Michael Bay

Michael Bay

14/01/2025 Opinie o filmach 0

I make movies for teenage boys. Oh, dear, what a crime.” – Michael Bay

Michael Bay

Obecnie Michael Bay znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #263

Top

1. 13 godzin
2. Transformers 3
3. Twierdza
4. Armageddon
5. Transformers
6. Wyspa
7. Ambulans
8. Bad Boys
9. Transformers: Zemsta upadłych
10.Pearl Harbor

Ważne daty

1965 – urodziny (LA)

1989 – debiut (teledysk)

1993 – reżyseruje „Got Milk”

1995 – debiut pełnometrażowy

2022 – najnowszy pełny metraż (w przygotowaniu kolejne)

Bad Boys (1995)

2/5

Powiem tak: lubię oglądać, jak murzyni się kłócą. I lubię, jak kobiety są atrakcyjne. Ten film ma obie te rzeczy, a i tak miałem go dosyć po 30 minutach. Bohaterowie są sympatyczni i doceniam ogólne umiejętności w zrobieniu filmu, którego nie ma potrzeby brać na poważnie. Dwóch typów atakuje policjantów na ulicy, a oni zamiast adresować zagrożenie, to się kłócą ze sobą – przeciwnicy w tym czasie grzecznie czekają, aż dostaną „z zaskoczenia” z łokcia. Przebiegu scen akcji też nie idzie zbytnio zrozumieć, ale są intensywne, więc… niech będzie. Większy problem mam z tym, jak nudna jest fabuła – jeden czarny narzeka, że żona nie robi z nim seksu, a potem udaje przed ważnym świadkiem, że tak naprawdę on i jego partner to tak naprawdę na odwrót. I jest męczenie buły, żeby „prawda nie wyszła na jaw”, chociaż świadek i tak się szybko orientuje, jaka jest prawda. Takich martwych dziur zabierających czas jest tutaj mnóstwo – nawet jak kupują szampon czy coś, to sprzedawca im grozi bronią, a oni się kłócą. Co z tego wynika? Scena do wycięcia. I to te elementy zapamiętam najbardziej z filmu, a nie sceny akcji. Nie wiem w sumie, co mógłbym zapamiętać… Z finału na lotnisku pamiętam, jak jeden czarny dostał w nogę i nie mógł chodzić, więc to rozchodził.

Tym filmem Michael Bay już pokazuje, że nie wie, co ma zrobić fajnym, a co nie. Wszystko robi fajnym. Tylko nie wie, co to znaczy, więc dla przykładu „one linery” brzmią jak parodia, a nie coś faktycznie godnego powiedzenia tuż przed zabiciem kogoś.

Transformers: Revenge of the Fallen (2009)

1/5

Poniższy tekst pochodzi z forum filmwebu, gdzie wrzuciłem go w dniu premiery filmu. I do dziś jest prawie na górze, a kłócić się kłóciłem przez dwa tygodnie. Dobre wspomnienie, tutaj chcę je zachować. Nawet jeśli zestarzało się i dziś już nawet mnie nie bawi.

Nieudolny syf.

O fabule czy zdjęciach pisać nie będę, bo a) każdy ślepy wie, że te elementy są tragicznie wykonane i b) nie mają w przypadku takich filmów znaczenia – ale w pewnym momencie będę zmuszony o nich wspomniec.

Zajmę się więc tylko efektami specjalnymi, bo to na nich film fruwa, od Jowisza po Ziemię. Miało być dużo bum bum, Optimus z bandą miał robić brum brum, i wszyscy byli by zadowoleni. Okazuje się jednak, że Bay nie umie, lub nie chce, robić porządnego kina rozrywkowego. Bolączki poprzedniej części przeszły do następnej: chaos panujący na ekranie jest tak toporny do ogarnięcia, że głowa mała: kupa złomu po jednej i drugiej stronie, jedna się błyszczy i wygina brwi w „V”, druga nie błyszczy i to całe „V” ma już zamiast twarzy. Gdy się sparzą, nie sposób ich odróżnić, trudno dopatrzyć się kto komu i co wyrywa. Wszystkie combosy idą w tym miejscu na marne, bo nijak nie da się ich dostrzec. Całą finezję mechanicznych piruetów szlag trafił.
Winę za to ponosi również kamera, która robi 50 różnych ujęć na minutę, z czego żadne nie ogarnia całego widowiska, tylko wsadza nos gdzie nie trzeba. W efekcie widziałem ułamki tego, co powinienem.

