Zack Snyder

Zack Snyder

19/03/2021 Opinie o filmach 0

Once you land on who you think the character is and what his conflicts are, you have to let that lead you. You have to throw all that other stuff away and not be worried about this epic responsibility, or it will just crush and paralyze you.” – Zack Snyder

Batman v Superman (2016)

4/5

Po wydarzeniach z Man of Steel zaostrza się konflikt między Batmanem i Supermanem. Panowie ci nawzajem sobą gardzą i metodami, jakie stosują, by zaprowadzić porządek. A gdzie dwóch się chce bić, tam trzeci spróbuje coś ugrać.

W tej wersji Batman jest osobą nieco starszą niż ostatnie wcielenie, które widzieliśmy na dużym ekranie. Teraz ma za sobą 20 lat walki z przestępczością, i jest na etapie zmęczenia. Jego wewnętrzny konflikt o to, czy jeszcze jest bohaterem, czy jednak jednym z tych złych, został rozwiązany – jest przestępcą, i pogodził się z tym. A jego metody stały się ostrzejsze.

Podoba mi się, że to nie jest jeden z tych filmów, o których wszyscy mówią to samo, jak w przypadku Man of Steel. Opinie widzów troszkę się różnią od siebie, i każdy dodaje coś nowego, dlatego w ogóle warto mi pisać ten tekst. Świt Sprawiedliwości spodobał mi się. Nie z powodów, którymi się kierowałem, żeby wyjść do kina, ale to już inna sprawa*. Zaskoczony byłem filmowością tej opowieści, ile tutaj wyraża się poprzez działanie, spojrzenia i montaż. Dla przykładu mała scena, w której Bruce Wayne ogląda podziemną walkę na pięści. Czarny zawodnik dostaje po pysku, wylatuje prawie z ringu, Bruce go łapie, pochyla się nad nim – z ułożenia postaci i zaskoczonego wyrazu twarzy u pięściarza wnioskujemy, że milioner coś mu szepnął w międzyczasie. Wraca na ring, stosuje inną taktykę i natychmiast wygrywa pojedynek. Spogląda w szoku na Wayne’a, dziękuje skinieniem głowy. To wszystko, cała scena, bez słowa. Tego tu jest prawdziwe zatrzęsienie, od czasu Mad Maxa nie było na ekranie czegoś takiego, i strasznie to polubiłem. Twórcy korzystają z tego nagminnie w opowiedzeniu swojej historii oraz przebiegu akcji, ale tu już musiałbym zdradzać konkretne sceny, by coś więcej napisać. Grunt, że nacisk na obraz skutkuje mocnym przekazem i kilkoma pięknymi scenami. Podziwiałem finezję wizualną twórców, i każda sekwencja miała coś dla mnie, i oglądanie tego było przyjemnością. Sam mam dwoje faworytów – pierwszy jest na samym początku, gdy Bruce Wayne wbiega w zawalający się budynek. A druga to wzruszający przykład montażu równoległego w finale. Szczegółów nie zdradzę – cały świat zamknął solidarnie pyszczek, dzięki czemu nie oczekiwałem żadnego zaskoczenia, więc ja też tego nie zepsuję.

Postaci też są niezłe. O ile udało mi się oczywiście przebić przez polski dubbing, ale o tym niżej. Szczególnie spodobał mi się pomysł na Lexa Luthora: złoczyńcę, który czyni zło, by zbudować poczucie własnej wartości. By być tym człowiekiem, który zmusił Człowieka ze stali do uklęknięcia przed nim. Kogoś takiego chcę oglądać. Batman również jest interesujący – jak pisałem wyżej, jest osobą dużo starszą niż w trylogii Nolana. Ma za sobą lata walki, i jest na etapie zobojętnienia na misję, którą sobie wyznaczył. Nie czuje, że jego walka ma już jakiś sens, bo przestępcy wracają i wszystko zatacza koło, nic się nie zmienia. Ale pokonanie Supermana jest już czymś innym – znaczącym! To zwycięstwo wszystko zmieni i zapisze się w historii. Co prawda nie jestem przekonany, czy sama walka była konieczna, ale to i tak lepiej, niż Superman, który zaczął coś mówić, ale na stołku montażowym nie pozwolili mu dokończyć zdania, i trudno cokolwiek o nim napisać.

