Tod Browning

Przybrał imię, które z niemieckiego oznacza "śmierć". Malował twarz na czarno, zabił człowieka, zrobił "Iron Mana" i masę absurdalnych na poziomie fabuły filmów, z których wiele zaginęło w całości lub w części. Zaczął w erze niemych melodramatów, potem tworzył kryminały i w końcu stworzył pierwszy dźwiękowy horror. Stracił głos po operacji nowotworu i zmarł osamotniony niedługo później. Oto Tod Browning i przegląd jego twórczości.
„Although fascinated by the grotesque, the deformed and the perverse, Browning was a debunker of the occult and the supernatural. Indeed, Browning is more interested in tricks and illusions than the supernatural.” – Vivian Sobchack
Jeden z tych filmowców większych od filmów, które nakręcił. One same w sobie… Cóż, są komediami. Takimi, które podczas oglądania wydają się nie być świadome, że są śmieszne. Tym bardziej, jeśli zgłębiamy twórczość reżysera wcześniej znając – lub słysząc – jedynie Draculę i Dziwolągi. Oczekujemy poważnego, ponurego kina, a dostajemy opowieść o chłopie przebierającym się za kobietę, podkładającego głos pod papugi i w ten sposób z pomocą karła okradającego domy. I tak, to wszystko jest na poważnie, ale osobiście podczas oglądania czułem, że ktoś sobie ze mnie jaja robi, że oglądam jakąś wersję Woody’ego Allena – którego pierwszy dorobek reżyserski obejmuje film z Azji, do którego nagrał nowe dialogi po angielsku i w ten sposób stworzył komedię. Najwyraźniej jednak oglądałem właściwy film. Napisany przez reżysera. I nawet później do niego wrócił, po latach tworząc nie bezpośredni remake, ale film, który pożyczył wiele pomysłów od samego siebie. I zrobił film o przebieraniu się za kobietę, aby telepatycznie kierować małymi ludźmi (których sam zmniejszył). W ten sposób jako widz nabieram innej perspektywy na fabuły Dziwolągów oraz Draculi – faktem po prostu jest, że filmy Browninga nie bardzo umiały przedstawiać jakąś przyczynę i skutek na poziomie opowieści. Niewiele razy to się udawało – ale jak już się udało, to wtedy się działo. Mówię o Demonie cyrku, który ma równie absurdalną fabułę – chłop bez rąk jest zakochany w kobiecie, która nienawidzi rąk, bo doświadczała przemocy – ale tam każdy absurd miał swój szerszy kontekst. Również na poziomie postaci i relacji z innymi postaciami. Wtedy udało się osiągnąć właściwy efekt…
…Tylko w tej rozmowie zawsze będzie aspekt tego, co z tych filmów zostało i jak one były tworzone. Dziwolągi to najsłynniejszy i najlepiej udokumentowany przykład tego, co w filmie było, co dodano, usunięto, zmieniono… Ciężko to jednoznacznie ocenić, prawdę mówiąc. Sam poniżej piszę, że „każdy ocenia wersję filmu, którą chciałby widzieć”. Przynajmniej osobiście czuję, że taką oceniam. Inne filmy Browninga były zaginione i odnalazły się w niekompletnej wersji. Lub wcale. Wielu twórców wtedy tworzyło obrazy, które nie przetrwały. Tod Browning do nich należał, ale on akurat zrobił dźwiękowy remake swojego filmu, który miał zaginął w pożarze MGM w 1965 roku (London After Midnight, 1927 – obecnie istnieje tylko odtworzona wersja przez TCM, z użyciem plansz i nieruchomych fotografii). Wtedy Bela Lugosi zastąpił nieżyjącego już Lona Chaneya. Grał wampira i widownia była przekonana – nie pierwszy raz zresztą – że wrócił do roli Draculi. Pan Lugosi grał Draculę na Broadwayu i potem zagrał tę rolę na potrzeby filmowej adaptacji, ale miał z pasją ogłosić, że nie zamierza więcej tego robić z obawy przed byciem zaszufladkowanym jako aktor. I faktycznie – później zagrał Draculę wyłącznie na potrzeby filmowej parodii z Abbottem i Costello oraz programu telewizyjnego w 1950 roku. Wszystkie inne role wampirów to były inne postaci. Wracając do Browninga – realizując Draculę (pierwszą oficjalną adaptację Stokera – film Murnou został nakręcony bez praw do adaptacji i dostał nakaz rządu, aby zniszczyć wszystkie jego kopie) nakręcił też pierwszy dźwiękowy horror. Czy raczej wtedy pisali: chiller. Stało się to celem debaty na temat przechodzenia w dźwięk twórców do tej pory kręcących nieme obrazy. I faktycznie, film bardziej stawia na wizualia niż dźwięk – w tym brak muzyki, aby budować napięcie, co w moim przypadku zawsze przynosiło odwrotny efekt.
