iZombie (2015-)
Diane Ruggiero & Rob Thomas
Jedzenie mózgów, bycie detektywem oraz mnogość stron bycia zombie. Bardzo komiksowe. Definicja „bezpretensjonalnej rozrywki”.
Olivia Moore miała pracować w szpitalu jako lekarz do czasu pewnej imprezy nad jeziorem, podczas której doszło do masakry. Ludzie zaczęli szaleć, mordować wszystkich wokół, rano cały brzeg był wypełniony czarnymi workami na zwłoki. W jednym takim znajduje się Olivia – ona miała szczęście, została tylko podrapana, więc nie doszło do pełnej transformacji jak u pozostałych. Jest zombie, ale potrafi to kontrolować – wystarczy, jeśli będzie jadła ludzki mózg od czasu do czasu, i dzięki temu będzie mogła normalnie funkcjonować. Zmienia więc pracę; znajduje zatrudnienie w kostnicy, gdzie otwiera czaszki denatom. Reszta jej życia też się zmienia – musiała odseparować się od rodziny, porzucić narzeczonego. Konsumpcja mózgów z kolei oznacza, że Olivia będzie mieć wizję tego, co robiła za życia osoba, do której ten mózg należał. Nagle okaże się, że każda martwa osoba w Chicago jest ofiarą morderstwa, w którego rozwiązaniu nasza bohaterka będzie pomagać (detektyw uwierzy, że Liv jest medium). Ponadto okaże się, że Olivia nie jest jedyną osobą, która przetrwała tamtą noc nad jeziorem. Zombie jest więcej i nie wszyscy mają równie pokojowe usposobienie co nasza bohaterka.
Pod wieloma względami zapewne znacie już tę produkcję – urocza, niezręczna postać główna, kobieta ubierająca się kolorowo i w stylu indie; opowieść podporządkowana dramaturgii, więc kilka elementów twórcy naginają – ot, choćby wejść do kostnicy może najwyraźniej każdy, w dowolnej chwili. Wśród słów używanych na ekranie nie znajdziemy niczego mocniejszego niż „Kiss my ass, bitch”. Teoretycznie groźny potwór jest potulny – w końcu widz musi czuć do niego sympatię. Bohaterowie mający dziwne imiona (Major, jak stopień w wojsku). Ekscentryczne poczucie humoru, podszyte mnóstwem nawiązań pop-kulturowych, od Lotu nad kukułczym gniazdem po American Pie Dona McLeana.
Wszystko to jednak albo jest mylące, albo też okazuje się w praniu nie takie złe jak w teorii. Najważniejsze jest jednak to, że serial nie jest statyczny i trudno jest mi go zakwalifikować jako proceduralny lub case’owy. Chociaż w każdym odcinku mamy jakiś samodzielny główny wątek, to serial jest dynamiczny. Można nawet się kłócić, czy wspomniany oddzielny wątek faktycznie odgrywa główną rolę w każdym epizodzie, ponieważ dosyć szybko ważne stają się wątki prowadzone przez cały sezon, szczególnie Blaine stającego się czymś na kształt mafijnego zombie (będzie tworzył kolejnych zarażonych, werbował ich oraz dostarczał im mózgi za wysoką opłatą – jak narkotyki) oraz śledztwo Majora, który będzie poszukiwał dwóch podopiecznych (nie wiedząc o tym, że stali się ofiarami Blaine’a). Każdy odcinek jest istotny i dodaje coś nowego, jeśli któryś pominiecie, to będziecie zagubieni w bieżącej akcji. Nawet śledztwa w każdym odcinku dodają coś nowego do postaci, zmieniają ludzi lub relacje między nimi. 13 odcinków składa się na całość do tego stopnia, że trzecioplanowi bohaterowie też wracają. Podejrzany o morderstwo wraca kilka odcinków później, aby pomóc rozwiązać inne.
Ważna jest konsekwencja dla twórców. Pomimo konwencji unikają łatwych rozwiązań i pamiętają, aby nie odlecieć. Rodzina głównej bohaterki nie wie, że jest ona teraz zombie – z ich perspektywy Olivia może mieć depresję lub inne problemy, więc starają się interweniować. Porzucony narzeczony po jakimś czasie zaczyna swoje życie od nowa i idzie dalej po tym, jak miłość jego życia przestała odwzajemniać jego uczucia (jak to wyglądało z jego perspektywy). Nie ma nawet taryfy ulgowej dla zabójców motywowanych tzn. „wyższym dobrem” – mogli zamordować kogoś, kto znęcał się nad dziećmi, ale i tak idą za kratki bez cienia litości.
Wszystko to jednak w odpowiednich proporcjach – na tyle, aby produkcja nie stała się zbyt poważna i dojrzała. Najważniejsza dla twórców wyraźnie jest przyjemność z seansu – dzięki nim kino zombie nabiera nowego oddechu, znów jest świeże i pasjonujące. Świat przez nich kreowany jest intrygujący, pełny pomysłów, oferuje też historię pełną zwrotów akcji i ciekawych pojęć oraz jeden moment typowego kina akcji dla twardzieli w finale 1 sezonu. „iZombie” to serial, który jest dobry. Nikt wam nigdy nie obieca drugiego „Breaking Bad” po nim, dla nikogo też nowy sezon nie będzie wydarzeniem roku, ale też żaden inny serial nie będzie oferować po prostu przyjemnego seansu, który chce się kontynuować – bez nerwów, narzekania i guilty plesure. iZombie zasługuje na uwagę, włożono w niego sporo pracy, odwdzięcza się za poświęcony mu czas. Praca przy nim jest tym samym co oglądanie go: zabawą. Widać, że cała ekipa bawiła się pierwszorzędnie podczas dni na planie, a to udziela się widzom. Nie znoszę określenia bezpretensjonalna rozrywka, ale jeśli kiedykolwiek miały one sens, to właśnie teraz, ponieważ pasują one do iZombie jak ulał.
