James Cameron wcześniej reżyserował, mając na koncie krótki metraż będący pokazówką jego idei, oraz długi metraż, przy którym miał być tylko słupem. Producenci naciskali na amerykańskie nazwisko w filmie Włocha, więc Cameron dostał robotę. Niestety próbował ją wykonywać, więc pojawiły się konflikty barwne same w sobie, warto się z nimi zapoznać. Jeden z nich opisuje sytuację, kiedy Cameron z głodu miał majaki, zachorował i miał wtedy zobaczyć coś, co zainspirowało jego właściwy debiut: Terminatora. Opowieść o robocie wysłanym w przeszłość, aby zabić matkę człowieka, który poprowadzi ludzkość do zwycięstwa w wojnie przeciwko maszynom, zanim on się zdąży narodzić.
Od samego początku Cameron pokazuje, że wie i rozumie o co chodzi w tym medium. A przecież teraz jeszcze trudniej to zauważyć, bo niektóre sekwencje, momenty i dialogi były naśladowane lub przedrzeźniane i można myśleć, że dlatego tak rzucają się w oczy. Prawda jest jednak taka, że od samego początku widok nagiego Arnolda pojawiającego się w środku nocy i idącego przed panoramę miasta jest czymś, co po prostu zostaje w pamięci. I robi wrażenie. Nic nie trzeba nam więcej mówić lub pokazywać, my jesteśmy już zaangażowani, już chcemy wiedzieć więcej. I nawet jeśli na papierze wydaje się, że to widzieliśmy, to Cameron pokazał to w taki sposób, że ta wizja stała się jego własną, osobistą, jedyną. I to podejście utrzymuje się przez cały seans – 40 lat po premierze nadal można zobaczyć coś i nie wierzyć własnym oczom. Płonąca istota wysiadająca z płonącego pojazdu? Sam Terminator wciąż mnie przeraża, w swojej gołej formie. Nawet bardziej niż odkrycie, że nadal stanowi zagrożenie po wyjściu z płomieni. Właściwie wszystko tutaj jest kultowe i obfite wizualnie: kostiumy bohaterów, ich mięśnie, miasto teraźniejsze i miasto przyszłości, projekty antagonistów, słownictwo, dialogi, ujęcia, muzyka, montaż… Ten film na każdym kroku jest JAKIŚ.
Prawdopodobnie najlepsze przejście montażowe jest podczas sekwencji snu, kiedy Kyle obserwuje koparkę, a my spoglądamy na jej gąsienice Pod którymi są ludzkie szczątki. I od, tak jesteśmy w futurospekcji. Retrospekcji? Oglądamy wspomnienia bohatera, które dopiero będą mieć miejsce… Nie ważne. Generalnie montaż w tym filmie jest niemal doskonały, dzięki niemu te strzelaniny i sceny akcji działają tak dobrze. Podczas sekwencji na posterunku każdy wystrzał i przejście na ujęcie z efektem tego wystrzału (ktoś zostaje zastrzelony) jest wykonane idealnie. Czuć siłę wystrzału zarazem w przejściu jak i gwałtowności efektu, który wywołuje. Naprawdę jest tutaj tyle dobrego, że nie wiem, gdzie zacząć i w jakiej kolejności, ale z całą pewnością trzeba chwalić umiejętność twórcy w starciu z ograniczeniami: zamiast walczyć z nimi i próbować przebijać głową ścianę, to zaczął z nimi współpracować. Szczególnie jak się wie o tym, że ten film i jego kontynuacja miały być jednym filmem, tylko nie udało się zdobyć na to budżetu, więc podzielili historię na pół. I ona nadal działa, trwając przy tym dwie godziny, pędząc do przodu bez straty czasu. Pierwsze 50 minut minęło mi jak 10 w innych produkcjach. Byłem w szoku, że już jestem w połowie.