Tylko za tymi śmiesznymi filmami stała… Ciekawa osoba. Warta zapoznania się poprzez biografię, a nie kilka artykułów w Internecie. Uciekł z domu do cyrku, był klaunem, po pijaku wjechał pod pociąg i zabił pasażera, samemu też odnosząc poważne rany. Był magikiem, tworzenie filmów było walką, w końcu po prostu przestali mu dawać szansę na tworzenie i zaszył się w ukryciu po stracie żony, kończąc życie piciem przez 20 lat w samotności. Na finiszu jeszcze w wyniku operacji raka krtani stracił głos. I to wszystko podlega masie Interpretacji, jakim tak naprawdę był człowiekiem. Jego pokręcone fabuły nie nabierają może drugiego dna lub głębszego znaczenia, ale jednak ustawiają jego pokręcony umysł w bardziej mrocznych i zawichrowanych rejonach, niż tylko dzieło dziwaka.
Na pewno udawało mu się pokazać ludzi z marginesu tak, aby wydobyć z nich człowieczeństwo. Najczęściej dzięki temu, że grał ich Lon Chaney. Najczęściej oni sami zaczynali dostrzegać je sami w sobie albo rozumieli nagle, że je utracili bezpowrotnie – na tym polegał najczęściej tragizm wielu finałów filmów Browninga, ale najsłynniejszy przykład to oczywiście zdeformowani od urodzenia ludzie będący atrakcją cyrkową. Dziś po latach bardziej widać ciężką rękę reżysera i upór, aby dziwaków przedstawić jako dobrych ludzi, a „zwykłych” ludzi jako tych złych, ale jednak umiemy na to spojrzeć w szerszym kontekście i docenić starania reżysera, łączącego swoje doświadczenia cyrkowe z dorobkiem filmowym, aby powiedzieć coś więcej.
Wobec filmów Browninga mam więc dosyć chłodny stosunek, ale jako reżysera… Chętnie do niego jeszcze wrócę w jakijś książce.

Obecnie Tod Browning znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #184
Top
1. Demon cyrku
2. Dziwolągi
3. Cuda na sprzedaż
4. Dracula
5. Czarny ptak
6. The Show
7. Niesamowita trójka
8. Na Zachód od Zanzibaru
9. Znak wampira
10.Diabelska lalka
Ważne daty
1880 – urodziny (Kentucky, USA) jako Charles Albert Browning
1887 – urodziny drugiej żony
1896 – ucieczka z domu, aby przystąpić do cyrku
1901 – koniec brudnej roboty, teraz już występuje na arenie: śpiewa, gra, klauni; przybierze pseudonim Tod (z niemieckiego: śmierć), będzie malować twarz na czarno, wykonywać magię, będzie komikiem
1909 – początek kariery aktorskiej w filmie (slapstickowe krótkie metraże), pozna D.W. Griffitha i razem zaczną tworzyć
1911 – drugie małżeństwo (do jej śmierci w 1944 roku), pierwszą żonę po prostu porzucił (inne źródło: rozwiódł się)
1915 – pierwszy krótki metraż
1924 – ostatni aktorski występ żony Toda
1925 – zarobił 6500$ za film
1928 – zarobił 45000$ za film
1939 – ostatni wyreżyserowany film
1962 – śmierć (Udar – LA, USA)
1974 – niedługo po tym, jak w UK zniesiono ban na Dziwolągi, David Bowie wypuszcza „Diamond Dogs”, gdzie śpiewa Tod Browning’s Freak you was.
Niesamowita trójka ("The Unholy Three", 1925)
Najlepszy świąteczny film 1925 roku. Napisy to chyba Woody Allen robił.
