Agnieszka Holland
„Mnie przede wszystkim interesują historie ludzi i ich losy. Sam kostium jest tutaj najmniej ważny. Oczywiście bardzo chciałabym robić współczesne kino. Problem polega jednak na tym, że dzisiaj nie jestem zbyt mocno zakorzeniona w jakiejś konkretnej rzeczywistości. Czyli jeśli miałabym robić film współczesny musiałabym go robić trochę, jak kostiumowy. To znaczy dokonać pewnej dokumentacji, wejść w tą rzeczywistość, która nie jest moją codziennością. W Polsce jestem stosunkowo mało i bardziej wygląda to na przystanek w podróży. Z kolei Stany znam głównie z tego, że robię tam filmy i seriale, których popełniłam najwięcej.” – Agnieszka Holland (2009)
Aktorzy prowincjonalni (1979)
Spodobało mi się, naprawdę. Aktorzy walczą z reżyserem sztuki i zmianami w tekście, aby coś udowodnić, stanąć tym samym w obronie jakichś wartości, bunt jest potrzebny… I o to w tym filmie chodzi, o wyrażenie buntu. No i fajnie. Z sukcesem wyrażono wszystkie emocje oraz przykłady ich źródeł. Jest źle. Widzimy, że jest źle. Chcemy coś zrobić. Stawiamy opór, walczymy o coś… I tylko zostaje nam smutek, bo tak naprawdę co ta nasza walka zmieni? Nawet jak osiągniemy artystyczny sukces, wygłosimy monolog na scenie czy co tam jeszcze… No fajnie, tylko to już wszystko. Świetnie to w tym filmie przedstawiono.
Najbardziej zapadnie mi w pamięci scena samobójstwa. To ciało naprawdę leci niespodziewanie, naprawdę jest ta histeria, czułem to blokowanie innych od patrzenia przez okno… I wywołujące dreszcz uczucie, że jeszcze w tej chwili muszą wrócić do codzienności, swoich obowiązków, zaraz wychodzą… I w tym samym czasie przypominamy sobie poprzednią scenę, w której staruszek pytał, co on ma zrobić? Milicja woli kumpli od obywateli, władza opuszcza ludzi w państwie opiekuńczym, człowiek ginie, nic się nie zmienia, życie idzie dalej.
Mnóstwo naturalnych scen przy jedzeniu i piciu też na plus. Wszystko wychodzi wtedy na wierzch.
„To może być tak i tak, pan ma rację, to nie jest jednoznaczne, ale nie możemy doprowadzić do tego, że wyjdzie ani tak, ani tak.„

Obecnie Agnieszka Holland znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #206
Top
1. Gorączka
2. Całkowite zaćmienie
3. Aktorzy prowincjonalni
4. The Wire
5. Tajemniczy ogród
6. Kopia mistrza
7. Kobieta samotna
8. Obywatel Jones
9. Europa Europa
10. Olivier, Olivier
11. W ciemności
Ważne daty
1948 – urodziny Agnieszki (Warszawa)
1954 – urodziny siostry Magdaleny (Łazarkiewicz po mężu) pani reżyser Ostatniego dzwonka (1989)
1961 – śmierć ojca (samobójstwo)
1972 – urodziny córki, Kasi Adamik
1979 – debiut kinowy
1981 – wyjazd do Francji
1985 – Agnieszka tłumaczy „Nieznośną lekkość bytu” Kundery
1993 – wyjazd do USA
2008 – debiut reżyserski córki
Gorączka (1981)
Początek XX wieku, Polska pod zaborami, rewolucjoniści i anarchiści chcą wykorzystać bombę do zamachu, a my śledzimy losy – nie ludzi, ale owej bomby.
Jestem pod ogromnym wrażeniem konstrukcji fabularnej w tym scenariuszu, to niemal Pulp Fiction bez podziału na rozdziały. Podróżujemy od jednego wątku do drugiego, widząc ten świat, zanurzając się w każdej scenie jak w nowym filmie. Zrealizowano to kapitalnie, przedstawiając wszystkie odcienie rewolucji: mięso armatnie, które chce umierać; jeden, który okaże się mądry i myśli o niewinnych; inny okaże się walczyć dla sprawy dla kobiety, inny będzie tylko krzyczeć i pójdzie na stryczek w zasadzie za same zamiary. W ostatniej chwili krzyknie jakieś hasło, a jakie to będzie nieistotne i próżne! Sprawa istnieje, walczyć trzeba, opór stawiać trzeba, nie można się poddawać, życie pod celownikiem można oddać za życie na wolności… Rzeczy się tylko dzieją. A sytuacja pozostaje bez zmian. Najlepszy jest wątek Bogusława Lindy, kiedy bomba wpadnie w jego ręce. Zwykłego bandyty…
Swoją drogą: rola Lindy to petarda sama w sobie. Dlatego ten człowiek jest taką legendą!
Jest w tym filmie artystyczna bezczelność, mówienie o czym chcesz i jak chcesz. Gwałtowność przeradza się w oślepienie własnymi ambicjami, własnym znaczeniem, własną ważnością. Do tego znakomite, gorzkie zakończenie. W końcu dochodzi do obiecanej eksplozji… Jestem pod wrażeniem!
