Kino na Granicy 2025

Kino na Granicy 2025

28/04/2025 Blog 0
kino na granicy 2025

Relacja z festiwalu Kino na Granicy 2025 oraz kilka słów o każdym filmie, które zobaczyłem w ramach tego przeglądu.

Śmiech depcze nam po piętach ("Smích se lepí na paty", 1986)

30.04.2025

Dotykanie kobiet, picie piwa, łowienie ryb. Dużo sentymentalnego, sympatycznego humoru.

Film ma tak jakby dwie połowy – czy raczej wątki, które wtedy dominują. Wszystko kręci się wokół starszego człowieka, który gotuje dla drwali, ma chatkę w górach i jest samotny. A do tego ma manekina, który podnosi się z bronią w ręku, ilekroć ktoś do niego wchodzi – ot, by straszyć włamywaczy. Pierwsza połowa skupia się wokół trudnej sytuacji materialnej jednego z kumpli bohatera. W drugiej protagonista znajduje potencjalną kandydatkę na żonę.

Nie jest to jednak kino fabuły, a celebracji prostych rzeczy w życiu: picia piwa, fantazjowaniu o dotykaniu kobiet, łowienia ryb gołymi rękoma, delektowania się posiłkiem… Idzie w to wejść.

To, czego oczekiwałem od kina czeskiego. Idealny początek festiwalu polsko-czeskiego.

Prywatna burza ("Soukromá vichřice", 1967)

30.04.2025

O docenianiu tego, co masz. Inaczej nawet nie zauważysz, że ktoś chce cię zabić.

Początek jest dosyć spokojny i nastawiony na powtarzalność, rytm. Wracamy do podobnych rzeczy, które mają miejsce każdego dnia w życiu bohaterów i wokół nich. Aż tu nagle współpracownik postanawia zamordować swojego szefa. Z miłości. I nie idzie mu to najlepiej. Film ma opcję, aby stać się slasherem w pewnym momencie, ale pozostaje do końca komedią. Naprawdę zabawną komedią.

Większość seansu minęła mi jednak na komplementowaniu tej zagadki: o czym jest ten film? Jak to wszystko łączy się w całość. I cóż: myślę, że jest to całkiem ambitna konstrukcja o tym, żeby nauczyć się dostrzegać małe rzeczy w codziennym życiu, doceniać je może nawet, zacząć je kochać. Inaczej one umykają i kumulują się – czy to w postaci 52 identycznych obiadów niedzielnych, albo właśnie: że ktoś czyha na twoje życie i nawet o tym nie wiem, bo ratuje cię granie w komedii. Protagonista podejmuje próbuję zmiany w życiu i ląduje w tej samej aranżacji codzienności, tylko z kimś innym. Może więc nie ma od tego ucieczki? Dosyć ponura myśl, jak na tak pogodny obraz. Radosny wręcz.

Pij piwo, kochaj żonę. Nic innego w życiu nie będzie. Nawet jeśli nie czerpiesz z tego radości, to zacznij.

Przechwycone ("Myrni liudy", 2024)

30.04.2025

Krypto-propaganda nt konfliktu Ukraina-Rosja.

Jakbym to oglądał w innych warunkach – to bym przerwał seans w ciągu pierwszych minut. Najwyżej bym przewinął resztę, żeby się upewnić, że to będzie tak złe, jak się zapowiada. Widzicie, jest to zbiór rozmów między rosyjskimi żołnierzami podsłuchanych przez Ukraiński wywiad, które wyciekły do sieci. To samo w sobie śmierdzi na 40 tysięcy kilometrów w każdym kierunku i jest dokładnie tym: dehumanizującą propagandą wroga. Propagandą, z którą zapewne wszyscy będą się zgadzać, ale nadal propagandą.

Dalej: te rozmowy były edytowane. To jest fakt: dźwięk jest czysty, prawie nie ma artefaktów, brakuje początku i końca rozmów. Cały czas przechodzimy do „punch-line” danej rozmowy. Pytanie więc: jak bardzo te rozmowy były edytowane? Czy twórcy zasłużyli, aby dać im kredyt zaufania? Nie. A teraz jest już za późno. 1/10 już teraz.

Do tego tak naprawdę dochodzą same rozmowy. Jak obie strony często brzmią tak samo, chociaż to muszą być różni ludzie w różnym okresie wojny. I jak często kierunek każdej rozmowy tak łatwo zmierza w stronę „Punch-line”, żebyśmy byli zawsze góra trzy minuty czasu ekranowego od usłyszenia czegoś w stylu: „Jak bym była tam z tobą, to bym robiła to samo”, „To ich wina, że ich mordujesz, mieli czas na ucieczkę”… Nie, to śmierdzi w opór.

To powiedziawszy – nie jest to propaganda wyłącznie dehumanizująca, ale nadal idąca w kierunku sprzyjającym jednej ze stron. Rosjanie też będą punktować absurdy wojny i nawet wyrażać ochotę, żeby się skończyła jak najszybciej, że ona nie ma sensu. Padają tutaj słowa, które niekoniecznie są powszechnie wiadome ludziom niezainteresowanym konfliktem, będą też bardzo graficzne opisy tortur. Będzie też humor, żeby widownia mogła się pośmiać od czasu do czasu z jakiegoś wulgaryzmu albo że Rosjanin w końcu widzi markowe ubrania na oczy. Albo korzysta z sauny. Autor tej propagandy naprawdę dobrze zna swoją widownię i daje jej solidny koktajl. Obraz Rosji jest utrwalony i podtrzymany.

