Rodzina Addamsów („Addams Family”, 1991)

Rodzina Addamsów („Addams Family”, 1991)

17/03/2018 Opinie o filmach 0
Raul Julia & Anjelica Huston & Christopher Lloyd

W sumie mogę zarzucić tylko drobne zgrzyty z tempem historii. Początek i punkt kulminacyjny to wszystko. Świetna komedia!

Cała historia zaczyna się od pokazania zwykłego dnia w życiu bohaterów – jak wygląda ich dom, jakie rzeczy tam się dzieją. Prezentowanie kim są bez tłumaczenia tego. Ładnie, tylko że są to sceny zbędne – żadna historia z nich nie wynika. Dziać się zaczyna dopiero wtedy, gdy prawnik rodziny potrzebuje pieniędzy i chce się dobrać do majątku Addamsów. Razem z pewną kobietą wymyślają plan, żeby przebrać jej syna za zaginionego od 25 lat członka tamtejszej rodziny, Festera – ten zadomowi się, znajdzie skarbiec, ukradnie wszystko i będzie happy end.

Nie byłoby lepiej, jakbyśmy dopiero wtedy, razem z udawanym Festerem, zaczęli poznawać Addamsów? Bo poznać czy zrozumieć i tak się tego nie da. Próbuję od 20 lat i nic, nie ma więc sensu w obrębie jednego film próbować zaprezentować ich dwa razy, jakby to miało coś zmienić. Czy ten ród jest przeklęty, czy oni są nieśmiertelni albo niewrażliwi na ból? Robią sobie sami krzywdę, ale z drugiej strony jak ma dojść do czegoś dużego, to wtedy jest to stopowane jakimś żartem i tak naprawdę do niczego nie dochodzi. Inni ludzie spoza rodu też są krzywdzeni (wylewają na nich wrzątek czy smołę) i raczej też to przeżywają. Piwnica tych ludzi wygląda jak z obrazów Eshera, wiele rzeczy z ich domu straszy turystów (jak Rąsia), ale też szybko to akceptują – zupełnie jakby widok samodzielnej dłoni był czymś, co można zaakceptować. Czyli może takie rzeczy są normalne w tym świecie? Magia raczej oficjalnie istnieje, ale nie korzystają z niej jakoś często, dlatego za każdym razem, gdy tak się dzieje to ja jestem zaskoczony. Gdy próbuję to wszystko poskładać do kupy, to wychodzi mi tylko jedno wyjaśnienie: mianowicie, w przeszłości wszyscy w tym uniwersum byli jak Addamsowie, ale z czasem odrzucili ten „dar” (?) i chcą o tym zapomnieć, chcą wieść normalne życie, tylko ród Addamsów żyje po staremu. I dlatego dochodzi do konfliktów między nimi i otoczeniem.

Tak to jest, jak komiks z lat 30. mający być karykaturą na ekstrawaganckie amerykańskie rodziny, zaczyna żyć własnym życiem. Kolejne osoby rozwijają formułę, w efekcie czego 50 lat później całość staje się karykaturą karykatury. Film dodał do tego malutkich ludzików żyjących wewnątrz elektrycznej kolejki, którą Gomez się bawił. I weź to ogarnij. Nie da się, jedynym rozwiązaniem jest po prostu zaakceptować ten dziwny świat. Wiemy, czego możemy się spodziewać, jakiego rodzaju żarty będą padać – i cieszyć się, że nic z tego nie musimy brać na poważnie.

Osobiście jestem z seansu mocno zadowolony. Widziałem ten film oczywiście z milion lat temu, teraz powtarzam i z przyjemnością odkryłem, że praktycznie nie ma tu postojów w historii, a żarty nie są tylko wypełniaczami, przez które film będzie trwać dłużej. „Rodzina Addamsów” dobrze oddaje wszystko, co lubię w tej marce – gotyckie wnętrza, pomysłowe dekoracje, zabawę kolejką elektryczną oraz beztroskie podejście do cierpienia, depresji i bólu, które dorosłych zapewne niepokoi, a dla dzieci to zawsze znajdowało się w wyraźnym nawiasie umowności. Nie ma teraz sensu nawet zacząć się zastanawiać, jak ten szalony twór działa, w jaki sposób udało się zaprezentować makabryczne rzeczy w ekscytujący sposób, albo jak to się dzieje, że jako widzowie darzymy sympatią takich bohaterów. Sam film nie adresuje tego tematu szczególnie mocno, pozostając raczej solidną produkcją z wieloma żartami (i wszystkie działają!), solidnym rzemiosłem i niejasnym morałem o tym, że rodzinę można wybrać. Przynajmniej tak myślę, że o tym właśnie jest ten film.

Drugi problem z płynnością historii to ingerencja w punkt kulminacyjny. Miałem wrażenie, że będzie on miał miejsce podczas przyjęcia w okolicy 70 minucie filmu, a zamiast tego poszli w jakiś bzdurny zabieg fabularny, który tylko zatrzymał film na następne 10 minut. Co prawda dzięki temu dostaliśmy kilka dobrych żartów („Czy te ciasteczka są zrobione z prawdziwych harcerek?„), więc trudno narzekać. Jestem zadowolony, że wróciłem do tej komedii.

PS

Jak to jest, że Gomez nigdy nie dostał kary za granie w golfa w kierunku domu sąsiada, który pracuje jako sędzia? Chociaż może na tego typu rzeczy szły „miesięczne wydatki” po które adwokat przyszedł na początku? Może coś w tym filmie jednak ma sens… W takim razie, czemu sędzia mści się na Gomezie w trzecim akcie? Czemu nie robił tego wcześniej, skoro mógł – jako sędzia? Męczy mnie to. Właśnie dlatego ten numer z eksmisją w trzecim akcie trzeba było wyciąć!