PS: Powyższe słowa odnoszą się głównie do pierwszego sezonu. A co z kolejnymi? Cóż – jest tylko lepiej! Więcej nie odważę się zdradzić.
Sezon IV (2018)
Pewnie najbardziej wyluzowany sezon w historii. Twórcy kompletnie odlecieli i miejscami trudno powiedzieć, czy oglądamy serial, czy też materiał zza kulis, kiedy aktorzy się wygłupiają. Liv będzie pretensjonalną babą ze sztywnymi włosami, raperką oraz fanką komedii romantycznych, Ravi zje mózg homoseksualnego fanatyka mody, wszyscy tańczą, śpiewają i grają w sesję RPG. Z drugiej strony jednak są mocne sceny jak najbardziej. Źli ludzie przestali się patyczkować – jeśli kogoś przesłuchują, to grają krótko: albo powiesz, co wiesz, albo zjadamy twój mózg, mamy wizję i wiemy wszystko, co chcielibyśmy wiedzieć. Będzie też pewna umierająca dziewczynka, której nie będzie można uratować, oraz naprawdę znakomity konflikt w głównej fabule (ratować uchodźców czy też blokować ich dopływ?).
Jednym słowem twórcy poszli całkowicie w stronę ukazania przyjemnych, jak i negatywnych stron bycia zombie. Nie boją się pokazać zarówno zabawy, jak i dramatów, a także umieją to wszystko połączyć w całość. Przyjemny seans. Czekam na piątą serię!
Najlepszy odcinek: „Yipee Ki Brain, Motherscratcher!” (4×10). Najbardziej pozbawiony wszelkich hamulców. Przednia zabawa!
Sezon V (2019) FINAŁ
Nic specjalnego. Porządnie zamyka serial i pozwala ostatni raz na zabawę.
Sytuacja w Seattle się zaostrza. Zombie i ludzie żyją razem, ale istnieją dwie grupy ekstremistów – każda jest przekonana, że nie istnieje pokojowe rozwiązanie tej sytuacji. Zombie w końcu zabiją ludzi z głodu albo ludzie zabiją zombie ze strachu. Zaczyna się gra w manipulowanie opinią publiczną, kiedy w tym samym czasie jest szansa na lekarstwo, które wyleczy wszystkie zombie.
To adaptacja komiksu i prosta produkcja celująca w rozrywkę, w której pełno jest okazji do czystej zabawy. Liv nadal zjada mózgi i wciela się w różne osoby, tylko tym razem towarzyszą jej inni – i to jest zwyczajnie fajnie, kiedy Ravi zachowuje się jak Tom Hardy albo podczas włamu jest wyluzowanym Rosjaninem. Mimo wszystko doceniam też niezręczny trzeci odcinek, w którym próbowali nauczyć Raviego tańczyć (Clive tańczący solo w tle!). Przy tym jednak poruszamy się w obrębie poważnych tematów, które znowu omówiono w zaskakująco dojrzały sposób! Czwarty sezon opowiedział w końcu o konflikcie imigracyjnym, piąty z kolei opowiada o manipulacji społeczeństwem za pomocą mediów, o radykalizmie i o narodzinach rasizmu, bez mówienia wprost o rasizmie.
Doceniam też sposób, w jaki mówi się tu o zombie jako motyw w kulturze horroru. Zazwyczaj otrzymujemy płytkie biadolenie o tym, że każdy człowiek jest zły wewnątrz – iZombie jest dojrzałe na tyle, że tutaj zombie jest strachem przed samym sobą, ponieważ one mogą stanowić zagrożenie – ale kto nie może? Nie jest więc to żaden argument do nienawiści. To wstęp do rozmowy o moralności i dojrzałego dialogu na każdy temat. Kolejny raz jestem zaskoczony, że spośród tylu tytułów, to właśnie iZombie wie, o czym mówi – a jest to tytuł dla nastolatków, utwór popowy, w którym nie ma tak naprawdę żadnego napięcia, każdy przeżywa na końcu i nikt jednak nie robi niewłaściwych wyborów w trudnych sytuacjach. Nie ma tu miejsca na „mniejsze zło”, zawsze jest jakaś deus ex machina, dzięki której każda ważna postać zawsze pozostaje moralnie czysta pod koniec odcinka.
Piąty sezon jest również finałem całości i muszę przypomnieć: to nie miał być nigdy wybitny tytuł i ani razu nie próbowano tego zmienić, dlatego też nie celowano w wielkie emocje. Definicja „bezpretensjonalnej rozrywki” od początku do końca. Gdy bohaterowie odkrywają, że ich bliski jednak przeżył, to przytulają się z łzami w oczach – ale pokazane jest to w typowy, telewizyjny sposób. Ujęcie znad ramienia, nie ma gry ciałem, a aktorzy obejmują się jak przyjaciele, jakimi są na planie, nie jak faktycznie bliskie sobie osoby.
Fajnie było, ale się skończyło i w sumie nie mam z tym problemu. Pięć solidnych sezonów, jeden porządny serial. Będę ciepło wspominać i pewnie nigdy już nie wrócę do niego.
Cytat
Musiałem się przespacerować po mieszkaniu, śmiejąc się cały czas, jak tylko usłyszałem powyższe słowa. Taki tekst mógł istnieć tylko w tej produkcji.
Najnowsze komentarze