Jerzy Skolimowski
Sześć dekad wypełnione filmami, to mógł być polski Orson Welles, a jednak tak naprawdę liczą się pierwsze cztery filmy. Oto Jerzy Skolimowski i przegląd jego twórczości.
„Dotychczas żaden z polskich reżyserów nie pokusił się o próbę ukazania na ekranie portretu współczesnego młodego pokolenia. Może żaden z polskich twórców nie ma na tyle odwagi, by tak jak Jerzy Skolimowski stanąć przed kamerą i powiedzieć: oto ja, oto moje pokolenie.” – Mariusz Dzięglewski
Filmografia Skolimowskiego jest zaskakująco bogato opisana na Wikipedii, tylko te filmy nie istnieją w obiegu. Pierwsze cztery zrealizowane w Polsce są dostępne za darmo, pierwszy film Belgijski jest na Netfliksie, Na samym dnie na flixclassic, Krzyk widziałem w telewizji nastawiając się na inny film pod tym tytułem (to były czasy początkującego Internetu, jeszcze papierowego programu TV używałem…) a Fuchy już nie ma. Kojarzę w ostatnich latach przegląd Skolimowskiego w Warszawie uwzględniał te tytuły, ale nawet tam była dziura, aż do Ferdydurke, które od samego początku kojarzę z tytułem jednego z najgorszych filmów Skolimowskiego (i ogólnie polskich, tak jak z Szamanką Żuławskiego). Filmy, które pan Jerzy kręcił od powrotu do reżyserii też są dostępne. Wiem, że to kwestia praw autorskich i tak dalej, ale jednak jedno napędza tutaj drugie: widownia zna tylko te filmy, które są dostępne, a one są dostępne, bo tylko one mają widownię. Większość kinomanów, nawet tych dobrze zorientowanych w polskim kinie, tak właśnie widzi filmy Skolimowskiego: tetralogia, kilka filmów na emigracji, Ferdydurke i filmy kręcone po powrocie, które w momencie premiery wywołują zainteresowanie i nawet mają dobre recenzje, tylko chyba nikt dziś nie zamierza nadrabiać Cztery noce z Anną*, a za kilka lat nie będą wracać do takiego IO (chociaż może się mylę? istnieje ten tytuł w naszej kulturze?). Sześć dekad wypełnione filmami, to mógł być polski Orson Welles, a jednak tak naprawdę liczą się pierwsze cztery filmy. Z czego to w sumie dwa filmy, jeśli liczyć trylogię jako jeden, spójny utwór. Ręce do góry to prawie część tej trylogii.
„Musi być boks, musi być jazz, musi być fajny facet, który ma skuter i spotyka fajne dziewczyny, udaje mu się albo nie i do tego ma czasem refleksje” – Jerzy Skolimowski (o wprowadzeniu poprawek do „Niewinnych czarodziejów” Wajdy)
Tylko dzisiaj oglądając Ręce… są one uzupełnione o materiał nagrany na potrzeby premiery filmu odbywającej się prawie półtorej dekady po realizacji. W samym filmie reżyser zapytuje: „Jak można zrobić premierę filmu 14 lat po nakręceniu?” Słysząc propozycję odpowiada, że najpierw musiałby ten film zobaczyć i dopiero wtedy będzie wiedzieć, czy premiera ma sens. Nie mogę ustalić, czy film był zmieniony wtedy względem pierwotnego materiału, czy wycięto jakieś sceny – mam tylko wrażenie, że gdzieś o tym słyszałem i czytałem. W każdym razie, to nie jest film, który mógł mieć premierę w 1967 roku, raczej echo tamtego obrazu… I czegoś więcej. Sam pan Jerzy mówi, że gdy rząd polski mu podziękował, że gdy opuszczał kraj, to wtedy stracił pewność siebie. Nadal pozostał artystą, nadal tworzył sztukę mniej lub bardziej wartościową, ale jednak tetralogia Leszczyca jest początkiem i końcem tego najważniejszego okresu. Polskie i światowe kino po prostu nie widziało czegoś podobnego, a zrobił to debiutant za psi grosz, ograniczony tylko swoją kreatywnością. Restrykcji ze strony rządzących było dużo, ale ja mówię o innych ograniczeniach: w poezji obrazu, pracy kamery, kreacji świata filmowego. Zrobił wtedy rzeczy, które sześć dekad później otwierają oczy i człowiek się zastanawia, czemu całe kino tak nie wygląda. Ten ruch, ta energia, to bogactwo tematyczne wyrażone wizualnie i w kadrze, ta zdolność do pokazania najprostszych rzeczy tak, jak jeszcze nigdy nigdzie nie widziałem. Plus umiał rozwinąć i skończyć temat w 70 minut.
