I Love Lucy (1951-57)

I Love Lucy (1951-57)

02/03/2025 Opinie o serialach 0
i love lucy 1951

Serial pełny szalonych pomysłów, zabawnego aktorstwa oraz slapsticku. Tytuł zapadający w pamięci na wiele sposobów.

5/5

Pierwszy raz zetknąłem się z tym tytułem oglądając Wyścig szczurów, był tam gag z autobusem pełnym fanek serialu I Love Lucy. Potem długo nic aż do przeróżnych rankingów najlepszych seriali wszechczasów, które dominowały często dwa tytuły – drugim był Star Trek z 1966 roku, od którego odbiłem się porządnie, więc i po I Love Lucy nie spodziewałem się zbyt wiele. Tymczasem – ten serial bezbłędnie przetrwał próbę czasu. Nadal jest warty seansu! Będąc kamieniem węgielnym wszelkich sitcomów, oglądamy w nim perypetie małżeństwa, ich sąsiadów oraz różne przygody związane z pracą postaci męża w show biznesie. To ostatnie umożliwiło w późniejszych sezonach na gościnne udziały licznych znanych nazwisk, które ponoć pojawiały się przede wszystkim z sympatii do produkcji: Orson Welles, Harpo Marx, John Wayne, a także Superman i Święty Mikołaj. Poważnie. Główny pomysł początkowo polegał na tym, że postać żony co chwila wymyśla nowy sposób, aby dostać się do show biznesu, ale twórcy podejmują o wiele szerszą skalę tematyki – przede wszystkim skupiają się na losach postaci, ich relacji, a później na tematyce rywalizacji oraz różnicach między płciami. Udaje się scenarzystom adresować coś dla każdej ze stron bez robienia tego kosztem drugiej. Czy przesadzają? Jak cholera, ale w tym świecie facet nie umie nawet ryżu ugotować. Czy byłem zażenowany tu i tam oglądając kolejne wygłupy? Czasami. A i tak uwielbiam ten tytuł i mam ochotę oglądać go dalej. To przede wszystkim zaleta humoru praktycznego – nie wynikającego z dialogu, ale z tego, co bohaterowie robią, jakie decyzje podejmują, jak reagują. Lucy Ricardo jest jedną z tych wspaniałych postaci w historii komedii, która zawsze zrobi coś… COŚ. Nawet nie przewidzisz, jakie COŚ to będzie, ale jadąc z nią pociągiem szykuj się, że ktoś użyje hamulca bezpieczeństwa.

Zasięg kulturowy trzeba wymieniać za każdym razem, gdy ktoś pisze recenzję tego tytułu, bo coraz bardziej i bardziej są one niewidoczne z czasem. Małżeństwo na ekranie Latynosa z białą kobietą? Tutaj pierwszy raz. Niektóre piosenki z Kuby weszły zresztą do kanonu popkultury i jedną śpiewał potem Jim Carrey w Masce. Kręcenie na taśmie przy użyciu kilku kamer jednocześnie? Tutaj. Występy gościnne? Tutaj. Wymyślenie powtórek? Tutaj – z tego też powodu nie było długi czas odcinka świątecznego, aby wszystko mogło iść hurtem nawet i w wakacje. Odcinek świąteczny zresztą był tylko clip-show, gdzie bohaterowie przy choince wspominają np. okres ciąży Lucy. To tutaj trzeba było wymyślać, co zrobić, gdy aktorka jest w ciąży. Tutaj trzeba było pokazywać małżeństwo śpiące w osobnych łóżkach, a Lucy wcale nie była ciężarna, tylko „spodziewała się dziecka”, tak wyglądała cenzura. Do tego występy na żywo przed publicznością, której śmiech słyszymy bez żadnych manipulacji – wyjątkiem są sceny, których nie dało rady w ten sposób zrealizować, więc nagrany występ pokazywano widowni i wklejano jej śmiech do seansu. Do tego niebywałe osiągnięcie, jakim jest rola kobieca, która prawie w każdym odcinku może być upokarzana w ten sam sposób, co mężczyźni – ciasto w twarz, potknięcie się, rozwalona fryzura. Przed Lucy kobiety musiały pozostać nienaganne, może nawet sądzono, że nie poradzą sobie z takim śmiechem kosztem ich wyglądu. I niestety, lata później Lucy pozostaje jednym z nielicznych przykładów postaci żeńskich, które były gotowe tak się upokarzać.