Kolejna kwestia: widowiskowość. Jest zerowa, lub w momentami (las) bliska zeru. Choćby akcje końcowe: pustynia, piramidy, na dole mrówki z karabinami próbują coś zdziałać (na polski: wrzeszczą ile sił w płucach). Z pozoru epika pełną gębą. W praktyce rzucanie ujęciami na lewo i prawo: to rozdupczają piramidę, to strzelają, to przybędzie znikąd kolejny robot, i jeszcze jeden, tu przeleci młody Indy ze swoim manekinem (wyrywając mu jednocześnie rękę), tu kilku żołnierzy pomacha, tu ktoś umrze… Na żadnym elemencie nie da się skupic, całości nie chce się więc ogarnąc… Eeee, po co tego tyle?

Teraz paradoks z mojej strony: akcji jest tu zdecydowanie za mało! Dużo więcej jest tu elementów fabułopodobnych: czyli nacpana mamusia, drący ryja ojciec, drący ryja latynos, drący ryja gość w garniturze z rządu… Jakieś roboty-bliżniaki z topornych poczuciem humoru na poziomie przedszkolaków itp. Akcja w stanie czystym tutaj niewystępuje. Nawet pojawienie się T-1000 nie przeszkadza bohaterom w pogawędce na boku („Odchodzę! Wsadzała w Ciebie swój język” – co z tego, że język miał 1,5 metra i wystawał dziewczynie z majtek?). Gigantyczna rozpierdziucha na środku pustyni, kamulce latają, maszynki świrują – ok. Ale rodzice muszą wyjść na środek i odstawić przedstawienie („Nie zostawię Cię! ; Musisz!”).

Mógłbym trochę jeszcze ponarzekać, ale po co? Dziwne, że ktokolwiek doczytał aż tutaj…

Plusy: „Jeśli Bóg stworzył nas na swoje podobieństwo… To kto stworzył ICH?” ; a Megan Fox zna swoje miejsce – nawet przytyła.
Minusy: głupie, nieudolne, na siłę.

Ambulans ("Ambulance")

2/5

Nowy film Michaela Baya – dobry chłopak nie ma na operację no bo nie ma, więc idzie kraść z bratem. A po drodze strzeli do policjanta, porwą ambulans i będą w nim uciekać przez resztę filmu przed policją, która cały czas będzie powtarzać: „Kto tym kieruje? Dobry jest. Chyba Hamilton prowadzi, co nie?”

To pierwszy film w tym roku, przy którym spojrzałem na zegarek podczas seansu. I z bólem odkryłem, że dopiero godzina minęła z tego ponad dwugodzinnego seansu. Akcja tutaj jest, raczej skąpa – strzelanina w banku jest taką naprawdę porządną sekwencją, reszta jest dosyć krótka. Czasami czegoś nie widać, bo bardziej skupiono się na efektownej pracy kamery (mnóstwo użyć dronów) niż czytelnym prezentacji wydarzeń. I udało się, ta prezentacja jakoś tam trzyma przy ekranie, bo sama akcja jest pusta. Mamy tu masę bohaterów, każdy ma jakiś początek i nic więcej: policjant idzie do banku, żeby poderwać ekspedientkę. Ratowniczka udaje, że ma chłopaka i nie przejmuje się losem ludzi, których odstawiła na OIOM. Bracia mają przeszłość i historię z ojcem. Któryś z agentów FBI studiował razem z jednym z braci… Jest tego ogrom, ale nic z tego nie ma znaczenia ani wpływu na przebieg opowieści, nic nie zostaje rozwinięte ani dokończone wraz z postępem fabuły, bo ta nie postępuje. Jadą ambulansem i jadą.

Od strony medycznej jest dobrze (pomijam naciągnięcia wymuszone fabularnie – operację przy 100 km/h albo fakt, że w ogóle przeżył cały dzień w karetce – ale kontakt z pacjentem, zakładanie wkłucia czy inne czynności). Zdziwiłem się widząc na ekranie karetkę Falcka – nie wiedziałem, że to światowa marka. Podobała mi się scena operacji podczas jazdy – ale głównie z uwagi na Jake’a Gyllenhaala w roli jednego z braci: otóż ten skubaniec gra tak, jakby zaraz miał dostać krwi z nosa. Robi dosłownie wszystko, żeby wyjść z tego filmu z nadciśnieniem – i to jest przezabawne. Miejscami nawet wątpiłem, czy jego teksty były zaplanowane: zachowywał się, jakby to były jego improwizacje. Grał typa, którego wszystko denerwuje, więc denerwował się z każdego powodu. Najlepiej było, gdy sam siadł za kierownicą i spoza kadru zaczął kurwić na jazdę innych kierowców.

I tak minął mi ten film. Na koniec ratowniczka zajrzała do jednego ze swoich pacjentów, więc przynajmniej ona miała jakiś rozwój fabularny. Czym on był spowodowany? Nie mam pojęcia.

PS. W 2005 roku powstał pierwowzór w Danii. Trwa 80 minut.