Yentl (1983)
Barbra Streisand
Toporna opowieść. Kino chcące coś powiedzieć, które poszło w okrutny schemat.
Początek XX wieku. Tytułowa bohaterka Yentl jest żydowską dziewczyną, która chce się uczyć ze świętych ksiąg o sensie życia i innych takich. Niestety żyje w okolicznościach społecznych, w których tylko faceci mogą mieć dostęp do mądrych ksiąg. Kobiety mają gotować. Yentl obcina więc włosy, wyjeżdża do innej lokacji, gdzie udaje chłopca, aby uczyć się mądrych rzeczy.
Pomijam fakt, że „uczyć się” w tym wydaniu oznacza pretensjonalne rycie na pamięć tego, co się przeczyta, bo jest jeden poważniejszy problem z tym tytułem. Mianowicie – szybko obraca się w schemat komedii pomyłek. Yentl przebrana za faceta zakochuje się w facecie, jednocześnie będąc obiektem westchnień pewnej dziewoi. I otrzymujemy komedię, która w ogóle nie pasuje do tego, o czym film miał opowiadać, na dodatek nie ma tu jednego autentycznego żartu, każdy jedzie na automacie. Yentl jako facet śpi w jednym łożu z innym facetem, bo przecież co w tym dziwnego, i Yentl próbuje to odciągnąć, żeby jednak się nie kłaść. Widać jak na dłoni, że cała ekipa odgrywa to i jednocześnie zastanawia się, czemu w ich wydaniu to nie jest śmieszne. W innych filmach przecież było!
Efekt jest naprawdę dziwny. Nie pomaga fakt skupiania widza przez Barbrę Streisand na sobie samej – reżyseruje, gra główną rolę, śpiewa, walczy o prawa kobiet, dodać do tego schematy rodem z zupełnie innego gatunku i mamy bałagan. Toporny bałagan. Na początku wbija się widzom do głowy, że kobiety są równe mężczyznom czy coś w tym stylu, a na koniec dostajemy śpiewanie i szczęśliwe zakończenia dla każdej zakochanej postaci, rodem właśnie z produkcji opartych na tym, że kobiety to istoty zbyt proste na złożoność życia.
Ciężka sprawa. Nawet nie wiem, czy ten tytuł chciał dobrze lub nie.
Najnowsze komentarze