To tytuł wielu niespodzianek, nie tylko fabularnych. Nawet dziś trudno uwierzyć, kto się pojawił na ekranie w tym serialu. Ciężko uwierzyć, że dwoje aktorów w tym serialu grających przyjaciół nienawidziło się w prawdziwym życiu i występowali wyłącznie dla pieniędzy. A trzęsące się ręce Franka? Alkoholizm, a raczej: objawy odstawienia. Ponoć zatrudnienie tego aktora było ryzykiem, ale ten zachował standardy i nigdy nie pił w pracy. Lucy i Ricky w prawdziwym życiu byli małżeństwem i mieli dziecko, ale wzięli rozwód w 1960 roku pozostając przyjaciółmi. Albo że Aaron Sorkin zrobił o nich film i nawet go wyreżyserował. Albo że aktorka grająca Ethel miała w kontrakcie warunek, że musi ważyć 10 funtów więcej od Lucy – nadal nie wiadomo, na ile to jest żart. Albo że Lucy nie chciała, aby pochodzenie Ricky’ego (Kuba) było obiektem żartów, więc tylko ona żartowała z jego angielskiego i okazjonalnych pomyłek językowych, nikt inny nie mógł tego robić. I mając to wszystko ogarnięte musieli jeszcze tydzień w tydzień wymyślać nowy odcinek. Przy okazji: oficjalnie na IMDb nie ma nikogo wymienionego jako „twórca” serialu, ale ponoć tytuł ten należy się nie Lucy i Desiemu, ale do kogoś, kto nazywa się Jess Oppenheimer. Podpisał się pod 150 odcinkami.

Początkowo była kariera aktorka w filmach oraz wersja radiowa tego tytułu. Aktem odwagi było przeniesienie się do telewizji – wtedy medium nowego i niepewnego, który nie dał jeszcze nic nowego sztuce. I Love Lucy musiało być pierwsze i odcisnęło tak silne piętno, że wciąż widać tutaj liczne tytuły dzisiaj bardziej popularne, ale tak naprawdę jedynie naśladujące ten serial z lat 50. Gdy Friends denerwują się z powodu ciąży jednej z bohaterki, to odtwarzają te same gagi, co Lucy Ball. Gdy Polska telewizja szukała pomysłów, odtwarzali odcinki Lucy Ball (Sąsiedzi mieli odcinek, w którym mąż nie zauważa żony przy śniadaniu, więc ta zaczyna dbać o wizerunek; Kocham Klarę miało odcinek, w którym mąż wariuje z powodu łysienia). Gdy mężowie na całym świecie mają „zapasowe” prezenty na wypadek zapomnienia o rocznicy, pewnie nawet nie wiedzą, że naśladują wtedy Ricky’ego Ricardo. Gdy opowiadaliśmy sobie o przegapionych odcinkach Kiepskich („widziałeś ten, w którym zrobili maszynę losującą?”), to przypominamy naszych dziadków, którzy tyle dekad temu z taką samą ekscytacją o ostatnich odcinkach I Love Lucy. Takie przykłady można mnożyć. Ten tytuł nie jest tylko zbiorem masy udanych odcinków, to nie tylko rewolucja technologiczna i kulturalna, to nie tylko… To przede wszystkim ważny tytuł dla wielu osób na poziomie osobistym. Oglądając i odkrywając dziś myślę o tym, że twórcy zza światów wiedzą o tym. I cieszą się, że wciąż przynoszą uśmiech na twarzy nowego pokolenia widzów. Ponadczasowa komedia.