Paryż płonie („Paris is Burning”, 1990)

Paryż płonie („Paris is Burning”, 1990)

11/11/2018 Opinie o filmach 0
paryz plonie
Nowy Jork to piękne miejsce

Opowieść o tym, jak to Nowy Jork o czwartej w nocy stawał się innym miejscem. Krótki i konkretny dokument. Dostajesz, po co przychodzisz.

Podobnie jak w przypadku „Samochodów, które zjadły Paryż„, tytuł wcale nie odnosi się do miasta we Francji. Nie, Paris is Burning to lokal w Nowym Jorku, którego gośćmi byli ludzie o odmiennej seksualności: homo, trans, drag, osoby po zmianie płci. Gdy zapadał tam zmrok, stawali się w pełni sobą – oddawali się własnym zwyczajom, mieli tam swoją społeczność z jej oddzielną kulturą. Pojedynki taneczne, przebierania się i inne – nawet takie obejmujące kradzież ubrań. Odrzuceni przez resztę społeczeństwa z powodu swojej seksualności stworzyli swoje własne – a raczej odtworzyli zarys czy też strukturę tego „na zewnątrz”. Reżyserka sugeruje, że robili to, aby poczuć się bardziej „normalni”, poprzez spełnianie norm narzuconych przez społeczeństwo. W pogoni za tym oddzielili się jeszcze bardziej. W krótkim czasie wytworzyła się grupa, której codzienność trzeba po prostu tłumaczyć przed kamerą postronnym ludziom.

Akcja obejmuje lata 80., kiedy klub już istniał od wielu lat (pomysł kręcenia dokumentu narodził się w 1983 roku). Wtedy można już było zaobserwować zmiany, jakie nadchodzą. „Paryż płonie” miał premierę w 1990 roku – w tym samym, w którym WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) wykreśliła homoseksualizm z listy chorób i zaburzeń. Do tego momentu mogło być już za późno – hetero i grupy LBGT wokół Paryża byli odseparowani, żyli w swoich własnych światach, nie znając się nawzajem i reagujący grymasem twarzy na siebie nawzajem. LBGT do wszystkich swoich mówili „siostro” albo”bracie” – wystarczyła tylko ta jedna cecha, by czuli się w swoim towarzystwie jak w obecności rodziny. Tej prawdziwej rodziny, która rozumie cię bez słów. Hetero z kolei byli odrzuceni przez kostiumy, głośne zachowanie i całą afirmację LBGT bycia tym, kim są.

To rodzaj dokumentu, który sobie cenię – taki, którego nie można komuś opowiedzieć. To trzeba włączyć, obejrzeć i zobaczyć samemu. Nie jest to szczególnie kolorowy i energetyczny tytuł; raczej dosyć wyblakły i stonowany, na co miał zapewne wpływ niewielki budżet, ale przed kamerą też nie ma wiele ruchu – nawet jeśli ludzie będą tańczyć, to najczęściej w pojedynkę. Główna część seansu to siedzenie i słuchanie ludzi opowiadających o swoim życiu. Niewiele jest tu dzielenia się przykrymi doświadczeniami, chociaż w końcu też ktoś umrze (ale nie na AIDS).

Wiecie co? Przyjemnie jest mi pomyśleć, że takie miejsce jak Paris is Burning kiedyś istniało.

Chcecie więcej?

Jeśli chodzi o styl dokumentu – to polecam „Style Wars„. Też bardzo wyblakły i stonowany, też rozgrywa się na terenie Nowego Jorku, ale zgłębia kulturę artystów ulicznych. I robi to jakby bardziej.

A jeśli szukacie innej produkcji ze świata LBGT – mogę polecić musical „Hedwig and the Angry Inch„. Tytułowy cal odnosi się do penisa, który przeszkadza bohaterowi w byciu tym, kim być chce. Bardzo energetyczny i kolorowy tytuł, można ruszać nóżką w trakcie seansu. Jest jeszcze „120 battements par minute” o ostatnich dniach życia grupy zarażonej AIDS na początku lat 90. Z jednej strony starają się wykorzystać czas, który mają, żeby uświadomić resztę społeczeństwa o tym, czym AIDS jest, z drugiej żyją, jakby byli na swojej ostatniej imprezie.