„Spiderman: Homecoming” jest idealny
Piszę idealny, ale tak naprawdę mam na myśli "najbliższy ideałowi mojego kina superbohaterskiego". Wciąż są tu rzeczy do poprawy, o tym też kilka słów napiszę, ale najpierw chcę chwalić. Momenty są w kolejności chronologicznej.
SPOILERY (serio, tutaj to jest istotne)
1. Wybór
Peter Parker w tym wydaniu był już w akcji z innymi superbohaterami. Teraz spodziewa się następnej i dba o to, by być dostępnym, gdy tylko przyjdzie jego czas. Odmawia wszystkich spotkań po szkole, nie chodzi na przyjęcia, nie uczestniczy w konkursach. Czeka na wyzwanie, ponieważ w jego okolicy tylko rowery kradną. Niewiele dla prawdziwego superbohatera. Słyszy jednak wciąż, że jest za młody na prawdziwą misję, niech więc trzyma się z boku i ćwiczy. Ta wersja Petera Parkera nie musi ratować świata, musi za to poznać siebie i rozwijać się, a jedynym punktem zapalnym jest tu on sam. To on popycha swój los do przodu, to on jest tu bohaterem. On sam siebie motywuje, to on sam sobie wyznacza granicę, to on ponosi odpowiedzialność za wszystko. Dezaktywuje czujniki w kostiumie, włącza jego dodatkowe funkcje i prowadzi śledztwo.
2. Ratowanie ludzi na barce
Pierwsza scena od dawna i jedna z nielicznych, podczas których pomyślałem: Ludzkie życie jest zagrożone. Przy całym dbaniu o ratowanie, które jest obecne we wszystkich ostatnich produkcjach z superbohaterami, ja tak naprawdę nigdy nie czułem faktycznego zagrożenia w tych tytułach. Tak samo, jak nie czułem, by coś w tych tytułach było osiągnięte. Scena z barką w SM: H dało mi obie te rzeczy. Gdy plan bohatera poszedł się kochać i statek zaczął tonąć, ja pomyślałem wtedy: To jest ponad jego możliwości. On nie da rady uratować sytuacji. Owszem, spodziewałem się interwencji Tony’ego Starka, ale nie o to chodzi. Istotne jest położenie głównego bohatera, w które on sam się wpakował i dał z siebie wszystko, byle tylko móc żyć sam ze sobą.
Utrata kostiumu to też genialny chwyt.
Mini-recenzja
I pomyśleć, że miałem nie oglądać… Okazało się, że to pierwszy tytuł od bardzo długiego czasu, który zobaczyłem na jedno podejście (nie licząc rzeczy oglądanych w kinie). Wzroku nie mogłem oderwać. Zero Marvela w Marvelu. Ten tytuł miał naprawdę wszystko: pomysły, bohatera, historię, wyzwanie, siłę, świetny scenariusz… Będę wracać, nie mam żadnych wątpliwości.
3. Konfrontacja w samochodzie
Byłem w autentycznym szoku, kiedy okazało się, że Liz jest córką antagonisty w tym filmie. Następna scena (kiedy Toomes odwozi ich na potańcówkę) od razu wykorzystuje ten element zaskoczenia. Spiderman i jego wróg, obaj orientujący się, że ten drugi wie, bez jednoczesnego powiedzenia tego na głos – wszystko tutaj zrobiono bezbłędnie. Najpierw pojawia się szalona myśl, że młody chłopak z tyłu to ten gnojek w rajtuzach. Potem sprawdzenie: A więc ty też przeżyłeś tę nieszczęsną windę, tak? Ach, nie było cię tam… Rozumiem. I finalnie, konfrontacja w cztery oczy: bohater bez kostiumu kontra człowiek z pistoletem, który jednak mówi: Jestem zły, ale jestem zły, by zapewnić byt mojej rodzinie. Uratowałeś moją córkę, więc możesz iść, ale nie wracaj. Rozumiesz?.
4. Pozostawienie samemu sobie
Najlepsza scena w całym filmie. Peter Parker przygnieciony gruzem, uznany za martwego, opuszczony. Chłopak płacze i błaga kogokolwiek o pomoc, ale nikogo – dosłownie nikogo! – nie ma w pobliżu. Superbohater zdegradowany ze wszystkiego, dokonujący wyboru i udowadniający sobie, że jest prawdziwym Spidermanem.
5. Uratowanie przeciwnika
Cały finał tej historii jest niesamowity – Spiderman w piżamie łapie się na lot samolotem bez żadnych zabezpieczeń, rozbija się ledwo żywy, na miejscu katastrofy nie ma nawet sił stawiać oporu… I mimo to idzie w ogień, żeby uratować człowieka, który chciał go zabić. Wynosi go na rękach i bez słowa zostawia do czasu, aż policja go znajdzie. To bohater całkowity, spełniony i ostateczny. Bardziej się nie da niż w tej właśnie scenie. Nie mam nic do dodania. To tutaj zdecydowałem, że dam piątą gwiazdkę. Mogę mieć problemy z tym tytułem, ale mimo to dostałem w zasadzie wszystko, co potrzebowałem. Spiderman: Homecoming jest moim ulubionym filmem superbohaterskim. Wciąż można coś poprawić, a to oznacza, że w przyszłości czeka na mnie co najmniej jeden film jeszcze lepszy. Zapewne z 15 lat na niego poczekam. Do tego czasu będę wracać do SM: Homecoming.
