Tacy jesteśmy („This is Us”)
Idealne domy & Idealna rzeźba & Idealne ubrania
Ludzie gadają. Aktorzy i gość od dialogów starają się, ale to mnie nie przekonuje.
Po I sezonie
„Tacy jesteśmy” to obyczajówka o ludziach mających problemy w życiu. Niewiele się dzieje w tym serialu. Niewiele bohaterowie robią, za to dużo mówią i to właśnie w ten sposób poznajemy ich uczucia, charakter lub przemyślenia. Słowo mówione jest tu wszystkim i zastępuje wszystko. Każdy wie, co powiedzieć i ma przemowę pod ręką na każdy temat. Nie ważne, czy pociesza osobę z nadwagą, czy też podnosi na duchu gościa, którego żona poroniła. Dajcie im trzy minuty i będziecie czuć wanilię zamiast żółci.
Jednak nic z tego nie znajduje pokrycia w akcji, czyli w tym, co bohaterowie robią. Ich czyny nie mówią same za siebie, bo niewiele ich jest. Ogromna część serialu to oglądanie jak jedna postać siada obok drugiej – i gadają. Jeśli jednak chodzi o wydarzenia – czasem coś się stanie, tak z trzy razy na odcinek. Jak choćby wtedy, gdy Toby zabrał Kate do domu opieki, aby śpiewała przed starcami. To był faktycznie obraz tego, że ona dla niego wiele znaczy i okazuje to, podejmując jakieś działanie – jednak tego jest w tym serialu bardzo mało.
Problem polega na tym, że jako kinomani na tym właśnie się skupiamy – na akcji. Postać na ekranie może mówić i mówić, ale jeśli bardziej cenimy sobie język obrazu ponad język słowa, to w takim wypadku postać będzie też musiała coś zrobić, byśmy w nią uwierzyli. Brakuje tu nawet jakichś banalnych konfliktów i wyborów. W pierwszym odcinku Randall zaprasza swojego ojca, aby ten zamieszkał z nimi – i to był tylko suchy ciąg wydarzeń bez wartości dramaturgicznej. Ot, byle tylko posunąć historię dalej. A przecież wystarczyło pokazać, jak na początku odcinka Randall snuje plany, co też zrobi z wolnym pokojem, który ma. Na przykład, będzie tam mieć swój gabinet, żeby mógł więcej czasu poświęcić pracy. W ten sposób, gdy na koniec odcinka decyduje się oddać pokój ojcu – wtedy dokonałby wyboru pomiędzy dwiema rzeczami. Za każdymi byłyby wartości, które umielibyśmy zrozumieć i tym samym przypisać jedną z nich bohaterowi – i tym samym, uwierzyć w niego. Nie potrzebowalibyśmy żony Randalla mówiącej nam, że gość się zmienia i przekłada opiekę nad chorym ojcem ponad pracę, bo już byśmy to rozumieli z tego, jakie działania podejmuje.
Jestem w stanie wyobrazić sobie, że do wielu ta produkcja przemówi – szczególnie, jeśli sami stawiają czoła problemom przez wiele lat albo są takim typem ludzi, którzy dążą do czegoś i wiecznie jest im mało. Nie mam wątpliwości, że „Tacy jesteśmy” to sztuka – ale niekoniecznie filmowa. Nie chodzi o to, że dialogi są złe, wręcz przeciwnie. W pewnym stopniu podoba mi się, jak większość monologów rozwija się od kilku niepewnych zdań aż do czegoś wielkiego i poruszającego. Teoretycznie, bo nie mogłem dać wiary w cokolwiek, co widziałem i słyszałem. Brak potwierdzenia słów w akcji to jedno, ale problemów jest więcej. Dla przykładu, zachowanie bohaterów zmienia się między odcinkami. Dochodzi nawet do takich sytuacji jak miłość między dwojgiem ludzi, którzy się nienawidzą. Konstrukcja całości jest całkiem przemyślana, ale tylko na początku. Wtedy jeszcze podobało mi się mieszanie planów czasowych i poznawanie bohaterów równocześnie, gdy byli mali, jak i gdy byli starcami. Albo pokazywanie, jak rodziły się tradycje rodzinne. Jest w tym rozmach godny klasycznych powieści, w których poznajemy życie nie tylko głównych bohaterów, ale też ich rodziców i dziadków. Jak byli wychowywani, co na nich wpływało, co ich kształtowało… Wszystko to chciałem chwalić do czasu, aż zorientowałem się, jak bardzo specjalistyczne są wszystkie epizody. To znaczy, że każdy odcinek porusza tylko jeden problem naraz. A mówimy przecież o produkcji, w której wszyscy mają przeróżne problemy. Ty jako widz to wiesz, ale scenarzyści odrzucali to wszystko na bok. Okazjonalnie pokazywali fragmenty problemów innych ludzi, ale to wszystko. Wydało mi się to strasznie sterylne… I sztuczne.