Gdy mówię – po wielokroć – że polskie kino było potęgą od końca lat 50 do początku 90, to nie zapominam, że siła była nie tylko w kreacji wielkich filmów, ale i niszczeniu wielkich twórców. Jerzy Skolimowski był człowiekiem, który mógł zostać największym reżyserem w historii, obok Kieślowskiego czy Żuławskiego. Nawet jeśli z tych bardziej niszowych i nieznanych na skalę światową, ale jednak. Obecnie ma do pokazania na to cztery filmy. Może to i dużo, może i niestosownym jest narzekać i teoretyzować: „co by było, gdyby”. Ja tak nie chcę brzmieć. Miałem okazję podać rękę panu Skolimowskiemu i podziękować mu za Barierę. Nie wiem, czy dobrze odczytuję jego reakcję, ale chyba nie widział, co powiedzieć. Skinął głową i tyle. Po wszystkim dopiero sobie uzmysłowiłem, że podaję rękę komuś, kto ma 80 lat i dziękuję za coś, co zrobił 60 lat wcześniej. Za coś, co ja widziałem wtedy 12 lat wcześniej i w sumie też nie pamiętałem za dużo – poza tym, że zrobiła na mnie wrażenie. Że przemawiała do młodego mnie, nastoletniego w okresie liceum, 50 lat po premierze. Nawet do swojego filmu „Festiwalowa miłość”, gdzie opisywałem miłość do kina, zawarłem nawiązanie do „Bariery” w scenie, gdzie bohater robi czapki z gazety i zakłada na głowę kelnerki. Mogłem to wszystko wtedy powiedzieć, nawet jeśli to nie ma znaczenia.
To bardzo w duchu tych pierwszych filmów Skolimowskiego. Może więc jestem jeszcze młody. A ducha starszego Skolimowskiego odkryję, gdy sam będę starszy. Może wtedy wrócę do Essential Killing. Z chęcią zobaczę kolejne filmy, ale w sumie nie bardzo mnie do nich ciągnie. Jakoś już nie mam potrzeby zobaczyć Ferdydurke tylko po to, aby się przekonać osobiście, że to taki zły film. Szamanki chyba też nie chcę poznać. A to zaledwie parę chwil po tym, jak na nowo odkryłem tetralogię, zachwyciłem się nią, mam frajdę z oglądania i chwalę jak tylko mogę… Ale też nie idę dalej. Cokolwiek to może znaczyć.
*pamiętam w związku z tym filmem tylko fragment felietonu Bartosza Żurawskiego o seksie – czy też jego braku – w polskim kinie. Cytuję z pamięci: „Cztery noce z Anną… I nic.”
„In my first visit to the West, I had about $80 in my pocket and I spent several hours window-shopping, calculating what I could get for that sum. It was a child’s illness – to possess – and now I’ve developed a resistance to shopping. I hate it. I buy things only when I must.” – Jerzy Skolimowski
Obecnie Jerzy Skolimowski znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #216
Top
1. Bariera
2. Walkower
3. Ręce do góry
4. Rysopis
5. IO
6. Essential Killing
7. Krzyk
8. Erotyk
9. Pieniądze albo życie
10. Hamleś
Ważne daty
1938 – urodziny w Łodzi
1943 – śmierć ojca w obozie koncentracyjnym
1949 – emigracja do Czech, w gimnazjum poznaje m.in. Miloša Formana, Václava Havla i Ivana Passera
1957 – debiut literacki: wiersz w magazynie
1959 – ukończenie polonistyki i etnografii
1961 – premiera jego pierwszej sztuki teatralnej
1963 – ukończenie studiów reżyserskich w Łodzi, jego opiekunem był Andrzej Munk
1964 – debiut fabularny
1967 – wyjazd z kraju po nakręceniu 4 pełnych metraży
1970 – imigracja do GB, w wywiadzie przyznaje, że nie wie, czym jest „mastershot”
1973 – urodziny trzeciej i obecnej żony, z którą wyprodukuje i napisze większość filmów, jakie stworzy po powrocie do reżyserii
1991 – premiera „Ferdydurke” (któremu nadaje międzynarodowy tytuł: „30 Door Key”), przerwa w byciu reżyserem
2008 – powrót do reżyserii
2010 – Iwona Grudź pisze książkę: „Jerzy Skolimowski”
2012 – najsłynniejsza rola, w filmie Avengers, gdzie może potem zdubbingować samego siebie na język polski
2022 – premiera filmu IO, korzystam z okazji, aby podać mu rękę i podziękować za Barierę
Rysopis (1964)
Walkower (1965)
Wszystko w tym filmie dzisiaj powinno być standardem.