I na koniec: kwestia wizualizacji. To są zapiski rozmów, to jest słuchowisko, co więc widzimy? A no… Coś na pewno. Puste mieszkanie. Dzieci bawiące się w siatkówkę. Czołg jadący ulicą. Niemal w ogóle nie będzie mieć to związku z tym, co słyszymy, nie służy to jako ilustracja czegokolwiek poza ogólnikami: wojna jest zła, teraz tutaj bawią się dzieci, a zaraz ruskie mogą zrzucić bombę i ich zabić. I jest zwyczajnie nudne. Do tego na końcu jeszcze w ciszy pokazali więzienie dla jeńców wojennych, gdzie Rosjanie jedzą posiłek i leżą w łóżku. Nie ma mowy, że oni faktycznie jedzą i leżą w takich pomieszczeniach, w taki sposób. Są karmieni, bo nie rzucają się na jedzenie nagle, ale musieli tam jeść pierwszy raz. Ten brak rozmów, wzrok w podłogę… To też była część propagandy. Wstyd.

Co to w ogóle robi na tym festiwalu? Mamy tu chyba celebrować przyjaźń Polsko-Czeską. Cztery razy 1/10.

Honor i chwała ("Čest a sláva", 1968)

30.04.2025

Niełatwa polityka w czasie wojny 30-letniej.
 
Posiadłość rycerska, gdzie pan przyjmuje gości, a wraz z nimi propozycję włączenia się inaczej w konflikt 30-letni. Pan podczas prelekcji nazwał protagonistę apolitycznym, ale on tak naprawdę patrzy przede wszystkim na swoje ziemie, swoich ludzi, ale nie będzie kombinować i woli zachować neutralność. Będzie jednak wystawiony na liczne głosy przekonywujące go, aby to zmienił.
 
Film wymaga od widza ogólnego rozeznania w tym konflikcie, żeby znał strony czy serce zamieszania. Bez tego film traci jednak oglądającego, nie jest na nim łatwo się skupić. To powiedziawszy jest to chyba najlepszy póki co film reżysera: ze względu na skalę oraz skomplikowanie, co z całą pewnością udźwignął. Główny bohater został fantastycznie zagrany – to jedna z tych intensywnych ról, które niosą film. Silna jednostka, za którą człowiek na początku chce iść, ale z czasem ona sama zaczyna wątpić, gdzie powinna wyznaczyć swój kierunek.
 
A to jest film właśnie o tym, jak trudno jest podjąć decyzję w warunkach wojny. Szczególnie wtedy, kiedy nie było się na bieżąco z tym, co się dzieje, a co dopiero na bieżąco z prawdą albo odróżnić ją od tego, co jednej ze strony jest wygodne. Nawet jeśli nie jest prawdziwe. I wykorzystują to, żeby wziąć kogo się da na swoją stronę, żeby walczyli i umierali. Reżyser zamiast komedii znajduje tutaj cierpliwość i przypowieść ku pamięci. Pomaga widzom osiągnąć wyrozumiałość – chociaż rozumie, że to nie jest łatwe dla nikogo.
 
Dobry film.

Przybysz z ciemności ("Príchozí z temnot", 1921)

30.04.2025

Supernatural, ekspresjonizm, tragedia i duchy.
 
W relacji zawarłem wrażenia z tego, jak ten pokaz był przeprowadzony… W skrócie: najdalej jak mogli, od bycia pokazem. Ekran był do mnie ustawiony o 35′, był daleko, ledwo widziałem napisy…
 
Z mojej strony więc takie bezpieczne 4 gwiazdki. Nie chcę skrzywdzić samego filmu za warunki, w jakich musiałem oglądać. Mam wrażenie, że zobaczyłem udane kino gatunkowe z dobrze zaimplementowanymi tragicznymi elementami.

Noc panny młodej ("Noc nevěsty", 1967)

30.04.2025

Ludzie kontra człowiek. Ksiądz kontra zakonnica. Czuć napięcie i smutek.
 
Wieś. Jedna z zakonnic zaczyna coraz bardziej i bardziej wysuwać się przed szereg, w końcu osiągając przywództwo przed tłumem, który będzie w stanie prowadzić tam, gdzie ma zamiar. Jeden z mieszkańców z kolei będzie coraz bardziej i bardziej szykanowany przez resztę mieszkańców, aż w końcu stwierdzą oni, że jak tyle uszło im na sucho, to może spróbują czegoś więcej.
 
Nie mogę napisać, że zrozumiałem motywacje którejkolwiek postaci. Czułem jednak napięcie oraz emocje towarzyszące każdej istotnej postaci, kiedy finał się zbliżał. Odbieram ten tytuł jako taką satyrę na religijność wśród ludzi, kiedy ta jest wystawiona na próbę.
 
Film bardziej do przeczytania o nim przed seansem, poznania kontekstu. I wtedy dopiero obejrzenia go.

Mord ("Our Lovely Pig Slaughter", 2024)

01.05.2025

Zabijanie świni zbliża rodzinę ku sobie. Sąsiadów oddala. Mamy na ekranie mnóstwo osób: dziadki, babcie, wujkowie, bracia, dzieci. Plan na resztę dnia jest prosty: zabijamy świniaka i robi z niego zapasy mięsa. Jednocześnie każdy wyraża napięcie i problemy jakie ma wobec innych członków tej rodziny. Nie ma tutaj szczególnej fabuły – pojawi się kwestia tego, czy naboje będą mokre. Dziadek będzie mieć kłopoty ze zdrowiem. Czy zmuszać najmłodszych do patrzenia, jak świnia jest zarzynana? Co zrobić z sąsiadem, który zadzwoni na policję zgłaszając znęcanie się nad zwierzętami?
 
