Parks and Recreation (2009-15)

Parks and Recreation (2009-15)

11/08/2019 Opinie o serialach 0
parks
Greg Daniels & Michael Schur
Jim O’Heir & Nick Offerman & Aubrey Plaza & Chris Pratt & Aziz Ansari

Sporo niezłych postaci w serialu bez większej osobowości, za to z masą serca. Łatwo jest zrozumieć, czemu ten tytuł ma tylu fanów.

3/5

WYRÓŻNIENIE: Najlepszy film roku (Miejsce #8)
https://garretreza.pl/podsumowanie-2010/

Fabularnie jest to historia pracowników urzędu państwowego, odpowiedzialnych za zagospodarowanie terenów zielonych w małym fikcyjnym miasteczku w stanie Indiana, USA – które jednak jest na tyle duże, aby przyjmować gości zza granicy, mieć własną telewizję czy wszystkie ważniejsze fast-foody. Zarys fabularny jest jednak tylko pretekstem do kolejnych komediowych żartów opartych na bohaterach. Parks and Recereation na pierwszy rzut oka wydaje się kalką amerykańskiego The Office (twórca stojący za obiema produkcjami jest ten sam: Greg Daniels), ponieważ oba tytuły posiadają stylistykę paradokumentu: kamera z ręki i wywiady rejestrowane na boku właściwej akcji. Postaci w Parks and Recereation mają też wyraźnych odpowiedników w The Office i wydają się mieć podobne poczucie humoru. Są też jednak różnice: w Parks and Recreation każda postać jest faktyczną postacią, kiedy w The Office tylko część bohaterów się wyróżniała, a reszta stała z boku, miała imię i czasami reagowała na to, co się dzieje. Parks and Recereation może pochwalić się galerią barwnych i uroczych charakterów, spośród których każdy ma w sobie coś, co do niego przyciąga. Ron jest samcem alfa, który je mięso, robi meble gołymi rękoma i chwali sobie prywatność. Gerry jest chłopcem do bicia, nikt go nie lubi – wszyscy wszystko na niego zwalają, ale mimo to kipi optymizmem i jest szczęśliwy. April ma wszystko w dupie, ale jednocześnie jej nieruchoma i obojętna twarz aż kipi od wewnętrznej radości, kiedy jest z ukochanym. I tak dalej. Twórcy lubili tych ludzi, aktorzy lubili tych ludzi i widzowie z całą pewnością ich pokochali.

Relacje między tymi postaciami to jednak oddzielna kwestia. W The Office widać było progres w znajomości – jak się zakochiwali, jak zaczęli się doceniać, jak wrogowie stawali się przyjaciółmi. Parks and Recereation pod tym względem po prostu stoi w miejscu i nawet jeśli coś się zmienia, to i tak było widać oraz czuć tę nadchodzącą zmianę od samego początku. Widać było, kto będzie z kim. A potem jak się stało, tak już zostało do końca. Dramatyzmu w tymnie ma. Obejrzenie na ekranie, jak dwie postaci wchodzą w związek, jest formalnością, nie wydarzeniem. A jeśli są przyjaciółmi, to mają o sobie nawzajem mniej więcej to samo zdanie, od początku do końca. Kochają się na początku tak samo, jak na końcu. Nie ma wielkich zmian, wielkich przyjaźni i wielkiej miłości. Jest stabilność. I nijakość.

W jakiś sposób, pomimo większej ilości pełnowymiarowych bohater, Parks and Recereation ma niewiarygodnie mniej osobowości od The Office. To taki serial, w którym tylko postaci mają znaczenie, ale historia, świat czy tematy już zupełnie nie. Gdzieś w połowie serialu część bohaterów zaczyna karierę polityczną i to w zasadzie nic nie zmienia w odbiorze. Wtedy to jest cały czas ten sam serial. The Office bawiło tym, co można było zrobić z miejscem pracy. Miało motyw przewodni o pokonywaniu tego, co nas dzieli, żeby pokochać kogoś za jego zalety i zaakceptować jego wady. Jakoś to wszystko się sumowało na tyle, że gdy w finale jedna z postaci mówi: „I wish there was a way to know you’re in „the good old days”, before you’ve actually left them”, te słowa wydawały się autentyczne i prawdziwe, że to miało znaczenie. Bohaterowie Parks and Recereation klepią się po plecach, przytulają, wyznają sobie miłość i osiągają sukces zawodowy, ale… Nie czułem tego. Była okazja do poruszenia tematu małych miasteczek albo pracy dla małych społeczności – że lepiej zostać wśród ludzi, którzy cię znają i potrzebują, zamiast kontynuować karierę w Waszyngtonie – ale tak naprawdę nie czułem, aby faktycznie poruszono te tematy. Akcja jedynie rozgrywa się w małym miasteczku, a bohaterowie parę razy mają okazję opuścić to miejscu i decydują się w nim pozostać, ale to wcale nie równa się wyrażeniu miłości do tego miejsca i ludzi zamieszkujących takie tereny. W tym serialu miłość zostaje wyrażona wyłącznie do postaci.

Odbija się to na komedii. Jej fani muszą się zadowolić jednym typem humoru – improwizacjami aktorów przed kamerą. Nie ma zabawnych historii lub motywów, są tylko aktorzy wracający do monotematycznych żartów. Ktoś jest głupi, więc powie coś głupiego. Ktoś jest niezdarny, więc coś przewróci. W efekcie nie ma nic, co zostaje w pamięci i do czego chcę wracać. Mogę co najwyżej powiedzieć, że lubię, jak Ron jest sobą. Zobaczcie ten żart:

Mój ulubiony z całego serialu. Naprawdę głośno się zaśmiałem, ale… To nie jest dobre. Żart trwa minutę i kilka sekund, a przez 50 sekund siedzę i czekam, aż coś się stanie, na jakiś dowcip czy coś. Liczy się tylko puenta, a wcześniej aktorzy improwizują. W nie najlepszym stylu. I tak jest przez cały serial, tylko najczęściej puenta nie jest równie zabawna. Niemniej, Ron jest sobą. I to najczęściej wystarczy.

Nie żałuję czasu poświęconego na seans. Mógłbym w sumie nawet oglądać dalej, ale myślę sobie, że po pewnym czasie jego bylejakość zaczęłaby mi działać na nerwy. Chociaż w sumie lepsze to, niż zapomnieć, że w ogóle się ten serial oglądało, a to jest możliwe. Można ten tytuł polubić, a nawet pokochać, ale ja musiałem przez pół tekstu pisać o innym serialu tylko po to, aby móc napisać, że Parks and Recereation takie nie jest, by z kolei w ogóle napisać jakie jest. Jest aż tak byle-jakie.

Finał serialu

Są dwa tak naprawdę. Szósty sezon kończy się z zaskakującą pompą: mamy podsumowanie i pożegnanie, wytyczanie nowych ścieżek życiowych, liczne drobne momenty dla fanów, Andy wraca do zespołu i gra 5000 Candles in The Wind, Ron prezentuje wszystkim swoją ukrytą tożsamość, do tego mamy liczne cameo: Michelle Obama, John Hamm… Ten serial nie mógł się skończyć w bardziej monumentalny sposób. A potem jest jeszcze siódmy sezon, który miał pomysł na siebie – ale na tej zasadzie, na jakiej można by tworzyć ten serial jak Simsponów przez 30 lat. Twórcy chcieli po prostu jeszcze raz wyrazić, jaką miłość czują do swoich bohaterów, więc to zrobili. Nie gniewam się, chociaż odcinek z Ronem otwierającym swoje serce to mogli sobie darować.