Taka Sarah Connor dla przykładu. Dano jej sposób na ewolucję: jest zwykłą kelnerką, która ma być matką przywódcy i go wszystkiego nauczyć. Jeszcze nie jest nikim takim, ale właśnie tak dobrze widz może wejść w jej buty i poczuć, jak nagle jej życie wywróciło się do góry nogami. Jej droga jest angażująca, wątpliwości zrozumiałe, a fakt bycia damą w opałach w ogóle nie przeszkadza. Wręcz każdy moment, kiedy odważy się wykonać ruch, daje satysfakcję. A gdy w finale pokonała zagrożenie, to słowo „satysfakcja” wydaje się wręcz zbyt małe. Już nie mówiąc o tym, że pokonano w wiarygodny sposób zagrożenie, które było niepokonane.
Chyba oglądam ten film pierwszy raz od czasów, gdy zobaczyłem go w dzieciństwie. Wciąż wyraźnie pamiętałem liczne szczegóły, główne punkty fabularne również. To obraz, który zyskuje na oglądaniu wielokrotnym – nie tylko dla samej frajdy, ale też rozmyślania nad świetnie stworzonymi postaciami. Znaczy: Kyle Reese może nie jest zagrany najlepiej na świecie, ale tragizm tej postaci jest przeszywający. Człowiek, którego cały los był pełen bólu i tragizmu aż do samego końca, ale musiał to wszystko przeżyć dla tych kilku godzin, w trakcie których był z Sarahą Connor. Może nawet umarł szczęśliwy. Co i tak jest więcej niż cała reszta ludzi z jego pokolenia. Przy okazji – tyle się mówi o śmierci Jacka, a jeszcze nie trafiłem na debatę o śmierci Kyle’a. Przynajmniej wiemy, z jakiego powodu Jack umarł. Kyle po prostu po obrocie ciała jest martwy i tyle. Z punktu dramaturgicznego to oczywiście właściwa decyzja, Sarah musiała sama się uratować i tak dalej, ale jednak… Na co zmarł?
Nie jest to jedyny problem, jaki można by mieć z tym filmem. Żadna nie byłaby usprawiedliwieniem dla remake’u, ale jednak problemy, detale dosłownie, są liczne. Największą ciężko mi nazwać, ale będzie ona stałym elementem twórczości tego reżysera – jest po prostu coś takiego, co zmusza go do pokazania dziecka oglądającego telewizję, która płonie. Poważne, tragiczne obrazy, które całkowicie mijają się z celem, a wręcz odbierają temu światu wiarygodność. Miłość Kyle’a i Sarahy jest pięknym elementem, ale jednak wysilonym. Delikatnie wysilonym. Może te same słowa można było lepiej odegrać, ale na pewno one nie pomogły. Może jakby pytanie o „czy masz kogoś” padło w oddzielnej scenie, gdyby Sarah mogła patrzeć na Kyle’a i wizualnie byłoby widać, że czuje się przy nim bezpieczniej, że zaczyna myśleć o nim jakoś specjalnie… Autor pewnie szedł w stworzeniu „momentu”, nie relacji, ale moment też nie był zbyt dobrze zbudowany. Byli po prostu w motelu i się nudzili. Idea, że Sarah Connor zabijając Terminatora coś mówi – i to oczywiście oneliner z filmów akcji klasy B – też jest teraz bardziej śmieszny niż twardodupny. Śmieszy na tyle, żeby fizycznie jeszcze się nie uśmiechać, ale jakby powiedziała coś w stylu: „Get bent, motherfucker”, to bym już się śmiał.
Łatwo jest mi więc powiedzieć, że nie jest to film pozbawiony wad. Mógł mieć lepsze dialogi i aktorów, efekty okazjonalnie też wydają się potrzebować większego budżetu (i czasu) niż mieli. I równie łatwo jest mi powiedzieć, że żadna z tych wad nie ma dla mnie znaczenia. To olśniewający obraz, który jest doskonały wszędzie tam, gdzie to było ważne. Reżyser wypełnił swój film zapadającymi w pamięć obrazami i ideami, stworzył historię trzymającą w napięciu, postaci których losy przeżywamy, przerażający czwarty akt… Jeśli o mnie chodzi: to idealny film. Awansuję go do listy moich ukochanych w historii.