Dickon uciął gałązkę, aby pokazać, że roślina jest w środku jak najbardziej żywa. Fabułę pewnie każdy kojarzy – osierocona dziewczynka musi zostać u rodziny, która nie ma dla niej czasu. Odkrywa sekrety ich posiadłości, w tym wyjątkowy ogród, zamknięty na klucz, z którym wiąże się pewna tajemnica…

Egzekucja tej adaptacji jest naprawdę świetna. Szczególnie młodzi aktorzy dają z siebie wszystko, są kompletnie wiarygodni. Gdy są szczęśliwi w ogrodzie, gdy pierwszy raz się widzą i zapoznają, gdy poznają świat tej drugiej osoby, fantastyczne osiągnięcie. Protagonistka wcale nie jest sympatyczna – i to nie tylko z początku. Jest pyskata, niemiła, rządzi się, traktuje służbę jak swoją własność. Ma charakter, tak, ale przede wszystkim faktycznie odreagowuje negatywne doświadczenia życiowe. Pełni ogromną rolę w tej historii, jako dziecko zmieniając życie wszystkich wokół na lepsze. Można w to uwierzyć, ale przede wszystkim to chce się oglądać, słuchać, poznawać. I wracać. Nawet pomimo tego, jak bardzo ta klasyczna historia zostaje w pamięci.

Całość płynie szybko, na koniec seansu czujemy się, jakbyśmy poznali więcej o świecie – a szczególnie o tym, że dorośli są bardziej skomplikowani, niż się może wydawać. Im też trzeba okazać wyrozumiałość, miłość. Dobra nauka dla dziecka, zaraz obok pokazania, jak fajne może być ogrodnictwo. To bardzo wizualna adaptacja. Prawdziwa klasyka kina dziecięcego i familijnego, nawet trzy dekady później.

W ciemności (2019)

1/5

Socha pracował w czasie wojny w kanałach pod Lwowem, pewnego razu natknął się na uciekających tamtędy Żydów. Najpierw ci przekonali go zegarkiem, by ich nie wydał. Następnie on zaproponował im, że im pomoże się ukryć – za opłatą. Zgodzili się, choć mu nie zaufali. Tak zaczyna się ten dłużący się, wypruty z charakteru oraz dramaturgii film.

W tym filmie błędy są bardzo podstawowe: miejsce akcji jest podane na samym końcu, przez resztę filmu byłem przekonany, że oglądam Warszawę gdy tak naprawdę był to Lwów. Czas akcji również trudno mi podać: notka na końcu podaje, że Socha ukrywał Żydów przez 14 miesięcy. Jeśli miałbym to ocenić na podstawie samego filmu, to dla mnie mogli tam siedzieć góra tydzień. Świat filmu? Niby wystarczy powiedzieć, że to II Wojna Światowa i żydowskie getto, ale jednak chciałbym pokazania większej ilości scen bym wczuł się w klimat okupacji i terroru – z tym jednak cienko. Kilka scen na krzyż służących tylko za mechaniczny przerywnik – kobieta podąża ulicą, spojrzy się gdzieś, zobaczy że zastrzelono tam kogoś, ona pójdzie dalej, tam kogoś wyrzucą przez okno, i tak dalej. Brak w tym emocji, te elementy umieszczono bo być muszą, bez zastanowienia się, czy spełniają swoją funkcję.

Realizmu również za wiele w tym filmie nie ma. Z kanału można wyjść kiedy się chce, z kim się chce, nie trzeba wcześniej się choćby rozglądać by nie wpaść na patrol dla przykładu. Ukrywanie Żydów jest karalne, ale można o tym rozmawiać głośno nawet zaraz po odejściu od szefa-nazisty, albo przy obiedzie gdy dziecko słyszy (jakie jest prawdopodobieństwo, że to dziecko się wygada przy Hitlerowcach?). W innej scenie przeniosą się do kanału pod kościołem, gdzie będą musieli mówić bardzo cicho by ich nie usłyszeli. A zaraz potem nastąpi scena porodu. Tak, na pewno matka będzie cicho w tym czasie, a dziecko wcale nie będzie zachowywało się głośno przez pierwsze kilka miesięcy życia. Bo w końcu oni nie chcą, by ich znaleziono, prawda? To nie tak, że powinni się przenieść czy coś.