Całość bardziej utrwala stereotypy niż o nich rozmawia tworząc pełnowymiarowych bohaterów. Samice męczą się z mężami kretynami, samce będą narzekać, że jak wracają do domu z pracy, to ich żona na nich z ryjem bez powodu. I tak to się toczy. Jednak film w sumie jest bardzo ludzki i ciepły, pełny humoru – na jednym gagu zacząłem klaskać z uciechy. I był inspirowany prawdziwymi wydarzeniami! Nie jestem jednak pewien, co zostanie mi jeszcze w pamięci po tym seansie.
 
To jest zdecydowanie list miłosny do czasów, kiedy rodziny miały takie wydarzenia, które jednoczyły wszystkich przy jednej czynności. Ubieranie choinki czy świniobicie, każdy miał w tym udział. Film ma miejsce współcześnie i zawiera jakąś refleksję na temat tego, że to już melodia przeszłości. Skłócenie będzie trwało dalej, bez takich momentów, które pozwolą o nich zapomnieć.
 
Sam film z pewnością będzie takim wspomnieniem. Polecam fanom czarnej komedii. Przynajmniej dla tego jednego gagu.
 
PS. Podczas spotkania z twórcami wyraziłem wdzięczność, że nie musiałem oglądać kolejny raz zażynania świni w czasie rzeczywistym. Na potrzeby tego filmu widzimy żywą świnię, ale później wykorzystali świnię już martwą i nie było szczególnych starań, aby udawać przed widzem, że to ta sama świnia. Dodali, że skoro całość kręcili w Polsce, to nie mogli sami zabić czegokolwiek. Tutaj takie rzeczy są nielegalne.

Światełka ("Světýlka", 2024)

01.05.2025

Z kamerą wśród jednej dziewczynki. Emocje wzbudza i nie zapada w pamięci.
 
Kamera zawieszona nisko – rzadko widzimy więcej niż kolana u dorosłych osób. I towarzyszymy naszej młodej protagonistce, jak ta słyszy krzyki rodziny zza ściany. I jak jej karzą być cicho, to ona odreagowuje to na kocie, żeby ten był cicho. Rozumiemy ją i czujemy wobec niej sympatię.
 
Całość nie obejmuje żadnego etapu lub nie ma historii z zamknięciem. Dwa dni później ledwo pamiętam, co tam się działo. Wyrwała kwiatki u sąsiada. To jest trochę taki „Boyhood”, ale tam w 12 minut opowiadali konkretniej niż tutaj przez półtorej godziny.

Tlenownia ("Kysneva Stantsiia", 2023)

01.05.2025

Film telewizyjny wracający do czasów, jak ruskie wchodziły na chatę i wyrzucały wszystko z szuflad. I więcej nie robili.

Emocjalne serce filmu nie było przemyślane. To taka produkcja, gdzie postać wsiada do pociągu i ktoś za nią biegnie na dworcu krzycząc, że władze przyszli do jej rodziców. Postać duma, czy powinna wysiąść i sprawdzić, o co chodzi… Po czym temat zostaje porzucony do końca filmu i nigdy do niego nie wrócimy. Zamiast tego porzucamy nawet całą postać, która tylko jest w tle innych postaci, które podobnie potraktujemy. Naprawdę nie mam potrzeby oglądać jeszcze raz spłyconego obrazu o tym, jak ruskie wchodzili do domu, robili bałagan i terroryzowali niewinnych. Tutaj twórcy tylko eksploatują to wydarzenia w płytki sposób, oczekując od widza oczywistych wniosków. Nie jest to przekonywujące ani poruszające. Jest tylko zastanawiające, że od czasu do czasu pojawi się coś dziwnego – a to będzie pokaz magii, który wystraszy dzieci, a to chłop złapie jerzyka i podetnie mu gardło, a to ktoś będzie mieć absurdalnie dziki seks wśród piór i deszczu… To nie jest poważny film, chociaż chce być. Nic godnego uwagi.

Całość w ostatnich napisach informuje, że to film o tatarach krymskich, którzy długo walczyli o swój dom, który i tak stracili po 2014 roku. Nadal walczą o swój dom.

PS. Jest scena po napisach.

Nikt się śmiać nie będzie ("Nikdo se nebude smát", 1965)

01.05.2025

Nieprawda, śmiali się. Profesor kontra system kontra on sam.

Zaczynam dostrzegać jakiś wzór w filmach Bocana. Zawsze jest starszy człowiek mający dużo młodszą partnerkę, zawsze też pierwsza połowa to szukanie filmu wśród powtórzeń. Znowu musiałem czekać, aż zawiąże się konflikt i fabuła – w tym przypadku mówimy o profesorze, który dostaje zadanie napisania recenzji pracy naukowej kolegi po fachu. I odmawia zrobienia tego, z czego wynika komedia. Przynajmniej na początku, kiedy chodzi wyłącznie o fizyczne unikanie człowieka domagającego się spełnienia prośby. Później jednak zostanie w to zamieszana polityka…

Jest to na podstawie pióra Kundery, który wtedy był profesorem na uczelni i czuć tutaj pewną osobistą frustrację z powodu konieczności współpracy z systemem. Widać tutaj pewną wizję świata, gdzie człowiek zostaje doktorem sztuki, ponieważ tak wypada i później należy się odwdzięczyć, wystawiając pozytywną ocenę kolejnemu z podobnymi ambicjami. A w szerszym spojrzeniu: rząd po prostu chce, żeby inteligencja nie była zbyt inteligentna. Widz nie zostaje jednak przekonany, co do prawdy oraz prawdziwych motywacji głównego bohatera. Czy naprawdę praca konkurenta jest zła, a może jego działania mają inną przyczynę? Nie czułem się zaangażowany w ten konflikt tak w pełni.

