Tylko kochankowie przeżyją („Only Lovers Left Alive”, 2013)
Jim Jarmusch
Tilda Swinton & Tom Hiddleston & Mia Wasikowska & Anton Yelchin & John Hurt
Najlepszy, kiedy staje się teledyskiem. Tom częściej powinien udawać jak ja, że gra w Chili Peppers.
Dawno temu byłem w obecności włączonego telewizora. Nie oglądałem go, ale pamiętam, że leciał wtedy program kulturalny na TVP Kultura. Tam mówili właśnie o filmie Jarmuscha, jedna kobieta powiedziała: Podoba mi się, że w tym obrazie wampiry są mecenasami sztuki. I muszę się pod tym po latach podpisać. Wampiry Jarmuscha gromadzą sztukę i zdają się ostatnimi, którzy ją pamiętają i żyją po to, by jej doświadczać, rozkoszować się nią, otulać nią, rozpływać w niej. Tylko kochankowie przeżyją jest najlepsze właśnie wtedy, gdy nie jest filmem, a teledyskiem. Wtedy właśnie leci wprowadzająca w trans post-punkowa muzyka, bohaterowie leżą na niesamowitej kanapie, otoczeni książkami, poduchami, zasłonami, instrumentami i innymi wysmakowanymi detalami. Rewelacyjne doświadczenie!
Potem bohaterowie otwierają usta i zaczynają gadać o kondycji świata oraz współczesnego człowieka… Z czego nawet jedno słowo nie było godne dorosłego człowieka, a tym bardziej wampira będącego w okolicy od 500 lat. Narzekanie, że Kopernika wyśmiali, czy rzucanie uwag o tym, że grzyby są wciąż niepoznane, chociaż bez nich nie byłoby życia na Ziemi… To brzmi, jakby ktoś przed włączeniem kamery przeczytał numer Focusa (nie wiem, czy jeszcze wychodzi, ale to tytuł czasopisma popularno-naukowego). W tych słowach wybrzmiewa potrzeba zabłyśnięcia oraz pycha człowieka, któremu wydaje się, że poznał już wszystko, co jest do poznania. A jeśli chodzi o język, którym bohaterowie się posługują – to dostojniejsze słownictwo słyszałem w animacjach z Wallacem i Gromitem.
Intrygujący wydaje mi się jeszcze dysonans pomiędzy tonacją filmu i jego tematem. Otóż główny bohater z jednej strony popadł w marazm, znudzony i zmęczony życiem. Z drugiej strony – tworzy muzykę, która dopiero co powstała i ma przed kim grać. Nie wraca do Bacha, do ballad, do symfonii, nie. On jest istotą, która czekała pięć wieków, żeby wynaleźli muzykę, która rozbrzmiewa w jego duszy, a ten akurat wtedy popadł w nastrój cywilizacja to zło, a człowiek się kończy. Przez to wszystko nie mogę tym razem zaufać Jarmuschowi że miał coś faktycznie do powiedzenia.
Już nawet nie warto poświęcać dużo uwagi drugiej połowie filmu, która istnieje chyba tylko po to, by zachęcić jak najwięcej ludzi do nienawidzenia Mii Wasikowskiej. To dobra aktorka, która chyba nigdy jeszcze nie zagrała w naprawdę udanym filmie, ale przynajmniej zawsze była ich najlepszym elementem. U Jarmuscha pojawia się bez powodu, każą jej się wynosić, ona mówi: ale ja chcę z wami zostać! i odwala taką manianę, że wynoszą ją na kopach. A potem film w zasadzie się już kończy. Po co to było? A cholera wie!* Jakby Jarmusch miał pomysł na serial, ale pozwolili mu nakręcić tylko dwa odcinki, więc połączył je jeden po drugim i wypuścił jako film.
*znaczy wiem, bohaterom miało krwi zabraknąć i w ten sposób doprowadzić do zakończenia, ale bez pośpiechu jestem w stanie wymyślić nieskończoność lepszych sposobów, aby popchnąć fabułę w tym kierunku.
Najnowsze komentarze