Świt sprawiedliwych (tak powinien brzmieć polski tytuł) nie jest produkcją samodzielną. To bardziej jak odcinek serialu albo środek opowieści w stylu Dwóch wież. Osobiście nie mam z tym problemu. Widzę odwagę twórców i wyraźną wizję tego co tu robią. Ten film był niezbędny w takiej właśnie formie, by doprowadzić do kolejnych tytułów. Widać po tej produkcji, że ten świat ma więcej do zaoferowania zarówno w przyszłości jak i przeszłości – dla przykładu, Bruce Wayne ma tu nową posiadłość. Stara leży w gruzach. Dlaczego? Nie wiadomo. Rozumiem, czemu wielu będzie mieć z tym problem. Ale zapewniam: fabuła Świtu… jest samodzielna, chociaż trudna do opowiedzenia za pomocą słów (przypomnijcie sobie Batman Begins – tam przez większość czasu w ogóle nie było żadnej historii, i wtedy to oglądało mi się najlepiej). Wszystkie sceny są niezbędne, ale to zaledwie wstęp do ciągu dalszego, wtedy uzyskamy jakąś konkluzję, podsumowanie.

O wadach nie mam ochoty za bardzo pisać, bo na tym skupia się reszta świata, i czuję się tutaj trochę zbędny… ale tak, w większości są one uzasadnione. Wątki urywają się, fabuła jest dziurawa, brakuje wielu scen, i sporo tu rzeczy, które nie powinny śmieszyć, a śmieszą (tonący Superman xD). Ilość zbędnych lub pustych postaci szokuje, Superman jest na ich czele, a problemy społeczne, jakie film podejmuje, nie dostają domknięcia. A nawet gdy są one poruszane, to nie byłem pewny, czy film jest na tyle mądry, by unieść którykolwiek. Choćby motyw człowieka, który nagle stracił pierwsze miejsce w łańcuchu pokarmowym i nie może się teraz odnaleźć; nie wie, co zrobić i co czuć. Chcecie rozwinięcia? Idźcie oglądać Twilight Zone. Ale te minusy nie przeszkadzały mi jakoś podczas seansu. Nie pozwalają mi nazwać tego filmu dobrym, i tak też go nie oceniam, ale nadal przyjemnie spędziłem czas na sali kinowej. I ciekaw jestem kontynuacji.

A co z dubbingiem?

Taką wersję oglądałem, poprzez niespodziankę. W repertuarze było, że zastanę napisy, a tu jajeczko. I jest to robota… poprawna. Jako całokształt. Wybór głosów, montaż dźwięku, tłumaczenie. Nie wiem, skąd w ogóle pomysł, by taki film sprzedawać również w wersji z dubbingiem, może takie naciski Warnera? Może musieli to robić, za grosze, ale nawet takowych warunków nie potraktowałbym jako wymówki. Tej wersji nie mogę uważać za ciekawostkę choćby, którą można zobaczyć dla śmiechu. Słuchając tego, czułem się, jakbym oglądał serial dla nastolatków na kanale dla dzieci. Nie warto.

Ponadto, zgadnijcie, jak przetłumaczyli jedyną zabawną kwestię w całym filmie, która jest też w zwiastunie? Wiecie:

Superman: Ona jest z tobą?
Batman: Myślałem, że jest z tobą.

W wersji z dubbingiem usłyszycie:

S: Znacie się?
B: To moja stara.

Pozwolicie, że zostawię to bez komentarza.

Zack Snyder

Obecnie Zack Snyder znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #221

Top

1. Watchmen. Strażnicy
2. 300
3. Batman v Superman UE
4. Świt żywych trupów
5. Liga Sprawiedliwości (2021)
6. Legendy sowiego królestwa
7. Człowiek ze stali
8. Armia umarłych
9. Sucker Punch

Ważne daty

1966 – urodziny Zachary’ego (Wisconsin, USA)

1981 – wychodzi ulubiony film Zachary’ego (Exalibur)

2004 – debiut kinowy, drugie małżeństwo, założenie z nią firmy produkującego filmy

2017 – samobójstwo córki (miała 20 lat)

Liga Sprawiedliwości Zacka Snydera ("Zack Snyder's Justice League". 2021)

3/5

Można się było spodziewać sporej ilości akcji, efektów specjalnych oraz Zacka Snydera będącego sobą w całości. I zacznę od tego ostatniego, bo po seansie czuję jednak, że to wciąż obraz będący efektem kompromisu – „wyciągania” lekcji, jeśli wolicie. Nie ma tutaj ciągłego budowania momentów, gdy wszystko na ekranie jest w slow-mo, muzyka i kadry pasują idealnie. Nieistotne, czy oglądamy istotną scenę, czy jakiś przerywnik, pan Snyder ze wszystkiego zdawał się pragnąć stworzyć MOMENT. Wizualne cacuszko, którego nie zapomnimy, a z uwagi na ich nagromadzenie raczej staniemy się im obojętni, niż im ulegniemy na cały seans. Tak było w 300, Watchmen czy Świcie sprawiedliwości, ale tak nie jest w Lidze sprawiedliwości. Nie ma nawet jego powagi i mroku, wysilonego lub nie. Czułem, że ten człowiek chciał posłuchać krytyki i postawić częściej na jakiś humor tu i tam, że chciał przystopować ze swoją potrzebą tworzenia MOMENTÓW. I to zrobił, ale tutaj już widzowie zdecydują, czy to lepiej albo gorzej.

