Jerzy Hoffman

Jerzy Hoffman

19/09/2024 Blog 0
znachor 1982 hoffman

Co by o nim nie sądzić, to jednak stał za paroma istotnymi filmami - na studiach filmowych w Moskwie poznał Edwarda Skórzewskiego, z którym współpracował na początku kariery. Wtedy też zaczął czarną serię w polskim dokumencie, który był buntem wobec narracji socrealistycznej o codziennym życiu obywateli. Zaraz potem stworzył najwyżej oceniany polskim western - czy tam eastern. Po rozstaniu ze Skórzewskim stał się specjalistą od Sienkiewicza i jakby tego było mało, nakręcił drugą adaptację "Znachora", która do dzisiaj jest pokazywana kilkanaście razy do roku w telewizji. Oto Jerzy Hoffman i przegląd jego twórczości.

Nie uśmiechała mi się praca od ósmej do szesnastej. A kino fascynowało mnie od dziecka.” – Jerzy Hoffman

Lubię brać się za reżyserów i oglądać ich filmy tylko po to, aby dobić do np. liczby 10 obejrzanych. Głównie dlatego, że nie wiem wtedy, na co trafię – niewielu jest takich, u których słyszałem o wszystkich dziesięciu. Jest wtedy szansa, że trafię na jakąś perełkę, albo chociaż coś mniej znanego. Z Polskimi reżyserami jest to tym łatwiejsze, że ich filmy zazwyczaj są legalnie dostępne – Jerzego Hoffmana akurat powtórzyłem „Prawo i pięść”, więc stwierdziłem: dobra, teraz jego kolej. Póki żyje. Co by o nim nie sądzić, to jednak stał za paroma istotnymi filmami – na studiach filmowych w Moskwie poznał Edwarda Skórzewskiego, z którym współpracował na początku kariery. Wtedy też zaczął czarną serię w polskim dokumencie („Uwaga, chuligani!”), który był buntem wobec narracji socrealistycznej o codziennym życiu obywateli. Zaraz potem stworzył najwyżej oceniany polski western – czy tam eastern, „Prawo i pięść” – co dla wielu kinomanów jest odkryciem, że w ogóle w Polsce taki gatunek nakręcono. Po rozstaniu ze Skórzewskim stał się specjalistą od Sienkiewicza, zyskując przychylność z każdej strony za „Potop” – co stało się dosyć na około, bo było sposobem na cenzurę ingerującą w dzieła o tematyce współczesnej, więc stąd wziął się pomysł na ekranizację konfliktu z 1655 roku. I jakby tego było mało, nakręcił drugą adaptację „Znachora”, która do dzisiaj jest pokazywana kilkanaście razy do roku w telewizji.

Tyle wiedziałem przed przyjrzeniem się innym jego filmom. I tyle też wiem po ich obejrzeniu, a przynajmniej to są nadal te najważniejsze punkty. Teraz wiem, że we współpracy ze Skórzewskim nakręcił więcej filmów, w tym „Trzy kroki po ziemi”, czyli zbiór trzech noweli zaangażowanych – z czego trzecia jest tak głupia, że to najgorsze, co Hoffman w mojej opinii nakręcił. Przynajmniej głupia w przezabawny sposób: jak wam powiem, że będziecie mieć ubaw oglądając perypetie pani lekarz śpieszącej się do umierającego pacjenta, to mi nie uwierzycie, ale tak właśnie jest. „Wedle wyroków twoich” ma ciekawą strukturę narracyjną – towarzyszymy małej dziewczynce pochodzenia Żydowskiego, która ucieka przed Niemcami i spotyka po drodze nowych ludzi, którzy mają wobec niej różne nastawienie. Dzięki temu przez ekran przewija się milion świetnych aktorów, ale jednak dramaturgicznie film w ogóle nie działa. Dobrze tylko, że taki film – pokazujący, jak Polacy pomagali Żydom i ryzykowali życiem – też powstał. Pewnie powstało ich więcej, ale jakoś nie stanowią kanonu polskiej kinematografii. A „Piękna nieznajoma” to już film swoich czasów – zmiany ustrojowe i cholera wie, co robić. Całe polskie kino się pogubiło i przestało być potęgą na skalę światową. Hoffman zdecydował się wtedy kręcić adaptację Tołstoja z Nikitą Michałkowem, która nie ma jednoznacznego stosunku do nowej Rosji, ale podkreśla tu i tam jej przeszłe osiągnięcia. Z tego wszystkiego cieszę się tylko z odkrycia „Jarmarku cudów”. Prawdziwa kapsuła czasu i pokaz, że ludzie zamiast ciągnąć ślepo do nowoczesności i miasta, wolą w weekend wybrać się na jarmark i doświadczyć tej samej rozrywki, która bawiła w czasach ich babć i dziadków. I ta energia wybija się nawet dzisiaj.