Komedia jednak działa – szczególnie niema sekwencja na początku oraz w środku filmu, z ukrywaniem się w kawiarni. Frustrująca część finałowa wydaje się sprawiedliwa i daje coś nowego do ogólnego portretu tamtych czasów. Ogólnie doceniam – dobra zabawa z humorem, odrobiną erotyki, intrygą i ważną, zasłużoną treścią.

Nad morze! ("Pojedeme k moři", 2014)

01.05.2025

Nie jest doskonałe lub bezbłędne, ale udaje mu się dostarczyć emocji. Udany debiut.

Bohater ma 11 lat i zamiast listu z Hogwartu dostaje kamerę oraz program do montowania. I zaczyna kręcić film już teraz, ignorując uwagi rodziców o tym, by najpierw odbyć naukę. Ma najlepszego kumpla z Chorwacji i razem mają marzenie, żeby zobaczyć morze. W fabule pojawi się babcia, która cały czas je słodycze wbrew swojemu zdrowiu, ojciec tajemniczo opuszczający pracę z domu dwa razy w tygodniu oraz właśnie kumpla, który nie chce mówić o swoim życiu. I bardzo ładną koleżankę ze szkoły.

Seans jest naprawdę wypełniony dziecięcą energią, przyjaźnią kumpli oraz wygłupami. Sporo tutaj osobistych konfliktów, jak bycie zmuszanym do trenowania piłki nożnej i chodzenia na mecze, gdzie rówieśnicy z ciebie szydzą, a trener nie bierze do głównego składu. Cały język montażu, prowadzenia kamery – nie jest to bez potknięć, ale jest faktycznie wiarygodne, że ktoś w wieku bohaterów tak właśnie pozycjonowałby obiektyw i tak inscenizował sceny. Młodzi aktorzy naprawdę podołali wyzwaniu i udźwignęli cały ten film… A zawiera on naprawdę sporo.

Jeśli chodzi o moje wrażenia: zbyt wiele. Bez zdradzania czegokolwiek – trudno na koniec powiedzieć o czym ten film. I dla kogo on jest. Moja opinia jest taka, że jest to list miłosny do aktu robienia filmu oraz podróży, jaką to oznacza i nigdy nie wiadomo, gdzie to ciebie zaprowadzi. Kręcenie pełnego metrażu jest unikalnym doświadczeniem za każdym razem. I oglądanie tego z dziećmi może okazać się problematyczne. To najprawdopodobniej film zrobiony przez reżysera dla samego siebie, żeby sobie poradzić z kilkoma rzeczami.

Jest to wyraźnie debiut reżyserski i są tutaj potknięcia, ale jednak finał dostarcza emocjonalnej satysfakcji. Uznaję więc ten tytuł za udany – i polecam każdemu, kto lubi morze na ekranie. Dziecięcą fascynację kamerą. Męską przyjaźń. I parę innych takich rzeczy.

Wzór ("Vzornik", 2023")

02.05.2025

Film o przemocy w szkole. Głównie psychicznej. Dobrze przedstawia zjawisko, ale niczego nie zmieni.

W pierwszej scenie widzimy młodego chłopaka lecącego facjatą w dół z okna bloku. Drugi chłopak będzie grać na skrzypcach nad rzeką. Pierwszy dostanie pomoc psychologa, drugi będzie ofiarą postępującego znęcania się nad nim przez rówieśników ze szkoły – i to tylko jeden z jego problemów w życiu. Udaje się całe zjawisko przedstawić naturalnie i wiarygodnie, chociaż w przyspieszony sposób (co jest zrozumiałe). Doceniam, że widz nie jest wystawiony na cierpienie razem z bohaterem: każda scena (jak i cały film tak naprawdę) jest zmontowany w bardzo treściwy sposób. Wystarczy nam zobaczyć tylko jak chłopak wchodzi do toalety, który jest osaczany przez grupę dzieci – nie musimy oglądać ciągu dalszego, umiemy zrozumieć. Widzimy rolę wszystkich osób wokół: nauczycieli, rodziców, psychologów. Film nawet podejmuje w pierwszej połowie poprowadzenia historii dwojako, pokazując potrzebę dopasowania się również wśród starszych osób. Fabularnie film przez większość czasu nie zaskakuje – zobaczymy to, co już widzieliśmy. Całość jednak skrywa kilka niespodzianek – szczególnie fakt, że pod spodem przez ten czas była tkana pewna intryga. Takie momenty dodają głębi i wykazują faktyczne zrozumienie twórców nad tematem.

Zaczynam widzieć schemat w filmach tego reżysera – problemy, potknięcia, brak rozwiniętych postaci, mówienie do samego siebie… Ale całość ostatecznie działa emocjonalnie. Nie idzie zrozumieć większości postaci, twórcy nie poświęcają im miejsca. W zasadzie wystarczy im jeden element na początku historii, żeby uzasadnić decyzje pod jej koniec. Niczego też ten film nie zmieni i nie dotrze do ludzie spoza swojej własnej bańki – ta historia będzie zrozumiana wyłącznie przez ludzi, którzy już będą rozumieć wszystko. Cała reszta będzie tylko powtarzać, że problemy przedstawione na ekranie to wina innych w społeczeństwie, chociaż film pokazuje udział wszystkich – nie robi tego jednak w taki sposób, by ślepi to dostrzegli.