Od dziś, jak będę mieć gorsze dni, to będę gotów wypierdolić 99% kina, które powstało po Walkowerze. Oglądam ten film dziś i oczom nie wierzę, że ten film wygląda, jak wygląda. Że kino może tak wyglądać. Najczęściej jestem wyrozumiały i w ogóle, ale tak naprawdę to każdego twórcę filmowego po ’65 roku powinno się brać za pysk i domagać się spowiedzi na kolanach, podczas której tłumaczy się, czemu jego obraz nie wygląda jak Walkower. O wykorzystanie przestrzeni, aktorów, pracę kamery oraz wolność w operowaniu poezją. I tłumaczeniu jej na język wizualny. Tarkowski i Angelopoluos jest pewnie nieosiągalny dla przeciętnego twórcy, ale to, co widzimy w Walkowerze, wymaga tylko pomysłowości. I odwagi. To powinien być po prostu standard dzisiaj. Nie ma absolutnie żadnego powodu, żeby dziś akceptować jako widz cokolwiek mniej ambitnego.
Drugi raz biorę się za trylogię Skolimowskiego i znowu oglądam w złej kolejności. Wtedy zacząłem od końca, dziś od środka – a wszystkie trzy filmy, każdy niewiele ponad godzinę trwa, zawiera tego samego bohatera, opowiada spójną skądinąd fabułę i podejmuje tematy jako całość, więc w jednym filmie je wspomina, by w kolejnym rozwijać. I na odwrót. Symbole mogą być rozumiane zapewne tylko w kontekście całości. Tak czy siak – Walkower, czyli historia studenta, który oblał egzamin, jutro ma 30 urodziny, ale jeszcze nie może zaakceptować, że tak wygląda jego życie. Nie zamierza oddać go walkowerem, więc wierzy, że póki walczy, to żyje. A walczy dosłownie, bo zapisuje się do turnieju dla początkujących. W ramach tego turnieju stanie przed wyzwaniem, przed którym łatwiej będzie mu uciec.
Piszę chyba sporo z głównego wątku, ale mógłbym napisać więcej, a i tak dla widza to byłaby niespodzianka, ponieważ całość ma taką konstrukcję, że to się da oglądać i odkrywać przy następnych seansach. Fabuła jest o tyle istotna, że wyraża najważniejszy – tytułowy – motyw całości, czyli młody człowiek goniący za młodością, kiedy stawia czoła barierze w postaci 30 urodzin. Trzeba wtedy wspomnieć, że bohater ma bogate doświadczenie w walkach, ale zapisuje się do zabawy dla nowicjuszy i panikuje, kiedy spotyka kogoś równie doświadczonego, kto może faktycznie mu sprawić trudność. O bólu nie mówiąc. A i tak kombinuje, kiedy ma słabszego przeciwnika, oszukując go, że jest inżynierem. Teraz przeciwnik obawia się kogoś tak wysokiego uszkodzić, obić. Wygrana w kieszeni. Pozornie więc zdradzam bardzo dużo, ale to tylko wierzchnia warstwa, bo teraz musimy sobie zadać pytanie: czemu bohater tak desperacko chce wygrać? Jakie są jego motywacje? Teraz stają się istotne wszystkie inne detale w tym filmie, wszystkie poboczne motywy rozgrywające się w tle. Tak samo jak komentarz wobec statusu inżyniera.
Całość trwa ledwo 70 minut, gna dosłownie jak i filmowo. Miejscami można wręcz żartować, że film był na prędkości organizowany, więc reżyser był zmuszony kilka planów zdjęciowych stawiać jednocześnie, więc jak kończył jedną scenę, to biegł do następnej. Krótki czas trwania, ale spokojnie przez 5-10 minut oglądamy, jak bohater idzie przed siebie w ciszy, gdzieś biegnie. Spotyka na swojej drodze różnych ludzi, mówiących dziwne rzeczy, dziwnie się zachowują, myślą o dziwnych rzeczach. O tym kraju, o współczesności, o stawianiu czoła życiu, o całym mnóstwie rzeczy. W swój własny sposób. I przemawia do mnie, po tych wszystkich latach. Tak jak byłem nastolatkiem, tak jak teraz, gdy już przekroczyłem 30 lat. Ta opowieść o zagubieniu w pośpiechu za czymś nieuchwytnym jest ponadczasowa.
Highlight: ujęcie z upadającym krzyżem i wspinaczka po schodach za kobietą. Na jednym ujęciu.
Related
Blog polskie kino Retrospektywa reżysera Reżyser reżyserzy skolimowski
Najnowsze komentarze