Wobec takich scen uwierzenie właściwie w cokolwiek w tym filmie jest bardzo trudne. Nie poczułem klaustrofobii kanałów (oślepiająca biel po wyjściu z nich na koniec wcale mi tego nie rekompensuje), nie czułem że bohater jest w niebezpieczeństwie, albo, że jego podopiecznym grozi śmierć. W ciemności to bardzo lekki obraz wojny – może w tych kanałach nie ma za dużo miejsca i trzeba się przyzwyczaić do smrodu, ale poza tym to większych problemów nie ma, a i te które są przestają mieć znaczenie po kilku minutach.

Jakby tego było mało, jest to film bez mała frustrujący. Cała grupa Żydów była trudna we współpracy – kobiety miały fochy a mężczyźni bardzo dużo krzyczeli i szamotali się. Przed ucieczką jeden z nich uprawiał z jakiegoś powodu seks z inną kobietą na oczach córki i żony (które udawały, że tego nie widzą), a gdy doszło do ucieczki żonie zebrało się na postawienie ultimatum („albo ona albo ja! Wybieraj” – mąż odparł: „To nie czas na takie sceny”, wyjątkowo trafne). W trakcie ucieczki jedna kobieta krzyknęła: „Nie, nie chce mi się”, inna już w kanałach oznajmiła: „Ja chcę wracać! Ja chcę!”. Gdy jednak ktoś zaproponuje „Może byśmy się jakoś zorganizowali, zastanowili…” to od razu zostanie zakrzyczany przez resztę („Kto cię mianował naszym przywódcą?!”). Socha do końca nie zdobył zaufania Żydów, choć nie dlatego że się nie starał – był do końca lojalny wobec nich i trzymał się umowy bez względu na wszystko. Po prostu za każdym razem gdy ten do nich przyjdzie oni potrzebowali złapać go, przydusić, pogrozić bronią, nakrzyczeć… Ale chyba tylko dlatego, że scenariusz nie przewidział bardziej subtelnych tudzież nieprzedramatyzowanych zagrań, dzięki którym uznałbym ich za ludzi zdrowych na umyśle. Mieli być przestraszeni i nieufni, ale wyglądają ostatecznie jak małpy z bronią. Miałem mieć nadzieję, że zostaną uratowani i wyjdą z tego cało – zamiast tego miałem wątpliwości, czy ci ludzie dadzą sobie radę w normalnym świecie. Obstawiałbym raczej, że wybiją się sami po tygodniu.

Wobec takiego stanu rzeczy główny bohater jest wręcz idealny. Leopold Socha w tym filmie to mało znaczący człowiek, który stara się przetrwać wojnę i zapewnić byt sobie oraz rodzinie, a Żydom pomaga tylko z uwagi na pieniądze (które i tak w większości wydaje na jedzenie dla nich samych), jednak w pewnym momencie zacznie się zastanawiać czy warto pomagać ludziom, których nie stać nawet na „Dziękuję za to, co dla nas robisz, panie Socha”. Na nieszczęście inwencji scenarzystom starczyło tylko na tą jedną postać (na dodatek tylko na wstępny zarys, jej dalszy rozwój to już kpina), bo reszta bohaterów tej historii poza imieniem chyba nie miała niczego więcej. Obstawiam nawet, że w samym scenariuszu przez większą część pracy nad filmem byli po prostu ponumerowani: Hitlerowiec #1, Hitlerowiec #2, Żyd #1, Żydowskie dziecko #1 itd. Najgorzej jest jednak z postacią żony Sochy, która praktycznie w każdej scenie ma inną osobowość (raz popiera męża w jego działaniu, raz nie, zależy od humoru scenarzysty).

Niemniej, trzeba oddać filmowi: rola Więckiewicza jest bardzo dobra, a zdjęcia w ciemności wykonano tak, by widz nie czuł się przygnieciony ciemnością, osiągając to dzięki dynamicznemu montażowi, bez korzystania ze sztucznego oświetlenia. Film ma też kilka naprawdę dobrych scen – świetnie zainscenizowanych, klimatycznych a nawet i realistycznych. Ale zaraz potem następuje z 10 scen, które tylko mogłyby być dramatyczne, dając ogólne wrażenie niewykorzystanego potencjału (choćby wspomniana scena rodzenia dziecka).