Minusy, wady, do poprawy...
Były pewne braki w charakterystyce zarówno bohatera, jak i antagonisty. Vulture w tej historii to osoba, której odmówiono dużego kontraktu, bo był do niego niekompetentny. I od razu stwierdza, że to dobry moment, żeby zacząć operować na czarnym rynku i zabijać, jeśli ktoś mu zagrozi. Wydaje się to podyktowane tempem opowieści jak reszta minusów produkcji. Pewnie nie chcieli celować w tytuł trwający trzy godziny, to w końcu lekka produkcja o dorastaniu. Te dwie godziny powinny wystarczyć, ale jednak brakuje scen, w których postać Michaela Keatona próbuje innych dróg – zarówno handlowych, jak i retorycznych, żeby uniknąć zabijania. Nie pokazano też w ogóle ciężaru jego kolejnych kontraktów. Gdy pokazano jego życie osobiste, to wydawał się ustawiony, jakby nie potrzebował więcej kraść. Można było powiedzieć o jego długach czy coś, ale to prowadzi do kolejnych dłużyzn i rejonu szarego, którego ten tytuł nie potrzebował. Widz nie musi zadawać pytań o to, jak te długi powstały i zastanawiać się, ile było w tym winy Toomesa. W zasadzie czuję nawet, że w planach było więcej – chociażby Muszę kraść, żeby opłacić córce studia, to wszystko, ale to naprawdę byłoby zbyt dużo. Spiderman wybierający, czy na to pozwolić, jakieś dodatkowe pytania w stylu A może już czas, abyś poszukał innej pracy i w efekcie napięcie finałowej konfrontacji zabite przez długie wymiany zdań. Tego chyba nie dało rady uratować, to trzeba by przebudować od zera i zaprojektować nowego antagonistę, prostszego.
Peter Parker z kolei, jak się już nad tym zastanowić, radzi sobie całkiem dobrze. Dziewczyna go lubi, nie ma kompleksów, rodzina jest po jego stronie… Nie jest lubiany w szkole, ale to typowe dla bycia w szkole. Brakuje mi wyraźnego powodu, aby być superbohaterem inny niż mogę albo chcę, to fajne. Chciałbym, żeby Spiderman miał coś do stracenia, jakby nagle z dnia na dzień stracił swoje umiejętności. Ten Peter Parker raczej by stwierdził: Cóż, fajnie było i w przyszłości tylko by wspominał, ewentualnie zacząłby męczyć Kapitana Amerykę o fajny kostium, który by mu przywrócił moce. Jasne, Peter pójdzie ratować świat, kiedy może, nawet jeśli to będzie trudny wybór, ale co bez żadnych mocy?
A bardziej konkretnie to brakuje mi faktycznych obrażeń i pomocy medycznej po wszystkim. Dosyć łatwo byłoby to poprawić, wystarczyłoby wytłumaczyć to nadludzkimi umiejętnościami samoregeneracji czy coś. Pokazać wcześniej, jak Peter odnosi rany i potem sobie z tym radzi: np. po akcji z bankomatem mógł zostać poparzony bronią bandytów, Ned mógłby to zobaczyć i zapytać, czy nie trzeba mu pomóc. Peter odrzekłby:
– Zwariowałeś? Nie mogę się z tym pokazać w szpitalu. Całe szczęście nie jest tak poważnie, jak wygląda… Jakbym coś złamał to tak, ale takie poparzenie zejdzie raczej w ciągu tygodnia.
– Musi boleć jak cholera!
– Nie myśl o tym.
Potem też Tony Stark mógłby podnieść tę kwestię i powiedzieć coś w stylu Gdy ja zostaję ranny, to mam ludzi, którzy mną się zajmą. Kogo ty masz? Nie wszystko da się wygoić, nawet jak jesteś w Avengers. Tam na barce byłeś zbyt blisko. Są jeszcze rzeczy, które są dopiero przed tobą, młody.
Brak spójności
W tym filmie Peter odmawia pozostania Avengersem, bo to dla niego za wcześnie. Z kolei w Avengers 3 prosi o to jak pies. W swoim filmie wspina się na Pomnik Waszyngtona o wysokości 170 metrów i jest pod wrażeniem wysokości. W A3 wylatuje na orbitę i wyżej, ledwo zwracając na to uwagę. W innych filmach jest też ogólnie luźniejszy. Nie będę się posuwać aż do tego, że to dwie różne postaci, ale widzę wyraźnie brak spójności.
Najnowsze komentarze