Sam scenariusz ma jednak jedną radę – i jest to udział męskiej osoby w wychowywaniu młodego pokolenia. Młodym osobom na ekranie brakuje rodzica innego niż kobieta, w szkole też są otoczeni przez kobiety. Ojciec Jana pojawia się wyłącznie w kamerce laptopa, a wsparcie do niego trafia w postaci sąsiada. Oraz fagasa mieszkającego w samochodzie, którego matka Jana wybrała sobie na kochanka – nawet on się zainteresuje Janem chociaż trochę. Efekt jest trochę kuriozalny, że tylko tych dwóch przynajmniej zaoferuje cokolwiek Janowi, a kobiety w tym filmie będą tylko cieszyć się, że nikt policji nie wezwał. Twórcom ewidentnie nie udało się sprzedać proponowanego rozwiązania.

Ostatecznie na mojej ocenie zaważył fakt, że filmowi udaje się sportretować sytuację, w której ofiara musi być ofiarą, bo jeśli on się postawi, wtedy ktoś innych będzie wybrany na ofiarę – i ta osoba może sobie nie poradzić z takim ciężarem. Jan w finale wybacza i bierze na siebie cały ciężar. Przygnębiający to obraz, który nie zapowiada żadnej zmiany. Tak jak Źli tego świata chcą. Nie oni spłacają ten kredyt.

Tylko o rodzinnych sprawach ("Jen o rodinných záležitostech", 1990)

02.05.2025

Komunista odkrywa, że partia może go zdradzić. Film potrzebny chyba tylko zdradzonym, dla całej reszty nudny.

Tytuł odnosi się do poleceń, jakie dostają więźniowie, którym pozwolono napisać list do rodziny. Albo spotkać się przez kraty w cztery oczy. Główny bohater jest wieloletnim i oddanym członkiem partii, komunista i wysoko postawiony członek czegoś-tam – do czasu, aż jest polecenie, aby go aresztować za coś-tam. Szczegóły nie są istotne, będzie po prostu oglądać kolejny raz, jak przesłuchują i męczą – bo torturami tego nie nazwę – człowieka, aż ten powie, co Partia chce usłyszeć.

Nie jest to wersja wydarzeń, która przekonuje – protagonista praktycznie pod koniec filmu dopiero wygląda jak niewyspany, a co dopiero wcześniej. Trudno powiedzieć, ile trwa akcja – trudno założyć, że trwa ponad kilka dni, chociaż musiała ciągnąć się miesiącami. Szarpanie się i zmuszanie do marszu, oblewanie wodą – to przecież ledwo przystawki. Całość jest angażująca emocjonalnie na krótką metę i zaczyna męczyć dosyć szybko, jedynie czeka się na kolejny znajomy etap tej historii, będącej bladym wyobrażeniem prawdziwych wydarzeń, które musiały mieć miejsce naprawdę.

Aktor robi, co może, inni zahaczają o karykaturę. Nie byłem przekonany, że faktycznie oglądam prawdziwych ludzi w jakimś okresie ich życia. Tak naprawdę sercem filmu jest fakt, że główny bohater nie wierzy, że Partia, której oddał życie, mogłaby tak się od niego odwrócić. Motyw ten wypływa na powierzchnię zbyt późno, a wcześniej brzmi jak gadanie dziecka nie wiedzącego na jakim świecie żyje. Widzieliśmy już tę historię i nie mamy cierpliwości oglądać kolejny raz, jak dorosły człowiek woła: „Panowie, przecież to wszystko kłamstwa, czemu mam się pod tym podpisać?!”. O to jednak chodziło twórcom najwyraźniej. Czuć w tej produkcji, że daje on głos osobom skrzywdzonym, które dopiero w takich okolicznościach przejrzały na oczy. Gdy poszli do więzienia za coś, czego nie zrobili. I wydaje mnie się, że film jest potrzebny tylko im. Cała reszta ma polskie „Przesłuchanie”.

Prezydentka ("Prezidentka", 2024)

02.05.2025

Wartość dokumentalna zerowa. Takie produkcje robi się o żonach prezydentów na potrzeby telewizji śniadaniowej, nie prezydentach.
 
Oglądając początek byłem naprawdę przekonany, że oglądam jakiś żart. Pierwsza sekcja: w 2018 roku trwa debata kandydatów. Przeciwnicy gadają o imigrantach i innych konkretnych kwestiach. Pani przyszła prezydent mówi, że chce, by jej naród był dojrzały. Koniec, 20 sekund. Następna minuta: w 2019 roku wygrywa wybory. Tak po prostu. Zostaje mianowana i odwiedza ją w pałacu stary żołnierz, który gra na akordeonie i śpiewa jeszcze. No jaja jak berety, ale najwyraźniej to jest faktyczny dokument, który przedstawia prawdę. Ta osoba faktycznie została prezydentem Słowacji.
 