Później dokończył trylogię Sienkiewicza, co spełniło oczekiwania finansowe i frekwencyjne (Kałużyński ocenił jednak, że starano się usunąć z niej wydźwięk antyukraiński, przez co zepsuto całość – wydźwięk ten pozostał, przez co w późniejszych latach zarówno Ukraina jak i Rosja nakręcili swoje wersje tych wydarzeń, oba o wydźwięku antypolskim), oraz „Starą baśń” i „1920: Bitwa warszawska”, którą pamiętam szczególnie za recenzję w „Filmie”, która starała się być z całych sił pozytywna, że z małymi kamerami biegali pomiędzy aktorami podczas scen bitewnych… I ocena, 4/6. Widownia zapamiętała tancerkę z telewizji, której dali aktorską karierę i w jednej scenie strzelała z karabinu. Od tamtego czasu cisza w karierze Hoffmana, który niedługo będzie mógł świętować setne urodziny. Udowadniać nic już nie musi, w historii się zapisał i ta gorsza strona kariery została już chyba teraz zapomniana. Losy tego człowieka są dowodem na poparcie tezy, że liczy się przede wszystkim to, co zrobiło się dobrze. Za to się będzie pamiętanym. A może to tylko ludzie z jego czasów będą mieli takie szczęście?

I zapamiętać: w Toruniu na rynku Nowomiejskim znajduje się rzeźba wozu z dobytkiem upamiętniająca „Prawo i pięść”. Jak tam wpadnę w listopadzie przy okazji Camerimage, to dorysuję kutasa.

jerzy hoffman

Obecnie Jerzy Hoffman znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #156

Top

1. Znachor
2. Prawo i pięść
3. Potop
4. Jarmark cudów
5. Gangsterzy i filantropi
6. Pan Wołodyjowski
7. Ojciec
8. Wedle wyroków Twoich
9. Trzy kroki po ziemi
10. Piękna nieznajoma
11. 1920: Bitwa Warszawska

Ważne daty

1932 – urodziny w Krakowie
 
1940 – wywieziony razem z rodziną na Syberię
 
1945 – powrót do Polski
 
1950 – ukończenie matury
 
1955 – ukończenie szkoły filmowej w Moskwie, pierwsze dokumenty krótkometrażowe, początek współpracy ze Skórzewskim
 
1962 – pierwszy film pełnometrażowy, chociaż antologiczny
 
1965 – koniec współpracy ze Skórzewskim
 
1979 – śmierć ojca, lekarza
 
1998 – śmierć matki, lekarki
 
2011 – ostatni film pełnometrażowy

Prawo i pięść (1964)

5/5

Polska zaraz po wojnie. Andrzej był w kilku obozach koncentracyjnych i teraz nic przy sobie nie ma. Nawet kartki papieru potwierdzającej, że jest tym, za kogo się podaje. Ma co prawda jedno – poczucie, że działać trzeba, gdy widzi tego potrzebę. Jak atak kilku osób jednocześnie na jednego pomiędzy wagonami. Może to i trochę zbyt wyraźnie ukazane, ale wtedy i tak raczej autorzy nie mogli się spodziewać, że tworzą lokalnego Clinta Eastwooda – bo kto go tu oglądał, kto w Polsce znał Sergio Leone? Kogo z twórców można by podejrzewać o inspiracje do tworzenia własnego Człowieka Znikąd w kraju, który powinien zacząć podnosić się po tragedii wojny – a zamiast tego z każdej strony tylko ludzie, którzy nie są zainteresowani budowaniem, a nachapaniem się póki pozostawione bogactwa są niczyje, a niemieckie plakaty i dekoracje wciąż wiszą w budynkach, które kiedyś były Polskie. Nawet kobiety szukają sukienek po kochance Hitlera, tylko jeden Andrzej ma jakieś poczucie mówiące mu, że takie działanie nie jest właściwe. I dołącza do ludzi twierdzących, że jadą zabezpieczyć miasto.