Może ma to związek z tym że za kamerą nie stał Larry Fong – operator Snydera, towarzyszący mu od 300 aż do Batman v Superman – a Fabian Wagner, czyli człowiek do tej pory zadomowiony głównie w serialach czy filmach telewizyjnych. Zrobił też parę kinowych obrazów, w tym Ligę… z 2017 roku i nie musi to wszystkiego tłumaczyć, ale jednak film z 2021 roku jest o wiele zwyczajniejszy i neutralniejszy niż coś, czego mogliśmy się spodziewać po panu Snyderze. Szczególnie gdy robi film tytułowany jego godnością. Powtórzę: wydaje mi się, że chciał dobrze, chciał posłuchać uwag widzów, postawił na stonowanie swojego stylu… I w moich odczuciach nie czuł się wtedy do końca komfortowo. Miałem nawet wrażenie, że przez pierwszą połowę sami bohaterowie (czy raczej aktorzy) nie mogą się wczuć w „moment”. Pan Snyder – cokolwiek by o nim nie mówić – zawsze miał silną wizję i pewnie jako reżyserowi było łatwo mu zaufać na planie. Teraz chciał wypracować kompromis, co mogło osłabić pewność siebie u ekipy. Efekt jest taki, że oglądamy, ale bez przekonania.

Jak na film podobno zrodzony z pasji – dedykowany córce, zrodzony z próśb fanów – nie mogę osobiście napisać, bym znalazł tutaj to uczucie. To raczej standardowy obraz o zbieraniu drużyny i walce z komiksowym antagonistą. O tym jest ten film, więc go robimy i wszystkie rzeczy wewnątrz niego. Słuchamy się zasad tego schematu, podążamy za nim i nie robimy z nim nic szczególnego. Nie wyczułem tutaj tej ekscytacji w stylu: „wow, mam szansę zrobić film z tymi wszystkimi postaciami! pierwszy raz tworzą drużynę na dużym ekranie!” czy coś. Po prostu robimy film. Kolejny film. Z nieinteresującymi bohaterami, nieciekawą historią i jedynie okazjonalnymi scenami akcji na poziomie. Pościg za Amazonkami, przywitanie dawnego znajomego, wejścia do piekła i akcja na jego ulicach, epilog na pustyni… Trochę jednak z tego seansu zapamiętam. Na pewno nie będę pamiętał szczegółów opowieści o ludziach, którzy muszą razem współpracować, bo jest jakieś zagrożenie, ale nie chcą razem pracować i dopiero później zaczną razem pracować. Albo ich wielkiego przeciwnika, który atakuje Ziemię tylko po to, aby inny Zły go polubił. Bo to jest jego motywacja – zyskać przychylność szefa.

Pomimo rozbudowanego metrażu nadal w opowieści jest kilka skrótów i nieścisłości (jak bohaterowie dochodzą do pewnych wniosków, dlaczego decydują się na kolejny krok w swoim planie itd.), pewne motywy nie zostają wystarczająco rozbudowane, a inne są wciskane z całych sił, byle tylko dać im chociaż parę chwil. Wszystkie zapewne i tak były zdradzone w licznych zwiastunach, więc tym bardziej trudno znaleźć w tym sens. Nie oglądałem większości, więc najciekawsza była dla mnie końcówka zapowiadająca z trzy czy cztery oddzielne kontynuacje – w tym sekwencja snu pokazująca połączenie sił Batmana z niespotykanymi postaciami. To był film, który chciałbym zobaczyć. Pewnie jest gdzieś komiks o tym już.

Nie jest to nic specjalnego, ale było kilka fajnych momentów. Seansu nie żałuję, ale jeśli miałbym wybór – wolałbym w tym czasie porobić coś innego.

PS. Nie oglądałem wersji z 2017 roku.

