Mr. Robot (2015-19)

Mr. Robot (2015-19)

03/04/2021 Opinie o serialach 0
Sam Esmail

Sam Esmail jest najwyraźniej filmowym Hideo Kojimą. Strasznie śliczny serial.

3/5

Sezon I (2015) ★★★★

Hakerzy i złe korporacje. Jebać społeczeństwo. Jestem samotny. Nie jestem pewien, czy ten serial ma cokolwiek do powiedzenia, ale wygląda ładnie.

Sezon II (2016) ★★★

Wiecie? Chyba zaczynam lubić ten serial.

Zacznę od tego, że strona wizualna jest naprawdę olśniewająca. Sam Esmail jest najwyraźniej filmowym Hideo Kojimą – artystą, który zostawia mocny odcisk na swoim tworze, ma wizję i umie do niej przekonać odbiorców jak i producentów, żeby finansowali jego wymysły. Różnica jest tylko taka, że Kojima chyba ma coś do powiedzenia, a Esmail… to się chyba dopiero okaże. (i jakby co, grałem tylko w MGSV)

SE wyreżyserował wszystkie odcinki 2 sezonu, większość nawet napisał. Podczas oglądania widać wyraźnie, że wszystko, co jest na ekranie, to efekt świadomego wyboru jednego umysłu. Sposób ujęcia, tempo mówienia aktorów, ich strój, fryzura, scenografia za nimi w tym konkretnym ujęciu, muzyka lub cisza w tle – wszystko ma tu jakieś uzasadnienie. Nieważne, co myślimy o samym przekazie, osiągniecie takiej samoświadomości jest już osiągnięciem. Koniec, kropka. Nawet jeśli nie znamy się na języku filmowym, to nadal podczas seansu mamy poczucie: to jest ważne. Styl wizualny zachęca nas do głębszego wsłuchiwania się i przyglądania temu, co mam miejsce przed naszymi oczami. Pochylamy się i słuchamy, tylko co wtedy słyszymy?

Cóż, pierdolenie – ale chyba o to chodziło. Naprawdę trudno stwierdzić z całą pewnością, w końcu konstrukcja fabularna nie jest niczym specjalnym, a zwroty akcji najwyżej wywołują śmiech na sali (każdy się ich spodziewał). Gdy Elliot dostaje w końcu mikrofon do ręki, to zaczyna gadać banały o religii, że bóg tak naprawdę nas nie kocha. Tego właśnie mieliśmy słuchać? W stronę tego wskazywały wszystkie te wizualne zachęty? Do pewnego stopnia mamy tutaj powtórkę z pierwszego sezonu: ludzie są głupi, korporacje złe, mamy depresję i… I chyba nie mamy nic do powiedzenia. Nie mamy własnej obserwacji, myśli, przemyśleń, czegokolwiek. Na poziomie treści to wygląda, jakby ktoś obejrzał Fight Club, zrozumiał może 1/3 i następnie upierał się, że nigdy FC nie oglądał i nigdy o tym nie słyszał, ale powtarza, co zrozumiał.

Sekret polega na tym, że bohaterowie chyba zaczęli sobie uświadamiać, że pierdolili głupoty. W siódmym odcinku bodaj była taka scena, gdzie jedna postać mówi do drugiej: „Masz prawo do odpowiedzi. Pytaj, o co chcesz, odpowiem ci na wszystko”, na co ta druga nie pyta o nic. Zamiast tego zaczyna przywoływać wspomnienie obu postaci jeszcze z dzieciństwa. Wtedy właśnie pomyślałem, że o to chodzi w całym serialu. O ludzi z problemami, którzy blokują się wobec nich do tego stopnia, że angażują się w intrygi pokonujące wielkie korporacje, aby nadać sens swojemu życiu i odwrócić uwagę od tego, co ich naprawdę boli. Było więcej momentów, gdy ta moja teoria znajdywała potwierdzenie, więc… chyba warto oglądać dalej. Nie tylko dla tych pojedynczych, chwalonych odcinków, ale tak ogólnie to może być dobry serial. Rozpisany na cztery sezony, z czego przez większość czasu bohaterowie gadają banały.

Sezon III i IV (2017-2019) ★★★ [SPOILERY]

W jednym z ostatnich odcinków twórcy odkrywają przed widzem, że Elliott był molestowany. Jest wielka scena i dużo płaczu, bo bohater tego nie pamiętał, teraz sobie przypomniał i czuje ból. Całość zrealizowana z gracją kogoś, kto napisał tę scenę pięć minut wcześniej. Wiedział tylko, że potrzebuje czegoś emocjonalnego i dużego. Zajrzał więc do gazety, przeczytał nagłówek i to mu wystarczyło. Najgorsze tym wszystkim jest to, że cały czas nie traktowałem tego na poważnie. W sumie nadal nie traktuję, jeden odcinek później. Nadal myślę, że to jakieś pierdolenie, z którym Elliott wyskoczył na poczekaniu, aby wyrwać się z tamtej sytuacji. 