Znaczy… To film niemy o typie, który jest brzuchomówcą. I jest przestępcą. I udaje starą babę. I sprzedaje ludziom gadające papugi, które nie gadają (bo to brzuchomówca mówił przy klientach za papugę) i potem klient dzwoni oburzony: ta papuga nie gada! Więc baba-chłop brzuchomówca idą wtedy do ich domu i go okradają. Taki jest ich sposób na życie. Naprawdę można się poczuć następnego dnia po seansie, że to był bardzo dziwny sen – albo ktoś nam coś dorzucił do herbaty. Już podczas oglądania dostawałem głupawki i nie wierzyłem w to, co widzę – całość jest na YouTubie, więc brałem pod uwagę, że ktoś sobie jaja robi i przemontował film, dodał idiotyczne napisy… Tylko po co ktoś miałby to robić? Inni ludzie zresztą widzieli ten sam film, więc on chyba naprawdę taki jest.
Później zrobili wersję dźwiękową. Lon Chaney zagrał jeszcze raz tę samą rolę, tylko tym razem pokazał, że umie też zmieniać głosy. Jego jedyna rola mówiona, potem zmarł i tylko żal, że rewolucja dźwiękowa nie przyszła dla niego szybciej. Świat mógłby go jeszcze lepiej docenić. To naprawdę był jeden z najlepszych aktorów wszech czasów.
The Black Bird (1926)
Podwójna rola Lona Chaneya, ale film zmierza w wiadomym kierunku.
Historia polega na pokazaniu, jak nieprzyjemna postać próbuje zdobyć dziewczynę – ale od początku wiadomo, że to jest antagonista. Brakuje tutaj tego elementu humanitaryzmu z „Unknow”, gdzie chłop mógł widzieć w sobie kogoś właściwego dla takiej kobiety. Tam było zaskoczeniem, że okazał się kimś negatywnym: tutaj jest to oczywiste od początku. Tak samo jak konkluzja, gdzie „zło zostaje ukarane”. Oglądałem to z obojętnością, nic nie mogło mnie chwycić. Lon Chaney zawsze będzie atrakcyjny w oglądaniu, tutaj też robi dziwne rzeczy ze swoim ciałem – ale nie mam wobec tego żadnej reakcji. Jego twarz tutaj lśni i była dużo bardziej atrakcyjniejsza dla ekranu niż te wszystkie podkurczone kończony i chodzenie o kulach.
The Show (1927)
Cyrk w tle – prawdziwe przedstawienia i bardzo atrakcyjne same w sobie, szczególnie jak na swoje czasy! – oraz trójkąt miłosny, gdzie dwóm samcom zależy na jednej samicy. Na dodatek nie ma tutaj Lona Chaneya. On sam by różnicy większej nie zrobił, ale umiałby sprzedać to, co jest. A to, co dostajemy, nie dało rady szczególnie mnie zainteresować lub zapaść w pamięci. Szczerze to te sztuczki pewnie będę pamiętać najbardziej. Podobała mi się dźwiękowość tego niemego obrazu – trzaskanie drzwiami itd. Tylko to pierwsze postrzelenie, gdzie najpierw pokazują broń, a chwilę później pokazują idącego chłopa, który nagle się przewraca… To nie było tak spójne, jakby mogło być.
Demon cyrku ("The Unknow", 1927)
Najbardziej poryty film w historii. Zapraszam do dyskusji.
„Poryty” używam w znaczeniu takim, że film daje radę porwać widza mając jednocześnie… Unikalną historię. Widzicie: bohater jest zatrudniony w cyrku jako dziwak bez rąk: strzela z łuku nogami, rzuca nożami do kobiety stopami, nawet zapali papierosa palcami stóp. I jest zakochany w kobiecie, która czuje się przy nim bezpiecznie, bo doświadczyła mnóstwa przykrości z rąk męskich rąk… A to dopiero początek, bo widzicie: protagonista ma ręce, tylko je ukrywa przed wszystkimi. I nikt się nie zorientował. A ukrywa się, bo ma masakrycznie przestępczą przeszłość, której współczesny widz nie dowie się za bardzo, bo ta część filmu przepadła. Sam film przez długi czas był zagubiony, bo był opisany zgodnie z tytułem: „The Unknow”, tylko że odczytywali to inaczej: że nie wiadomo, jaki film taśma zawiera. W rezultacie zostaje film trwający 50 minut, który i tak wielokrotnie urywa łeb widzowi swoją absurdalną fabułą.