Tak piszę o tym filmie, jakbym nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że nie jest to historia fikcyjna. Jednak jestem tego jak najbardziej świadomy. Problem w tym, że Holland oparła swój film na prawdziwej historii i prawdziwych ludziach, a ja nie uwierzyłem w ani jedną scenę.

Obywatel Jones (2019)

2/5

Pani Agnieszka nie była odpowiednią osobą, żeby poruszyć ten temat, ale to zrobiła.

To oparta na faktach historia dziennikarza, który przed II wojną światową udał się do ZSRR, aby zobaczyć na własne oczy, że propaganda kłamie. Następnie wrócił do siebie, gdzie nikt mu nie chciał wierzyć. Podstawowy problem z tym filmem jest taki, że nie tłumaczy tych fundamentalnych założeń, które właśnie opisałem. Jako widzowie ani nie rozumiemy, dlaczego bohater zdecydował się na takie poświęcenia, ani też dlaczego nikt mu nie chciał wierzyć. Jedna postać mówi, że nie można ot, tak zerwać relacji handlowych, skoro Wielka Brytania jest w ruinie, ale nie wiemy, co Związek Radziecki ma im takiego do zaoferowania, czemu inne kraje tak chcą tam inwestować. Nie rozumiemy po prostu ludzi biorących udział w tej opowieści. Ani jednej.

Twórcy wyszli z założenia, że muszą pokazać tragedię ZSRR. Zrobili to kosztem nudnej opowieści oraz ujmując głównemu bohaterowi rozumu, ponieważ ten wyrusza w podróż praktycznie bez przygotowania. Nie myśli o tym, że będzie mu trudno – bierze chlebak i już jest gotowy. Musieliśmy razem z nim zobaczyć wszystko na własne oczy: wejść do pociągu i siedzieć długie minuty, patrząc, jak nasz protagonista je nieświadomy, ilu ludzi na niego patrzy, czekając na okruszki chleba, jakie mu spadną na spodnie. Głuchy, ślepy, iloraz inteligencji przykręcony na wsteczny. To samo w scenie jedzenia ludzkiego mięsa – zdąży wszystko przetrawić, zanim sobie uświadomił, co mu włożyli do ust. Jak tam przeżył, to nie wiem – znaczy wiem, jego losy znaczy teleportacja. W jednym ujęciu wchodzi do lasu, w drugim jest już w mieście, dzięki czemu ledwo może się osobiście zaangażować w jakieś problemy, które natyka. Było mu o wiele za łatwo. Przez cały film jest mu za łatwo. Dostaje wizę do ZSSR i natychmiast wie, komu tam ufać, a komu nie. Jednych biorą na zakładników, jego wypuszczają wolno. Jemu się tłumaczą, ale inny na jego miejscu dostaje cztery strzały ostrzegawcze w kość czołową (oraz jej zaplecze). I się jeszcze trzyma, ale pęka i płacze, jak dzieci z niego będą drwić na ulicy. Film oparty na faktach, z całą pewnością, ale twórcy robią bardzo dużo, aby nie były one wiarygodne.

Właściwa część filmu – ta o powrocie i walce, aby wysłuchali jego prawdy – jest jego końcówką. Wcześniej twórcy zachowują się, jakby odkrywali coś nowego przed widzem, że ten nie jest świadomy, jak źle było w ZSRR. To nie jest tajemnicą, chociaż to jest tak traktowane. Większość filmu trzeba po prostu przeczekać, a gdy przychodzi co do czego, film się kończy w niesatysfakcjonujący, banalny sposób. Coś, co było problemem jeszcze kilka minut wcześniej (brak dowodów i „to tylko opinia przeciwko opinii”, nie mówiąc o dyplomacji i innych dorosłych kwestiach), teraz są zbywane wzruszeniem ramion. I kończymy. Za nami dwie godziny banalnego oświetlania połowy twarzy, wolnej narracji, kamery z ręki zastępującej dramaturgię, ale to wszystko nie ma znaczenia. Ważne, że twórcy zrobili, co chcieli, czyli dowalili komunistom. Powiedzieli: „U nas też jest źle, ale u nich jest dużo gorzej”. Nie zgłębili tematu jednak, nie pragnęli zrozumieć i nie pomogli nam tego zrobić. Wiemy, że było źle. Teraz popełniajmy te same błędy ponownie, tylko nie nazywajmy ich komunizmem. To wystarczy.