I pytanie: co oni przez pozostałe 90% czasu będą pokazywać, skoro ledwo można pokazać cokolwiek z osobistego życia tak wysoko postawionych person? A no… Nic nie pokażą. Nic, czego nie można się było domyślić. Uda się w podróż. Będzie w tle, jak papież przyjedzie. Powie do kamery, że jej dziecko jest chore. Założy maskę na czas covida. Będzie zastanawiać się na ułaskawieniem kogoś. Jak Ukraina zostanie zaatakowana, to tam pojedzie, obrazi Putina, poklaszczą jej… A po wszystkim powie, że nie ma siły kandydować na drugą kadencję. Myślę, że ja się bardziej zmęczyłem oglądać ten pseudo-dokument, niż ona przez te sześć lat.
 
Całość jest wyłącznie dla osób, które znają szerszy kontekst tych wydarzeń i oglądając ten skrót widzą więcej. Ja zobaczyłem tylko tyle, ile twórcy mi pokazali. Czyli okrągłe nic. I zrobi to najgorzej, jak tylko mogli.

Fale ("Vlny", 2024)

02.05.2025

Ważny film dla Czechów. Dla reszty raczej telewizyjna, sprawna produkcja.
 
Bohater stracił rodziców i teraz opiekuje się młodszym bratem, który akurat wchodzi w okres, kiedy chce być zaangażowany i niewiele brakuje, żeby otwarcie ogłosił brak zainteresowania przeżyciem, póki tylko straci je w ważnej sprawie. Równolegle bohater dostaje pracę w radiu, które walczy o wolność słowa i korzystanie z innych źródeł niż tylko tych zaakceptowanych przez Moskwę – i zostaje podpisany do podpisania lojalki, inaczej władze zainteresują się jego bratem. A to wszystko tuż przed wydarzeniami 1968 roku, kiedy to pod pretekstem „zagrożonej demokracji” pięć państw wyśle czołgi na Czechosłowację…
 
W pewnym momencie w filmie stają na baczność po długiej walce do ostatniej minuty, aby ostatnim oddechem puścić słuchaczom hymn narodowy. I nawet pisząc to czuję wzruszenie i wyobrażam sobie, co musi czuć czeska widownia oglądając ten moment. Film jest wypełniony walką patriotyczną o wolność słowa z oponentem – walką uniwersalną dla każdego narodu. Nie ma tutaj karabinów czy bohaterskich śmierci, nie ma strzelania do wroga. Jest tylko kombinowanie, żeby radio utrzymało kontakt ze słuchaczem, żeby informowało co się dzieje, żeby przekazywało prawdę. Ładunek emocjonalny wśród naszych sąsiadów musi być potężny – tym bardziej, że to jest sprawnie zrealizowany obraz. Dynamicznie opowiedziany, a montaż nie raz zaskoczy was niezwykle silnym cięciem.
 
To powiedziawszy… Wszyscy w tym filmie mają inteligencję małży. Banda dziennikarzy gadająca w 11 językach, a gdy dostają dwa worki listów od obrażonych słuchaczy, to potrzebują kilku dni, żeby zauważyć na nich podobne pismo odręczne. Najwyraźniej też Moskwa nie pomyślała, żeby podrabiać lepiej swoje kłamstwa – i to tylko początek głupot w zachowaniu bohaterów. Zagrożenie jest uproszczone, a żołnierze ZSRR to jakieś bachory, którym dali karabin i teraz nim machają. Dużo gadają, zamiast coś osiągnąć. Żadna z postaci nie jest rozwinięta, ich motywacje nie są zrozumiałe. Ciężko więc traktować to tak poważnie, jakbym chciał. Film na to nie zasługuje, ale celnie i w sposób zapadający w pamięć opowiada o ważnym okresie historycznym. Ode mnie więc dostaje wdzięczność.

Podróż poślubna do Gilji ("Svatební cesta do Jiljí", 1983)

02.05.2025

Całkiem niezła satyra na samczy punkt widzenia podczas oceniania partnerki i samego siebie.
 
Podróż w filmie jest przedślubna – w końcu jak człowiek ma wiedzieć, że znalazł tę właściwą osobę i dobrze robi wchodząc z nią w związek małżeński? Rodzice radzą: najlepiej się poznajecie podczas podróży. Więc jadą – i samiec przygotowuje dla samicy serię testów, aby ją sprawdzić, podczas gdy ona jest cały czas niewinna, radosna, uczciwa, promienna. On wtedy jednak wątpi, wyolbrzymia szczegóły, nadinterpretuje detale i ma łeb pełny czarnych scenariuszy.
 
Fabuła jest nawet zabawna – w pamięci zostanie raczej tylko przeczekanie burzy z gałązką w ustach – ale nie jest najlepsza w adresowaniu przekonań bohatera. Te pojawiają się niemal wyłącznie tylko jako narracja z OFF-u. Obecnie w dużym stopniu to też podróż w czasie – przez planowanie pociągu na podstawie rozkładu jazdy na kartce, spóźnianie się na rezerwację (której nie można przedłużyć, bo nie ma telefonów mobilnych), problemy wynikające z braku mapy…
 
Szkoda, że to takie jednostronne. Myślę, że film by zyskał, jakby wzbogacić go o żeńską perspektywę i przeplatać z męską. Troszkę tego jest, ale wybiórczo. Finał też trochę się ciągnie, zresztą cały film troszkę na to cierpi. A trwa 82 minuty.
 
PS. Adam Sandler mógłby zrobić remake tego filmu. Wyobrażam sobie, że pan Sandler na końcu swojej wersji byłby poturbowany, uwalony w błocie, prawie by utonął i ogólnie wiele razy sam na siebie sprowadził jakąś krzywdę. W tym wiele ciosów w krocze w jakiś sposób, nawet podczas sceny spływu kajakiem. Ja bym oglądał.