Tradycyjnie dla ówczesnego kina Polskiego, tylko echo doświadczeń z Niemcami jest tutaj ukazane jako negatywne. Związek Radziecki w ogóle się nie pojawia. Obraz Polski z kolei sugeruje kraj, który sam się nie podniesie i potrzebuje pomocy z zewnątrz. Nie są to znaczące sygnały i symbole, ale wtedy wystarczały i pozwoliły zaistnieć filmowi z wyrazistym bohaterem, zagranym przejmująco przez Gustaw Holoubek – jego świadomość każdego słowa, jakie wypowiada, jego oczy błądzące i szukające tych słów, ta twarz człowieka, który się poddał i nie robi mu różnicy, czy jeszcze żyje. Ma życie i jest gotów je oddać za to, w co wierzy. To kino przygodowe, może wręcz akcji, z dużą dawką dramaturgii podszyta filozoficznymi postaciami głośno próbującymi znaleźć sens w otaczającej rzeczywistości oraz własnym zachowaniu. Film przedstawia życie po tym, jak wojna się skończyła, ale jeszcze przed tym, co było po wojnie. Napięcia międzyludzkie, brak zaufania oraz jego istotność. Moment, gdy Wschód Europy był dosłownie dziki, zanim przyszła cywilizacja w postaci ZSRR i zaprowadziła porządek, tak bardzo potrzebny, jak pokazują w tym filmie. Całość kończy się chyba największą sekwencją strzelaniny w historii rodzimego kina, są nawet akrobacje – strzelec po opróżnieniu magazynka robi przewrót w tył, protagonista skacze po dachach, atmosfera osaczenia została sfotografowana doskonale.

W finale ostatni przeciwnik pada na niemiecki plakat i zrywa go nieumyślnie, tylko siłą swojego ciężaru. Ciężarówki z dobrami i tak odjeżdżają, bo ostatni żywy nie chce dla nich zabijać – on tylko chce coś mieć od życia po tym, jak przeżył piekło w niemieckich obozach koncentracyjnych. Milicja zjawia się może trochę za późno, ale i służy słowem podziękowania – oraz przekazuje kolejne, o nagrodzie za walkę w imię powszechnego, wspólnego dobra. To wszystko mogło przejść, bo wystarczyły tylko słowa oraz oblicze pana Holoubka, tak bardzo pełne wątpliwości, tak bardzo w imieniu wszystkich zgromadzonych, poprzez czas i przestrzeń, tak wtedy jak i dzisiaj.

Trzy kroki po ziemi (1965)

3/5
Trzy anegdoty z tłem społecznym inspirowane tym, co pisano w gazecie. Trzecia jest tak zła, że przykrywa dwie pozostałe (całkiem miłe).
 
Pierwsza jest ładnym absurdem o tym, co ludzie robią, żeby dostać mieszkanie od państwa i jaki jest wokół tego galimatias. Sympatyczne.
 
Drugie jest o starszych ludziach, o których powinno się pamiętać za to, czego dokonali, ale jednak… Są sami. Jest w tym ładna i wzruszająca nuta.
 
Trzecia jest najgorsza. W tym znaczeniu, że naprawdę jest zła. Twórcy chcieli podkreślić problemy komunikacyjne między miastami, ale ginie to zupełnie pomiędzy absurdami fabularnymi o pani lekarz, która pędzi, pędzi ratować umierające dziecko. Zapomina o torebce w taksówce, biegnie za pociągiem, wpada na konduktora, ten chce bilet, ona mu pyskuje, on się obraża i wyrzuca ją na następnej stacji za brak biletu oraz pieniędzy na kupno biletu. Pamiętacie jeszcze o umierającym dziecku? Tak, ja też nie wiem, ja miało wyglądać ratowanie tego dziecka gołymi rękami, w czyimś domu. Teraz film bardziej interesuje robienie antagonisty z tego konduktora. A pamiętacie, że to miało być o problemach komunikacyjnych? Bo przy tym dziecku są lekarze, tylko nieogarnięci i tylko czekają na panią lekarz, która wszystko uratuje. Nie zdąży na czas, więc przez telefon na podstawie kilku słów rozkazuje masaż na otwartym sercu. Lekarz na miejscu krzyczy, że nigdy tego nie robił, więc pani lekarz przez telefon go instruuje. I się tam wokół tego umierającego dziecka bawią w głuchy telefon – jeden kroi, a drugi przy telefonie krzyczy instrukcje przez cały pokój. I dziecko przeżyło. Zesrać się ze śmiechu można, tylko no, to chyba o tym, że kobiety powinny pamiętać o torebkach. Albo o tym, że lekarze na wsi są słabi. Trudna komunikacja między miastem i wsią to w tej historii najmniejszy problem.
 
Doceniam zaangażowanie społeczne i umiejętność opowiadania na około, ale kurczę, ta trzecia robi tak dobijające wrażenie, że przykrywa cały seans. Wiem niestety, że dwóch pierwszych nie będę wspominać tak, jak ten ostatniej – to naprawdę jedno z czołowych przykładów śmiesznego i złego kina polskiego.

Ojciec (1967)

4/5
Krótki metraż. Ojciec zostaje wezwany do szkoły, tylko syn nie może tego zorganizować – tata jest przecież cały czas zajęty, matka też. To portret bananowego dziecka, który cały czas dostaje trochę pieniędzy od rodziców i umie sobie radzić, ale nie bez humanitaryzmu. Młody wcale nie jest tu jakąś negatywną postacią, ani tym bardziej parodią lub żartem z młodzieży. Jeśli już, to sednem tematu jest tutaj właśnie ledwo obecny rodzic i właśnie brak jego obecności. Młody wymyśla więc, że jak szkoła chce spotkać ojca, to zatrudni przypadkowego człowieka, który „wcieli się” w rolę ojca i jakoś to będzie. Kogoś w końcu musi sprowadzić.