Już pomijam, że było to osiągnięte przy pomocy absurdalnej i manipulowanej sesji terapii psychologicznej, że podjęto temat molestowania bez żadnej godności dla prawdziwych ofiar takiej tragedii… Zostanę tylko przy tym, że to się z niczym nie łączy. Był gwałcony i dlatego został hakerem, a teraz niszczy globalny porządek rzeczy. To jest tak naciągane, że łatwiej byłoby wstawić molestowanie do przeszłości Asterixa. Ten w końcu też nie utrzymywał kontaktu ze swoim papą. Wielki zwrot akcji serialu jest tylko banalnym fan-fickiem. 

Cały ten tytuł jest banalny. Poziom dojrzałości emocjonalnej bohaterów, antagoniści (gruba, śmieszna baba i szantaż emocjonalny na poziomie przykładu dla początkujących, czym taki szantaż może być, zamiast czegoś prawdziwego, co by mogło łamać ludzi), wszystko. Sam twórca często zdaje się zainteresowany chwytaniem wszystkich zabawek i próbowania, jak smakują, zamiast zrobić coś po prostu dobrego – pudłując przy tym okrutnie. Jest odcinek zrobiony na „jednym” ujęciu, gdzie praca kamery zabija napięcie, zamiast je podbijać (mnóstwo pustych etapów, które zazwyczaj by się wycięło, ale no jedno ujęcie musi być, więc). Jest odcinek pozbawiony dialogów, który nie ma żadnego sensu w najmniejszym stopniu – ot choćby ochroniarz łapiący przestępcę, ale nie woła o wsparcie, tylko się szarpie w ciszy. Do tego całość zrzyna ile wlezie z Buffy i odcinka, gdzie w skutek magii nikt nie mógł mówić. Oba odcinki łączy choćby fakt, że kończy się słowami „Musimy porozmawiać”, tylko że autor Mr Robot przy całej swojej wielopoziomowości nie dał rady dostrzec warstw, które oferował wspomniany odcinek Buffy i na ile sposobów wymowny był tam brak dialogów. Mr Robot po prostu bawi się konceptem braku kwestii mówionych i tyle, leżąc na podłodze i nawet nie patrząc w górę, gdzie znajduje się Buffy… Które też przecież nie było nie wiadomo jakim arcydziełem.

Dobrze, ale czemu więc to jest dobre? A raczej, czemu to ma swoją widownię, która nazywa to arcydziełem i wystawia najwyższe noty, przeżywając przed ekranem najlepsze momenty w swoim życiu kinomanów? Moja teoria jest, że prawdopodobnie to jest pierwszy raz, jak widzą te wszystkie rzeczy na swoje oczy. I nie mam na myśli tylko tych eksperymentalnych epizodów, ale ogólnie oglądanie produkcji zrobionej w przemyślany sposób. Twórca Robota jest jedną z niewielu osób, które jest świadoma tego, co ma do dyspozycji: kolory, scenografia, ujęcia, praca kamery, dźwięki, muzyka, wszystko. W świecie, gdzie większością kina gdziekolwiek rządzi przypadek i opieranie się co najwyżej o aktorów, historie i dialogi, styl Robota rozsadza mózg nawet doświadczonym kinomanom. Tutaj naprawdę każdy detal jest przemyślany, za wszystkim stoi jakiś sens. Nie „głębszy sens”, ale jakiś sens, tzn. wszystko jest uzasadnione i umotywowane. Pod względem wizualnie artystycznym to naprawdę wysoka półka i czysta przyjemność z oglądania. Każde ujecie jest takie, jaki powinno być, nie oszczędzano na niczym. Miejsce akcji to ulica? Cały ruch na ulicy w środku wielkiego miasta był kontrolowany. Miejsce akcji to pociąg albo metro? Naprawdę tam kręcili. Jakość wizualna jest powalająca. A że pod spodem tego powalającego stylu są banalne postaci, dialogi i fabuła, to już inna sprawa. Właściwie to jest jedna z głównych zalet tego odcinka, gdzie nic nie mówią – dialogi i tak są przewidywalne w tym serialu, wiec przynajmniej raz mieliśmy je z głowy.

Tak, obejrzałem całość. Czy było warto oglądać do końca? Moja opinia o serialu nie zmieniła się po latach. Nadal myślę to samo, co po pierwszym sezonie. Muszę jednak przyznać, ze ostatnie trzy odcinki są najlepsze. Wtedy Mr Robot się kończy, a zaczyna podróba Lost. Nawet finałowe ujęcie (no dobra, przedostatnie) to ekstremalne zbliżenie na oko. Najbardziej bawi mnie w tym to, że nagle cała główna fabuła serialu, którą ciągnęli przez cztery sezony, okazuje się pobocznym wątkiem, który jakoś tak przez przypadek rozrósł się do tego, co mamy obecnie. Teraz przynajmniej wiem, jak wygląda finał tej przygody. I jaki zwrot akcji oferował. Może być. Z sukcesem pozwala zapomnieć o reszcie serialu. Mogę go podsumować w ten sposób:

S1: Mam coś do powiedzenia!
S2: Chyba jednak nie mam
S3: Nie mam nic do powiedzenia i nic nie znaczę
S4: Ja nic nie mówiłem. Ja? Nie, to nie ja.