Z pamiętnika alkoholiczki ("Zápisník alkoholičky", 2024)

03.05.2025

Film, w którym jak wkłada się alkohol do koszyka zakupowego, to włącza się slow-mo.
 
Oficjalnie jest to adaptacja wpisów na blogu tytułowej alkoholiczki. W praktyce jest to ugładzona, grzeczna wersja wydarzeń od ludzi, którzy nie są zainteresowani obrazem alkoholizmu, a zamiast tego… Chcą chyba nakręcić tani romans dla stereotypowych bab. Każdy, kto widział chociażby krótki metraż Koterskiego z izby wytrzeźwień, nie ma tutaj czego szukać. Alkoholizm w filmie „Z pamiętnika alkoholiczki” nie ma przyczyn w postaci trudnej sytuacji rodzinnej, uwarunkowań genetycznych, rodzinnych czy społecznych lub kulturalnych, nie jest odpowiedzią na złe życie, płaczące dziecko czy cokolwiek. Zobaczymy tylko kobietę, która najwyraźniej po prostu lubi pić. I jej smakuje. Parę razy dialogi będą próbowały nadrabiać ten fakt, ale nie będzie to nigdy wystarczać. Bohaterka nie miała problemów, na które lekarstwem był alkohol. Dziecko było spokojne, mąż robił swoje, teściowa raz czy dwa coś powiedziała, ojciec raz się przewrócił na ulicy. Alkoholicy umrą ze śmiechu na tym filmie, a regularny widz nie będzie traktować bohaterki poważnie, ilekroć ta ośmieli się narzekać na swoje życie.
 
To zresztą nie było w zakresie zainteresowań twórców. Najwyraźniej ich prawdziwą intencją było powtarzać, że tytułowa alkoholiczka była odważna, pisząc bloga – chociaż to był po prostu page na facebooku. Z filmu wynika, jakby się upijała przez tydzień i poleżała trochę na podłodze, wymiotowała, a potem wjechała w zaparkowany samochód, poddała się aborcji (bo mąż nie chciał mieć kolejnego dziecka z alkoholiczką), poszła na odwyk, który przebiegł bez szczególnych wydarzeń i nie było wtedy nic wartego pokazania. Dopiero fakt, że jej dziecko wygląda po tym wszystkim na trzy lata starsze podpowiada oglądającym, że to wszystko nie trwało kilka tygodni, tylko po prostu twórcy dali solidnie dupy w ukazaniu zakresu czasu. Oraz powagi sytuacji. Bohaterka rzadko wygląda na niewyspaną, a co dopiero na alkoholiczkę w stanie zagrażającym sobie i innym.
 
Na końcu dopiero twórcy odsłaniają karty: chcieli pokazać, że po odwyku kobieta może znowu być szczęśliwą matką. Znaleźć partnera, ubiegać się o samodzielną opiekę nad własnym dzieckiem, odebrać je mężowi… Nikt wtedy nie zwraca uwagi na to, ile razy prawie je zabiła. Podczas Ted-Talk samica pyta tylko, jak jej życie miłosne. Wtedy naprawdę oburzyłem się na ten film i zacząłem kwestionować jego intencje. Alkoholizm to zbyt poważny temat, żeby robić z niego hallmark romans, gdzie jedynym pytaniem jest: czy zostanie ze swoim mężem.

Koniec świata ("Konec svata / The End of the World", 2024)

03.05.2025

Reżyser składa hołd swojemu dziadkowi, ale robi to wyłącznie dla siebie.
 
Brakuje tutaj spójnej perspektywy – to trochę film o tym, jak dziecko widzi wydarzenia 1968 roku, kiedy musi zostać u dziadka. Tylko jednocześnie dużo tutaj tego, jak wyglądało życie dziadka: są to rzeczy, których młoda osoba nie mogła zauważyć ani pamiętać, nawet nie była ich świadkiem. Brakuje również jakiejś spójności – cały czas czekałem, aż film się zacznie, bo tak długo oglądałem następną scenę, nie: kolejną scenę. Taką, która byłaby spójnym przedłużeniem tego, co oglądam do tej pory. Twórcy wydają się nieświadomi, że mogli wprowadzać motywy w przemyślany sposób, zamiast tego kolejne elementy wprowadzane są losowo i nic się potem z nimi nie robi. Nagle dziadek będzie gadał po francusku i uczył wnuka jedzenia z łokciami przy bokach. A potem będzie się zalecał do sklepowej. A potem umrze żona sąsiada. A potem wnuk rozstawi wypchane zwierzaki po drzewach. A potem będzie pić alkohol ukryty w sienniku. A potem…
 
I to uczucie ciągnie się niemal do końca seansu, tylko gdzieś w finale przyszło mi na myśl: tyle reżyser musi pamiętać o swoim własnym dziadku. I teraz stara się wyrazić, że go kocha. Robi to tylko jak amator, a nie artysta. Ten pierwszy nie dbałby o konstrukcję ani o widza – i taki jest efekt. Byłem oddalony od serca tej opowieści i nie czułem nic więcej po poznaniu tych osób, niż jakbym nic o nich nie wiedział. Na smutny finał zareagowałbym tak samo, bo to zawsze jest przykre. Nie znaczy to, że trzeba tak robić filmy. Ani je oglądać. Z mojej strony: zawód.