Ilekroć słyszę slang w kinie, to podchodzę do niego z rezerwacją – może i niektóre zwroty w tym filmie były używane przez młodzież („Wapniak” na ojca, „Lecę ze szkoły” na wydalenie), ale pewnie dużo wcześniej, niż powstała ta produkcja. Z całą pewnością jednak uchwyciła ona coś innego – wychowanie dzieci bez bicia, później zaczęto to nazywać: „bezstresowym”. I krzywe spojrzenie starszego pokolenia, które widzi nowych młodych i tylko ręka ich świeżbi, aby jednemu z drugim przyjebać.

Chciałbym tutaj widzieć żart ze wszystkich i z każdego po równo. To nie jest jednak aż tak ambitne, ale trochę muszę przyznać, że jest: prawdziwym bohaterem jest ten „przybrany” ojciec i jego decyzja, co zrobić, kiedy widzi całość sytuacji, w jakiej się znalazł. Można powiedzieć, że na tę krótką chwilę stał się ojcem i nauczył młodego, że pieniądze nie kupią wszystkiego.

Wedle wyroków twoich... (1983)

3/5
Historia Żydówki i jej drogi ku bezpieczeństwu i przeżyciu, kiedy wojna wokół. To trochę protoplasta takiego kina, jak „Zero” z 2009 roku, gdzie co chwila zaczyna się nowy wątek, z nowymi postaciami, ponieważ na pierwszym planie jest tutaj temat. „Wedle…” ma protagonistkę, ale co chwila sytuacja się zmienia, widzimy nowe postaci wokół i niestety jest to trochę kino bez finału. Kończy się w podobny sposób, jak kończył się już wielokrotnie wcześniej, po prostu potem była nowa scena, w której bohaterka spotyka nowych ludzi i oni jej pomagają albo nie przeżyć, dotrzeć do Warszawy – jak jej matka powiedziała, bo tam będzie bezpieczna.
 
Ten tytuł i mu podobne inaczej wybrzmiewają w ostatnich latach, kiedy zasługi ówczesnych polskich obywateli są przemilczane albo odwrócone – że zamiast ryzykować życiem i pomagać Żydom, to sami tylko i wyłącznie polowali na nich. Podobne głosy słyszę od jakichś dziesięciu lat i nic z nich konkretnego nie wynika – może tylko reparacje wojenne, ale fakt, że ich nie wypłacono, to zbiór wielu czynników, nie tylko tego jednego. Poza tym co? Muzeum Żydów w Warszawie, które przynosi straty? Nawet nie wiem, czy nadal tak jest. Zależy więc, jak bardzo się tym przejmujecie. Niemniej – teraz oglądając film, który pokazuje Polaków pomagających Żydom, ryzykujących życiem, czasami będących przeciwko nim, robi inne wrażenie. Coś poza tym? Różnorodna obsada zawsze będzie plusem. Nawet Janusz Gajos gdzieś się przewinie w jednej scenie.
 
Poza tym realizacja jest naprawdę przeciętna, momentami nijaka. Nie czuć tego dramatu, ciężko go traktować poważnie i poszczególne inscenizacje nie są wystarczająco przekonujące, aby widzieć w nich obraz prawdziwego chaosu oraz cierpienia, jakie przyniosły Niemcy na te ziemie. Większość trzeba sobie dopowiedzieć, nic więcej. Dobrze, że ten obraz powstał, ale obecnie jest lepszy jako teoretyczny przykład czegoś, niż faktyczny film do oglądania.

Piękna nieznajoma (1993)

3/5
Hoffman ekranizuje opowiadanie Aleksieja Tołstoja z Nikitą Michałkow w jednej z ról. Tematyka szpiegowska i romans spotykają się w ramach jednej historii o tragicznym posmaku. Całość jest niestety tak nijaka, że nie pozostawiła mnie z żadnym stanowiskiem. Film sprawia wrażenie, jakby nikt z artystów nie wiedział, co ze sobą począć, więc przeznaczenie wszystkich powiodło w stronę adaptacji radzieckiej klasyki, która jednocześnie nie ma zbyt dużego wyrazu za lub przeciw Rosji, ale przypomina jej dawne osiągnięcia. Chyba. I nic więcej. Aktorzy, narracja i fabuła nie robili nic, bym chciał być przytomny podczas oglądania.
 
1993 rok był dziwny dla polskiego kina.