PS 2. Kwestia „film czy serial?” – to jest film. Ponoć autorzy mówią, że to serial, ale to jest jeden, długi film, trwający jakieś 3 godziny i 50 minut. Są w nim plansze z kartami tytułowymi w stylu: „Part 1” i podtytuł, które nie są równe albo jakoś specjalnie skonstruowane tak, by były podrozdziałami czy odcinkami (o braku intra/outra i innych „detalach” nie wspominając). To raczej ułatwienie dla widza, by ten mógł sobie zrobić przerwę. By zacząć nazywać to serialem, to trzeba by przedefiniować dużą część kina i cofać się aż do czasów niemych produkcji, większość z nich zacząć nazywać serialami (Gabinet doktora Caligari podzielony na pięć aktów), więc po prostu szkoda zachodu. Liga Sprawiedliwości z 2021 roku to film.

Armia umarłych ("Army of the Dead", 2021)

2/5

Film o jebaniu. Bohaterów jebie szef, rząd, zombie, pro-zombie oraz jeszcze będą się jebać nawzajem z czystej głupoty. Ot, na przykład – „Hej, nie lubię cię. Idź tam, gdzie są zombie. Obudzisz ich i wszyscy będziemy mieć przez to kłopoty, ale, hehehehe, ty największe!„.

Armia umarłych w moich oczach jest filmem zrodzonym z przekonania, że filmy o zombie nie mogą być normalnym kinem. Tutaj fabuła musi być pretekstowa, bohaterowie mają być obojętni, absurdy muszą być i basta, te same co zawsze, nic się nie może tutaj trzymać kupy. Ponoć sam reżyser chciał tutaj wyrazić swoją miłość do córki i opowiedzieć o tacie, który zrobi wszystko dla niej, ale po seansie możecie zapomnieć, że w ogóle był taki wątek. A jeśli będziecie coś z tego pamiętać, to przede wszystkim będziecie pytać: „Czemu pozwolił jej tam w ogóle wejść?”, co już na starcie zabija jakiejś głębsze motywacje odnośnie umieszczania tego wątku w filmie. Ginie on zwyczajnie wśród innych, równie pretekstowych i odczłowieczonych. Zaraz obok seksu oralnego, który doprowadza do apokalipsy, albo bogatego Azjaty, który na pięć minut przed końcem świata wymyśla napad na bank dla ledwie kilku milionów, chociaż tak naprawdę chodziło mu o łeb potwora, o który było dalece łatwiej. To po prostu źle skonstruowane kino.

Znaczy, w sensie fabuły, postaci, poruszanych tematów i tak dalej, bo wizualnie jest naprawdę dobrze. Nie tak, jak w innych filmach Snydera, ale na pewno więcej obrazów zapamiętam z tego, niż z Ligi Sprawiedliwości. Basen pełen zombie, zombie na szczycie statuy wolności, walkę z zombie w śpiączce, „napad” na sejf… I oczywiście czołówkę, szczególnie ujęcie ze spadochroniarzem. Niezależnie od tego, czy to było głupie albo inne, to były widoki, które zostaną w pamięci.

Cała reszta to standard źle zrobionego kina. 50 minut będą zbierać drużynę i wchodzić na serwer, by dopiero po tym czasie zacząć się przygotowywać na niebezpieczeństwo. Wchodzą do budynku i wtedy mówią: „tutaj będzie tak i tak, zachowujmy się tak i tak”. Co w sumie oznacza jeszcze więcej zwlekania z przejściem do akcji. Nie pamiętam wiele akcji w sumie. Pamiętam głównie zmęczenie. Dłużące się dialogi, zawsze trzeba było coś niepotrzebnego dodać. Poczucie humoru wywołujące u postaci ściskanie pośladków, jakby miało to sprawić, że widz już ich nie będzie ściskać i nie będzie wcale się zastanawiać: „Po co ten nieśmieszny żart tutaj był?”. A gdy dokończyli wątek główny, to jeszcze przypomnieli sobie o wątku pobocznym. A na koniec epilog z ugryzionym chłopem, który pobił rekord świata na zauważenie, że został ugryziony. Przeturlał beczkę z kasą razem z Walterem Whitem, spłodził syna, wybudował dom i dopiero wtedy się źle poczuł. Genialne*. To nie jest tak, że to długi film, bo Snyder lubi slow mo. Jakby wyciąć z niego męczące dialogi, humor, z głową ułożyć fabułę, to z tego ledwo byłby pełny metraż. Nawet jakby cały był zrealizowany w zwolnionym tempie.

Jest parę krwawych scen, parę ładnych kadrów. I nic więcej. Jak tęsknicie za kinem i oglądaniem popcornowych, krwawych filmów, to historia kina ma dla was mnóstwo tytułów do zaoferowania. Powrót żywych trupów z 1985 na ten przykład, świetna komedia.


*chociaż w sumie ja obstawiam, ze go stewardessy po prostu otruły, żeby zagarnąć jego pieniądze.