Modelarz ("Modelář", 2020)

03.05.2025

W początkowej scenie chłop zakłada, że zostawiona torba zawiera bombę – tylko po to, by później w ten sposób uniknąć eksplozji tuż pod stolikiem, koło którego stał przed sekundą. Wszystko ma miejsce w Izraelu, parę lat przerwy i jesteśmy w Pradze, gdzie jest awaria przy reklamie kręconej dronem. Reżyser odzywa się do kumpla z liceum – tego, który przeżył bombę na początku. I prosi go, by operował dronem, chociaż ten tego nie umie. Ten się nie zgadza, chociaż to i tak robi. Gdzieś tutaj już można zacząć czuć, że jako widzowie mamy duże kłopoty.
 
Film wypełniony jest nawiązaniami do „Taksówkarza” – mamy tutaj samotnego człowieka, który angażuje się w konspiracje, poświęca się im, próbuje nawiązać współpracę z kobietą pracującą w kampanii polityka, promuje prawdę na niewygodne tematy… I chyba jego celem jest, żeby Amerykańscy politycy stanęli przed sądem w Pradze, nie jestem pewien. Film w żadnym momencie nie jest przekonującym głosem – mówi w histeryczny, nie poważny sposób, zniechęcając do słuchania. Ma się za to pewność, że to głos twórców filmu – zawiera on pasję do tego wymaganą, ale nie dojrzałość. Ani znajomość tematu. Nie ogląda się tego z zainteresowaniem – i gdyby nie środowisko kina, to pewnie większość widzów kończyłaby seans przedwcześnie. Całość została zrealizowana profesjonalnie, ale nie czyni to obrazu wartym zobaczenia.
 
Top 5 Zelenki.
1. Rok diabła
2. Zagubieni
3. Guzikowcy
4. Bracia Karamazow
5. Modelarz

Cztery słońca ("Čtyři slunce", 2012)

03.05.2025

Czeska patologia spotyka „Leftovers”. Głownie dla fanów tego drugiego.
 
Rodzina z dwójką dzieci, które mają wujka punka. Najlepsi przyjaciele to menel z magicznymi mocami, którego utrzymuje żona pracująca na poczcie. Nasi bohaterowie to po kolei: chłop, który traci pracę z powodu narkotyków; samica, która zacznie zdradzać z nudów; syn, który woli robić irokeza niż zadbać o oceny; i jego młodsza siostra, która jest za mała na cokolwiek.
 
Magiczne moce menela obejmują przeczucie, gdzie powinno się zasadzić drzewo oraz jak naprawić złą energię w sypialni. Nasz bohater w niego wierzy z jakiegoś powodu. Każdy bohater ma wewnątrz ciemną energię, która go blokuje przed wprowadzeniem zmiany. Najmądrzejszy tutaj jest debil wychowawca, który powie, że kłopotliwi nastolatkowie biorą przykład z domu.
 
Całość ma w sobie sporo humoru – najlepszy żart był wtedy, jak baba uciekała z domu z dzieckiem do kochanka, a kochanek się rozmyślił jak baba. Całość jest bardzo ludzka – to patologia, ale tragiczna. Nikt tutaj nie jest zły, nikt nie chce nikogo krzywdzić, każdy za to cierpi, cierpi i nie wie, co z tym cierpieniem zrobić. Nie ma tu też jakiejś oczywistej patologii, np. alkohol praktycznie nie pełni jakiejkolwiek roli w tej historii. Naprawdę można poczuć sympatię do wielu tych postaci, chociaż raczej tych młodszych i punkowych. Starsi to jest patologia.
 
Czy coś z tego wszystkiego wyniknie, jakaś zmiana? Reżyser inspirował się losami własnej rodziny – jeden z jego synów zmarł, ale na potrzeby filmu inspirował się jego kolegami. Scenariusz istniał bez tytułu i znaleźli go, jak znaleźli jedną z lokacji w filmie: działkę z czterema słońcami. Piosenka do filmu o tym tytule powstała na zamówienie. Widzów reżyser pozostawia z nadzieją na zmianę, ale robi to w magiczny sposób, który później pojawi się w „Leftovers”. Pewne rzeczy bierze się na wiarę.

Organy ("Organ", 1964)

03.05.2025

Piękna gra światłem i cieniem. Historia łatwo gubi widza.
 
Sam miałem szczęście i po seansie odbyłem rozmowę ze znajomą, której udało się bardziej skupić i wytłumaczyła mi większość wątpliwości, jakie miałem. Jest to historia osadzona na Słowacji podczas 2 wojny światowej, będącej pewną satyrą jak i przypowieścią na poważnie jednocześnie – o relacji kościoła z nazistami oraz wieloma aspektami historii tego kraju: ukrywania Żydów dla zysku, pomaganie Polakom, hipokryzja… Wymaga to jednak pewnej znajomości prawdziwej historii.
 
Czułem na sali zmęczenie widowni. Ktoś obok cały czas chował głowę między kolanami i odnosiłem wrażenie, że mało kto daje radę śledzić wydarzenia na ekranie. Większości musiało to być obojętne i czekali biernie na koniec. Konstrukcja filmu nie przewiduje żadnych podsumowań lub powtórzeń – całość jest pięknie i dynamicznie nakręcona, cały czas podkreślając duchowy aspekt wszystkich wydarzeń, ale poprzez szeroką gamę podjętych wątków, tematów i postaci, nie jest łatwo zahaczyć się w tej opowieści. Sporo zmieszczono w niecałe półtorej godziny, ale nie ma prezentacji bohaterów i ich celu. To nie jest tego rodzaju kino. To stawienie czoła przeszłości narodu – czy on tego chce lub nie, ale potrzebuje. I musi o tym pamiętać.