Wybór Sophie („Sophie’s Choince”, 1982)
Alan J. Pakula
Meryl Streep & Kevin Kline & Peter MacNicol
Holokaust, dzieci i nieszczęśliwa miłość. Smutny, ale chciałem od razu obejrzeć drugi raz.
Młody człowiek na marzenie – pragnie napisać książkę. Wynajmuje mieszkanie w Nowym Jorku, kupuje karton mielonki i poznaje sąsiadów – parę głośnych i emocjonalnych kochanków, którzy go jednocześnie inspirują, jak i odciągają od twórczości na rzecz poznawania ich.
Bohaterowie są dosyć prości – w tym znaczeniu, że można ich poznać na skróty i potem nie będą nas szczególnie zaskakiwać. Wiemy mniej więcej, czego się po nich spodziewać, więc oni sami nie są zbyt intrygujący. Ich historia już tak, chociaż ona też idzie mniej więcej tak, jak się można było domyślić. Trzy hasła, które podałem we wstępie, mogą wam podsumować sporą część filmu. Bierzecie się za naprawdę tragiczny tytuł, pełen smutku – i o tym wiecie. Nie jest to jednak przybijający ze względu na rytm oraz sposób narracji – całą historię oglądamy z perspektywy człowieka z boku, który poznaje swoich sąsiadów kawałek po kawałku i jest w tym aktywny, rozmawia z nimi, stara się pomóc. Jest pełen nieokreślonej nadziei i świeżości, zarówno pod względem poznawania historii tytułowej Sophie razem z nami, jak i pod względem życiowym: jest młody i niedoświadczony, ale szybko dorośnie wraz z zakończeniem, kiedy to zorientuje się, że tak naprawdę wcale nie był głównym bohaterem tego filmu. Jego czas dopiero nadejdzie.
Główną postacią filmu jest oczywiście Sophie – i na jej temat nie ośmielę się niczego zdradzić. To jeden z tych nielicznych przypadków w historii, kiedy po prostu słuchanie osoby będącej na ekranie jest przeżyciem samym w sobie. Aktorki Bergmana umiały wykonać takie monologi, w „Pozostawionych” też potrafił zaskoczyć postawieniem aktora przed kamerą na kilka minut, teraz będę też wymieniać obok tych tytułów „Wybór Sophie„. Jej życie było smutne i przyjemnością nie mogę nazwać słuchanie o jej przeżyciach, ale na pewno nie chciałem w trakcie wyjść, żeby zaczerpnąć powietrza. Nie, ja chciałem zostać i słuchać aż do końca. Wciela się w nią Meryl Streep i mówi na ekranie w kilku językach, w tym po polsku – i jest to najlepszy język polski, jaki słyszałem na zagranicznym ekranie. Naprawdę trzeba być Polakiem, żeby usłyszeć, że pani Streep tylko udaje. Rozkłada akcenty najczęściej w niewłaściwy sposób i zapewne nie wie do końca, co mówi i uczyła się fonetycznie na pamięć, ale to wcale nie sprawia, że jej osiągnięcie mi nie imponowało. Przygotowanie się do roli prawdziwie fenomenalne. Tak jak cały jej występ.
Dla miłośników dramatów, jak i zapadającego w pamięci aktorstwa pozycja obowiązkowa.
Najnowsze komentarze