W ósmym odcinku jedna z postaci wypowiada zdanie, które podsumowuje wszystkich bohaterów naraz. To zdanie jest przezabawne, ale z drugiej strony uświadamia mi, jak bardzo twórcy odlecieli w nawarstwianiu kolejnych dramatów w swojej produkcji. I odlecieli chyba tak bardzo, że nie chcą, aby ich traktować poważnie, ale z drugiej strony nie tworzą też komedii. „Tacy jesteśmy” to osiemnaście wyciskających łzy odcinków o ludziach, którzy tak naprawdę nie mają większych problemów, żyją w zajebistych warunkach i mają bezpieczną przyszłość (co innego ich rodzice, ale to wątek drugoplanowy, który też ma niemal same szczęśliwe zakończenia). Monolog Chrisa ze „Scrubs” o jego rodzinnym święcie dziękczynienia, który był żartem, łatwiej jest mi traktować na poważnie niż ten serial.
Brakuje takich podstawowych rzeczy jak to, że ludzie najczęściej nie chcą gadać o problemach. W „Tacy jesteśmy” obcy ludzie mówią sobie o wszystkim. Do tego narracja twórców idzie zgodnie w jedynym słusznym kierunku: wybaczenia, zapomnienia, przejścia dalej. Nikt z bohaterów nic innego nie robi. To też jest sztuczne. Cholera, to nie jest tak, że nie widzę w tych wątkach i dialogach szczerości, doświadczenia i prawdziwego uczucia – po prostu cały czas ma miejsce coś, co nie pozwala mi uwierzyć w cokolwiek w tym serialu. Jak choćby stereotypy pokroju „Czarny zostawia syna” albo „Kobieta zawsze da radę rozwalić swój związek, nawet jeśli będzie idealny„. Pielęgniarka kończy 14-godzinną zmianę i udaje się na spotkanie z chłopakiem – w szpilkach. Twórcy chyba nie wiedzą, ile 14 godzin potrafi trwać. Łatwiej jest mi sobie wyobrazić wsadzenie szpilek w całości między pośladki i wysiedzenie całego połączenia samolotem z Sydney do LA-X.
Ale, no, umiem zaakceptować, że dla wielu moje uwagi będą czepialstwem się i w ogóle tych rzeczy nie zauważą podczas seansu. Sądząc po ocenach IMDb, to jestem w mniejszości, trudno. Osobiście mogę pochwalić montaż (bardzo naturalne przejścia pomiędzy kolejnymi ujęciami w ramach jednego dialogu/monologu), aktorów… I osoby piszące dialogi.
PS
Muzyka to Nick Drake, Sufjan Stevens, Cat Stevens i kilku innych akustyków. Wszystkich lubię, ale teraz będę potrzebował przerwy od nich, bo w serialu używa się ich jako „white noise„, który wyraża każdą emocję i pasuje do każdej sceny. Najlepiej takiej, która ma wzruszyć. Wzięli tyle pięknej muzyki i użyli jej, jakby to był film Marvela. Bolesne i karygodne. Całe szczęście, że nie jestem ograniczony tylko do jednego rodzaju muzyki i będę miał co słuchać
*włącza Bee Gees*
Najnowsze komentarze