Symbole są oczywiste i film naprawdę daje radę opowiedzieć o przemocy. I jest tutaj nawet ta mądra konkluzja o tym, że nie chodzi w tym wszystkim o dostosowanie się do strachu, tylko stawienie mu czoła. Film jest również portretem mechanizmów tworzących ludzi współcześnie znanych pod nazwą „Nice guys”: czyli mężczyzn wmawiających sobie, jacy to są wspaniali i idealnie, dokonują poświęceń dla kobiet, a gdy jej nie dostaną, to… Stają się agresywni, tylko tyle ujawnię. To jest straszny film, ale właśnie dlatego, że tyle jest w nim miłości: jak bardzo ludzie tutaj wszystko przeżywają, jak z głębokiej rozpaczy potrafią przejść do wyżyn szczęścia. Jak podejmują decyzje decydujące o ich życiu, podejmują straszne ryzyko, ale w oczach mają zły pewności i spełnienia, bo są przekonani, że postępują właściwie. Za absurdami fabularnymi stoją pełnowymiarowe postaci, które jesteśmy w stanie zrozumieć również dzisiaj. Każdy, kto popełnił jakieś głupstwo – albo gorzej – byle tylko zaimponować samicy – odnajdzie cześć siebie w postaci Lona Chaneya. I będzie rozumieć jego ból – mam nadzieję, że przy jednoczesnym zrozumieniu drugiej strony, która znalazła szczęście bez protagonisty.
Mało który film idzie tak daleko w omawianiu tych motywów. Mało który film ma tyle do powiedzenia – i to jeszcze w niepełnym metrażu. Mało który film umie tak mocno przegiąć i jednocześnie nie stracić widza, tylko chwycić go w ten sposób jeszcze mocniej. Z mojej strony: ukłony!
Całość działa zapewne wyłącznie dzięki aktorom i reżyserowi. W rękach innych twórców wyszedłby głupi film 2/10 do pośmiania się przy alkoholu. Pan Browning i reszta stworzyli ponadczasowe dzieło sztuki.
Na Zachód od Zanzibaru ("West of Zanzibar", 1928)
To już jest moment, w którym upewniałem się, że oglądam właściwą wersję filmu – ale tak, to było to. 65 minut na liczniku i na IMDb, musi się zgadzać. To jest pełna wersja. I musiałem czytać synopsis, żeby ogarnąć cokolwiek, bo z samego oglądania nie ma mowy, żebym zrozumiał cokolwiek. Gdy czytałem opis, to wyobrażałem sobie coś zupełnie innego – człowieka przez los źle traktowanego przez swoją kobietę, która i tak w końcu go zostawia i ucieka z innym, a gdy wraca, to przy jej ciele (bo wraca martwa) jest dziecko. I bohater zakłada, że to jest dziecko tego innego faceta, więc źle je traktuje przez następne lata. To jest oczywiście jego dziecko i w finale będzie klasyczny, tragiczny moment Lona Chaneya, w którym orientuje się, że popełnił błąd i skrzywdził tych, na których mu zależy najbardziej…
Tylko w samym filmie to wszystko to jest bieganie na chwilę po lokacjach, nie ma poczucia upływu czasu ani dlaczego bohaterowie dochodzą do takich wniosków. Nic z tego, co powyżej, nie znalazłem w samym filmie. Tragiczny finał i Lon Chaney nadal działają, ale to nie jest udany film.
Dracula (1931)
Problem z tym filmem zawsze krążył u mnie wokół trzech elementów – braku muzyki ujmującej napięciu, braku poczucia zagrożenia oraz fakcie, że gdy Dracula wysiada ze statku, to potem tracę zainteresowanie historią… Jak i całym filmem. Jest krótki, ale co tam się dalej dzieje, to nie powiem. Jakby to wszystko było już zlekceważone przez twórcę i nie było pomysłu – przedstawili potwora, teraz chyba więc trzeba go upolować. Czy coś. Nie ma w tym napięcia czy misji, by osiągnąć cel. Początek jest o wiele bardziej angażujący – podróż do odległej krainy, gadają tam po węgiersku i przestrzegają przed tajemniczym zagrożeniem. Dzisiaj to jest naiwne, ale wtedy musiało robić ogromne wrażenie. Zamek, gdzie ludzie zamieniają się w wilki i wampiry? Pewnie widzowie bali się, zanim jeszcze akcja przeniosła się do zamku. Znikający bagaż i woźnica, Bela Lugosi po prostu mówiący: „I am Dracula” jakby nauczył się tego fonetycznie (chociaż grał tę samą rolę wcześniej na Broadwayu), scenografia zamku, dźwięki dzikich zwierząt na zewnątrz… To naprawdę buduje ten film.
