Pitbull (2005)

Patryk Vega
Marcin Dorociński
Policja & Warszawa & Gang Albani
Najwyraźniej Vega zawsze był Vegą. Dramat policyjny z potencjałem.
Warszawski policjant ma okazję złapać słynnego bandytę po tym, jak udało się zlokalizować córkę przestępcy. Wszystko jednak będzie rozegrane w brudny sposób – we współpracy z gangsterami, którzy chcą przysługi od mundurowych. Na dalszym planie będzie komendant-urzędas, wręczanie łapówki oraz stary glina po pijaku włamujący się do domu swojej eksżony. Obraz stróżów prawa nosi tutaj mocno ciemne barwy. Co jeszcze można dodać? Cóż… To z całą pewnością film Patryka Vegi. Jest to produkcja wulgarna, źle zmontowana i zmierzająca donikąd.
Na czym więc polega różnica w stosunku do późniejszych tytułów Vegi, który okrył się niesławą po drugiej części? Jeśli mam zgadywać – chodzi o poczucie humoru. Pierwszego „Pitbulla” jeszcze można traktować poważnie, bo twórca ani razu nie przekraczał granicy – zbliżał się do niej, tak, ale nie przekroczył. Robiono poważne kino, w którym poruszane są wartości moralne (wybory!), ludzie umierają, rodziny po nich płaczą, przekleństwa to nie przecinki, ale obrazy w kierunku innych ludzi, niedoświadczeni są gnębieni, a sprawy tak po prostu mogą być nierozwiązywalne i trzeba to zaakceptować. Tu był potencjał na mocną opowieść, w którą można było uwierzyć.
Trzeba jednak przyznać, że humor źle użyty pojawia się tu i tam. Jaskrawym przykładem może być policjant wchodzący do szafy, aby się ukryć i chwilę potem się postrzelił. Jak w „Pulp Fiction„, tylko na poważnie (w jakiś sposób). Nie jest to jednak poziom kolejnych tytułów w filmografii Pana Vegi.
Przez pierwszą godzinę czułem się, jakbym oglądał pierwszą część trylogii, by następnie obejrzeć pięć minut środka trylogii i zakończenie wycięte ze zwieńczenia trylogii. Kupy to się nijak nie trzyma. Na sześć minut przed końcem byłem przekonany, że film po prostu się urwie w połowie słowa i byłem całkiem bliski – dochodzi do zbiegu okoliczności, główny wątek zostaje rozwiązany (powiedzmy), reszta niekoniecznie, pojawia się biały tekst na czarnym tle mający być kontrowersyjny albo wywołujący dyskusję, a może miał zachęcić do przemyśleń, tylko nie wiadomo w jaką stronę. Tak więc braki są wszędzie – wątki urywają się, tonacja jest monotonna, a cele twórcy budzą wątpliwości. Mogło być lepiej, ale lepiej jeszcze nigdy nie było.
Serial (sezon I)
Serial „Pitbull” jest pełną wersją filmu pod tym samym tytułem, trwająca dwa razy dłużej od niego. Zawiera nowe wątki, a te znane z dużego ekranu tutaj w końcu mają sens i można za nimi nadążyć. I mimo to, serial nie poruszył mnie bardziej od wersji filmowej.
Patryk Vega miał dobre pomysły i wydaje się, jakby całkiem sporo usłyszał od ludzi pracujących przynajmniej w okolicy zawodu policyjnego czy też śledczego. Znał w pewnym stopniu posmak tego świata, który następnie przeniósł na ekran. Wybrał historie, które jego zdaniem pasowały do „Pitbulla” – jest miejsce na humor, brutalność, osobiste dramaty i nawet coś, co z oddali ma aspirację na komentarz zaangażowany. Pod względem formuły ten projekt również ma sens – każdy wątek rozwija się z odcinka na odcinek, otrzymujemy konkretne podsumowanie i kierunek, w którym będziemy zmierzali, kiedy przyjdzie czas na drugi sezon.
Podczas seansu czuć pewien rodzaj swobody – aktorzy, wcielając się w swoich bohaterów, mogli używać odpowiedniego słownictwa. Efekt po latach wciąż ma w sobie zgrzyt i szorstkość, a co ważniejsze w kontekście kolejnych projektów Vegi – nie zahacza o komizm więcej niż raz. Świat „Pitbulla” nie jest zbyt wiarygodny, ale za to jest interesujący i chciałem poznawać losy bohaterów. Jest tu młody człowiek, który nie chce być policjantem, ale z czasem rośnie w nim ambicja. Jest też pijak o złotym sercu, który ulega nałogowi i przez to idzie przez życie jak po szkle. Jest też samotny ojciec, który chce opiekować się synem, ale praca nie pozwala mu na godny zarobek i coraz bardziej skłonny jest przyjąć łapówkę. Reszta postaci nie wyróżnia się, ale te, które wymieniłem, w zupełności wystarczają.
Można w tym tytule dostrzec pewien posmak efekciarstwa, ale są w nim też dobre intencje – „Pitbull” jest historią ciężko pracujących ludzi, których szef urwał się z choinki i przeszkadza w pracy. Są zmęczeni życiem, mają trudność panować nad sobą, ale w głębi są raczej dobrymi osobami. Z tym widz może się utożsamiać. Seansu z pewnością nie żałuję, a nawet mam ochotę rzucić okiem na kilka następnych odcinków.
Najnowsze komentarze