Tajemniczy ogród (1993)
Pamiętałem, że reżyseruje Holland, ale ekipa w tym tytule jest naprawdę mocna. Maggie Smith, Irène Jacob, Francis Ford Coppola, Zbigniew Preisner, Roger Deakins… W ekranizacji dla dzieci, którą tylko miło wspominamy. Nie oglądałem od lat, ale nadal pamiętam, jak Dickon uciął gałązkę, aby pokazać, że roślina jest w środku jak najbardziej żywa. Fabułę pewnie każdy kojarzy – osierocona dziewczynka musi zostać u rodziny, która nie ma dla niej czasu. Odkrywa sekrety ich posiadłości, w tym wyjątkowy ogród, zamknięty na klucz, z którym wiąże się pewna tajemnica…
Egzekucja tej adaptacji jest naprawdę świetna. Szczególnie młodzi aktorzy dają z siebie wszystko, są kompletnie wiarygodni. Gdy są szczęśliwi w ogrodzie, gdy pierwszy raz się widzą i zapoznają, gdy poznają świat tej drugiej osoby, fantastyczne osiągnięcie. Protagonistka wcale nie jest sympatyczna – i to nie tylko z początku. Jest pyskata, niemiła, rządzi się, traktuje służbę jak swoją własność. Ma charakter, tak, ale przede wszystkim faktycznie odreagowuje negatywne doświadczenia życiowe. Pełni ogromną rolę w tej historii, jako dziecko zmieniając życie wszystkich wokół na lepsze. Można w to uwierzyć, ale przede wszystkim to chce się oglądać, słuchać, poznawać. I wracać. Nawet pomimo tego, jak bardzo ta klasyczna historia zostaje w pamięci.
Całość płynie szybko, na koniec seansu czujemy się, jakbyśmy poznali więcej o świecie – a szczególnie o tym, że dorośli są bardziej skomplikowani, niż się może wydawać. Im też trzeba okazać wyrozumiałość, miłość. Dobra nauka dla dziecka, zaraz obok pokazania, jak fajne może być ogrodnictwo. To bardzo wizualna adaptacja. Prawdziwa klasyka kina dziecięcego i familijnego, nawet trzy dekady później.
Obywatel Jones (2019)
Pani Agnieszka nie była odpowiednią osobą, żeby poruszyć ten temat, ale to zrobiła.
To oparta na faktach historia dziennikarza, który przed II wojną światową udał się do ZSRR, aby zobaczyć na własne oczy, że propaganda kłamie. Następnie wrócił do siebie, gdzie nikt mu nie chciał wierzyć. Podstawowy problem z tym filmem jest taki, że nie tłumaczy tych fundamentalnych założeń, które właśnie opisałem. Jako widzowie ani nie rozumiemy, dlaczego bohater zdecydował się na takie poświęcenia, ani też dlaczego nikt mu nie chciał wierzyć. Jedna postać mówi, że nie można ot, tak zerwać relacji handlowych, skoro Wielka Brytania jest w ruinie, ale nie wiemy, co Związek Radziecki ma im takiego do zaoferowania, czemu inne kraje tak chcą tam inwestować. Nie rozumiemy po prostu ludzi biorących udział w tej opowieści. Ani jednej.
Twórcy wyszli z założenia, że muszą pokazać tragedię ZSRR. Zrobili to kosztem nudnej opowieści oraz ujmując głównemu bohaterowi rozumu, ponieważ ten wyrusza w podróż praktycznie bez przygotowania. Nie myśli o tym, że będzie mu trudno – bierze chlebak i już jest gotowy. Musieliśmy razem z nim zobaczyć wszystko na własne oczy: wejść do pociągu i siedzieć długie minuty, patrząc, jak nasz protagonista je nieświadomy, ilu ludzi na niego patrzy, czekając na okruszki chleba, jakie mu spadną na spodnie. Głuchy, ślepy, iloraz inteligencji przykręcony na wsteczny. To samo w scenie jedzenia ludzkiego mięsa – zdąży wszystko przetrawić, zanim sobie uświadomił, co mu włożyli do ust. Jak tam przeżył, to nie wiem – znaczy wiem, jego losy znaczy teleportacja. W jednym ujęciu wchodzi do lasu, w drugim jest już w mieście, dzięki czemu ledwo może się osobiście zaangażować w jakieś problemy, które natyka. Było mu o wiele za łatwo. Przez cały film jest mu za łatwo. Dostaje wizę do ZSSR i natychmiast wie, komu tam ufać, a komu nie. Jednych biorą na zakładników, jego wypuszczają wolno. Jemu się tłumaczą, ale inny na jego miejscu dostaje cztery strzały ostrzegawcze w kość czołową (oraz jej zaplecze). I się jeszcze trzyma, ale pęka i płacze, jak dzieci z niego będą drwić na ulicy. Film oparty na faktach, z całą pewnością, ale twórcy robią bardzo dużo, aby nie były one wiarygodne.
Właściwa część filmu – ta o powrocie i walce, aby wysłuchali jego prawdy – jest jego końcówką. Wcześniej twórcy zachowują się, jakby odkrywali coś nowego przed widzem, że ten nie jest świadomy, jak źle było w ZSRR. To nie jest tajemnicą, chociaż to jest tak traktowane. Większość filmu trzeba po prostu przeczekać, a gdy przychodzi co do czego, film się kończy w niesatysfakcjonujący, banalny sposób. Coś, co było problemem jeszcze kilka minut wcześniej (brak dowodów i „to tylko opinia przeciwko opinii”, nie mówiąc o dyplomacji i innych dorosłych kwestiach), teraz są zbywane wzruszeniem ramion. I kończymy. Za nami dwie godziny banalnego oświetlania połowy twarzy, wolnej narracji, kamery z ręki zastępującej dramaturgię, ale to wszystko nie ma znaczenia. Ważne, że twórcy zrobili, co chcieli, czyli dowalili komunistom. Powiedzieli: „U nas też jest źle, ale u nich jest dużo gorzej”. Nie zgłębili tematu jednak, nie pragnęli zrozumieć i nie pomogli nam tego zrobić. Wiemy, że było źle. Teraz popełniajmy te same błędy ponownie, tylko nie nazywajmy ich komunizmem. To wystarczy.
Najnowsze komentarze