Tylko gdzie to zmierza? Po co Draculi był ten młody człowiek? Teraz najwyraźniej on jest opętany i chce służyć swojemu Panu… Nie. To się dzieje zbyt szybko, zbyt nagle, zbyt tak o. Brakuje przestrzeni i wielu innych rzeczy, aby to mogło działać jako historia. Pominięto ważne momenty i nie zrobiono najpierw istotnych rzeczy, zanim poszli dalej, śpiesząc się z historią… Tak naprawdę o czym? Pod spodem jest oczywiście całkiem bogata warstwa motywów, ale tak jakby twórca za bardzo chciał je ukryć, śpiesząc się z samą historią… Może to wina „wskazówek” producentów, ale chodzi ostatecznie o to, że nie czuję, by ten film właściwie wyrażał te motywy, oddawał im sprawiedliwość. To kolejny raz, jak piszę o filmach Browninga: nie udało mu się obrazem wyrazić tego, co potem czytam w opisach filmu. Że niby ten młody człowiek popadł w obłęd poprzez doświadczenie okropnych rzeczy? I dlatego został sługą? Aha, dobrze wiedzieć.
Całość nie jest adaptacją samej książki, ale sztuki teatralnej (jej autor: Hamilton) opartej o powieść Stokera. Zmieniono wiek bohatera – zamiast starca dostajemy relatywnie młodą osobę odnajdującą się społecznie na przyjęciach. Równolegle realizowano wersję hiszpańsko-języczną (te same kostiumy i scenografia, tylko reżyser inny) oraz niemą, ponieważ nie wszystkie kina były przystosowane do filmów dźwiękowych.
PS. Film był grany w maju 1933 roku w Poznaniu, kino Renaissance. Na Wikipedii jest link do skanu archiwalnego wydania Nowy Kurjer.
Dziwolągi ("Freaks", 1932)
Problem z tym filmem jest taki, że raczej każdy ocenia film, który już nie istnieje. Wersja, która przetrwała do dzisiaj, trwa 63 minuty i widać wyraźnie, że czegoś tutaj brakuje. Oficjalnie zmieniono ją po testach próbnych z widownią, która negatywnie reagowała na pewne jej elementy. Sam reżyser nakręcił sporo momentów wyraźnie podkreślających, jak niewłaściwym jest naśmiewanie się z tytułowych osób – miał ich przedstawiać jako dobrych, a zwykłych ludzi bez deformacji jako złych. Czy to dobrze? Czy jednak byłoby to narzucające się i by przeszkadzało? Film w ogóle istnieje dzięki masie cudów, wiele osób wręcz walczyło o jego kasację. Finałowa scena też wyraźnie odstaje od reszty, byle tylko całość kończyła się na przyjemnej nucie. Nawet jej nie pamiętałem, w mojej pamięci ten obraz kończył słynnym widokiem, który nadal niepokoi… Jaką reakcję wywoływał w swoim czasie, tylko mogę sobie wyobrazić.
A to przecież były czasy, gdy mało kto widział chociaż na zdjęciu większość normalnych rzeczy tego świata, jak foka. Albo żyrafa. Ludzie z deformacją ciała od urodzenia były jeszcze większą rzadkością, a ich zdolności do dziś robią wrażenie (słynne ujęcie, jak osoba bez kończyn zapala papierosa). Wtedy ten obraz musiał stawić czoła zupełnie czemu innemu, ale teraz liczy się tylko fakt, że oglądamy tak czy inaczej wybrakowaną wersję. Nie przemontowaną wersję, nie z dokrętkami naruszającymi pierwotną wizję – dosłownie jest wybrakowana, bo wycięto materiał i niczym go nie zastąpiono. Zostało coś, co zapewne chciało powiedzieć coś właściwego. A przynajmniej my chcemy w to wierzyć, bo co by o tym filmie nie powiedzieć, to umiał on traktować oraz przedstawiać tych dziwolągów z szacunkiem dla nich. Bez zaczynania od współczucia i bez zaczynania od kpin – to po prostu ludzie. Ludzie, którzy są źle traktowani i gdy życie jednego z nich jest zagrożone, to bronią się lojalnie jako grupa. Zapewne dobrze, że wycięto ich zemstę – pozostawiając niewiadomym, co się tak naprawdę wydarzyło, mają szansę pozostać pozytywnymi postaci w oczach widzów. Niezdolnymi do masakrowania, zabijania, torturowania. O tym nic nie wiemy. Wiemy tylko, że karma przewrotnie wróciła do osoby, która zasługiwała na kawę. Jak to się stało? To nie jest już istotne.
Piszę o tym wszystkim, ponieważ… Nie ogląda się tego najlepiej. Świat i podejście jest właściwe, ale fabuła nie angażuje. Wszystko w niej jest nie tak, nawet sam pomysł: karzeł zakochuje się w dorosłej kobiecie i jest ślepy na wszystkie sygnały, że ona tylko chce ciągnąć hajs. Brakuje tutaj różnorodności, wyzwań, czegokolwiek. Karzeł najwyraźniej serio był bogaty, nie musiał nic robić, aby zarobić na prezenty dla ukochanej. Niczego nie podejrzewa, więc i ona nie musiała za bardzo go czarować. Był ślepy, więc nie było zagrożenia ze strony innych mówiących mu, by przejrzał na oczy. Oglądamy i czekamy, aż coś się zacznie dziać… 40 minut i więcej, czyli prawie pod koniec filmu. Aktorzy są amatorami i nie grają zbytnio przekonywująco, nie tworzą też postaci. Jedynym zaczepem w filmie jest właśnie oglądanie tych dziwaków w akcji oraz humanitaryzm reżysera, który mimo wszystko bezbłędnie to reżyseruje… Robił co mógł. Ogląda się więc to dosyć średnio do czasu, aż nastąpi trzeci akt. A ostatnia scena naprawdę kuje w oczy, nie powinna mieć miejsca.
Trochę więc oceniam film, który chciałbym zobaczyć, a nie ten, który faktycznie miałem na ekranie. I próbuję siebie przekonać, że oceniam w ten sposób „właściwą” wersję filmu. Czy też bardziej kompletną. Reżyserską. Wszystko jedno. Obraz ma minusy i wady, ale nie mogę dać mu niższej oceny.
Diabelska lalka ("The Devil-Doll", 1936)
Zapada w pamięci dzięki niezwykłym efektom specjalnym. Całej reszty już nie pamiętam.
Nigdy bym się nie spodziewał po filmie z 1936 roku tak dobrych efektów specjalnych w scenach, gdzie miniaturowa osoba porusza się po normalnym środowisku. Wiele razy nawet cienie wyglądały przekonywująco – musieli budować takie duże scenografię wiele razy, żeby zwykły człowiek na ich tle wydawał się malutki, dochodzą do wniosku. Usta otwierają się w szoku i tyle. Następny raz, kiedy kino spróbuje tego kolejny raz, będzie przecież dwie dekady później, jak to w ogóle jest możliwe?
I to wszystko, co mam do napisania o tym obrazie. A jego fabuła wygląda tak, że szalony naukowiec w akcie zemsty miniaturyzuje ludzi i steruje nimi telepatycznie. Wszystko to będąc przebranym za kobietę. Zobaczyłem ten film rano i już nie pamiętałem, tak małe wrażenie to na mnie zrobiło, a przecież powinienem chodzić jeszcze przez tydzień i się dziwić, jak oni wpadli na taką fabułę, przecież to absurd.
PS. Cytat z Internetu: „The movie takes place in Paris, I guess. It never looks like anything other than either a sound stage or a back lot, but OK.” Musiałem sprawdzić opis, bo zupełnie nie pamiętałem nawet tego.
Related
1925 1928 1932 Blog Gothic Horror Melodrama ranking Reżyser Romance USA Vampire
Najnowsze komentarze